6.07.2025

Kompas edukacji to nie jest zwykła konferencja naukowa, to wydarzenie

 

Kompas Edukacji to konferencja nie do końca zorganizowana. I jest to komplement a nie reprymenda. W sporej części to uczestnik organizuje sobie przestrzeń. Dostaje tylko gotowy program konferencyjnej antologii, na którą składają się teksty wystąpień i zaplanowane dyskusje panelowe. Ale to uczestnik sam musi zadbać o torbę, notes i długopis, najlepiej jak przywiezie ze sobą (wielokrotnego użytku). Nie ma tych tradycyjnych konferencyjnych gadżetów, które z jednej strony podnoszą koszt a z drugiej są jakąś pamiątką. Tyle, że po wielu konferencjach takich zawadzających gadżetów jest za dużo. Zagracają przestrzeń. Albo organizator konferencji pozyskuje fundusze na te przemijające gadżety, albo opłacają sami uczestnicy z wpisowego. Dlatego konferencje są drogie. Ale czy nie można kupić sobie samemu notesu do notowania, takiego jak chcę? Jest na pewno potrzebny i dostosowany do własnych potrzeb. Podobnie z innymi gadżetami konferencyjnymi. Czasem warto skupić się na treści i celu a nie na formie i oprawie.

Kompas Edukacji to w pewnym sensie antykonferencja, która zmienia perspektywę. Wymyka się utartym schematom. Jest to wydarzenie, które celowo rezygnuje z wielu konwencjonalnych elementów, by stworzyć przestrzeń autentycznej wolności i odpowiedzialności, zarówno dla uczestników, jak i prelegentów. W tej pozornie "niepełnej organizacji" tkwi jej prawdziwa siła i innowacyjność. Jest elementem poszukiwania nowych i bardziej efektywnych spotkań konferencyjnych. Pozostaje sam sens spotykania się i dyskutowania, który nie jest przesłonięty dekoracją konferencyjnych gadżetów i rytuałów.

Dobrze zorganizowana przestrzeń do twórczego spotkania. Zorganizowana była woda, kawa, przekąski i obiad. Obiad wegetariański. Aspekt ekologiczny i nowoczesny był również silnie obecny (znak czasu i właściwa odpowiedź na wyzwania współczesności). Może i edukacja powinna być taka nie do końca zorganizowana, pozostawiająca miejsce dla wolności i odpowiedzialności ucznia? W szkole czasem nauczyciel słyszy od ucznia „a bo ja nie mam kredek, nie mam długopisu, ołówka”. I uczeń czeka aż ktoś dorosły rozwiąże jego problem. Uczeń tylko informuje, ale nie próbuje rozwiązywać ,na przykład poprosić kogoś by pożyczył ołówek długopis itd., nie mówiąc o wcześniejszym zaplanowaniu i przygotowaniu się do zajęć.

Na konferencjach i spotkaniach (wydarzeniach) uczestnik sam może zadbać o swoje narzędzia pracy. Ta pozornie drobna zmiana ma głębokie pedagogiczne znaczenie. Podnosi świadomość i odpowiedzialność, zmuszając do planowania i samodzielnego przygotowania się. Uczeń czy student często oczekuje, że dorosły rozwiąże każdy problem, zapominając o prostej inicjatywie, jak pożyczenie ołówka lub szukania rozwiązania alternatywnego. Kompas Edukacji, poprzez ten niekonwencjonalny  model, subtelnie prowokuje do samodzielności, stawiając na aktywną postawę i autentyczne zaangażowanie.

Program tylko w sieci, nie wydrukowanego na papierze. Nawykowo czegoś brakuje, ale po chwili umiem już korzystać z własnego telefonu komórkowego i programu internetowego. Bardzo wygodne i nie generuje niepotrzebnych odpadów. Pewnych nawyków warto się pozbyć i wyobrazić sobie inne rozwiązania.

Kompas Edukacji to mądre i wartościowe wyjście pedagogiki, jako nauki i dyscypliny, do środowiska pozauniwersyteckiego. To przestrzeń łącząca ludzi akademii z nauczycielami i praktykami. To teoretyczne objaśnianie świata ludziom praktyki (myślenie teorią w (o) praktyce). Sam profesor Roman Leppert bardzo życzliwie opiekuje się uczestnikami. Słoiczek miodu dla prelegentów po zakończeniu występu i witanie przy progu wszystkich uczestników. Tym witaniem pokazuje, że każdy jest ważny i oczekiwany nawet ten najbardziej szary i zwykły. Może tak powinien nauczyciel traktować ucznia a wykładowca studenta?

Jak nazwać Kompas Edukacji? Nie jest typową konferencją, jest wydarzeniem, na które nauczyciele przyjeżdżają na własny koszt w czasie wakacji, zamiast na Majorkę czy do Egiptu. Nie ma opłat, nie ma wpisowego, prelegenci nie otrzymują honorariów. Wszyscy przyjeżdżają na własny koszt. Oczywiście, konferencja kosztuje, bo to i pomieszczenie, kawa, woda, ciasteczka, obiad. Mądra gościnność Centrum Nauki i Kultury Młyny Rothera oraz wsparcie Fundacji Orange. I oczywiście pomysł oraz merytoryczna organizacja Profesora Romana Lepperta. To właśnie synergia tych instytucji oraz wizja i merytoryczna organizacja profesora Lepperta tworzą tę wyjątkową formułę.

Kompas Edukacji, jako wakacyjne uzupełnienie Akademickiego Zacisza, tworzy most między teorią a praktyką, umożliwiając teoretyczne objaśnianie świata ludziom doświadczenia – co można by określić jako "myślenie teorią w (o) praktyce". Kluczową rolę w tej misji odgrywa profesor Roman Leppert, główny pomysłodawca i organizator. Jego życzliwa opieka nad uczestnikami, serdeczne witanie każdego przy progu, a także symboliczny słoiczek miodu dla prelegentów, to gesty, które podkreślają wartość i znaczenie każdego, kto pojawia się na konferencji. Pokazują, że każdy jest ważny i oczekiwany, niezależnie od statusu czy doświadczenia. To lekcja, którą może wynieść każdy nauczyciel w kontakcie z uczniem, czy wykładowca ze studentem. Ja wyjeżdżam zainspirowany sama koncepcja Kompasu jak i zasłyszanymi treściami. Mam zanotowane w swoim notesie i co jakiś czas zaowocuje to kolejnymi wpisami na blogu oraz konkretnymi rozwiązaniami dydaktycznymi już od najbliższego roku akademickiego. 

Konferencje się zmieniają w swojej oprawie ale nie co do celu i wartości. Niektóre są bez teczek identyfikatorów i programu papierowego. Dla nowych desygnatów poszukujemy nowych określeń. Może nazywać je wydarzeniami? Lub konferencyjna antologią? Młyny edukacji wolno mielą ale zmieniają świat. Młyny Rothera zapraszają w swoje muru kreatywnych edukatorów i naukowców, w ten sposób włączają się w zmienianie świata nie tylko edukacji. Młyny Rothera to prawdziwe centrum nauki i prawdziwej inspiracji oraz innowacji. Dobrze wpisują się w trend, zapoczątkowany przez Centrum Nauki Kopernik. Oby takich było więcej w każdym zakątku naszego kraju.

Młyny Rothera, jako prawdziwe centrum nauki i inspiracji, idealnie wpisują się w ducha Kompasu Edukacji. Zapraszając w swoje mury kreatywnych edukatorów i naukowców, aktywnie włączają się w proces zmieniania świata, nie tylko w obszarze edukacji. Kompas Edukacji, podobnie jak inne innowacyjne centra nauki, pokazuje, że przyszłość edukacji leży w otwartych, elastycznych i angażujących przestrzeniach, które stawiają na samodzielność, dialog i autentyczne spotkanie. 

Zarówno Centrum Nauki Kopernik w Warszawie jak i Centrum Nauki i Kultury Młyny Rothera w Bydgoszczy to przedsięwzięcia miejskie a nie uniwersyteckie. A mimo to (a może właśnie dlatego) są takie otwarte i umożliwiają kreatywne spotykanie się świata akademickiego z otoczeniem społeczno-gospodarczym. Być może tak jak kiedyś, nowoczesne uniwersyteckie przestrzenie edukacyjne wymyślane są poza uczelniami wyższymi, w nieco ustronnym i pozbawionym zbytniej celebry miejscu. W przenośni można by je nazwać akademickimi pustelniami. Nowe idee i rozwiązania akademickie wymyślane i prototypowane są w zaciszu.

5.07.2025

Silent disco na konferencji to całkiem dobre rozwiązanie

Silent disco na Ideatorium, monitor z obrazem z sali i stojak ze słuchawkami. Obok stoisko biura konferencji.
 

O silent disco słyszałem i nawet widziałem gdzieś w telewizji. wydawało sie śmieszne i jakieś takie obce, wydumane. W czerwcu spotkałem się z silent disco na konferencji Ideatorium i zaskoczyła mnie użyteczność. Kreatywne i nieoczywiste wykorzystanie technologii z inspirującymi wnioskami. Skoro można na konferencji i daje to dobre rezultaty, to czy nie można upowszechnić na salach wykładowych? 

Ale po kolei. Silent disco (lub "cicha dyskoteka", "silent rave", "headphone party") to wydarzenie, na którym ludzie tańczą do muzyki słuchanej przez bezprzewodowe słuchawki, zamiast tradycyjnych głośników. Muzyka jest nadawana drogą radiową z nadajników do słuchawek uczestników. Oznacza to, że osoby bez słuchawek słyszą tylko szum i kroki tańczących ludzi, co tworzy dość surrealistyczne wrażenie. Z boku patrząc można się zdziwić. Jaki jest sens by każdy słuchał osobno? I jeszcze nawet różnych utworów? W jakimś sensie to dostrzeżenie osób neuroatypowych. Ja również wrażliwy jestem na hałas. Na dużych koncertach nie jestem w stanie wytrzymać, uciekam. Zwłaszcza niskie dźwięki mi przeszkadzają. A gdyby tak słuchać przez słuchawki i mógłbym sobie sam uregulować głośność? Wtedy byłbym z innymi a każdy ustawiłby swoją preferowaną głośność w swoich słuchawkach. W hałasie nie mogę spać. Inni w hałasie nie są się w stanie uczyć, cierpią.

Jedną z kluczowych cech silent disco jest to, że często oferuje wiele kanałów muzycznych jednocześnie. Uczestnicy mogą przełączać się między różnymi kanałami (np. różnymi gatunkami muzyki lub różnymi DJ-ami), wybierając to, na co mają ochotę w danym momencie. Często słuchawki mają diody LED, które świecą w różnych kolorach w zależności od wybranego kanału, co dodaje wizualnego elementu do zabawy. Można tańczyć zespołowo ale przy różnej muzyce. Do tej pory niewyobrażalne. Teraz staje się możliwe, dzięki technologii.

Do czego jest wykorzystywane silent disco? Silent disco jest niezwykle wszechstronne i wykorzystywane w wielu różnych sytuacjach. Na przykład na imprezy i festiwalach muzycznych. Silent disco pozwala na kontynuowanie zabawy tanecznej nawet po godzinach ciszy nocnej, co jest idealne na festiwalach muzycznych czy w klubach w centrach miast. Tworzy też unikalną atmosferę i możliwość wyboru muzyki dla każdego. Pozwala łączyć sprzeczne interesy: tych, którzy pragną ciszy i tych, którzy chcą sie bawić przy muzyce. Silent disco to w jakimś stopniu zindywidualizowany dostęp do muzyki w zbiorowości. Razem ale osobno. Zwłaszcza na weselach, urodzinach, domówkach umożliwia na organizowanie głośnych imprez bez przeszkadzania sąsiadom. Na weselach czy przyjęciach urodzinowych, gdzie goście mają różne gusta muzyczne, silent disco z kilkoma kanałami jest idealnym rozwiązaniem. A na przykład kino plenerowe i wydarzenia kulturalne, gdzie zamiast nagłośnienia, dźwięk jest przesyłany do słuchawek, co pozwala na oglądanie filmów czy uczestniczenie w spektaklach w miejscach wrażliwych na hałas lub po prostu w bardziej intymny sposób. Czy w końcu zajęcia sportowe i wellness (np. Silent Yoga, medytacja), na których instrukcje i muzyka są przekazywane bezpośrednio do słuchawek, co pozwala na skupienie się i wyciszenie, nawet w zatłoczonym miejscu.

Typowo silent disco wykorzystywane jest w miechach wrażliwych na hałas, takich jak parki narodowe, rezerwaty przyrody, muzea – wszędzie tam, gdzie tradycyjne nagłośnienie byłoby zbyt inwazyjne. Korzystają z tego przewodnicy turystyczni, oprowadzający grupy, czy w muzeach audiobooki - każdy zwiedza we własnym tempie i nie przeszkadzają się nakładające się głosy. 

Ale to rozwiązanie wykorzystywane jest również na konferencjach i wydarzeniach korporacyjnych, w czasie których silnet disco może być używane do prowadzenia kilku prezentacji jednocześnie w jednym pomieszczeniu (na różnych kanałach) lub do tłumaczeń symultanicznych (w róznych językach). Minimalizuje to hałas i pozwala uczestnikom skupić się na wybranym treści.

Ja zetknąłem się z tą technologią na konferencji Ideatorium. Nie skorzystałem, bo cały czas byłem na sali z referatami a program nie był napięty, więc miałem możliwość ruchu. Były słuchawki i był w holu monitor. Można było więc nawet wyjść i spacerując dalej uczestniczyć w konferencji nic nie tracąc z programu. Zaletę takiego rozwiązania zrozumiałem na innej konferencji, z bogatym programem. Chciałem wszystkiego wysłuchać a długie siedzenie na krześle było już męczące. A student na długich wykładach wysiedzieć musi...

Dla kogo słuchawki z transmisją referatów? Dla osób z wrażliwością słuchową, bo uczestnicy mają pełną kontrolę nad głośnością. Jest korzystne dla osób z nadwrażliwością na dźwięki lub zaburzeniami ze spektrum autyzmu. Są na sali z referatami ale sami regulują głośność. Niczym na sali dyskotekowej. Ale można także wyjść z sali i rozprostować kości. Ważne dla zdrowia, zwłaszcza na długich konferencjach lub dnia z licznymi wykładami. W Gdańsku pomysł rozbudowano i dodano monitor. To ważne, no na wielu prezentacjach ważne było nie tylko słowo lecz i obrazy pokazywane na ekranie. Uczestnik, których chce wstać i pochodzić nic nie traci. A gdyby tak wdrożyć takie rozwiązanie na uczelniach, dla studentów? Jeden półtoragodzinny wykład nie jest problemem by w skupieniu wysiedzieć na sali wykładowej. A gdy takich wykładów jednego dnia jest więcej? Dwie pieczenie na jednym ogniu: większy komfort dla osób nadwrażliwych słuchowo jak i dla zmęczonego ciała, zbyt długo siedzącego w nieruchomej pozycji. A przecież nie każdy wykładowca pomyśli o przerywnikowych aktywnościach ruchowych (np. głosowanie przez wstawanie lub siadani).

Silent disco to innowacyjne rozwiązanie, które pozwala na elastyczne i spersonalizowane doświadczenia dźwiękowe, eliminując jednocześnie problem zanieczyszczenia hałasem. Ale jednocześnie pozwala na odbiór pełnej treści nawet wtedy, gdy się wstanie by rozprostować kości. Coś dla zdrowia. Mam nadzieję, że te pomysłu upowszechnią się na konferencjach i na salach wykładowych.

4.07.2025

Zaawansowane technologicznie urządzenia do koszenia trawników w mieście




To, co widzicie na zdjęciu, to na razie najbardziej zaawansowane technologicznie, samobieżne i autonomiczne urządzenia do koszenia trawy w mieście. Trudne jest serwisowanie i konserwacja, ale za to efekty znakomite. Zachowana jest duża bioróżnorodność. Chyba jesteśmy na tyle bogaci i zaawansowania logistycznie i technologicznie, że możemy sobie pozwolić na takie sposoby koszenia trawników w mieście? Potrzeba tylko wykwalifikowanych pracowników i kapitału ludzkiego. Obsługa owcy jest trudniejsza niż obsługa kosy spalinowej czy elektrycznej kosiarki. Są oczywiście i inne, mniejsze urządzenia tego rodzaju: gęsi i króliki. To propozycja dla małych i przydomowych łąk kwietnych.

A 100 metrów dalej od miejsca z owcami, taki widok jak na zdjęciu niżej. Nisko wygolona trawa i ostrzeżenie. Miejsce teoretycznie rekreacyjne i prozdrowotne z tężniami. Dwa różne światy i różne sposoby myślenia o technologii. Która jest bardziej zaawansowana cywilizacyjniue? Owszem, kosiarkę mechaniczną można odstawić na zimę do magazynu i nic nie robić. Z owcami tak się nie da, trzeba je pielęgnować i dokarmiać cały czas. To oczywiście większa trudność logistyczna. Dlatego być może wybieramy rozwiązania prostsze i bardziej kosztowne środowiskowo. Godzimy się na niższą jakość wykonywanych usług. A przecież stać nas na więcej i lepiej.

A skoro tak dużo czynności mamy zautomatyzowanych, to może warto inwestować w kapitał ludzki? W tym przypadku to umiejętności pasterskie i rozumienie funkcjonowania bioróżnorodności. 

29.06.2025

Jestem człowiekiem kultury pisma lecz zanurzonym w przeszłości i przyszłości



Niniejszy esej można byłoby zatytułować tak: Moje słowa i  nasza ewolucja. Osobista opowieść o podróży przez kultury komunikacji.

Jako biolog i popularyzator nauki, często pochylam się nad ewolucją – nie tylko tą biologiczną, która kształtowała nasze ciała przez miliony lat, ale też kulturową, która w zawrotnym tempie zmienia nasze umysły i sposób, w jaki żyjemy. Kiedy patrzę na swoje codzienne obcowanie ze słowem, zarówno tym wypowiadanym, jak i pisanym, widzę w nim miniaturową historię ludzkości. To, w jaki sposób komunikujemy się dzisiaj, jest hybrydą pradawnych mechanizmów i błyskawicznie ewoluujących technologii. Jesteśmy w samym środku gwałtownie zachodzącej ewolucji kulturowej.

Pomyślmy o rozmowie. Przez co najmniej 150 tysięcy lat Homo sapiens, i nasi przodkowie wcześniej, polegali na kulturze słowa, czyli oralnej. To wtedy rodziła się nasza inteligencja społeczna, zdolność do współpracy, przekazywania doświadczeń. Rozmowa była wszystkim – ulotna, efemeryczna, ale niesłychanie potężna w budowaniu wspólnoty i pamięci zbiorowej. Najwyraźniej jestem introwertykiem. Lubię kontakty i rozmowy z ludźmi, ale dość szybko wyczerpuje się moja pojemność bezpośrednich kontaktów i przy nadmiarze rozmów wolę pisanie czyli kontakt asynchroniczny. Dziś często rezygnuję z telefonu na rzecz maila (kiedyś pisałem dużo listów papierowych), być może dlatego, że jestem introwertykiem i cenię sobie czas na przemyślenie odpowiedzi. A może to efekt wyrastania i głębokiego zakorzenieni w kulturze pisma?  Ten mail jest też w pewnym sensie powrotem do trwalszej formy zapisu, w przeciwieństwie do rozmowy telefonicznej, która nie pozostawia po sobie niemal żadnego śladu – poza tym w naszej ulotnej pamięci. To dowód na to, jak mocno jesteśmy zakorzenieni w tych pradawnych mechanizmach, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Kultura pisma wprowadziła linearny zapis i umożliwiła dopracowywanie wypowiedzi, poprawianie jej szczegółów i logiki

Moje własne życie i myślenie są głęboko zakorzenione w kulturze pisma. Choć pismo narodziło się kilka tysięcy lat temu, to właśnie ostatnie 200 lat przyniosło jego intensywny rozkwit, rewolucjonizując edukację, naukę i społeczeństwo. Wyrosłem w świecie, gdzie słowo pisane dominowało: książki, podręczniki, gazety, czasopisma. To właśnie w tej kulturze ukształtowałem swój styl, sposób myślenia i porządkowania informacji. Dużo czytałem a od początku edukacji szkolnej uczyłem się pisać. I rozsmakowałem się linearności refleksyjnego namysłu pisma.

Moje biurko często przypomina mozaikę tej kultury. Luźne, recyklingowe kartki – zapisane z jednej strony, wyrwane z kalendarza, kawałki opakowań, nieaktualne plakaty. Wykorzystuje je ponownie do zapisywania rodzących się myśli czy jako okruchy pamięci krótkotrwałej (rozumianej nie w kontekście pracy mózgu lecz właśnie kultury pisma - te karteczki to pamięć krótkotrwała i tylko część przejdzie do długotrwałej). Przekładam je, komponuję, czasem przepisuję, zestawiam jak klocki czy puzzle w bardziej dopracowane myśli i treści. To mój osobisty system zarządzania wiedzą, odzwierciedlający linearność i jednocześnie elastyczność myślenia, które pielęgnuje pismo. Niektóre z tych notatek nigdy nie ujrzą światła dziennego w dopracowanej formie, pozostają jedynie ulotną chwilą poczętych pomysłów, ale ich istnienie jest dowodem na potrzebę materializacji myśli.

Podobnie rzecz ma się z papierowymi, podręcznymi notesami. To efemeryczne formy zapisu, często wyrzucane po przepisaniu najważniejszych treści, ale ich rola w procesie twórczym jest nie do przecenienia. Są jak pierwsze, surowe gliniane tabliczki – szybki szkic, uchwycenie idei, zanim ta ucieknie. Niczym dodatkowe neurony w mózgu, pierwsza pamięć zewnętrzna. Dawniej dużo pisałem tekstów do czasopism papierowych i typowych publikacji. Teraz też piszę ale już krótsze felietony dl kwartalnika VariArt i miesięcznika Wiadomości Uniwersyteckie. Teksty są dostępne także poza "papierem", bo są udostępniane internetowo jako pliki PDF.

Dziś jednak jedną nogą stoję już w kulturze postpiśmiennej. To era, w której dominacja linearnego tekstu ulega erozji na rzecz dynamicznych, multimedialnych form komunikacji. Moje pisanie ewoluuje wraz z nią. Do tekstów pisanych dochodzą także radiowe felietony czy internetowe rolki (krótkie formy wideo).

Przykładem są moje aktywności w mediach społecznościowych, zwłaszcza na Facebooku czy Instagramie. To często połączony przekaz obrazu i treści, gdzie fotografia czy grafika jest równie ważna, co słowo. To odejście od czystego tekstu na rzecz hybrydowych form, które angażują więcej zmysłów i są dostosowane do szybkiej konsumpcji informacji. Podobnie jest z blogiem, który od lat zastąpił moje pisanie do tradycyjnych czasopism. To uporządkowany, ale elastyczny sposób dzielenia się wiedzą, często pozwalający na natychmiastową interakcję z czytelnikami. Coraz częściej nawet naukowe publikacje przenoszą się w to cyfrowe środowisko.

Nadal jednak wracam do zeszytów z notatkami – tych nie wyrzucam. To moje prywatne archiwum, „twardy dysk” myśli, do którego wracam, by budować na dawnych pomysłach. Pisanie felietonów do kwartalników i miesięczników wciąż stanowi dla mnie ważny kanał, choć przyznaję, że kiedyś większe artykuły do gazet były normą, a dziś są rzadkością. To wyraźny sygnał zmian – prasa papierowa ustępuje miejsca cyfrowym platformom, a czytelnicy zmieniają swoje nawyki.

Wszystkie te formy komunikacji doskonale ilustrują ideę konektywizmu – teorii uczenia się i wiedzy, która podkreśla, że wiedza nie rezyduje wyłącznie w naszych indywidualnych mózgach. Już w kulturze oralnej wiedza była rozproszona w wielu mózgach, przekazywana z pokolenia na pokolenie, weryfikowana i modyfikowana przez wspólnotę. To była pierwsza forma społecznej pamięci rozproszonej. Pojawienie się pisma i książek sprawiło, że wiedza rozproszyła się w wielu pozaludzkich nośnikach. Książka stała się przedłużeniem umysłu, pozwalając na kumulację i przechowywanie informacji na skalę, o której nasi przodkowie mogli tylko pomarzyć. Biblioteki stały się zewnętrznymi „mózgami” ludzkości.

Dziś, w erze postpiśmiennej, konektywizm osiąga nowy wymiar. Wiedza jest rozproszona nie tylko w mózgach i książkach, ale przecież i w elementach internetowych i cyfrowych. Internet to gigantyczna, dynamicznie zmieniająca się sieć połączeń, gdzie każdy link, każda strona, każdy post jest węzłem informacji. Moje pisanie – czy to na blogu, czy w mediach społecznościowych – staje się częścią tej globalnej sieci, dodając nowy węzeł do nieustannie rosnącej pamięci cyfrowej. Wiedza jest płynna, dostępna na wyciągnięcie ręki, a jej wartość często leży w umiejętności nawigacji po niej i tworzenia nowych połączeń.

Tak więc, stoję tu – jako człowiek mocno ukształtowany przez kulturę pisma, z jedną nogą głęboko zanurzony w pierwotnej kulturze słowa, a drugą już nieśmiało stąpającym w wirtualnym świecie kultury postpiśmiennej. To fascynujące skrzyżowanie trzech różnych kultur komunikacji i współpracy międzyludzkiej. Każda z nich wnosi swoje unikalne cechy, kształtując nie tylko moje pisanie, ale i sposób, w jaki postrzegam świat i uczestniczę w globalnej wymianie myśli.

Ta ewolucja komunikacji jest odbiciem naszej własnej ewolucji jako gatunku. Od szeptów przy ognisku, przez rzędy liter na pergaminie, aż po błyskawiczne strumienie danych w cyberprzestrzeni – zawsze dążyliśmy do dzielenia się, łączenia i budowania na wspólnej wiedzy. Moje pisanie jest częścią tej niekończącej się opowieści, świadectwem, jak daleko zaszliśmy i jak wiele jeszcze przed nami w tej nieustannej podróży słowa i sensu.

Pojawianie się nowych kultur nie eliminuje tych poprzednich. Jedynie inaczej rozkładają się akcenty. I w każdej musimy się umieć poruszać. Dobrze jest mieć świadomość odmienność przekazy tych trzech różnych kultur: oralnej, piśmiennej, i postpiśmiennej. 

26.06.2025

Malowanie z Herkusem Monte w nieistniejącej już wsi czyli uczenie się w czasie wakacji


Właśnie rozpoczynają się wakacje. A ja chcę pisać o edukacji? Musztarda po obiedzie? Kto by sobie tym zawracał głowę, przecież mamy wolne, nauczyciele i uczniowie odpoczywają od szkoły. Ale nie od edukacji i uczenia się. Bo uczymy się przez całe życie i nie tylko w szkole. Monteniada, jako piknik archeologiczny, jest dobrym pretekstem by opowiadać o szkole i edukacji. Do wychowania jednego dziecka potrzeba całej wioski. A w procesie edukacji zaangażowane jest całe społeczeństwo i wiele instytucji. Uczymy (się) nie tylko w szkole i nie tylko w czasie roku szkolnego. Uczymy się nie tylko w czasie realizowania programu szkolnego i czytania podręczników szkolnych. Uczymy się bo lubimy.

Malowanie na starych dachówkach to pozornie tylko rozrywka. Ale to także udział w pikniku popularnonaukowych i to całkowicie dobrowolnie. Nie ma sprawdzania listy obecności, nie ma ocen. Jest 3 razy Z. Nie nie, to nie to co myślisz (zakuć, zaliczyć, zapomnieć), 3 raz Z to: zaangażowanie, zaufanie, zabawa

Sztuka i przeżywanie. Wrastanie w tutaj bliskość. Gniada to przykład. Uczenia się historii o dawnych prusach. Dawnych wiekach, o tym, jak ludzie żyli przed wiekami. To wrastanie w historię lokalną, poznawanie na przykład herkulesa Monte. Tego nie ma w szkole i nie ma w podręcznikach szkolnych. Ale uczymy się także poza szkołą, poza wyznaczonym programem nauczania i podręcznikami szkolnymi. Monteniada to przetwarzanie. Wielowymiarowe i wielozmysłowe. Sztuka, pokaz historyczny, prelekcje. Będę przemycał wiedzę przyrodniczą o owadach i o hydrobiologii. Spotkania ma charakter rozmowy przy darciu pierza. Budowane są relacje w bezpośrednim kontakcie.

Tradycyjnie nauka kojarzy się ze szkolną ławką, podręcznikiem i sztywnym programem. Tymczasem wakacyjna edukacja działa na zupełnie innych zasadach. I co ważne, odbywa się nie tylko w czasie wakacji. To ciekawość, która pcha nas do odkrywania, aktywność, która pozwala nam doświadczać, i przetwarzanie informacji, które utrwala wiedzę w naszej pamięci. Uczenie się poza szkołą to nie tylko kwestia miejsca, ale przede wszystkim metody. Przykładem mogą być obozy harcerskie, gdzie obcowanie z przyrodą i nauka kompetencji, takich jak praca zespołowa, stają się naturalnym elementem codzienności. To praktyka, działanie, zanurzenie się w rzeczywistość, które w odróżnieniu od biernego przyswajania wiedzy, buduje trwałe umiejętności i zrozumienie.

Monteniada, zlokalizowana w malowniczych okolicach dawnej wsi Sędyty (Sundyten), jest właśnie takim przykładem. W Lesie Miejskim po tej wsi ni pozostało śladu. Ale są wykopaliska archeologiczne i okazja do opowiadania i przezywania kultury dawnych Prusów. To wydarzenie to znacznie więcej niż zwykły piknik. To swoiste wrastanie w lokalną historię i kulturę, poznawanie przeszłości Prusów i życia ludzi sprzed wieków. Postać Herkusa Monte, bohatera lokalnych dziejów, ożywa w formie, jakiej próżno szukać w podręcznikach szkolnych. Dzięki temu wydarzeniu, uczestnicy mogą poczuć bliskość z dziedzictwem regionu, zrozumieć, jak wyglądało życie w dawnych wiekach i dlaczego te opowieści są ważne dla współczesności. To właśnie ta niby "nienaukowa", a jednak niezwykle skuteczna forma nauki, pozwala na głębokie osadzenie się w "tutaj" i "teraz", budując poczucie tożsamości i przynależności.

Monteniada to także przykład wielowymiarowego i wielozmysłowego przetwarzania wiedzy. A podobnych pikników naukowcy i plenerowych kawiarni jest coraz więcej. To nie tylko prelekcje, ale także pokazy historyczne, które wizualizują minione wydarzenia, angażując wzrok i wyobraźnię. Sztuka, często będąca integralną częścią takich wydarzeń, pozwala na emocjonalne przeżycie historii, sprawiając, że staje się ona bardziej namacalna i zapadająca w pamięć. Co więcej, program wydarzenia obejmuje również „przemycanie” wiedzy przyrodniczej, na przykład o owadach i hydrobiologii. To już moja domena przyrodniczych opowieści "przy łuskaniu fasoli". Ta interdyscyplinarność sprawia, że uczestnicy zdobywają wiedzę z różnych dziedzin, łącząc je w spójną całość. Doświadczają, mają czas na refleksje i na późniejsze wiązanie z teorią.

Szczególnie cennym aspektem Monteniady jest jej charakter spotkania. Zamiast sztywnych wykładów, organizatorzy stawiają na luźną atmosferę, przypominającą „rozmowę przy darciu pierza”. Ten bezpośredni kontakt, możliwość zadawania pytań, dzielenia się spostrzeżeniami i budowania relacji międzyludzkich, sprzyja głębszemu zrozumieniu i przyswojeniu wiedzy. Kiedy nauka staje się doświadczeniem społecznym, a nie indywidualnym obowiązkiem, jest ona bardziej angażująca i efektywna.

Podsumowując krótkie rozważania o wakacyjnej edukacji, Monteniada jest znakomitym przykładem na to, jak wakacje mogą stać się czasem intensywnej, ale jednocześnie przyjemnej nauki. To uczenie się poza schematami, angażujące wszystkie zmysły, budujące relacje i integrujące wiedzę z różnych dziedzin. Takie wydarzenia dowodzą, że prawdziwa edukacja nie ogranicza się do murów szkoły, lecz może kwitnąć w plenerze, w kontakcie z historią i przyrodą, rozpalając w nas ciekawość i pasję do ciągłego odkrywania.

Tym razem, poza malowaniem dachówek pomaluje także gliniany garnek. Współczesny lecz wzorowany na dawnej ceramice. I wykorzystam motywy staropruskie.

24.06.2025

Moja przygoda ze świetlikami czyli świetliki na Kamionce, czas kupalnocki

Ilustracją do opowieści o świetlikach jest ognisko. To nawiązanie do kupalnocki, palinoscki czyli nocy świętojańskiej z palącymi się ogniskami. 

Nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje. Przykładem są robaczki świętojańskie. I związana z nimi moja przygoda z edukacją pozaformalną. Informacje warto sprawdzać w kilku źródłach. Po raz pierwszy z nazwą robaczek świętojański zetknąłem się w przedszkolu, w Morągu. Obok naszego przedszkola był teren zielony i mały zagajnik z jasnotą. Tam spotykaliśmy zielone, połyskujące chrząszcze. Nazywaliśmy je robaczkami świętojańskimi. Sam nie wiem dlaczego. Dziś wiem, że to chrząszcze z rodziny stonkowatych, jakieś błyszczące złotki. Zniekształcona wiedza dziecięca i tworząca się własna legenda. Ktoś z nas coś słyszał i jakoś się nam skojarzyło z pięknymi, błyszczącymi chrząszczami. Dopiero później poznałem prawdziwe robaczki świętojańskie czyli świetliki. A jeszcze później to, że w Polsce występują trzy gatunki chrząszczy z rodziny świetlikowych, z których tylko jeden nazywany jest robaczkiem świętojańskim.

Moje wspomnienia o świetlikach są jak ulotne, świetliste punkty na mapie mojego życia, znaczące chwile, w których natura objawiła mi swoją najdelikatniejszą magię. To droga mojej przyrodniczej edukacji. Chyba po raz pierwszy świetliki zobaczyłem w czasach licealnych. Mieszkałem wtedy na Mazowszu. W wakacje wybraliśmy się w kilka osób na harcerską wyprawę wędrowną na Mazury. Bez większego doświadczenia lecz za to z wielką ciekawością świata i przygody. Po dniu spędzonym pod palącym słońcem, które zostawiło na skórze piekące pamiątki, postanowiliśmy wyruszyć na nocną wędrówkę. To właśnie wtedy, w głębokim zmierzchu, ujrzałem je po raz pierwszy – roje świetlików, tańczące w powietrzu niczym żywe iskry, malujące efemeryczne wzory na tle ciemniejącego lasu. Teraz wiem, że były to iskrzyki. Na ciemnym niebie liczne gwiazdy, a przy drodze, którą wędrowaliśmy, fruwały świetliki, przyziemne gwiazdeczki. Było to doświadczenie, które na zawsze wryło się w moją pamięć. To doświadczenie ugruntowało we mnie chęć studiowania biologii.

Kilka lat później, na pierwszym roku studiów, świetliki ponownie stały się częścią moich letnich nocy. Na pierwszym roku biologii, jeszcze przed sesją egzaminacyjną, podczas obozu naukowego u źródeł rzeki Łyny, gdzie spaliśmy pod namiotami, te małe, świecące punkty pojawiały się tuż obok naszych sypialni. Ich obecność była tak naturalna, że szybko stały się naszymi nocnymi towarzyszami. Co więcej, w studenckiej pomysłowości, wykorzystywaliśmy je w najbardziej niekonwencjonalny sposób – zbieraliśmy je do próbówek, a ich delikatny blask służył nam jako improwizowane latarki, pozwalające czytać teksty piosenek, które śpiewaliśmy przy ognisku. Te "żywe latarnie" dodawały naszym wieczorom niepowtarzalnego uroku, łącząc naukę z beztroską radością.

Dziś, przygotowując się do entomologicznego spaceru w Iławie (Świetliki na Kamionce), te wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą. Postanowiłem zgłębić wiedzę o tych fascynujących stworzeniach, które tak mocno wpłynęły na moje młodzieńcze lata. Żeby opowiadać innym, samemu trzeba wiedzieć dużo więcej. Dowiedziałem się, że na świecie opisano około dwóch tysięcy gatunków świetlikowych a w Polsce żyją jedynie trzy, Moja ciekawość skierowała się ku świetlikom występującym w Polsce – iskrzykowi (Lamprohiza splendidula), świetlikowi świętojańskiemu (Lampyris noctiluca) i świeciuchowi (Phosphaenus hemipterus). Chcę zrozumieć ich biologię, cykl życia, a także to, jak ich magiczne światło wpisuje się w bogatą tradycję Nocy Świętojańskiej. Ten esej jest próbą połączenia osobistych doświadczeń z naukową wiedzą, by oddać hołd tym niezwykłym owadom, które od wieków rozświetlają nasze letnie noce.

Sięgnąłem do kilku książek i stron internetowych. Natrafiłem na kilka drobnych rozbieżności. By zebrać więcej wiarygodnych danych wykorzystałem Gemini. Ku mojemu zaskoczeniu, po kilku minutach otrzymałem obszerny raport. Ale i tak wszystkie informacje sprawdziłem.

Letnie noce, zwłaszcza te najkrótsze, przepełnione są niezwykłą magią, a jednym z jej najbardziej urzekających symboli jest hipnotyzujący taniec świetlików. Te bioluminescencyjne owady, pojawiające się o zmierzchu, od wieków fascynują ludzi, stając się natchnieniem dla legend i opowieści. Wśród europejskich gatunków, szczególne miejsce w polskiej świadomości zajmuje Lamprohiza splendidula, powszechnie znana jako iskrzyk. Jest to jeden z najbardziej rozpowszechnionych świetlików w Europie Środkowej, a jego obecność w Polsce czyni go znajomym, choć wciąż tajemniczym elementem nocnego krajobrazu.  

Nazwa „iskrzyk” doskonale oddaje naturę tego owada, nawiązując do jego zdolności do emitowania światła, niczym mała iskierka w ciemności. Bezpośrednie powiązanie tej nazwy z Nocą Świętojańską, tradycyjnym świętem letniego przesilenia, podkreśla głębokie zakorzenienie świetlików w lokalnej kulturze i wyobraźni. Iskrzyk to nie tylko nazwa naukowa, ale część polskiego leksykonu kulturowego, co wzmacnia jego rolę w narracjach i opowieściach. Chociaż iskrzyk jest gatunkiem szeroko rozpowszechnionym i sklasyfikowanym jako „najmniejszej troski” (Least Concern) pod względem zagrożenia wyginięciem, jego istnienie jest ściśle związane z konkretnymi warunkami środowiskowymi i komunikacją świetlną. To sprawia, że jest on wrażliwym wskaźnikiem zdrowia ekosystemów. Jego obecność lub zanik może opowiadać szerszą historię o jakości lokalnego środowiska, co nadaje dodatkowy wymiar opowieści o tych fascynujących stworzeniach. Zebrane informacje zestawiłem niżej, by mieć pomoc dydaktyczną i zaspokoić ciekawość tych, którzy na iławskie spotkanie z iskrzykami nie będą mieli możliwości dotrzeć. 

Na początek iskrzyk, czerwcowy świetlik najbardziej pasujący do Nocy Świętojańskiej, zwanej także palinocką czy kupalnocką. Ikszyk - Lamprohiza splendidula  - należy do chrząszczy z rodziny świetlikowatych (Lampyridae). Rodzaj Lamprohiza obejmuje zaledwie osiem opisanych gatunków w Europie, z czego iskrzyk jest najbardziej rozpowszechniony. Jego zasięg geograficzny obejmuje obszary Europy Południowo-Wschodniej i Środkowej. Na zachodzie sięga Renu, na wschodzie Kaukazu, na północy dochodzi do południowego brzegu Morza Bałtyckiego, a na południu do środkowych Włoch i Półwyspu Bałkańskiego. W Czechach jest to najpospolitszy gatunek świetlika.

W Polsce Lamprohiza splendidula jest opisywany jako gatunek „pospolity i miejscami bardzo liczny”. Występuje na terenie całego kraju, od Bałtyku po Tatry, zasiedlając zarówno niziny, jak i podgórza. Zapisy jego występowania pochodzą z różnych regionów Polski, w tym z województw łódzkiego, śląskiego, małopolskiego, świętokrzyskiego, a także warmińsko-mazurskiego, gdzie odnotowano go w okolicach Olsztyna i Gietrzwałdu. Tak szerokie występowanie Iskrzyka w różnorodnych krajobrazach Europy, od nizin po wyżyny, w lasach liściastych, zaroślach czy ogrodach, wskazuje na znaczną zdolność adaptacji ekologicznej w porównaniu do bardziej wyspecjalizowanych gatunków świetlików. Ta elastyczność jest kluczową cechą gatunku określanego jako "pospolity".

Pomimo szerokiego zasięgu i statusu „najmniejszej troski” w Czerwonej Księdze Gatunków Zagrożonych IUCN, iskrzyk jest podatny na lokalne wymieranie. Wynika to z jego zależności od specyficznych mikrosiedlisk, takich jak wilgotna, zacieniona roślinność i warstwy ściółki liściowej, oraz od komunikacji opartej na świetle. Szerokie rozmieszczenie gatunku może maskować lokalne spadki populacji spowodowane fragmentacją siedlisk lub rosnącym zanieczyszczeniem światłem. To sprawia, że iskrzyk jest przykładem gatunku pospolitego, który jednocześnie jest zagrożony jak wiele innych w antropogenie. Dwa główne czynniki to zanieczyszczeni światłem oraz narastająca susza (niekorzystana także dla ślimaków, które stanowią główne źródło pokarmu larw świetlików).

Iskrzyk, w swoim rozwoju przechodzi przez kilka stadiów, z których każde charakteryzuje się odmiennym wyglądem i zdolnością do bioluminescencji. Larwy iskrzyka są płaskie, bocznie spłaszczone, o barwie od brązowej do ochrowej, z parami jaśniej pigmentowanych plam na tergach odwłokowych od pierwszego do szóstego. Ich głowa jest prognatyczna (skierowana do przodu) i może być wciągana do przedtułowia. Larwy posiadają funkcjonujące organy świetlne, zazwyczaj w postaci parzystych lub pojedynczych plam na segmentach odwłokowych od drugiego do szóstego.

Poczwarki samic 11–12 mm długości, są zakrzywione i wklęsłe po stronie brzusznej. Mają jasnożółte ubarwienie z przezroczystym przedtułowiem i tergami odwłokowymi, pokrytymi krótkimi szczecinkami. Co istotne, poczwarki samic zachowują funkcjonujące larwalne organy świetlne, a dodatkowo rozwijają żeńskie organy świetlne na segmentach siódmym  i ósmym, co świadczy o ich zdolności do bioluminescencji już na tym etapie rozwoju.

Dorosłe osobniki iskrzyków odznaczają się wyraźny dymorfizmem płciowym (różnice w wyglądzie między samcami a samicami). Samce są w pełni rozwiniętymi, uskrzydlonymi dorosłymi owadami, osiągającymi około 10 mm długości. Mają brązowe-czarne ubarwienie, z nieco jaśniejszym przedpleczem (tarczą głowową), które posiada przezroczyste "okienka" podzielone na dwie części – cecha odróżniająca je od świetlika świętojańskiego. Samce posiadają duże oczy i dwie jasne, świecące pasma na ostatnich segmentach odwłokowych od strony brzusznej, które emitują światło podczas lotu.
Samice są neoteniczne, co oznacza, że zachowują cechy larwalne w stadium dorosłym. Są bezskrzydłe (lub mają zredukowane skrzydła)

Ten dymorfizm ma bezpośrednie konsekwencje dla obserwacji i ochrony gatunku. Bezskrzydłe samice są bardzo wrażliwe na fragmentację i utratę siedlisk, ponieważ nie mogą łatwo przemieszczać się w nowe miejsca. Ich rzadsze spontaniczne świecenie sprawia również, że są trudniejsze do wykrycia, co może prowadzić do niedoszacowania ich populacji. Z kolei latające samce są bardziej podatne na zanieczyszczenie światłem, ponieważ ich sygnały świetlne w powietrzu są zakłócane.

Lamprohiza splendidula preferuje wilgotne i zacienione, otwarte siedliska. Obejmują one lasy liściaste, zarośla, polany, brzegi rzek i strumieni, łąki oraz ogrody. Występują zarówno na nizinach, jak i na terenach podgórskich. Larwy często są znajdowane pod krzewami, wśród rozkładających się wilgotnych liści. Iskrzyk ma specyficzne wymagania dotyczące "wilgotnych i zacienionych otwartych siedlisk" oraz znajdowanie larw "pod krzewami wśród rozkładających się wilgotnych liści" ujawniają krytyczną zależność od mikrosiedlisk. Oznacza to, że nawet pozornie nienaruszone większe siedliska mogą nie wspierać gatunku, jeśli te specyficzne mikro-warunki nie są spełnione.

Larwy iskrzyka są bioluminescencyjne (czyli tez swiecą), a ich blask jest na tyle silny, że można je dostrzec z odległości kilku metrów. Jednakże, gdy są zaniepokojone hałasem lub dotykiem, często znacznie zmniejszają intensywność swojego świecenia, co utrudnia ich odnalezienie bez latarki. To zachowanie sugeruje mechanizm obronny. Zdolność larw do redukowania blasku w obliczu zagrożenia jest bezpośrednią adaptacyjną odpowiedzią na presję drapieżników. Oznacza to, że ich bioluminescencja, choć służy głównie do sygnalizacji, wiąże się również z kosztem (czyniąc je widocznymi), co prowadzi do strategicznego mechanizmu kontroli.

Uskrzydlone samce iskrzyków są aktywne głównie o zmierzchu oraz podczas bezchmurnych wieczorów i nocy, latając w poszukiwaniu samic. Bezskrzydłe samice pozostają na ziemi lub w przyziemnej warstwie roślinności, oczekując na przylot samców.

Lamprohiza splendidula, podobnie jak inne świetliki, przechodzi przeobrażenie zupełne, obejmujące stadia jaja, larwy, poczwarki i owada dorosłego (imago). Okres optymalnego występowania dorosłych osobników, zwłaszcza samców, przypada na czerwiec, choć mogą pojawiać się już w maju i utrzymywać się do lipca-sierpnia. Okres rozwoju larwalnego trwa do trzech lat. Są drapieżnikami zjadającymi małe ślimaki. Dorosłe osobniki żyją krótko i nie pobierają pokarmu. Po zapłodnieniu samic, samce szybko giną. Samice żyją nieco dłużej.

Wyraźne różnice w nawykach żywieniowych larw (drapieżne) i dorosłych (nieżerujące) wskazują na wyraźne rozdzielenie nisz ekologicznych między stadiami rozwojowymi. Minimalizuje to konkurencję wewnątrzgatunkową o zasoby i pozwala dorosłym skupić się wyłącznie na reprodukcji, co jest powszechną strategią u owadów o krótkim życiu w stadium imago. Bioluminescencja jaj i larw, choć potencjalnie obronna, sprawia również, że są one wykrywalne. W połączeniu z długim okresem rozwoju larwalnego (do trzech lat), oznacza to, że są one narażone na zagrożenia środowiskowe (pestycydy, zakłócenia siedlisk) przez dłuższy czas, co czyni te wczesne stadia krytycznymi "wąskimi gardłami" dla przetrwania populacji.

Larwy Lamprohiza splendidula są drapieżnikami. Żywią się przede wszystkim ślimakami. Specyficzna dieta larw, składająca się głównie ze ślimaków, podkreśla ich istotną rolę ekologiczną jako naturalnych drapieżników. Mogą one przyczyniać się do regulacji populacji ślimaków, co czyni je ważnym elementem sieci pokarmowej,.

Bioluminescencja świetlików to fascynująca reakcja chemiczna. Zachodzi, gdy enzym zwany lucyferazą utlenia małocząsteczkowy substrat znany jako D-lucyferyna. Reakcja ta wymaga obecności tlenu, adenozynotrójfosforanu (ATP) jako źródła energii oraz jonów magnezu (Mg2+). Katalityczna reakcja przekształca wzbudzoną cząsteczkę oksylucyferyny do stanu podstawowego, emitując światło widzialne. Jest to proces „zimnego światła”, co oznacza, że bardzo niewiele energii jest tracone w postaci ciepła. Uważa się, że lucyferazy świetlików wyewoluowały z enzymów syntetaz acylo-CoA, które są obecne u wszystkich owadów i aktywują kwasy tłuszczowe. Sugeruje to ewolucyjne przystosowanie istniejącego mechanizmu biologicznego do nowej funkcji.

Kolor emitowanego światła, który może wahać się od zielonego do żółto-pomarańczowego, jest określony przez specyficzną strukturę enzymu lucyferazy. W przypadku Lamprohiza splendidula, bioluminescencja jest zazwyczaj żółto-zielona, podobnie jak u innych gatunków świetlików w Europie Środkowej.

Mechanizm bioluminescencji jest wysoce efektywnym procesem konwersji energii. W przeciwieństwie do światła żarowego, które wytwarza znaczną ilość ciepła, bioluminescencja jest "zimnym światłem". Ta wydajność jest kluczowa dla organizmu, który wykorzystuje światło do komunikacji, ponieważ minimalizuje straty energii i zapobiega przegrzewaniu. Złożona i wydajna ścieżka biochemiczna bioluminescencji świetlików ma znaczące implikacje dla biomimikryki i biotechnologii. Zrozumienie, w jaki sposób te enzymy tak skutecznie wytwarzają światło, może inspirować nowe projekty ekologicznego oświetlenia, biosensorów i obrazowania medycznego, rozszerzając "magię" świetlików na praktyczne zastosowania dla człowieka.

Podstawową funkcją bioluminescencji świetlików jest wabienie partnera (odnajdywanie się w ciemności). Główną rolą bioluminescencji u dorosłych świetlików jest komunikacja płciowa i wabienie partnerów. Samce latają, emitując specyficzne dla gatunku i płci wzory błysków, podczas gdy samice odpowiadają świeceniem lub błyskami. Bioluminescencja świetlików to nie tylko proste światło; to wyrafinowany system komunikacji obejmujący specyficzne dla gatunku wzory, synchronizację i intensywność. Ta złożoność pozwala na rozpoznawanie gatunków i wybór partnera, zapobiegając hybrydyzacji i zapewniając sukces reprodukcyjny.

U larw wyraźny blask jest prawdopodobnie wykorzystywany jako mechanizm obronny, sygnalizując drapieżnikom, że nie byłyby przyjemnym posiłkiem. Zdolność larw do zmniejszania intensywności świecenia w przypadku zaniepokojenia potwierdza tę hipotezę. Podwójna funkcja światła (wabienie partnera i obrona) tworzy kompromis ekologiczny. Chociaż światło jest niezbędne do reprodukcji, czyni również organizm wrażliwym na drapieżniki. Zdolność do kontrolowania emisji światła (np. larwy zmniejszające blask, samice emitujące "wystarczającą intensywność" ) stanowi ewolucyjną równowagę między sygnalizacją w celu reprodukcji a unikaniem drapieżnictwa.

Iskrzyk (Lamprohiza splendidula) jest unikalnym świetlikiem wśród pospolitych polskich świetlików, ponieważ zarówno dorosłe samce, jak i samice są zdolne do emitowania światła. Samce świecą jasno podczas lotu, wykorzystując swoje brzuszne pasma świetlne. Samice, choć zazwyczaj nie świecą spontanicznie, mogą emitować światło z brzusznych organów świetlnych, gdy są zaniepokojone. Larwy również świecą, a nawet jaja wykazują lekką bioluminescencję. 

Drugim gatunkiem jest świetli, robaczek świętojański (Lampyris noctiluca). Owady te mierzą około 10 mm długości i są brązowo-różowe. Zazwyczaj nie świecą spontanicznie, ale mogą emitować światło z parzystych organów świetlnych na przedostatnim segmencie brzucha, gdy są zaniepokojone, podobnie jak larwy. Samice prowadzą ukryty tryb życia, często przebywając na ziemi lub w niskiej roślinności. Lampyris noctiluca wskazuje na odmienną i aktywną strategię poszukiwania partnera przez samce. U świetlika świętojańskiego (Lampyris noctiluca) tylko bezskrzydłe samice świecą jasno, aby zwabić partnerów, a samce nie świecą w locie.

Trzecim naszym gatunkiem świetlikowych jest świeciuch (Phosphaenus hemipterus) wykazuje bardzo słaba bioluminescencyjny (często niedostrzeganą przez człowieka), a obie bezskrzydłe płcie zazwyczaj świecą tylko w przypadku zaniepokojenia.

Zróżnicowane wzorce bioluminescencji wśród polskich gatunków świetlików (iskrzyk: świecą obie płcie, samce latają i świecą; świetlik świętojański: świecą tylko bezskrzydłe samice; świeciuch: obie płcie bezskrzydłe, słaby blask) sugerują formę zróżnicowania nisz ekologicznych w ich strategiach komunikacyjnych. Minimalizuje to zakłócenia międzygatunkowe w sygnalizacji godowej, umożliwiając współistnienie wielu gatunków świetlików w podobnych siedliskach.

Zabawy na Świętego Jana zwane także nocą świętojańska, palinocką, kupalnocką lub sobótka, to jedno z najstarszych i najbardziej radosnych tradycyjnych świąt, szeroko obchodzone w krajach europejskich, w tym w Polsce, na Litwie, Łotwie, w Estonii oraz w krajach skandynawskich. Obchody przypadają na 24 czerwca, często rozpoczynając się już w wigilię 23 czerwca. Ten czas zbiega się z najkrótszą nocą w roku. Obrzędy te mają głębokie korzenie pogańskie, przesiąknięte wierzeniami w magiczne moce natury, szczególnie podczas tej najkrótszej nocy. Powietrze ma wtedy pachnieć świeżo skoszoną trawą i dymem z ognisk, tworząc mistyczną atmosferę. Noc świętojańska stanowi fascynujący przykład synkretyzmu, czyli połączenia starożytnych pogańskich rytuałów płodności z późniejszymi tradycjami chrześcijańskimi (święto Jana Chrzciciela). Trwała popularność obrzędów, takich jak ogniska i poszukiwanie kwiatu paproci, świadczy o głębokim związku człowieka z cyklami natury i siłą zbiorowych wierzeń, nawet w miarę modernizacji społeczeństw.

Tradycyjne rytuały obejmują duże ogniska i mityczny kwiat paproci. Tradycje te to śpiewanie pieśni ludowych, tańce aż do wschodu słońca, opowiadanie baśni, poszukiwanie magicznego kwiatu paproci o północy (który ma przynosić szczęście), skakanie przez ogniska, witanie wschodzącego słońca przesilenia letniego oraz obmywanie twarzy poranną rosą. Młode dziewczęta puszczają wianki z kwiatów na wodę rzek lub jezior. Opis "powietrza pachnącego świeżo skoszoną trawą i dymem z ognisk" oraz wizualizacja "młodych dziewcząt puszczających wianki z kwiatów na wodę" dostarczają bogatych detali sensorycznych. Elementy te są nieocenione dla opowiadającego historię, aby stworzyć wciągającą atmosferę, łącząc abstrakcyjną koncepcję folkloru z namacalnymi doświadczeniami.

Świetliki są nierozerwalnie związane z klimatem nocy świętojańskiej i często postrzegane jako symbole zalotów i miłości, co odzwierciedla ich bioluminescencyjne pokazy godowe. Z przedstawionej biologii świetlików możemy wnioskować, że w kupalnockją świeciły iskrzyki, bowiem świetliki świętojańskie święcą później, w lipcu i sierpniu. Nazwa jest więc zwodnicza. 

W polskiej tradycji świetliki były również historycznie uważane za symbole błądzących dusz, być może z powodu ich ulotnych, tajemniczych świateł w ciemności. Co intrygujące, stały się atrybutem biednych studentów, a ich blask służył jako skromne źródło światła do nauki, co podkreśla praktyczną, a jednocześnie wzruszającą symbolikę. Różnorodna symbolika świetlików – magia, miłość, błądzące dusze, światło studenta – ujawnia, w jaki sposób ludzie projektują własne doświadczenia, wierzenia i aspiracje na zjawiska naturalne. Światło świetlika, sygnał biologiczny, staje się podłożem dla narracji kulturowych, odzwierciedlając ludzkie zdumienie, strach i fantazję.Światło świetlika może reprezentować nie tylko biologiczne przyciąganie, ale także ulotność życia, dążenie do wiedzy wbrew przeciwnościom losu lub trwałą obecność przeszłości, wzbogacając potencjał opowiadania historii.

Szczyt aktywności dorosłych osobników Lamprohiza splendidula (iskrzyk) przypada na czerwiec, co idealnie zbiega się z terminem nocy świętojańskiej (23/24 czerwca). To czasowe pokrywanie się sprawia, że iskrzyk jest głównym kandydatem na miano "robaczka świętojańskiego" w polskiej tradycji. Choć nazwa świetlik czyli robaczek świętojański w polskich nazwach zwyczajowych przywar  do gatunku Lampyris noctiluca. Nie wszystko jest więc takiej, jak się nam wydaje.

Termin "robaczki świętojańskie" został spopularyzowany przez księdza J. K. Kluka, który nazwał tak Lampyris noctiluca (świetlika świętojańskiego). Jednakże termin ten stał się ogólnym określeniem dla świetlików aktywnych w tym okresie, naturalnie obejmując iskrzyka ze względu na jego rozpowszechnienie i czas aktywności. 

W Polsce występują trzy gatunki świetlikowatych (Lampyridae): Lamprohiza splendidula (iskrzyk), Lampyris noctiluca (świetlik świętojański) i Phosphaenus hemipterus (świeciuch). Chociaż wszystkie są bioluminescencyjne, ich wzorce emisji światła i cechy fizyczne znacznie się różnią, co pozwala na identyfikację gatunkową i zajmowanie unikalnych nisz ekologicznych.

Lamprohiza splendidula jest obecnie sklasyfikowany jako gatunek „najmniejszej troski” (Least Concern) w Czerwonej Księdze Gatunków Zagrożonych IUCN (2022). Klasyfikacja ta opiera się na jego szerokim rozmieszczeniu w Europie i stosunkowo szerokim wykorzystaniu siedlisk. Jednakże, populacje iskrzyka mogą być podatne na lokalne wymieranie, ponieważ gatunek ten wymaga nienaruszonych mikrosiedlisk z zacienioną, wilgotną roślinnością i warstwami ściółki liściowej, aby ukończyć swój cykl życiowy.

Specyficzne zagrożenia dla Lamprohiza splendidula obejmują utratę siedlisk i zanieczyszczenie światłem. Iskrzyk występuje głównie w lasach liściastych i na łąkach, co czyni go wrażliwym na zmiany w użytkowaniu gruntów, takie jak wylesianie, intensyfikacja rolnictwa i budownictwo na terenach cennych przyrodniczo. Działania te mogą niszczyć miejsca rozrodu lub fragmentować istniejące siedliska. Bezskrzydłe samice mają słabe zdolności rozprzestrzeniania się, co ogranicza ich możliwość kolonizowania nowych miejsc, zwłaszcza gdy siedliska są pofragmentowane. Trendy w zagospodarowaniu krajobrazu, takie jak przycinanie lub usuwanie krzewów z parków miejskich i ogrodów, oraz ogólne działania związane z koszeniem trawy, zastępowaniem lub naruszaniem gleby, wydają się prowadzić do zaniku populacji świetlików.
 
Zanieczyszczenie światłem jest szybko rosnącym zagrożeniem, a emisja światła widzialna z satelitów wzrosła o prawie 50% w latach 1997–2017. Ponad 98% Unii Europejskiej jest dotkniętych zanieczyszczeniem światłem. Zastępowanie monochromatycznego oświetlenia ulicznego światłem LED stanowi dodatkowy problem, ponieważ białe diody LED są około 2,5 razy bardziej zanieczyszczające niż tradycyjne oświetlenie. Komunikacja godowa i rozmnażanie iskrzyków opierają się na sygnałach bioluminescencyjnych o niskiej intensywności, które mogą być negatywnie zakłócane przez zanieczyszczenia światłem, potencjalnie wpływając na reprodukcję. 

Badania nad Lampyris noctiluca, wykazały, że nawet niskie natężenie zanieczyszczenia światłem (mniej niż 0,027 luksa) znacząco zagraża sukcesowi reprodukcyjnemu. Zanieczyszczenie światłem może również ograniczać rozprzestrzenianie się samców, ponieważ latają one wyżej i dalej w ciemniejszych warunkach. 

Kolejnym czynnikiem zagrażającym świetlikom są zmiany klimatyczne. Zmienione wzorce opadów w Europie, prowadzące do zwiększonej długości, intensywności i częstotliwości susz, wpłyną na świetliki, które są zależne od wilgotnych mikrosiedlisk. I w końcu zanieczyszczenie pestycydami, które mogą mieć szkodliwy wpływ na dorosłe i larwalne świetliki. Moluskocydy (środki zabijające ślimaki w praktykjach ochrony roślin ogrodowych) mogą zmniejszać dostępność ślimaków, które są głównym źródłem pożywienia dla larw świetlików.

Iskrzyk (Lamprohiza splendidula) jest niezwykłym elementem europejskiego, a zwłaszcza polskiego, krajobrazu przyrodniczego i kulturowego. Jego bioluminescencja, wynikająca z wysoce efektywnego procesu biochemicznego, służy zarówno do złożonej komunikacji godowej, jak i do obrony przed drapieżnikami. Unikalny dymorfizm płciowy, z latającymi i świecącymi samcami oraz bezskrzydłymi, neotenicznymi samicami, odzwierciedla zróżnicowane strategie przetrwania i reprodukcji.

Jako gatunek pospolity w Polsce, iskrzyk jest głęboko osadzony w lokalnej tradycji, szczególnie w kontekście Nocy Świętojańskiej, z którą jego aktywność czasowo się pokrywa. Ta fenologiczna zbieżność wzmacnia jego symbolikę jako istoty magicznej, związanej z miłością, błądzącymi duszami, a nawet dążeniem do wiedzy.

Jednakże, pomimo statusu „najmniejszej troski”, iskrzyk stoi w obliczu rosnących zagrożeń. Jego zależność od specyficznych, wilgotnych mikrosiedlisk sprawia, że jest wrażliwy na utratę i fragmentację siedlisk. Co więcej, jego komunikacja oparta na świetle czyni go szczególnie podatnym na zanieczyszczenie światłem, które zakłóca procesy rozrodcze. Larwy, będące drapieżnikami ślimaków, są również zagrożone przez stosowanie moluskocydów.

Letnie noce, nie tylko w czasie kupalnocki, to dobry czas na opowieści o świetlikach, kulturze i potrzebach ochrony przyrody. Z takimi opowieściami jadę do Iławy. Mam nadzieję, że jeszcze spotkam świetliki.  Ale czy przyszłe pokolenia będą miały taką szansę?

23.06.2025

Patriotyzm dnia codziennego - lekcja z Góry Świętej Małgorzaty




W słoneczne, choć pełne zadumy popołudnie, miałem zaszczyt uczestniczyć w niezwykłym wydarzeniu – uroczystym otwarciu Plenerowej Sali Przyrodniczej w Szkole Podstawowej w Górze Świętej Małgorzaty. Nie była to jednak zwykła szkolna uroczystość. Było to prawdziwe święto lokalnego patriotyzmu, zakorzenionego głęboko w szacunku dla otaczającej nas przyrody.

Pamiętam, kiedy kilka lat temu po raz pierwszy odwiedziłem doliny rzeki Bzury, moje oczekiwania były, szczerze mówiąc, dość niskie. Dzika przyroda kojarzyła mi się raczej z doliną rzeki Biebrzy, Puszczą Białowieską czy przyrodą Warmii i Mazur. Patrzyłem na rolniczy krajobraz centralnej Polski z pewną dozą sceptycyzmu. Pory i kalafiory – oto, widziałem z okien pociągu i samochodu. Prawdziwe piękno było ukryte choć widoczne i w zasięgu wzroku. Jakże bardzo się myliłem! Mój przyjaciel, Grzegorz Sawicki, niczym sir David Attenborough Ziemi łęczyckiej, otworzył mi oczy na dyskretne piękno. Jego fotografie, filmy i wspólne wyprawy w dolinę Bzury ujawniły mi zadziwiający, tętniący życiem świat, który dotychczas pozostawał poza moim zasięgiem percepcji. Nie przypuszcałe, że tyle ptaków, ssaków i nawet owadów żyje w tym pozornie jedynie rolniczym krajobrazie. Umiał odszukać i wyeksponować w swych niezwykłych fotografiach oraz filmach przyrodniczych.

Często z podziwem śledzimy losy słoni w Afryce czy pingwinów na Antarktydzie, ucząc się o nich z ekranów telewizorów czy smartfonów. Ale czy wiemy, co żyje tuż obok nas? Czy potrafimy rozpoznać gatunki zwierząt i roślin? Jakie gatunki zamieszkują nasze lasy, łąki, czy – jak w tym przypadku – mokradła rzeki Bzury? To właśnie w tym miejscu przejawia się prawdziwy patriotyzm dnia codziennego. Nie tylko w płaceniu podatków czy niezaśmiecaniu otoczenia, ale przede wszystkim w poznawaniu i celebrowaniu lokalnej przyrody. Dostrzec, nazwać i dowiedzieć się więcej, co szumi w trawie.

W Górze Świętej Małgorzaty byłem świadkiem tego, jak młodzi ludzie aktywnie zanurzają się w ten świat. Widziałem wystawy fotografii i prac plastycznych dzieci, które z pasją dokumentują rośliny, grzyby i zwierzęta żyjące wokół nich. Ich proces poznawczy jest niezwykły: robią zdjęcia, a potem z dociekliwością szukają nazw dla tych gatunków, pragnąc poszerzyć swoją wiedzę. To aktywne nazywanie tego, co widzą, buduje prawdziwą więź z otoczeniem i rozwija świadomość ekologiczną. Bo tym charakteryzuje się właśnie prawdziwy patriotyzm, wiedzą i miłością do tego, co wokół nas. Patriotyzm nie jest jak czerwony muchomor z białymi krokami, z wierzchu w barwach narodowych a w środku jad i trucizna nienawiści do innych.

Szczególnie poruszający był przygotowany spektakl słowno-muzyczny. Młodzież, z pozoru w prosty, szkolny sposób, opowiedziała o sprawach niezwykle ważnych, nurtujących nie tylko lokalną społeczność, ale i cały świat. Ich głos, choć jeszcze dziecięcy, niósł ze sobą potężne przesłanie: jesteśmy częścią przyrody. To, co dzieje się wokół nas, bezpośrednio dotyczy naszego przetrwania. Zadały fundamentalne pytanie o swoją przyszłość, o to, czy w ogóle ją będą miały, nawiązując jednocześnie do lokalnych zwyczajów i tradycji.

W prelekcjach wspomniane było znaczenie mokradeł – tych naturalnych gąbek, które odgrywają kluczową rolę w retencji wody. W obliczu nasilającej się suszy hydrologicznej, możemy wydawać ogromne pieniądze na betonowe zbiorniki, albo możemy wykorzystać to, co natura dała nam za darmo: bagienną dolinę Bzury. Ona, niczym żywy organizm, może gromadzić wodę potrzebną zarówno do celów bytowych, jak i dla rolnictwa. To nie tylko ekonomicznie, ale i ekologicznie racjonalne rozwiązanie, zakorzenione w poszanowaniu naturalnych procesów.

Uroczystość w Górze Świętej Małgorzaty była przypomnieniem, że prawdziwy patriotyzm zaczyna się od miejsca, w którym żyjemy. Od zrozumienia i docenienia jego unikalnego dziedzictwa – zarówno kulturowego, jak i przyrodniczego. Od uświadomienia sobie, że troska o lokalne środowisko to inwestycja w naszą własną przyszłość. I od otwarcia oczu na piękno, które często czeka tuż za progiem, niewidoczne dla tych, którzy nie nauczyli się go dostrzegać. To była naprawdę wzruszająca i dająca do myślenia lekcja.

I ja tam byłem, zdjęcia oglądałem, słów kilka o przyrodzie opowiedziałem.