5.11.2020

Czy zajęcia w trybie zdalnym wymusiły zmianę w podejściu do prowadzenia zajęć?

Studio Akademii Ciekawości, inicjatywa samorządu studenckiego UWM. Jeden z wielu kroków doskonalenia zdalnej komunikacji i edukacji.


Przed IV Kongresmen Przyszłości Pani Daria Bruszewska-Przytuła z Gazety Olsztyńskiej, zadała mi kilka pytań. Bardzo trudnych. Bo nie jest łatwo na nie odpowiedzieć. 

Czy zajęcia w trybie zdalnym wymusiły na Panu zmianę w podejściu do prowadzenia zajęć? 

I tak i nie. To zależy na czym się skupić. Tak - w tym sensie, że nauczanie zdalne wymusza stosowanie innych narzędzi. Nie – bo istota nauczania się nie zmienia, nie zmienia się podejście do studenta (ucznia). Nie zmienia się filozofia kształcenia i patrzenia na edukację. Jeśli ktoś dyktował na sali wykładowej (klasie) to będzie dyktował do ekranu komputerowego i przez „internet”. Jeśli ktoś traktował ucznia podmiotowo, to dalej go będzie tak traktował. Jeśli ktoś stawiał na relacje, to dalej będzie szukał sposobów rozwijania relacji. Tego oczywiście nie widać. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, z zewnątrz. Nauczanie podające, autorytatywne może być realizowane w kontakcie bezpośrednim jak i zdalnym. Nauczanie z wykorzystaniem projektów może być realizowane w klasie i w kontakcie zdalnym. Inne muszą być tylko projekty. Nie tak łatwo zmienić swoje (lub innych) podejście do kształcenia. Na to trzeba lat a co najmniej miesięcy i bardzo intensywnej pracy. Nie da się zmienić jednym kliknięciem myszki komputerowej czy wolą jednego człowieka. Ale jak widzimy, szybko można zmienić formę kształcenia z bezpośredniej na zdalną w skali całego kraju. I od razu widać dawne zaniedbania. Tak jak w czasie odpływu morza – od razu widać, kto się kąpie bez majtek. 

Żeby lepiej wyjaśnić swoją myśl, postaram się to jakoś zobrazować: to jest tak jakby z furmanki (młodszym wyjaśnię, że jest to pojazd ciągnięty przez konia) na samochód. Kierunek podróżny pozostanie ten sam, tylko nie da się kierować samochodem przez okrzyki, „wiśta, wio, prrr” ani przez używanie bata. Trzeba nauczyć się nowego narzędzia (kierowania samochodem). 

Już dużo wcześniej wykorzystywałem narzędzia zdalne – jako forma uzupełniająca i wspierająca zajęcia w kontakcie (np. Facebook, Messenger, blog, strona www, Padlet, YouTube, Mentimeter, Clickmeeting itp.). Dalej próbuję je wykorzystywać ale uczę się nowych. Bo sytuacja jest inna. I muszę uczyć się w stresie, wynikającym z pospiechu i skali. 

Kontakt zdalny wymaga dużo większego wysiłku i dłuższego przygotowania ze strony nauczyciela/wykładowcy. To tak jak z instrukcją gotowania: w kontakcie bezpośrednim, gdy widzimy poczynania uczącego się, możemy szybko korygować i uzupełniać…. także własne braki i niedoskonałości przepisu. Jeśli napiszemy „dodaj szczyptę soli” (bardzo nieprecyzyjne polecenie) to od razu widzimy ile ktoś tej soli bierze i możemy szybko zainterweniować. Ale jeśli będzie to przepis wydrukowany w gazecie czy książce… to dodanie szczypty soli może być różne co do efektów. Zależy od doświadczenia uczącego się. Kiedy w czasach studenckich sam zacząłem czasem gotować w akademiku to długo zastanawiałem się ile to jest ta szczypta soli. Czy liczyć na wagę, na objętość, a może chodzi o liczbę kryształków? Zmierzam do tego, że zdalna edukacja nie pojawiła się nagle, liczy sobie już…. kilka tysięcy lat. Tyle, ile ludzkość korzysta z pisma. Powszechna stała się w epoce drukowanych książek. Napisanie dobrej książki jest dużo bardziej pracochłonne i trudniejsze niż opowiadanie lub pokazywanie w bezpośrednim kontakcie. 

Co się sprawdza, a co zupełnie nie? 

To zależy od osobowości i nauczyciela i ucznia. Oraz od możliwości i sytuacji. Wielu uczniów jest wykluczonych cyfrowo, z różnych przyczyn. Na przykład odświeżyłem i przekazałem swój stary laptop pewnemu uczniowi, bo nie miał żadnego sprzętu do zdalnego nauczania. Ale jeśli w jego domu nie będzie dostępu do Internetu nic to nie pomoże. Dalej będzie wykluczony, tylko potencjalnie trochę mniej. 

Pyta Pani o narzędzia? Wygodniejsze dla nauczyciela i ucznia są jednolite platformy. Na przykład Microsoft Teams czy Google Classroom. Z Teamsów zacząłem korzystać od marca br. Ma liczne wady. Dobry jest do pracy biurowej, korporacyjnej ale mało wydolny do zdalnego nauczania. Samemu nie można za bardzo zmieniać platform, bo to po pierwsze koszty, po drugie wygodniej dla uczniów/studentów, gdy nauczyciele w jednej szkole korzystają z tych samych narzędzi. Wygodniej jest poznać i korzystać z jednej aplikacji niż uczyć się kilku. Mimo, że ich "filozofia działania" pozostaje podobna.

W zakresie formy na pewno nie sprawdza się koncepcja realizacji lekcji i zajęć na uczelni czy szkole w modelu 1:1 czyli tyle samo godzin w kontakcie synchronicznym (nauczyciel i uczniowie w tym samym czasie siedzą przed komputerem) co było w planie, w zajęciach bezpośrednich. Takie proste przeniesienie planu zajęć do „komputerów”. Wygodne jest do kontroli i dobrego samopoczucia organu zwierzchniego (czasem i dla rodziców, bo dziecko jest „przykute” i nie trzeba się nim zajmować). Zajęcia się odbywają, wszyscy pracują. To model szkoły, której celem jest zajęciem się dzieckiem, przypilnowaniem (koncentracja na tym, żeby ktoś się dzieckiem zajął, zaopiekował i wypełnił mu czas). To wygodne dla wielu rodziców – dziecko jest w szkole i „mają je z głowy”. Zdarzają się rodzice, którzy dzwonią ze skargami do dyrekcji, kuratorium itd., np. że dany nauczyciel skończył zdalną lekcję 5 minut wcześniej… Podatnik czuje się zadowolony, bo inaczej to pewnie ci nauczycieli nic by nie robili, przecież mają 2 miesiące wakacji a teraz siedzą w domu i to rodzic musi zajmować się edukacją, a nauczyciele przysyłają tylko zadania do zrobienia.. Podatnik, a tym samym władza różnego szczebla, czuje się dobrze, że nauczyciel na pewno pracuje… Nie bimba bo siedzi przykuty do komputera. 

Tak długie przesiadywanie przed monitorem (tyle samo godzin co w szkole na lekcjach) jest bardzo niezdrowe dla dziecka jak i dla nauczyciela. Poza utratą zdrowia (własnym dzieciom to czynimy!) efektywność dydaktyczna jest bardzo niska. Brak sygnałów niewerbalnych utrudnia skupienie się i motywację. Uczniowie i studenci udają, że są i że słuchają. Prowokuje to do wymyślania różnych sposobów „sprawdzania aktywnej obecności" i „żeby nie ściągali”. Wysiłek idzie w rozbudowę kontroli a nie na edukację i motywację. Syndrom zarządzania kierowniczego i autorytatywnego (kiedyś było dobre ale w czasach gospodarki opartej na wiedzy staje się coraz mniej wydolne). Obie strony zdają sobie sprawę ze skali pozorowania i udawania… ale bezpieczniej jest nic nie mówić. Bo organ zwierzchni nie będzie miał pretensji… Brniemy więc w udawanie i pozorowanie, byle się „w papierach zgadzało”. Edukacja pozorów. Taka już była bo nie prowadzimy debaty jakiej edukacji chcemy. Takiej ogólnonarodowej, interdyscyplinarnej i międzysektorowej. Potrzebna jest nam szeroka, powszechna i dogłębna dyskusja nad edukacją! Od 30 lat nam jej brakuje. 

Ale edukacja zdalna ma ogromne zalety, z których warto skorzystać (mimo różnych, widocznych niedostatków). Po pierwsze personalizacja i indywidualizacja nauczania. To, o czym się postuluje od kilkudziesięciu lat. W klasie 20-30 uczniów musi pracować jednym tempem, dostosowanym do średniej przeciętnej. Zdolniejsi się nudzą, słabsi coraz bardziej odstają. Zdalne narzędzia do kontaktu asynchronicznego umożliwiają znacznie większe spersonalizowanie. Gdy słuchamy wykładu – to słuchamy go w tempie mówiącego. Nie możemy ani przyspieszyć ani zwolnić (gdy np. czegoś nie nadążamy zanotować a jest dla nas ważne). Wykład nagrany (wideo, audio) – tak jak czytana książka – może być odtwarzany w indywidualnym tempie ucznia czy studenta. Każdy odsłucha wtedy, kiedy chce, kiedy to dla niego wygodne, nawet na telefonie w czasie jazdy pociągiem lub w kolejce do fryzjera. Jak coś jest znane lub nudne - to można przekartkować, czy w przypadku filmu przewinąć do przodu. Jeśli zaśniesz na wykładzie – to treść stracona. Jeśli zaśniesz nad książką czy audiobookiem lub filmem, to zaczniesz ponownie od dowolnego miejsca, gdy już się obudzisz. Nic nie tracisz. A wyspany mózg na dodatek lepiej przyswaja. 

Zacząłem nagrywać wykłady prowadzone dla studentów, by mieli kopię (wcześniej przekazywałem slajdy wykładowe w formie pdf, ale umieszczam na slajdach mało słów za to dużo obrazów i schematów). By mogli odsłuchać ponownie w ramach powtórek lub ci, którzy na wykładzie z różnych przyczyn nie byli. Ale jakość nagrań na MS Teams czy Clickmeeting nie jest najlepsza. Należałoby nagrać osobno, najlepiej w studiu, z co najmniej dwoma kamerami, potem zmontować. I tak dla wykładu jedno godzinnego trzeba przeznaczyć co najmniej kilka- kilkanaście godzin pracy 1-3 osób (oglądający myśli, że to takie proste i krótkie, gdyż widzi tylko wierzchołek góry lodowej, a znacznie więcej jest ukryta). Samemu trudno wszystko opanować i zgromadzić niezbędny sprzęt. Niewątpliwie potrzebna jest praca zespołowa. Dlatego nauczyciele są przemęczeni i w fatalnej kondycji psychicznej: ciągle są poganiani, kontrolowani, pouczani, nie dostają należytego wsparcia merytorycznego i technicznego. Lada tydzień cały system edukacji może się załamać tak jak teraz system ratownictwa medycznego. 

Poza nagrywaniem na wideo krótkich wykładów (wymaga to także przearanżowania całego wykładu i podzielenia na krótsze, logicznie spójne i samodzielne części) uczę się nowych sposobów aktywizowania studentów, próbując ich włączyć do wspólnej pracy projektowek nad „skryptami” elektronicznymi. Teraz uczę się narzędzia Genial.ly oraz Wakelet. Korzystam także z różnych innych, bezpłatnych narzędzi lub wersji darmowych o okrojonych funkcjonalnościach. Na zakup licencji musiałby przeciętny nauczyciel wydawać miesięcznie 100-300 zł. Nie mówiąc o inwestycji w sprzęt. Ja muszę dokupić dobry mikrofon i oświetlenie. I bardzo dużo muszę się uczyć (tak jak każdy nauczyciel). W presji czasu. Wiem, że muszę nauczyć się robić podcasty… czyli nauczyć się opowiadać z dobrą dykcją oraz opanować kolejne, nowe dla mnie narzędzia… Droga od prowizorki do profesjonalizmu jest długa i wymagająca wysiłku oraz wytrwałości. 

Uczę się, próbuję i wiem, że jest to niedoskonałe niedopracowane, trochę prowizoryczne. Nie mam jednak komfortu by spokojnie zrobić i jak będzie gotowe, sprawdzone, dopracowane - uruchomić. Zajęcia  co tydzień. To tak jakby ktoś przerabiał furmankę na samochód i to w czasie jazdy... Ale lepsza prowizorka niż pozorowanie i samooszukiwanie się... i czekanie aż pandemia minie... 

Czy już wiemy, na co powinniśmy stawiać w przyszłości, kształcąc młodych ludzi (wśród nich także przyszłych nauczycieli), żeby uniknąć poczucia zagubienia, z jakim mamy teraz do czynienia, w kontekście edukacji zdalnej? 

Tak, wiemy. I wiedzieliśmy to od co najmniej kilkunastu lat. Kto słucha ekspertów? Polska szkoła wymagała zmian, ale ostatnia reforma ani odrobinę nie zmieniła na lepsze, nie wprowadziła żadnych zmian dostosowujących do przyszłości w zakresie edukacji. Wprowadziła tylko zamęt, zmęczenie nauczycieli i wiele nowych problemów, z którymi się teraz borykamy. Strata pieniędzy, strata czasu i ludzkiej energii. A efekt cofa nas mocno w edukacji. W czasie epidemii i masowego przejścia na nauczanie zdalne widać to jeszcze wyraźniej.

Poczucie zagubienia to nie tylko efekt kształcenia ale i otoczenia. Trzeba wyedukować całe społeczeństwo by odpowiednio traktować zawód nauczycielski. Dobrze uczy... szczęśliwy nauczyciel. Zatem po pierwsze trzeba zadbać o komfort pracy nauczyciela. Zupełnie tak jak w przypadku awarii w lecącym samolocie: dorosły najpierw ma sobie założyć maskę z dopływem powietrza a dopiero potem dziecku. Dlaczego nie odwrotnie? Bo jak rodzic straci przytomność (w czasie zakładania maski dziecku) to już dziecku na pewno nie pomoże. Czyli musimy stworzyć dobre środowisko edukacyjne i zadbać o dobrostan nauczycieli. Z tego będzie wynikać dobrostan uczniów i efektywna edukacja. Na to trzeba wielu lat wytrwałej pracy i sporych nakładów. 

Czego uczyć? Uczenia się, zapominania (oduczania zbędnych rzeczy) i ponownego uczenia się... przez całe życie. Uczyć kompetencji współpracy w zespole, w tym zespołach różnokulturowych, kompetencji cyfrowych, kreatywności, empatii, umiejętności budowania relacji. Wszystko to wiemy od co najmniej kilkunastu lat. Przyszłość już była i jest wokół nas. Trzeba tylko umieć patrzeć i dostrzegać. 

Ja już nauczyłem się wielu umiejętności.... które po kilku, kilkunastu latach stawały się zbędne. Na przykład pisania na maszynie do pisanie, przygotowywania wykładów z foliami do rzutnika pisma, przygotowywania bibliografii na papierowych fiszkach bibliotecznych. Inwestowałem swój czas, myślą, że to inwestycja na lata.... 
 
Pan się nowych technologii akurat nie boi, ale przecież dobrze wiemy, że nie wszystkim pedagogom przychodzi to z taką samą łatwością. 

Boję się, bo jak każdemu sprawia mi trudność. Nie przychodzi mi z żadną łatwością, raczej z dużymi oporami. Może ja tylko nie boję się popełniać błędów i nie wstydzę przyznawać się do porażek, kłopotów. Nie lubię  pozorowania i udawania, że wszystko idzie wspaniale. Bo nie jest. 

Cóż mógłbym poradzić nauczycielom? Niewiele. W większości zdani są na samych siebie. Ja korzystam z crowdlearningu – wspólnego uczenia się w grupie w sieci. A dzięki internetowi mam kontakt z rozproszoną po całym kraju grupą nauczycieli (Superbelfrzy RP). Korzystam z ich doświadczenia i wspólnie poszukujemy, dyskutujemy. Bo wiedza powstaje konektywnie, w sieci powiązań, dyskusji, relacji. W edukacji potrzebujemy mniej behawioryzmu a więcej konstruktywizmu i konektywizmu. 

Ze zdalną edukacją jest jak z ciążą – to się nie rozejdzie po kościach, nie da się uciec przed porodem. A skoro tak, to lepiej być w szpitalu pod fachową opieką i z dobrym, profesjonalnym wsparciem. Kiedyś pewna 19-latka na Śląsku uciekła ze szpitala położniczego mówiąc, że się rozmyśliła. Zdalnego nauczania nie da się przeczekać. Po Covidzie-19 w formie hybrydowej będzie się na całym świecie dalej rozwijała. Albo świadomie dołączymy do tego cywilizacyjnego nurtu, albo będziemy skansenem z którego młode pokolenie będzie systematycznie uciekać.

PS. Na zdjęciu nagrywanie wykładów dla Akademii Ciekawości. Będą udostępniane zdalnie, w sieci. To temat na osobna opowieść. 

4 komentarze:

  1. Dobre pytania. Świetne odpowiedzi. Do bólu szczere, więc wiarygodne

    OdpowiedzUsuń
  2. a już nauczyłem się wielu umiejętności.... które po kilku, kilkunastu latach stawały się zbędne. Na przykład pisania na maszynie do pisanie, - podoba mi się artykuł, ale wyłapałam ten fragment, bo sama uczyłam się pisania wszystkimi palcami na maszynie do pisania. Super umiejętność przeniesiona potem z ogromnym sukcesem na komputer. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dużo udało się wykorzystać z pisania na maszynie. Ale... na klawiaturze nie ma polskich znaków a tam były. Ponadto na maszynie trzeba mocno uderzać w klawisze a na klawiaturze można delikatnie. Chyba że akurat była to maszyna elektryczna. I kilka podobnych szczegółów. Czy umiejętność pisania na maszynie ułatwiała uczenie się pisania na klawiaturze? Może. Ale przez układ czcionek maszynowych mamy teraz gorsza klawiaturę :). Bo w pierwszych maszyna do pisania przy szybkim pisaniu zahaczały się takie druciki z czcionkami. Więc specjalnie ułożono znaki tak, by wolniej pisać. A że komputerowa klawiatura wprost wywodzi się z tej maszynowej... to teraz mamy gorzej niż gdyby komputery powstawały od zera :)

      Z całą pewnością jest ciągłość i nie trzeba wszystkiego zapominać tylko mniej lub bardziej zmieniać. Dostosowywać. Zupełnie jak w ewolucji biologicznej.

      Usuń
  3. Opublikowali w Gazecie Olsztyńskiej w wersji papierowej i na stronie: http://gazetaolsztynska.pl/675498,Prof-Stanislaw-Czachorowski-Zdalnej-edukacji-nie-da-sie-przeczekac-ROZMOWA.html

    OdpowiedzUsuń