9.10.2025

O przyczynach kiepskich prezentacji nie tylko akademickich cz. 2. (konferencje)




W nawiązaniu do wcześniejszego tekstu na temat jakości prezentacji akademickich warto poruszyć także konferencje naukowe, które są apoteozą publicznego wystąpienia w środowisku akademickim. Mają być platformą dynamicznej wymiany myśli, jednak często stają się jedynie paradą monotonnych odczytów. Czasami sens i cel zdominowany jest przez powierzchowny rytuał. Mam na myśli konferencje akademickie jak i konferencje branżowe, biznesowe, korporacyjne, pozaakademickie. Ale przecie to na studiach przyszli biznesmeni wdrażają się do wystąpień referatowych w czasie konferencji (nie tylko naukowych i nie tylko akademickich). 

Po co jest konferencja? Są trzy powody. Pierwszym jest prezentacja badań i potencjału badawczego. Chodzi o publiczne zasygnalizowanie "oto mój kierunek poszukiwań naukowych, oto moje odkrycia." Drugim jest szukanie współpracy i kontaktów. Konferencja ma być siecią, generatorem nowych projektów, a nie zbiorem autonomicznych monologów. I po trzecie - szukanie inspiracji. To ma być intelektualne retreat, gdzie lepiej się myśli, dzięki pustelniczemu wyizolowaniu od świata codziennego (jak na dobrych rekolekcjach czy w ekskluzywnym SPA). Dobra prezentacja jest kluczem do realizacji tych celów. Lepiej się słucha referatu niż czyta publikację – oczywiście o ile jest to dobry referat. Czy te cele są zawsze uświadamiane i realizowane? Czy tylko w jakiejś części realizowany jest powierzchowny rytuał i celebra hierarchii społecznej, czy to w środowisku akademickim, czy w korporacji czy biznesie?

Dlaczego czasami konferencje zawodzą w osiąganiu wspomnianych celów? Bo wystąpienie referatowe traktowane jest jako ustne streszczenie artykułu. Naukowcy często przygotowują slajdy jako skondensowaną wersję tekstu, który mają opublikować (lub już opublikowali). Zamiast wykorzystać referat do storytellingu (opowieści o odkryciu, o problemie badawczym), używają go do transmisji danych, co jest nieefektywne w krótkiej, konferencyjnej formie. Storytelling wydaje się taki niepoważny, mało dostojny i dlatego jest pomijany. Drugim powodem mijania się z celem jest kultura presji czasowej. Typowy 10–15 minutowy referat wymusza dużą kondensację treści. Zamiast skupić się na jednym kluczowym wniosku i go dogłębnie objaśnić, prelegent próbuje pokazać przeładowanych treścią 7-10 slajdów (a w często jeszcze więcej), dążąc do napakowania merytorycznej gęstości kosztem zrozumienia. Jeszcze gorzej, gdy rozgaduje się i wychodzi poza swój czas, zabierając przestrzeń kolejnym prelegentom. Trzecim powodem nie osiągania głównych celów konferencyjnych jest brak interakcji. Konferencja jest sytuacją inspirującą, ponieważ zazwyczaj obrady odbywają się w wyizolowaniu – ludzie są oderwani od biurek i obowiązków, często w odległym od miasta ośrodku terenowym. Kiepski referat zabija tę sprzyjająca okoliczność i energię. Zamiast otwierać dyskusję i zapraszać do dialogu, monolog prelegenta zamyka przestrzeń na natychmiastową refleksję i interakcję. Ludzie po prostu czekają na możliwość zadania pytania, zamiast angażować się w treść w trakcie prezentacji. A czasem rezygnują nawet z zadawania pytań na sali i w kuluarach.

Jeśli prezentacja na konferencji jest nudna i nieprzekonująca, nie jest w stanie ani "sprzedać" idei, ani zainicjować współpracy, ani zainspirować. Nawet genialne badania nie zostaną zauważone ani zapamiętane, jeśli sposób ich przedstawienia jest nieatrakcyjny. Nikt nie podejdzie w kuluarach do badacza, którego wystąpienie było chaotycznym odczytem danych. Prezentacja powinna wzbudzać ciekawość i potencjał dalszego dialogu. Zamiast czerpać pomysły, uczestnicy konferencji tracą czas, który mogliby poświęcić na czytanie tego samego materiału w ciszy, szybciej i bardziej efektywnie.

Podsumowując tę część mojego wywodu, kiepskie prezentacje na konferencjach wynikają z błędnego rozumienia ich celu. Celu ustnej prezentacji i celu konferencji. Naukowcy zapominają, że w czasie konferencji (online lub offline) sama forma wystąpienia jest wiadomością. Liczy się nie tylko to, co mówisz, ale jak to robisz, aby wykorzystać ten unikalny moment inspiracji i fizycznego spotkania do budowania sieci kontaktów i przyspieszenia badań. Zamiast aktywować sieć społeczną, prelegent zamęcza ją pasywnym słuchaniem.

Problem kiepskich wystąpień akademickich, od wykładu studenckiego po referat konferencyjny, jest systemowy. Jest to efekt kulturowej prymatu pisma nad retoryką i braku refleksji nad celem komunikacji. Aby przezwyciężyć tę rutynę, środowisko akademickie musi przełamywać swój autorytaryzm. Musi zastąpić mentalność "strażnika wiedzy tajemnej" postawą "lidera wiedzy", który nie tylko posiada wiedzę, ale potrafi ją demokratyzować i aktywizować w audytorium. Bo przecież w nauce nie ma autorytetów są tylko argumenty i dowody. I jest wartościowa dyskusja.

Oczywiście, sensowne byłoby nagradzać i szkolić wykładowców w zakresie retoryki, projektowania wizualnego i angażowania publiczności, traktując te umiejętności jako kluczowe kryterium doskonałości zawodowej, obok publikacji. Uwzględniając nowe formy przekazu kultury postpiśmiennej takie jak np. wideoposter, podcast. Pytanie "Jaki jest sens mojego wystąpienia?" musi zastąpić automatyczny rytuał wychodzenia na mównicę. Tylko wtedy konferencje staną się oazami inspiracji, a wykłady generatorami nowego myślenia, a nie miejscami, w których wiedza jest pasywnie odczytywana. To rozważanie dotyka fundamentu nowoczesnej dydaktyki akademickiej. Stawia przed nami wybór między przekazywaniem usystematyzowanej wiedzy a przekazywaniem doświadczenia badawczego.

Może pierwotnym źródłem problemu - jak zauważył mój znajomy - jest to, że zamiast języka polskiego w szkole mamy w zasadzie historię literatury. Czyli przerost wiedzy nad umiejętnościami... językowymi w komunikowaniu się słowem i pismem. Potem się tylko nawarstwia.

A na uczelniach zajęcia ze studentami, z wykładami, jakie powinny być? Wykłady kursowe wg sztywnego programu (jak w szkole) czy jak spotkania z naukowcem, relacjonującym swoje badania? To drugie to tematyka pozornie od Sasa do Lasa, ale jednocześnie szansa na pokazanie czegoś autentycznego. Problem leży w tym, że akademicy często mylą wykład z książką. Wykład kursowy, mający na celu poruszenie zaplanowanych działów i zagadnień, jest koniecznością programową, ale rzadko bywa inspirujący, jeśli prowadzący staje się jedynie czytnikiem podręczników. W epoce powszechnego dostępu do e-booków, zasobów online i sztucznej inteligencji, która skonsoliduje, streści i zaprezentuje fakty z podręcznika, rola wykładowcy jako czytnika faktów jest całkowicie przestarzała. I łatwa do zastąpienia przez algorytmy AI.

Wykłady kursowe są niezbędne do systematyzacji wiedzy. To fakt. Pozwalają na ustrukturyzowanie podstaw oraz wprowadzenie studentów w kluczowy żargon i mapę danej dyscypliny. Ponadto takie wykłady kursowe pozwalają ustalić minimalny próg wiedzy, który musi być osiągnięty, aby przejść dalej. Jednak kiedy wykładowca ogranicza się do roli "czytnika" lub "omawiacza slajdów", prowadzi to do utraty zaangażowania. Studenci przestają widzieć wartość dodaną w obecności, skoro te same informacje mogą przyswoić w samotności, szybciej i efektywniej. Doprowadza to czasem także do powierzchowności wiedzy. Zamiast interpretacji i krytycznego myślenia, uczy się reprodukcji materiału (nawet na pamięć). Jest to kwintesencja terminu "śmierć przez Power Point".

Alternatywą (lub, co ważniejsze, idealnym uzupełnieniem) jest model spotkania z naukowcem, relacjonującym swoje badania, podającym przykłady, których sam doświadczył. Takie podejście koncentruje się na autentyczności i unikalnej perspektywie prowadzącego zajęcia w przekazywaniu wiedzy wiem jak zamiast wiem co (know-how i know-what). Wykładowca nie opowiada, co jest w podręczniku, ale jak te zasady działają w praktyce, relacjonując swoje badania. Pokazuje proces, błędy, wątpliwości – całą kuchnię naukową. Owszem, wymaga to od studenta samodzielnego studiowania podręczników i to często przed wykładem. Studenci widzą, że nauka nie jest zbiorem suchych faktów, ale żywą, dynamiczną działalnością. Spotkanie z kimś, kto "przekłuł teorię w praktykę" i ma osobiste przykłady, które sam doświadczył, buduje więź i modeluje postawę badawczą. Wykład staje się niezastąpiony. Treść, która jest dostępna tylko dzięki unikalnemu ethosowi i doświadczeniu prelegenta (a nie powielona z książki), jest jedynym powodem, dla którego warto fizycznie lub zdalnie uczestniczyć w zajęciach. Jest to coś autentycznego.

Dylemat nie musi brzmieć: albo–albo. Najlepszy model akademicki wymaga syntezy. Powinny być podstawy kursowe udostępniane także w formie interaktywnej. Materiał podstawowy (teoria, definicje) powinien być w dużej mierze zdigitalizowany (e-learning, quizy, e-booki, zadania do samodzielnego wykonania), co zwolni czas na zajęciach, nawet tych wykładowych. Własnym chałupniczym sposobem próbuję to na swoich przedmiotach robić. Zostanie czas na wykładzie dla relacji i dyskusję. Czas wykładu należy przeznaczyć na to, co jest unikalne dla człowieka (inaczej dość łatwo zastępowani będziemy przez internet i AI). Wtedy wykładowca występuje jako kurator wiedzy, który wybiera, co jest najważniejsze, komentuje i pokazuje, jak sprzeczne teorie funkcjonują w świecie rzeczywistym (np. w jego badaniach). Wykładowca realizuje się jako narrator, który używa własnego doświadczenia, aby nadać abstrakcyjnym faktom sens i wagę emocjonalną. Pokazywanie, jakie błędy popełnił, by dojść do danego wniosku, jest o wiele cenniejsze niż podanie samych konkluzji.

Kiepskie wykłady są tam, gdzie model kursowy dominuje nad modelem spotkania z naukowcem. Dobre wykłady wykorzystują obowiązkowy materiał kursowy jako punkt wyjścia do relacjonowania autentycznych zmagań, sukcesów i pułapek życia naukowego. Wtedy monolog wiedzy zamienia się w inspirujący dialog.

W swoich dwuczęściowych wywodach starałem się przekonać do tego, że to logika i kultura słowa zabijają wartość wykładu ustnego. Warto więc dostrzec zalety kultury słowa i kultury pisma oraz adekwatnie używać je w konkretnym kontekście sytuacji i miejsca. Wykład służy do opowiadania i dialogowania a książka i publikacja do czytania. Tę samą treść można przekazać i ustnie i pisemnie. To nie forma jest zła tylko złe czyli nieadekwatne może być jej zastosowanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz