Rozsmakowałem się w literaturze faktu. Ale ciągle wracam do literatury fikcji. Bo i fikcja może być prawdziwa. Prawdziwa w tym sensie, że jest modelem, uogólnieniem i też może przekazywać jakąś prawdę ogólną. Inny jest tylko język i inaczej trzeba odkodowywać treść. Oczywiście nie każda literatura fikcji (nie każda powieść) jest mądrze napisana i zawiera jakąś wartościową treść. Podobnie z publikacjami i książkami naukowymi oraz popularnonaukowymi.
Literatura faktu - książki naukowe i popularnonaukowe - stawia na precyzję języka, nawet kosztem piękna. W literaturze fikcji precyzja jest mniej ważna - na pierwszy plan wychodzi piękno. Opowiadanie niedopowiedzeniami, porównaniami i innymi zabiegami utrudnia jednoznaczne "odkodowanie" i odgadnięcie co autor miał na myśli. Zresztą nie to jest ważne co miał na myśli, ale co czytelnik wywnioskuje, sam sobie w głowie stworzy.
W przeczytanej ostatnio książce Olgi Tokarczuk pt. "Dom dzienny, dom nocny" zawarta jest jakaś prawda uniwersalna o wrastaniu w regionalną tożsamość. Autorka pisze o Kotlinie Kłodzkiej ale pasuje także do Warmii i Mazur (ziemie "poniemieckie"). Mieszanie się kultur, ludzi przybyłych i tych, których już nie ma. A także przenikanie do tej tożsamości różnych legend, zwyczajów, ludzkich opowieści. Mieszanie się snu i jawy. Ale nie o tym chcę teraz pisać.
W komentowanej powieści zaintrygowały mnie grzyby. I próba rozszyfrowania intencji autorki. Tknęło mnie dopiero przy borowiku ponurym. Być może dlatego, że akurat teraz wyrosło ich kilka na mojej podblokowej łące kwietnej (w ubiegłym roku były czernidlaki kołpakowate). Poczytałem o nim trochę w literaturze mykologicznej. I zacząłem się zastanawiać o co chodzi z tymi grzybami - czy autorka nie zna się na grzybach, czy myli fakty (jakaś nierzetelność) czy też chce coś nie wprost powiedzieć. W książce pojawiają trzy przepisy kulinarne na grzyby a o jedzeniu kolejnych dwóch gatunkach jedynie wspomina. Modne są książki z przepisami, wtrącanymi nawet w beletrystyce. Ale przepisy grzybowe Olgi Tokarczuk są zwodnicze. Jeśli ktoś je potraktuje dosłownie, grozi śmiertelnym zatruciem...
Najpierw pojawia się flammulina. Nazwa dla mnie obca, przeczytałem i się głębiej nie zastanawiałem co to za grzyb. Dopiero potem poszukałem. Flammulina to inaczej płomiennica, rodzaj grzybów z rodziny obrzękowcowatych (Physalacriaceae). Inne polskie nazwy, które można odnaleźć w książkach grzybiarskich, to: bedłka, opieńki, kółkorodek, monetka, zimówka. Jest co najmniej kilka gatunków z tego rodzaju w Polsce. Są to grzyby saprotroficzne i pasożytnicze, nadrzewne, o owocnikach wyrastających zwykle zimą lub wczesną wiosną. Z opisu Olgi Tokarczuk wynika, że chodzi o płomiennicę zimową (Flammulina velutipes), wskazuje na to pora zbioru jak i opis samego grzyba. Inne nazwy to: kółkorodek aksamitnotrzonowy, monetka aksamitna, opieńka aksamitnotrzonowa i zimówka aksamitna. Owocniki spotkać można od października do grudnia (nie są wrażliwe na mróz), a podczas łagodnej zimy nawet do marca. Wyrasta na pniakach i pniach drzew liściastych, zazwyczaj kępami, najobficiej na topolach i wierzbach. Co ważne płomiennica zimowa jest grzybem jadalnym, smacznym, nadaje się do zup i marynowania. Olga Tokarczuk w "Domu dziennym, domu nocnym" taki podaje przepis na krokiety z flammuliny: składniki - 10 naleśników, pół kilo grzybów, jedna cebula, dwie kromki czerstwego ciemnego chleba, sól, pieprz, gałka muszkatołowa, dwie łyżki bułki tartej, pół łyżki margaryny, masło do smażenia grzybów, łyżka śmietany, pół szklanki mleka, jedno jajko. "Cebulę trzeba zeszklić na maśle, potem wrzucić drobno pokrojone grzyby, posolić, popieprzyć i dodać gałkę muszkatołową na czubek noża. Smażyć 10 minut. W tym czasie namoczyć chleb w mleku, odcisnąć i zmielić przez maszynkę. Dodać do grzybów z jajkiem i śmietaną. Farsz zawinąć w naleśniki, obtoczyć w bułce tartej i podsmażyć na margarynie". Skoro grzyb jadalny, to może i przepis autentyczny, sprawdzony, osadzony w tradycji regionalnej?
Potem w książce pojawia się fragment o rodzinie, która jadła pieczarki ale raz do garnka trafił się muchomor wiosenny, bardzo podobny z wyglądu ale silnie trujący (w powieści zmarło dziecko). Wiele razy w swoim życiu słyszałem i czytałem o zatruciach tym właśnie grzybem i pomyłkach z pieczarkami. Tuż po tej opowieści pojawia się przepis u Olgi Tokarczuk na muchomora wiosennego w śmietanie. Składniki: pół kilo grzybów, 3 dkg masła, 1 mała cebula, pół szklanki kwaśnej śmietany, 2 łyżki mąki, sól, pieprz, kminek. "Drobno posiekane muchomory dusić około 10 minut razem z podsmażoną na maśle cebulą, solą, kminkiem i pieprzem. Połączyć z mąką, rozrobioną z kwaśną śmietaną. Podawać do ziemniaków lub do kaszy." No i jak to odczytać, jak interpretować? Czy to był przepis na pieczarki, w których trafił się muchomor wiosenny? Przepis na truciznę? Czytelnik chyba od razu się zaniepokoi bo ciut wcześniej autorka pisze o śmiertelnym zatruciu dziecka. Dowcip? Jakaś przenośnia? Co zakodowała autorka i co należy odkodować, czyli "co poeta miał na myśli"? Ale i po tym jeszcze nad grzybami w "Domu dziennym, domu nocnym" nie zastanawiałem się.
Dopiero przepis na borowika ponurego mocno mnie zaniepokoił i zaintrygował. Bo Olga Tokarczuk taki zamieszcza przepis: "Borowika ponurego w winie i w śmietanie robi się tak: około kilograma borowików ponurych, 4 łyżki masła, ćwierć szklanki białego wytrawnego wina (najlepiej czeskie ze słoneczkiem), szczypta pieprzu, szczypta papryki ostrej, sól, szklanka śmietany, pół szklanki utartego oscypka. Grzyby smaży się przez 5 minut na maśle. Dolewa wino i dusi jeszcze 3 minuty. Potem dodaje się pieprz, paprykę i sól, wlewa śmietanę, wsypuje ser i miesza. Podaje się na grzankach albo z ziemniakami." Traktować jak przepis na flammulinę czy jak na muchomora wiosennego? Bo borowik ponury jest grzybem trującym (w zasadzie). Na pewno jeśli wykonać według zamieszczonego przepisu. Jeśli borowika ponurego obgotować i zlać wodę (chyba nawet więcej niż jeden raz), to usunie się jego trujące substancje. Ale w przepisie nie ma nic o wcześniejszym gotowaniu i zlaniu wody. Nie ma żadnego sygnału ostrzegawczego dla czytelnika by nie brał przepisu zbyt dosłownie (a w niektórych książkach znajdzie informacje, że grzyb może być jadalny). Czy w tym przypadku autorka nie miała pojęcia o czym pisze i nie znała tego grzyba? Czy może to jakiś zabieg celowy?
W tekście pojawiają się także wzmianki o jedzeniu piestrzenicy kasztanowej. To też grzyb uważany za trujący (sam jadłem! i żyję). Ale substancje trujące rozkładają się w czasie gotowania (nie wolno tylko pochylać się nad garnkiem bo można zatruć się oparami). Pisze także o jedzeniu muchomorów. Ale niektóre gatunki muchomorów są jadalne i nawet smaczne. Może o takie jej chodziło. A może i o muchomora czerwonego, który dawniej wykorzystywany był w praktykach szamańskich do wprowadzania się w narkotyczny trans? Czy autorka o tym wiedziała i starała się to aluzyjnie przemycić? Bo przecież w tej książce ciągle przewijają się sny, wymieszane z jawą. Jest też jeszcze mały wątek rodem z literatury fantasy. Odnosi się do Marty, jednej z bohaterek. Niby wprost nic nie napisane, ale aluzjami sugeruje się coś niesamowitego. Dopiero pod koniec książki.
Przeczytałem z przyjemnością. Ale co w tej książce jest jakąś uniwersalną prawdą (modelem rzeczywistości, jakimś uogólnieniem) a co całkowitą fikcją i fantazją? W każdym razie do przepisów kulinarnych proszę podchodzić z dużą ostrożnością. Przepisy na potrawy proszę czerpać z literatury faktu. Bo trzeba się nauczyć odkodowywać treści zawarte w powieściach literatury fikcji. Zupełnie tak, jakby się czytało książkę w obcym języku (ale podobnym) - litery się rozpoznaje, niektóre słowa ale nie za bardzo rozumie się treści.... bo nie potrafimy poprawnie odkodować!
Jak odróżnić jawę od snów? Rzeczywistość wirtualną od tej realnej? Książkę możemy odłożyć, ale jak odróżnić fake newsy z mediów by nie zrobić sobie trującej potrawy z muchomora wiosennego lub borowika ponurego? Pytanie ponadczasowe i bardzo aktualne. Umieć odkodować informacje by się nie zatruć, także i ze skutkiem śmiertelnym.
Nowa odsłona bloga Profesorskie Gadanie. Pisanie i czytanie pomaga w myśleniu. Pogawędki prowincjonalnego naukowca, biologa, entomologa i hydrobiologa. Wirtualny spacer z różnorodnymi przemyśleniami, w pogoni za nowoczesną technologią i nadążając za blaknącym kontaktem mistrz-uczeń. I o tym właśnie opowiadam. Dr hab. Stanisław Czachorowski, prof UWM, Wydział Biologii i Biotechnologii, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No! Ciekawe bardzo.
OdpowiedzUsuńNie czytałem, nie wiem "co poeta miał na myśli".
OdpowiedzUsuńJeśli dany przepis nie ma uzasadnienia fabułą (np. wykorzystywanie krowiaka podwiniętego w celu powolnego trucia zięcia, w powieści obyczajowej) to najczęściej wynika z niewiedzy albo pomyłki autora.
Cóż, znając twórczość Olgi Tokarczuk, jej niesamowite zgłębienie tematu, o którym pisze, to co Pan sugeruje, jest absolutnie niemożliwe. Pozdrawiam.
Usuń"Nie czytałem, nie wiem"... ale się wypowiem :). Ogromna potrzeba sprawstwa. W sumie nic złego, ale sugerowałbym się przyłożyć by wypowiedź mała jakiś konstruktywny sens. Proponuję przejść z ilości na jakość. Potrzeba sprawstwa będzie także zaspokojona a mniej komentarzy będzie kasowanych lub ignorowanych.
OdpowiedzUsuń