17.02.2019

Debata o edukacji: zmiana w polskiej szkole, czyli o kształtowaniu postaw i kompetencji nauczycieli


Na debatę, zorganizowaną przez Fundację Uniwersytet Dzieci, szedłem z niepewnością i niedowierzaniem. W głębi duszy obawiałem się, że znowu będzie coś oderwanego od rzeczywistości, pozornego i sztucznego. Było jednak z sensem i efektywnie. Byłem zaskoczony i to pozytywnie. Po pierwsze spotkanie było przygotowane profesjonalnie. Dobrze przygotowana debata, organizacyjnie, koncepcyjnie i z właściwym doborem osób. Jestem mile zaskoczony i zmotywowany. Mały promyk nadziei.

Przypomniał mi się klimat końca lat 80 i początku 90. XX wieku, gdy debatowaliśmy o edukacji, diagnozując problemy i planując zmiany. Wtedy na lokalnym, olsztyńskim „podwórku” jednym z inicjatorów takich spotkań było NSZZ Solidarność i środowisko Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Olsztynie. Mały fragment fermentu, zachodzącego w całym kraju. Po tych szerokich debatach udało się do edukacji wprowadzić m.in. ocenę opisową (w klasach najmłodszych), odchudzić program, wprowadzić więcej interdyscyplinarności i ścieżek międzyprzedmiotowych. Jednym z owoców było powstanie gimnazjów wraz z mądrą koncepcją edukacyjną: najpierw nauczanie zintegrowane, międzyprzedmiotowe, ogólnie, potem przedmiotowo (w gimnazjum) i potem w liceum ponowna integracja i synteza. Łatwo to zniszczono... ale już bez dyskusji tylko na zasadzie płytkiego resentymentu, że dawniej to było dobrze. W tym czasie świat bardzo się zmienił, wyzwania rosną a polska szkoła coraz bardziej odstaje od oczekiwań i wyzwań. Rośnie skala problemów: zła i źle przygotowana ostatnia reforma dopiero ujawnia swoje złe skutki, niebawem kumulacja. Rośnie zniechęcenie, nauczyciele uciekają z zawodu. Czy warto dyskutować i czy da się coś zrobić?

Spisuję luźne refleksje z tej debaty, zasłyszane słowa, fragmenty przemyśleń i swoją interpretację. Przede wszystkim dla siebie, zgodnie z zasadą 2 J:

• Jeśli chcesz się nauczyć – czytaj i słuchaj. 
• Jeśli chcesz coś zrozumieć – pisz o tym. 

To samo polecam studentom, np. w formie esejów. Nie dlatego, żeby ich umęczyć czy zadać prace, ale wskazać sposób dochodzenia do rozumienia zjawisk, a nie tylko ich zapamiętanie. Więc piszę. I liczę, że komuś jeszcze się te zapiski przydadzą. Może pobudzą do dyskusji, do działania, do wytrwałości.

Olsztyńska dyskusja o kształtowaniu postaw i kompetencji nauczycieli jest jedną z cyklu debat, jakie w całej Polsce zaplanowała Fundacja Uniwersytet Dzieci. Wnioski zamierzają upowszechniać i kierować do władz. Spotkanie w Olsztynie odbyło się dzięki gościnności i współpracy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, co we mnie budzi dodatkową nadzieję, że moje środowisko włączy się aktywnie w dyskutowanie o przyczynach i środkach zaradczych w naprawianiu polskiej edukacji na wszystkich poziomach.

Padły słowa o potrzebie zmian w polskiej szkole i obserwowanej degradacji zawodu nauczyciela. Trzeba reformować, bo zmiany zachodzą w świecie, są one głębokie i gwałtowne. Tradycyjne kształcenie traci sens, bo nie wiemy do jakiego świata i do jakich zawodów nauczać obecnych uczniów.

Jak małym odkrywcom tworzyć warunki do uczenia się? I nie tylko małym. Dlaczego młodzieńcza (dziecięca) ciekawość w szkole zanika? Coś jest nie tak ze szkołą. Nie dlatego, że ją kiedyś źle wymyślono, tylko dlatego, że świat się zmienił. Przykładem niech będzie uczenie literek w pierwszej klasie. Zdecydowana większość dzieci już umie pisać i czytać a przynajmniej zna litery. Na przykład z Ulicy Sezamkowej i różnych gier oraz z przedszkola. Obecnego człowieka otaczają litery i sam się ich uczy. Dobrym rozwiązaniem było rozpoczynanie szkoły przez sześciolatków – duża ciekawość i duże możliwości poznawcze (aktywni nauczyciele, z którymi rozmawiam, mówią, że sześciolatki uczyły się lepiej i szybciej niż siedmiolatki). Teraz przychodzą już po przedszkolu (też tam uczą czytania przez zabawę) a nauczyciel udaje, że wprowadza literki. Bo tak jest w programie, to musi. Mimo, że wielkiego sensu to już nie ma. Świat się bardzo zmienił, a programy zostały stare, wymyślone do innego świata. Świata edukacji w społeczeństwie analfabetów.

Według dawnych wzorców nauczyciel ma być misyjnym i instrumentalnym (sprawnie posługiwać się metodami kształcenia). Pedagodzy nieśmiało kwestionują ten model. Czym jest uczenie się? Profesor Mizerek przywołał słowa Lwa Wygotskiego:  uczenie się to „świadomy proces powstawania nowych struktur i doskonalenie tych starych.” Jak być w relacji z młodym odkrywcą? A przecież odkrywcą może być każdy. I młody i stary. I tych kompetencji bycia w relacji trzeba byłoby nauczyciela nauczyć. Gdzie i jak?

Kolejny podniesiony problem to uczenie się dialogiczne. W jakimś stopniu uczenie się na pograniczu. Wymaga osobistego zaangażowania. Uczenie się wymaga wysiłku. Od obu stron. Dawniej było przekazywanie wiedzy i "przerabianie materiału", teraz zwracamy uwagę na inne elementy, bo świat się znacząco zmienił. Nauczyciel jest unikatowy, uczestniczy w dialogu (jest jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz procesu). Ja określiłem to kiedyś słowem nauczeń i nauczeństwo - jednocześnie w roli nauczyciela i ucznia (uczącego się). Pożądany nauczyciel (taki idealny, dla szkoły przyszłości) promuje różnice, prowokuje, kwestionuje. Zatem nie jest to już tylko prosta transmisja wiedzy.

Można postawić pytanie: uczyć się ale po co? Uczyć się, aby wiedzieć, aby rozumieć, aby działać, aby żyć wspólnie, aby być (poczucie sensu i znaczenia). Człowiek to nie tylko rynek pracy. Sens i ważność będą jeszcze istotniejsze już niedługo, w czasach, gdy wyprą nas z fabryk i urzędów roboty i sztuczna inteligencja. Utracimy sens i znaczenie, nawet jako konsumenci. I jak do takich prognozowanych warunków uczyć młodego człowieka, już teraz?

Nie wszystko co nowe jest warte by za tym pójść. Raj utracony, utracona Arkadia, coś ważnego i dobrego z przeszłości, czy odzyskamy to? Najpierw musimy jednak ustalić, co było wartościowe, z tego co utraciliśmy. Bo powrót do przeszłości tylko dla samego powrotu z sentymentu jest bezzasadny, nawet może być szkodliwy. Na przykład zapytam, po co wróciliśmy do systemu ośmioletniego szkoły podstawowej? Tylko z sentymentu, bo kiedyś tak było?

Wielokrotnie w czasie debaty padało pytanie o to, jakie kompetencje nauczyciela sprzyjają tworzeniu warunków do uczenia się. Jedną z sugestii było wychodzenie poza misyjność i instrumentalizm. Czyli pozwalać budować nowy profesjonalizm (a jaki on jest?). Nauczyciel efektywny (w stosowaniu metod, transmisji wiedzy itd.) czy nauczyciel „mądry w praktyce”? Nie zawsze efektywność jest pożądana.

Profesor Mizerek wspomniał o podziale kompetencji wg Dylaka, na bazowe, twarde i konieczne. Bazowe to te społeczne, komunikacyjne czyli kompetencje miękkie. Gdy nie wiemy jaka będzie przyszłości i jakie będą potrzebne kompetencje twarde, to uczmy dobrze przynajmniej tych bazowych. One się przydadzą na pewno. A można odnieść wrażenie, że te kompetencje bazowe zostały zaniedbane. To jest ta w jakimś sensie utracona Arkadia? Kompetencje konieczne to te interpretatywne i autokreacyjne.

Nauczyciel musi mieć horyzonty, musi uczestniczyć w kulturze, być w jakimś sensie intelektualistą publicznym. A jeśli tak, to musi mieć nie tylko szerokie horyzonty i solidne wykształcenie ale i czas na uczestnictwo w kulturze lokalnej. Na razie przysypany jest nadmiarem biurokratycznej sprawozdawczości, wynikającej z braku zaufania do niego.

Kim jestem jako nauczyciel? Garncarzem, który lepi z gliny i wytwarza nowe zupełnie przedmioty, według swojego uznania, koncepcji? Z szarej, plastycznej i poddającej się lepieniu w każdą możliwą formę? A może listonoszem, przekazującym treści z daleka, z ministerstwa, z podręcznika, z internetu? Bierny w kreacji, sprawny w dostarczaniu, nawet dla trudno uchwytnego adresata? A może bardziej akuszerką, pozwalającą się urodzić, wspomagającą w rodzeniu a przecież nie jest twórcą tego dziecka. Może ogrodnikiem, który odpowiednimi zabiegami tworzy dobre środowisko do wzrostu i rozwoju? A może tylko operatorem dystrybutora, tyle naleje ile sobie klient życzy? I na koniec pytanie - a my, jako społeczeństwo, jakiego byśmy chcieli nauczyciela i jakiej szkoły?

Myśli, jakie wyartykułowano w czasie olsztyńskiej debaty wskazywały, że nie tylko praca stanowi kim jesteśmy. Zatem – tak sądzę - kształcenie zawodowe nie powinno być najważniejsze w edukacji. Zbliża się kryzys czasu wolnego – bo choć być może gwarantowany dochód podstawowy zapewni egzystencję materialną, to powstanie klasa ludzi niepotrzebnych, pozbawionych sensu, ważności i istotności. Nie ma pracy – nie ma sensu?

Nauczyciele zwracali uwagę na potrzebę uczenia uczniów zarządzaniem emocjami. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości i przewidzieć kompetencji twardych (wiedzy), niezbędnych w przyszłości, uczmy zatem kompetencji miękkich, bo to się na pewno przyda. Zwrócono uwagę na oceny, które cały czas dzielą ludzi na lepszych i gorszych. Wyrastamy w tym. Może warto pójść w ślady szkoły fińskiej?

Można powiedzieć, że w tej debacie wykonaliśmy „kawał dobrej roboty”, ale nie wiemy co będzie dalej. Narzekamy na edukację i nie widzimy wyjścia z sytuacji? Ciągła zmiana dla samej zmiany – tym są zmęczeni nauczyciele w polskiej szkole. Brak komfortu jest widoczny. I widać wyraźną ucieczkę od zawodu. Czy dla Polaków edukacja jest tak mało ważna, że uczyć może każdy?

Ważnym tematem w moim stoliku dyskusyjnym było kształcenie nauczycieli. Wskazano na potrzebę progów selekcyjnych. Teraz widoczny jest brak selekcji w rekrutacji na studia nauczycielskie. Co więcej, na uniwersytetach kształcenie nauczycielskiej jest w zaniku. Na przykład na UWM brakuje specjalności nauczycielskich w dyscyplinach ścisłych, np. biologia, chemia, fizyka, geografia. Każdy może uczyć, po krótkim kursie…

Nauczyciel przedmiotowy w roli wychowawcy - jak ma rozwijać kompetencje miękkie u ucznia? Na biologii, chemii, matematyce, gdzie teoretycznie powinie  skupić się na swoim, przedmiotowym materiale. Jak tworzyć środowisko edukacyjne? Program czy środowisko edukacyjne – nauczyciel ma być garncarzem, akuszerką, listonoszem, operatorem dystrybutora itd.?

Przedmiotowców (nauczycieli biologii, chemii, matematyki itd.) nie kształcą specjaliści od nauczania. Bez wątpienia pilnej naprawy wymaga system kształcenia nauczycieli na uczelniach wyższych. Problem w tym, że na stare zaszłości nałożyły się zupełnie nowe problemy – nowa ustawa o nauce kładzie duży nacisk na publikacje i badania… a dydaktyka jeszcze bardziej jest zmarginalizowana.

Jakie priorytety mają studenci? Niezależnie od kierunku „zawsze mogę skoczyć w szkole”. Wskazuje to, że nauczyciel jest na końcu preferencji wyboru pracy po studiach. Zrobić kurs pedagogiczny, na wszelki wypadek. Przyda się jak nic sensownego nie znajdę… Jest to jeden z sygnałów wskazujących na upadek prestiżu zawodu nauczycielskiego. Czy drogi samochód, telewizor lub pralkę będziemy chcieli oddać do naprawy w ręce byle jakiego fachowca, które nie dostał się do lepszej pracy? A przecież dzieci oddajemy do szkoły niedoinwestowanej i z kadrą rekrutowaną w tak dziwny sposób. Jakby nie było to ważne…  Kto staje się nauczycielem? Jakie są kryteria rekrutacji? Każdy może zostać nauczycielem. Jak weryfikować kompetencje i umiejętności? Może trzeba wymyślić jakiś egzamin państwowy?

Nauczyciel w szkole czuje się jako „ofiara” programu, systemu i relacji. Po 5 latach pracy w szkole już się nie chce. Pedagodzy (eksperci) mówią a decydenci te głosy ignorują. Może z tą debatą będzie inaczej? Może pozasystemowa i profesjonalna Fundacja przełamie barierę niemożności. Ktoś powiedział, że dobre praktyki w edukacji na różnym poziomie to takie samotne wyspy. Na szczęście są. Oby było ich jak najwięcej. Po opuszczeniu kształcenia uniwersyteckiego absolwenci mówią „Ale w szkole jest inaczej niż nas uczono”. Nauczyciele wskazują przede wszystkim, że nie nauczono ich rozmawiać z rodzicami. To zupełnie nowe relacje. A może weryfikować kandydatów na nauczycieli? Jakiś rodzaj egzaminów wstępnych łącznie z badaniem profilu osobowego? A może inaczej, np. w trakcie studiów rozpoznać (i dać poznać się samemu kandydatowi – niech odkryje i zobaczy jaki jest i czy się nadaje do zawodu) i przekazać, że dyplom masz ale do zawodu się nie nadajesz. Potrzebny byłby wtedy egzamin państwowy z badaniem psychologicznym, nadający uprawnienia zawodowe.

Nauczyciel jest człowiekiem w relacjach z uczniem i z rodzicem. Wiele od niego wymagamy. Od lat wymagania co do nauczycieli rosną. Nie idą w ślad za tym ani zarobki, ani warunki pracy w szkole. W konsekwencji zderzenia się z ponurą rzeczywistością nauczyciele wchodzą w rutynę i odtwarzają stare wzorce…

Predyspozycje psychologiczne nauczyciela powinny być takie, aby nauczał swoich uczniów współpracy w grupie oraz szacunku do wypowiedzi innych. Umiał poprowadzić, pociągnąć zachęcić. Uczeń powinien mieć prawo do nieodrobienia lekcji ale i prawo poprosić o zadanie dodatkowe. Nauczyciele zwracali uwagę, że brakuje w szkole kształcenia umiejętności empatii, kreatywności, odkrywania świata poprzez eksperymenty.

Gromadzimy pomysły i udostępniamy sobie nawzajem w nauczycielskich grupach wsparcia oraz serwisach dla nauczycieli. Teoretycznie powinny być państwowe, urzędowe, ale z braku wystarczające go wsparcia jest wiele pozasystemowych, z różnych programów, stowarzyszeń, fundacji (nauczycielu, poradź sobie sam). Naszą wspólną winą jest udawanie, że system edukacji działa. Przypisujemy szkole cudze sukcesy - korepetytorów, rodziców, fundacji, innych projektów. Czy edukacja ma być państwowa czy całkiem prywatna? Bo jako państwo już od wielu lat cichcem się z powszechnej i dobrej edukacji wycofujemy…

W nowej szkole uczeń powinien odkrywać (trzeba zaprojektować i wyposażyć szkoły w odpowiednie warunki i materiały a nauczycielom zapewnić systemowe wsparcie). Nauczyciel nie jest już jedynym źródłem wiedzy. Skończył się czas transmisji wiedzy, uczeń jest współtwórcą wiedzy, nauczyciel nie jest już tylko ekspertem (to efekt zmian kulturowych). Dorośli uczą się także od dzieci. Nauczyciel nie chce porzucić autorytetu ze wskazania, z nadania roli. Uparcie się trzyma... A frustracja rośnie.

W tracie debaty zrodził się między pracownikami UWM pomysł na międzywydziałowe kształcenie nauczycieli przedmiotów ścisłych: biologia, fizyka, chemia, geografia, może i matematyka. Wydział Nauk Społecznych z innymi wydziałami. Wiem, że będzie trudno pokonać opór instytucjonalny i w trudnych czasach pogoni za parametryzacją (i ratowania statusu uniwersytetu), próbować zaprojektować studia międzywydziałowe. Ale warto takie wyzwanie pojąć. Przynajmniej spróbować.

Metoda pytań i doświadczeń to sposób prowadzenia zajęć na Uniwersytecie Dzieci. Wiele z zajęć prowadzą pracownicy UWM. Są więc w tym „zanurzeni”, chcąc nie chcąc doświadczają. Dojrzewa więc kapitał ludzki. We współpracy z takimi podmiotami jak Fundacja Uniwersytet Dzieci może uda się coś wartościowego i trwałego zrobić. Choć łatwo i szybko nie będzie.

I na koniec jeszcze kilka wniosków z debaty o edukacji. Padły słowa, że trzeba oddać samodzielność uczniom. Niech nabywają samodzielności, kreatywności i krytycznego spojrzenia.Świetnie, że nie znamy wyników (bo to jest ciekawe). Mamy prawo do pomyłek.

Obserwujemy dystrofię kompetencji miękkich w systemie edukacji, przeładowaną podstawę programową, brak nawet małego marginesu swobody na własne, nauczycielskiej inicjatywy. Teoretyczna bazą dla zmian może być konektywizm. W grupie muszą być różni ludzie, ze względu na wiedzę i kompetencje, różnorodność rozszerza możliwości grupy. Wiedza powstaje konektywnie i w relacjach. Im większa różnorodność elementów tym relacje są ciekawsze a wiedza rozproszona większa i bardziej wszechstronna. Warto rozmawiać z innymi niż ja i my (jako grupa zawodowa).

Czytaj także: Uniwersytet Dzieci wraz z UWM debatują o zmianach w polskiej szkole


Polecam także artykuł Jarosława Pytlaka  pt. Polska szkoła musi się zmienić!

2 komentarze:

  1. Uczyłam przez rok fizyki w szkole podstawowej i mam wyrzuty sumienia:
    1. Nie dałam wystarczająco dużo (uwagi/wiedzy/dodatkowych zadań itp.) uczniom zdolnym/zainteresowanym tematem - zostawiłam ich wiedząc, że chcą więcej.
    2. Nie nauczyłam podstaw uczniów z problemami - wystawiłam kilka ocen dopuszczających, co jest przyznaniem się, że zmarnowałam ich 2 godziny w tygodniu w ciągu roku szkolnego.
    3. Niewystarczająco broniłam uczniów, którzy uplasowali się w ogonie klasowej hierarchii.
    4. Zdarzało mi się nie odpowiedzieć na zadane pytanie, tylko oddelegować innego ucznia do wytłumaczenia problemu pytającej mnie osobie.
    5. Zdarzało mi się zabrać poszczególnym uczniom przerwę, żeby wytłumaczyć coś, co powinnam zrobić na lekcji.
    6. Nie miałam indywidualnego podejścia do uczniów, zwykle nawet nie wiedziałam z jakimi problemami się borykają.
    7. Niewystarczająco mobilizowałam tzw. średniaków do nauki. Większość z nich byłaby w stanie osiągnąć lepsze wyniki.
    Dlaczego? Może dlatego, że oddane mi dzieci poza wiekiem nie miały ze sobą nic wspólnego? Albo, że czas, który mogłam każdemu poświęcić wynosił około 3 minut w tygodniu?
    Odeszłam wiedząc, że w tym systemie nie mam możliwości osiągnąć celów, które sobie narzuciłam ani tego, czego (poniekąd słusznie) wymagają ode mnie rodzice.


    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem, że nauczać trzeba umieć, ale nie sądzicie, że dużo zależy od tego co takie osoby widza? Dzieci np badzo naśladują. Dlatego rodzice powinni również dbac o środowisko i to okazywać, ja osobiście np swoim dziecią chce okazać, że warto dbac i montuje panele słoneczne w domku mam nadzieje ze pójdzie w moje ślady

    OdpowiedzUsuń