![]() |
Warmińska wioska Kruzy, miejsce jakich wiele, troskliwie udekorowanych przez mieszkańców. Jak tam trafić? Nie powiem, sami poszukajcie drogi pociągiem, pieszo lub rowerem. Albo tylko na Google mapie. |
Ostatnio dużo podróżuję, blisko i daleko. Z wakacyjnych wojaży w pamięci pozostały mi dwa miejsca niewątpliwie piękne. Mała, górska wioska we Francji i duże miasto w Polsce. O kilku innych, pięknych miejscach niedawno odwiedzonych przemilczę, niech pozostaną tajemnicą. Ale ważniejsze od tych podróży są refleksje, jakie zagościły w mojej głowie. A jesień jest dobrą porą na nostalgiczne rozważania. Będzie także na koniec wniosek, odnoszący się do edukacji.
Podróżowanie to dla wielu z nas stały element życia, poszukiwanie wytchnienia, wiedzy, a przede wszystkim – piękna i wrażeń. Jednak czy każdy sposób podróżowania prowadzi do autentycznego odkrycia? Czy piękne miejsca, gdy stają się łatwo dostępne i modne, nie tracą czegoś bezpowrotnie w zderzeniu z masową turystyką? Moje niedawne doświadczenia, porównanie urokliwego, lecz ukrytego francuskiego Gargilesse z tętniącym życiem, polskim Lublinem, skłaniają mnie do głębokiej refleksji nad esencją podróży i ceną prawdziwego piękna.
Gargilesse (byłem tu drugi raz w życiu), niewielka wioska w sercu Francji, jawi się jako raj dla artystów i ludzi otwartych na piękno krajobrazu i wiejskiej architektury. To miejsce przesiąknięte historią impresjonistów, ulubione niegdyś przez pisarkę George Sand. Wciąż modne w pewnych, artystycznych kręgach, zachowało jednak swoją kameralność i ciszę. Dlaczego? Bo Gargilesse jest pięknem, które wymaga cnoty wysiłku. Dojazd tutaj to nie jest kwestia szybkiego lotu i wygodnej autostrady. To podróż, która odsiewa. Jest bardziej odległa, wymaga więcej planowania, przesiadek, być może nawet pokonania kilku kilometrów pieszo lub na rowerze. Ten włożony trud działa jak naturalny filtr. Po drodze odpadają ci, którzy szukają natychmiastowej gratyfikacji, najłatwiejszej drogi, czy po prostu kolejnego "zaliczonego" punktu na liście. Docierają nieliczni, a z nimi przybywa szacunek dla miejsca, którego zdobycie kosztowało czas, energię i zaangażowanie. Jaj, ja zwolennik transportu publicznego tam dotarłem? Do Francji samolotem (choć czekam do połączenie kolejowe), potem pociągiem, a potem zostałem podwieziony samochodem, przez francuskiego przyjaciela. Bo podróż to przyjemność spotykania ludzi i czas na poznawanie ich kultury, to czas rozmów.
To w Gargilesse doświadczyłem, że piękno lepiej smakuje, gdy jest poprzedzone podróżą jako długą "grą wstępną". Widok starych kamiennych domów, spokój nad rzeką Creuse, czy atmosfera małych galerii stają się nagrodą. Doceniamy to, co przyszło z wysiłkiem, wkładamy w to miejsce cząstkę siebie. W takiej atmosferze tłum nie zabija klimatu, a stragany z plastikową, tanią tandetą po prostu nie mają racji bytu. Jest piękno unikalnego autentyzmu i lokalności.
Zupełnie inny obraz jawi się w Lublinie (odwiedziłem to miasto kolejny raz). To miasto bezsprzecznie piękne, bogate kulturowo, z urokliwą Starówką i niezwykłą historią oraz pięknymi dworcami (stary kolejowy i nowy autobusowy). Jest jednak znacznie łatwiej dostępne i w rezultacie – przepełnione.
Piękno Lublina, jego kulturowe bogactwo, stało się jego największą atrakcją, a to z kolei przyciągnęło masową falę turystów. Sprzyja temu także pobliskie lotnisko. To jest moment, w którym pojawiają się negatywy. W ciągu dnia Lublin wchłania turystów, ale wieczorem, zwłaszcza w weekendy, staje się ofiarą własnego sukcesu. Pojawia się to, co roboczo nazywam "stonką turystyczną": hałas, tłumy na ulicy, zatłoczone lokale, a przede wszystkim – spłycenie doświadczenia. Autentyczność ustępuje miejsca komercji, a zamiast refleksyjnego spaceru, odbywa się szybki marsz od selfie do baru. Trzeba wysiłku by wyłowić cudne i urokliwe piękno. Czasem trzeba wstać o poranku, gdy miasto dopiero się budzi, zajrzeć w nieodwiedzane bramy, poszukać dyskretnych detali, opowiadających dawna i współczesną historię miasta.
To nie wina Lublina. To paradoks piękna w epoce łatwego dostępu. Kiedy pionierzy odkryją urok miejsca, informacja rozchodzi się błyskawicznie, a za nimi, niczym niepowstrzymana siła, podąża masowa turystyka. Rodzi się pytanie, jak chronić piękno przed jego własną popularnością?
Te kontrasty prowadzą do najważniejszej refleksji: prawdziwa podróż odbywa się w nas samych. Nie ma znaczenia, czy pokonaliśmy tysiące kilometrów do Gargilesse, czy sto do Lublina. Czy tylko kilkanaście do warmińskiej wsi. Ważne, by podróż była długa i z wysiłkiem, niekoniecznie fizycznym, ale przede wszystkim wewnętrznym. Tym wysiłkiem może być świadoma rezygnacja, pogłebiona obecność i wewnętrzna praca. Jak to osiągnąć? Przez wybór mniej utartej ścieżki, rezygnację z wygody, poszukiwanie lokalnych, a nie globalnych sieci znaczeń i kontekstów. Tym wysiłkiem jest też czas spędzony na kontemplacji, a nie na kompulsywnym fotografowaniu i udostępnianiu. Na przykład w czasie oczekiwania na pociąg, autobus, na miejskim dworcu czy na malowanym, warmińskim przystanku. W końcu to również otwartość na spotkanie z drugim człowiekiem, na jego opowieść i na własne przemiany. Tylko wtedy w pełni docenimy widok, spotkanie, ciszę. Docenimy to, co zobaczymy i czego doświadczymy, bo zasłużyliśmy na to własnym zaangażowaniem, a nie tylko zakupem biletu.
Może więc nie powinniśmy głośno pisać i mówić o tym, jak gdzieś jest pięknie? Może piękno powinno pozostać tajemnicą dostępną dla nielicznych – nie z powodu elitaryzmu, ale z powodu szacunku dla autentyczności? Prawdziwe odkrycie nie polega na dotarciu do celu, ale na transformacji, która zachodzi w drodze do niego. Piękno, które wymaga od nas wysiłku, z pewnością przetrwa dłużej – zarówno w krajobrazie, jak i w naszej pamięci.
Ostatecznie, refleksje po tych podróżach, tych cichych i tych tłocznych, sprowadzają się do jednej kluczowej myśli: wakacje to czas na edukację bez ocen. To najlepsza forma edukacji pozaformalnej i w pełni domowej, rodzinnej (wszak do wychowania jednego dziecka trzeba całej wioski). Podróżowanie, zwłaszcza w miejsca, które wymagają wysiłku lub oferują unikalną perspektywę, staje się doskonałą lekcją historii, przyrody, geografii, kultury, etnografii i wrażliwości. Co jednak jest kluczowe, by ta edukacja się powiodła, szczególnie w kontekście rodzinnym? Rodzic musi mieć i pielęgnować dwa unikalne i cenne zasoby: czas i ciekawość (tego nie da się kupić jak biletu do kina czy wesołego miasteczka).
Czas. Nie tylko czas urlopu, ale czas na bycie obecnym – na wspólne błądzenie, na spokojną obserwację, na odpowiadanie na pytania, które rodzą się w chwili i miejscu, a nie w szkolnej ławce. Na stawianie pytań, za własne zaciekawienie i zachwyt. Ciekawość. To jest siła napędowa. Rodzic, który sam jest ciekawy historii mijanego zamku, smaku nieznanej potrawy, czy powodu, dla którego francuska wioska Gargilesse zachowała swój spokój, a w lubelskiej Mandragorze można zjeść koszerne danie, uczy dziecko doceniania procesu odkrywania. Uczy, że świat jest niekończącą się salą wykładową, a prawdziwe nagrody czekają na tych, którzy zadają pytania.
Piękno podróży, to kameralne z Gargilesse czy to historyczne z Lublina, jest tylko tłem. Prawdziwa wartość tkwi w tych momentach wspólnego wysiłku i odkrycia, które budują więź i rozwijają ciekawość. To są wakacje, które zostają z nami na zawsze, bo nauka nie polegała na przyswajaniu dat, ale na przyswajaniu świata – z jego pięknem, paradoksami i wymogiem włożenia w nie cząstki siebie.
A Ty, Drogi Czytelniku, jakie piękno cenisz bardziej – to na wyciągnięcie ręki, czy to, które trzeba sobie „zasłużyć”? Jak wykorzystujesz wakacje na tę „edukację bez ocen”? Podzielisz się swoimi przemyśleniami?
Czas. Nie tylko czas urlopu, ale czas na bycie obecnym – na wspólne błądzenie, na spokojną obserwację, na odpowiadanie na pytania, które rodzą się w chwili i miejscu, a nie w szkolnej ławce. Na stawianie pytań, za własne zaciekawienie i zachwyt. Ciekawość. To jest siła napędowa. Rodzic, który sam jest ciekawy historii mijanego zamku, smaku nieznanej potrawy, czy powodu, dla którego francuska wioska Gargilesse zachowała swój spokój, a w lubelskiej Mandragorze można zjeść koszerne danie, uczy dziecko doceniania procesu odkrywania. Uczy, że świat jest niekończącą się salą wykładową, a prawdziwe nagrody czekają na tych, którzy zadają pytania.
Piękno podróży, to kameralne z Gargilesse czy to historyczne z Lublina, jest tylko tłem. Prawdziwa wartość tkwi w tych momentach wspólnego wysiłku i odkrycia, które budują więź i rozwijają ciekawość. To są wakacje, które zostają z nami na zawsze, bo nauka nie polegała na przyswajaniu dat, ale na przyswajaniu świata – z jego pięknem, paradoksami i wymogiem włożenia w nie cząstki siebie.
A Ty, Drogi Czytelniku, jakie piękno cenisz bardziej – to na wyciągnięcie ręki, czy to, które trzeba sobie „zasłużyć”? Jak wykorzystujesz wakacje na tę „edukację bez ocen”? Podzielisz się swoimi przemyśleniami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz