![]() |
Zdjęcie z wyprawy na Śląsk, z muzeum porcelany. |
Życie jest niczym długa wieczorna opowieść lub jak opasła księga, a my, istoty świadome, jej wędrującymi czytelnikami (lub słuchaczami). Od zarania dziejów, zanim jeszcze powstało pierwsze pismo, Homo sapiens był przede wszystkim opowiadaczem historii. Opowiadał słowem, gestem i malunkami w jaskimi lub na własnym ciele. Nie tylko po to, by przekazać wiedzę o polowaniu czy zagrożeniach, ale by nadać sens istnieniu, by oswajać nieznane, by dzielić się radością i lękiem. By opowiadać o przodkach, demonach, przygodach i przyrodzie. I to w zasadzie na trwałe w nas pozostało.
Jestem biologiem, z wykształcenia i życiowego wyboru, a jednocześnie w gruncie rzeczy, właśnie takim archaicznym opowiadaczem. Moje narzędzia to nie tylko binokular czy lornetka, ale przede wszystkim zmysły i umysł, które nieustannie zbierają wrażenia.
Wrażenia to pierwotna materia opowieści. Pomyślmy o tym z perspektywy biologii. Każda istota żywa, od najprostszej bakterii po najbardziej złożony organizm wielokomórkowy i społeczny, bezustannie odbiera bodźce ze środowiska. Komórki reagują na sygnały chemiczne, rośliny na światło, zwierzęta na dźwięki, zapachy, obraz, dotyk. My, ludzie, posiedliśmy niesamowitą zdolność przetwarzania tych bodźców w coś znacznie więcej niż tylko proste reakcje – we wrażenia, doznania. To one są pierwotną materią, z której rodzi się cała nasza wiedza o świecie i nasza wewnętrzna mapa rzeczywistości. Sztuczna inteligencja też potrafi opowiadać, ale czy ma wrażenia? Czy odbiera bodźce? Czy tylko przetwarza wcześniej powstałem teksty? Teksty stworzone przez człowieka i niezliczone rzesze opowiadaczy Homo sapiens.
Dla mnie, biologa, to proces nieustannego zachwytu. Zapach mokrej ziemi po deszczu w lesie to nie tylko sygnał o wilgotności; to złożony bukiet związków chemicznych uwalnianych przez bakterie, grzyby i rozkładającą się materię organiczną. To opowieść o cyklu życia i śmierci, o niewidzialnym świecie, który tętni pod stopami. Śpiew ptaka o świcie czy pasikonika zielonego wieczorem to nie tylko drgania powietrza; to komunikat terytorialny, zalotna pieśń, ewolucyjny majstersztyk dostosowania. Każda obserwacja, nawet najmniejsza, staje się cegiełką w budowaniu szerszej narracji o świecie. Zbieram te wrażenia niczym naukowiec próbki, a jednocześnie jak artysta przygotowuje paletę barw. Zbieram i przetwarzam w swoim rozumie. Ten konstrukt myślowy w pewnym sensie żyje sam z siebie i rządzi się swoimi prawami. W jakimś stopniu jest niezależny. To nie jest tylko suma wrażeń, faktów, obserwacji. To całościowy konstrukt, system. A skoro nasze myśli i opowieści mogą choć w części żyć własnym życiem to jak będzie z AI? Czy będzie jeszcze bardziej niezależne i samodzielne? A może to my będziemy symbiotycznymi receptorami wrażeń dla sztucznej inteligencji (w jej całej rozrastającej sie różnorodności form i bytów, niczym gatunków w biosferze)?
Zebrane wrażeń to dopiero początek. Prawdziwa myślowa kuchnia dzieje się w procesie ich przetwarzania (niczym gotowania, smażenia, pieczenia). Tutaj biologia spotyka się z filozofią i psychologią. Nasz mózg, ten niesamowity biokomputer, nie tylko rejestruje dane, ale je analizuje, klasyfikuje, łączy w sieci powiązań, nadaje im znaczenie emocjonalne i systemowe. Patrząc na rozłożyste korzenie starego dębu, widzę nie tylko system pobierający wodę i składniki odżywcze. Widzę historię wieków, odporność na burze, opowieść o symbiozie z grzybami, schronienie dla niezliczonych gatunków. To nie jest tylko obraz – to skomplikowany wzorzec informacji, interpretacji i refleksji.
To właśnie na tym etapie zaczynam tkać opowieści, niczym wiejska kobieta na archaicznych krosnach. Biologiczna wiedza pozwala mi zrozumieć mechanizmy, procesy i ewolucyjne uwarunkowania. Ale to filozoficzna refleksja pozwala mi dostrzec głębsze sensy, uniwersalne prawa, symbolikę. Dlaczego niektóre formy życia przetrwały miliony lat, a inne zniknęły? Jakie uniwersalne zasady kryją się za adaptacją i selekcją naturalną? Skąd się wziął człowiek, nasza kultura i co się z nią dzieje teraz? To przetwarzanie jest niczym alchemiczny proces, w którym surowe dane zamieniają się w cenną esencję zrozumienia. Wolałbym, żeby był to proces chemiczny, bardziej podporządkowany wypracowanemu, naukowemu algorytmowi logicznego wiązania faktów, oddzielanych od ich interpretacji. Ale czy udaje się całkiem uwolnić się od przesiąkniętej tajemniczością i subiektywną magią alchemii?
I w końcu nadchodzi moment, w którym nagromadzone wrażenia i przetworzone idee muszą znaleźć ujście. Tak jak dojrzałe nasiona w strąku fasoli czy grochu. Stają się opowieścią, którą można się dzielić. Lub które same wędrują, tam gdzie chcą. Czepiają się ludzi niczym rzep sierści i są nieświadomie rozprzestrzeniane po świecie. Dla mnie to różne kanały, różne języki i formy opowieści: słowem mówionym, słowem pisanym, np. tu na blogu i obrazem sfotografowanym lub namalowanym.
Podczas wykładów i pogadanek, posługuję się archaicznym słowem mówionym, oralnością. To bezpośrednia, żywa wymiana. Widzę w oczach słuchaczy iskry zainteresowania, zaskoczenia, zrozumienia. Czasem znudzenia, zmęczenia i niecierpliwości. To właśnie wtedy, opowiadając o niezwykłych zachowaniach zwierząt czy zawiłościach ekosystemów, czuję, że moja pasja staje się zaraźliwa. Że opowieść niczym ziarno, trafiła na żyzny i podatny grunt.
Ale jest i słowo pisane, nowsze ewolucyjnie (myślę o ewolucji kultury) i właściwe epoce piśmienności. Blog i media społecznościowe to przestrzeń do snucia dłuższych narracji, do dzielenia się zdjęciami, do spokojnej refleksji nad pięknem i złożonością świata przyrody. To tam mogę zaprosić czytelników do głębszego zastanowienia się nad miejscem człowieka w ekosystemie, nad kruchością życia, nad odpowiedzialnością, która na nas spoczywa. Nad przemijaniem naszego świata i rodzenia się nowego. Czy będzie lepszy czy gorszy? A może po prostu tylko inny?
Robiąc zdjęcia, staram się uchwycić ulotne chwile, detale, kolory, które mówią więcej niż tysiąc słów. Malując stare butelki, nadając im nowe życie, transformuję niepotrzebny przedmiot w coś, co ma nową wartość, nowe znaczenie, nową estetykę, a często i nową opowieść – o recyklingu, o kreatywności, o pięknie ukrytym w prostocie. Czasem o roślinach, owadach czy grzybach. To symboliczne działanie, które odzwierciedla moją wiarę w to, że wszystko można przetworzyć, wszystko może zyskać nowy sens. Taki kulturowy metabolizm, niczym ten biologiczny, organizmalny i ekosystemowy metabolizm nieustannego przetwarzania.
Bycie opowiadaczem historii o życiu i przyrodzie to dla mnie coś więcej niż zawód czy hobby. To sposób na bycie w świecie, na zrozumienie go i na budowanie mostów między nauką a codziennym doświadczeniem. Jest to nieustanne przypominanie, że jesteśmy częścią większej całości, skomplikowanej sieci zależności, w której każda istota ma swoje miejsce i swoją rolę. Samo opowiadanie, czasem po raz kolejny tej samej opowieści, lecz nieco zmienionej, uzupełnionej lub zbudowanej w odmiennym kontekście, pozwala mi lepiej myśleć. Bo myślimy w dialogu z innymi, w kolektywach myślowych (jak napisałby to Ludwik Fleck). Pisanie to porządkowanie myśli w linearnej logice i zależnościach przyczynowo-skutkowych. A obraz? To notatka graficzna z nieliniowymi relacjami między elementami rysunku czy obrazu.
W gruncie rzeczy, każda nauka, w tym biologia, dąży do opowiedzenia pewnej historii – historii wszechświata, życia, ewolucji, ludzkości. Jest też poszukiwaniem sensu. Jesteśmy spadkobiercami tych opowieści, a jednocześnie ich kontynuatorami. Zbierając wrażenia, przetwarzając je w refleksje i dzieląc się nimi, stajemy się aktywnymi uczestnikami tego wielkiego dialogu, nadając sens naszej własnej egzystencji w obliczu niekończącego się cudu życia.
A co Ty zrobisz z tą przeczytaną refleksją?
PS. Na górze jest zdjęcie z muzeum porcelany. Co widzisz? Co dostrzegasz? Jaką opowieść możesz stworzyć z (do) tego obrazu? Co niewidocznego zobaczysz? Jakie procesy, jakie sytuacje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz