
Kiedy zalewają nas fake newsy czy nienaukowe teorie spiskowe, serwowane nam przez internetowych influencerów, czasem z udziałem ludzi ze stopniami i tytułami naukowymi, to możemy powątpiewać w rzetelność świata nauki. Niemniej warto podkreślić, że w nauce ważna jest dyskusja i przedstawianie dowodów oraz powtarzalność wyników eksperymentów. W nauce nie ma autorytetów a są jedynie argumenty i dowody. Nauka rozwija się przede wszystkim dzięki wypracowanej metodzie a nie autorytetowi pojedynczych badaczy i naukowców. Z kolei rzetelnością dziennikarska jest zapraszanie do swojego studia wiarygodnych rozmówców i pilnowanie rzetelności wypowiedzi. Bo odbiorca (słuchacz, czytelnik) liczy, że sam dziennikarz wcześniej zweryfikował źródła i on, jako odbiorca, może zaufać. Niestety nie każdy twórca kanału społecznościowego jest rzetelnym dziennikarzem.
Metoda naukowa, choć dąży do obiektywizmu, jest ostatecznie dziełem ludzkim, a co za tym idzie – narażona na błędy, pomyłki, a niekiedy nawet na celowe fałszerstwa (tak jak w mediach i dziennikarstwie). W pogoni za sławą, klikalnością i dochodami niektórzy dziennikarze i naukowcy stosują drogi na skróty. Historia nauki pełna jest zawiłych ścieżek, gdzie błędne hipotezy ulegają weryfikacji, ale nic tak dobitnie nie ilustruje triumfu mechanizmu samokorekty nauki jak opowieść o Człowieku z Piltdown oraz podręcznikowe ogniwo przejściowe w postaci niezwykłego organizmu Salinella salva. Naukowe młyny wersyfikacji czasem mielą dość długo, ale są skuteczne. Bardziej znanej jest oszustwo z Człowiekiem z Piltdown, dyskutowane było przez ponad cztery dekady. Stało się jedną z głębszych rys na reputacji nauki, jednocześnie dowodząc jej niezwyciężonej siły w dążeniu do prawdy.
W 1912 roku, amator-archeolog Charles Dawson ogłosił na łamach Brytyjskiego Towarzystwa Geologicznego odkrycie, które natychmiast wywołało sensację. W żwirowni Piltdown w Sussex, w Anglii, odnaleziono szczątki, które miały stanowić długo poszukiwane „brakujące ogniwo” pomiędzy małpami a ludźmi. Dawson, wspierany przez eksperta z British Museum, Arthura Smith Woodwarda, zaprezentował fragmenty: czaszki wyraźnie przypominającej ludzką, połączonej z prymitywną żuchwą i zębami o cechach małpich. Nowemu gatunkowi nadano dumną nazwę – Eoanthropus dawsoni, czyli „człowiek świtu Dawsona”. W szerszym kontekście historycznym, odkrycie to idealnie pasowało do pewnych uprzedzeń kulturowych i oczekiwań ówczesnych brytyjskich naukowców. Teoria ewolucji sugerowała, że ludzkie cechy nie rozwijały się równomiernie. W Anglii panowało jednak przekonanie, że pierwszym krokiem w ewolucji człowieka musiała być ewolucja dużego, rozwiniętego mózgu i dopiero potem nastąpiło udoskonalenie żuchwy czy wyprostowanie postawy. Człowiek z Piltdown, z ludzką czaszką i małpią szczęką, idealnie wpisywał się w ten wzorzec interpretacji ewolucyjncyh. Przez ponad 40 lat był on traktowany jako koronny dowód i ważny element układanki paleoantropologii, fałszując obraz wczesnej ewolucji człowieka. Dziś to już historia pomyłek i oszustw naukowych.
Mimo iż oszustwo utrzymywało się przez tak długi czas, w tle narastały wątpliwości. Znajdowane w innych częściach świata autentyczne skamieniałości, takie jak te z Afryki Południowej, sugerowały zupełnie odwrotny scenariusz: najpierw rozwijała się dwunożna postawa i prymitywne uzębienie, a dopiero potem następował znaczący wzrost mózgu. Sprzeczności te zmuszały do ciągłej weryfikacji.
Decydujący cios nadszedł w 1953 roku. Dzięki zastosowaniu nowych technik analitycznych, niemożliwych do wykorzystania w 1912 roku, fałszerstwo zostało ostatecznie zdemaskowane. Ujawniono, że czaszka była ludzka, ale stosunkowo współczesna i celowo barwiona chemicznie (najprawdopodobniej dwuchromianem potasu i siarczanem żelaza), aby nadać jej antyczny i postarzony wygląd. Żuchwa należała do orangutana i została poddana celowej obróbce – zęby zostały spiłowane, aby upodobnić je do ludzkiego wzorca zużycia, a stawy złamane, by uniemożliwić dokładne sprawdzenie. Testy fluorem dowiodły, że fragmenty kości nie pasowały do siebie wiekowo ani chemicznie. Najbardziej prawdopodobnym winowajcą tego fałszerstwa okazał się sam Charles Dawson, amator, który najpewniej kierował się żądzą sławy i uznania.
Historia Człowieka z Piltdown jest podręcznikowym przykładem tego, jak nauka, mimo iż może zostać chwilowo zmanipulowana, finalnie posiada wbudowane mechanizmy samokorekty. Oszustwo trwało tak długo nie dlatego, że naukowcy byli głupi, ale dlatego, że wczesne metody weryfikacji były niedoskonałe, a oczekiwania badaczy zbyt silne. Fałszerstwo żerowało na potrzebie wiary w "angielskie ogniwo ewolucyjne". Jednakże, kiedy tylko pojawiły się nowe, precyzyjne narzędzia i niezależne dane (inne skamieniałości z Afryki), mur oszustwa runął. To właśnie powtarzalność wyników, niezależna weryfikacja i stałe dążenie do precyzji są sednem metody naukowej. Człowiek z Piltdown nie tylko skorygował błędne przekonania o ewolucji, ale przede wszystkim nauczył społeczność naukową krytycznego podejścia do własnych oczekiwań, stając się paradoksalnie jednym z najmocniejszych dowodów na to, że systematyczne i bezkompromisowe poszukiwanie prawdy w nauce zawsze zwycięży oszustwo.
Drugi, wybrany przykład jest mniej znany. Ale dobrze oddaje istotę metody naukowe. Nauka ma zdolność do samokorekty. Naprawia się niczym DNA w komórce po przypadkowych błędach w kopiowaniu. Nie ma tematów nienaukowych. To sposób obserwacji, dokumentowania oraz uzasadniania może być naukowy lub nienaukowy.
Proszę sobie wyobrazić organizm, który przez blisko sto lat istniał w podręcznikach zoologii. Nazywano go Salinella salva. Było to zwierzę niezwykłe. Odkryte w 1892 roku przez niemieckiego naukowca Johannesa Frenzela w słonych źródłach Argentyny, stało się w swoim czasie upragnionym i wyczekiwanym ogniwem przejściowym. Na podstawie pracy niemieckiego naukowca, opatrzonej niezwykle rzetelnymi i wiarygodnymi rysunkami, wyróżniono nawet nowy typ: jednowarstwowce (Monoblastozoa).
Salinella salva niewielka istota, zaliczona do wielokomórkowych eukarionów, (a więc jako organizm a nie kolonia), zbudowana miała być z zaledwie około 150 komórek. Co niezwykłe, jej ciało miała tworzyć jedna warstwa komórek urzęsionych z obu stron. Coś jak spłaszczona piłka, Miała mieć otwór gębowy i odbytowy, a cała organizacja budowy przypominała wczesną blastulę, idealnie pasując do wizji bardzo pierwotnego zwierzęcia, ogniwa pośredniego między pierwotniakami (a dokładnie współcześnie rzecz ujmując to jednokomórkowymi eukariontami) a wielokomórkowcami.
I tu dochodzimy do sedna. Do informacji opublikowanej przez uznanego naukowca, w czasopiśmie naukowym podchodzi się z należytym szacunkiem. Ale jednocześnie fakty naukowe wymagają potwierdzenia. Przez długie dziesięciolecia nikt, po za Frenzelem, nie znalazł ponownie tego ani innego podobnego gatunku. Nikt nie był w stanie powtórzyć tej obserwacji.
Kiedy narodziły się badania molekularne, pojawiła się pokusa sprawdzenia. W 2012 roku zorganizowano nawet wyprawę naukową do Argentyny w poszukiwaniu Salinella salva. Nie znaleziono ani słonych źródeł, ani śladów jednowarstwowców. Oczywiście, brak znalezienia nie jest ostatecznym dowodem na nieistnienie. Niemniej, brak potwierdzenia obserwacji sprzed ponad stu lat, każe powątpiewać w ich prawdziwość.
Brak potwierdzenia, brak powtarzalności, a wtedy to nawet tak solidnie wyglądający fakt, uznawany za prawdziwy w danym momencie, ulega erozji. W nowych podręcznikach zoologii nie ma już wzmianki o salinelli. Salinella salva powoli przenosi się do kategorii zwierząt mitycznych lub, co bardziej prawdopodobne, do szuflady pomyłek naukowych i odrzuconych koncepcji. Czy niemiecki naukowiec zmyślił swoje obserwacje, kierując się rządzą sławy? A może popełnił błąd – zobaczył to, co bardzo chciał zobaczyć, ulegając nieuświadomionemu błędowi? Taka pomyłka jest ludzka, naukowcy też są ludźmi. Dzisiaj trudno rozstrzygnąć czy było do świadome fałszerstwo tak jak w przypadku Człowieka z Piltdown czy tylko pomyłką.
Czym różni się nauka od paranauki, od pseudonauki? Metodologią! W obu sferach ludzie popełniają błędy, ale nauka wymaga odpowiedniego kontekstu uzasadniania. Musisz tak przedstawić wyniki swoich obserwacji, aby inni mogli je powtórzyć i zweryfikować. Gwarancją rzetelności jest konieczność niezależnego potwierdzenia, powtarzalność wyników i spójność z dotychczasową wiedzą. Prawda rodzi się w dyskusji i weryfikacji. Czasem trwa to długo, ale metoda jest bardzo skuteczna.
A co, jeśli ktoś kiedyś, z wykorzystaniem nowych technik biologii molekularnej, odkryje organizm identyczny z Salinella salva? Wtedy powróci on do gmachu wiedzy jako fakt potwierdzony, zbadany także na poziomie DNA. I to jest piękno nauki – jest otwarta na nowe fakty, ale bezwzględnie wymaga, by te fakty były weryfikowalne. To właśnie metoda decyduje, co pozostaje prawdą. I solidna dyskusja. Nauka merytoryczną dyskusją stoi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz