Od wielu dziesięcioleci żyjemy w modelu nieustannego wzrostu. Żeby gospodarka się rozwijała potrzebna jest coraz większa konsumpcja. Dodatkowo preferowana jest piramida demograficzna o szerokiej podstawie. Dużo młodych, mniej starszych. Przy takiej piramidzie demograficznej zapewniony jest nieustanny rozwój i przyrost siły roboczej. Z jednej strony łatwiej zapewnić opiekę seniorom, bo więcej jest pracujących niż emerytów, a z drugiej strony systematycznie rośnie konsumpcja. Można wytwarzać więcej i więcej. Jest praca. Przyzwyczailiśmy się do takiego modelu nieustannego wzrostu. Dlatego pojawia się lament, że za mało dzieci się rodzi. Gdzie jest błąd w tym myśleniu? Struktura demograficzna w formie piramidy charakterystyczna jest dla okresu regeneracji po kataklizmach czy po wojnach. Podobnie jak szybki wzrost gospodarczy. Ale czy taka sytuacja może trwać długo? To tak, jakbyśmy przyjęli model życia ludzkiego, wzorując się na okresie dzieciństwa - stałego wzrostu organizmu. A przecież, przez większą część naszego życia nie rośniemy. I co, w dorosłości przeżywamy klęskę? Lamentujemy, że nie rośniemy? Rośniemy przez najwyżej kilkanaście lat, a przez kilkadziesiąt staramy się zachować swoje organizmowe status quo.
Może jeszcze inny przykład. Wyobraź sobie, że jesteś w samochodzie, uruchamiasz silnik i ruszasz. Naciskasz na pedał gazu i jedziesz coraz szybciej. Ze stałym przyspieszeniem. Dla tego etapu jazdy owo przyspieszanie jest typowe i właściwe. Ale co będzie, gdy uznasz, że na tym polega jazda samochodem i stale będziesz przyspieszać? Prędzej czy później osiągniesz niebezpieczną, nadmierną prędkość jazdy. Z całą pewnością skończy się katastrofą, czy to na zakręcie, czy to w kolizji z innym pojazdem. Prędkość jazdy powinna być dostosowana do warunków i możliwości. Przez większą część podróży jedziemy przecież ze stałą, nierosnącą prędkością. Czasem zwalniając, czasem ciut przyspieszając. Dlaczego tak oczywistego sposobu (dostosowania do warunków) nie przyjmiemy w stosunku do demografii? Nie potrafimy? Skoro ludzi jest już za dużo w stosunku do możliwości wyżywienia na Ziemi, to dlaczego ciągle lansowany jest nieustanny przyrost? Syndrom wspólnego pastwiska? Lepiej niech naszych będzie więcej niż tych innych? Czy może nieumiejętność dostosowania się do zmian?
Skoro w wielu społeczeństwach włączyły się naturalne i samoistne mechanizmy regulujące przyrost naturalny, to dlaczego mamy to zwalczać? Część osób sama wyłącza się z reprodukcji, z własnej woli. Mam na myśli osoby żyjące w celibacie z powodów religijnych jak i coraz liczniejszych singli. Powinniśmy się cieszyć z naturalnego spadku urodzeń. Że to problem dla gospodarki? Tak, trzeba wiele zmienić, zarówno w systemie gospodarczym jak i w edukacji (o tym za chwilę). Ludzkość w większości swojej historii rozwijała się powoli lub była w demograficznej stagnacji. Etapy szybkiego wzrostu były nieliczne. Mamy więc wzorce do wykorzystania, to nie jest jakaś sytuacja nadzwyczajna. Co jest alternatywą? Katastrofy ekologiczne, liczne wojny i epidemie. Jeśli kierowca sam nie zwolni, to "zwolni" go słup uliczny, drzewo lub ściana domu.... Ludzkość nie raz przeżywała różne katastrofy ekologiczne, wiele cywilizacji upadło, a wojny zniszczyły wiele społeczeństw. Czy nie chcemy uczyć się na własnych błędach?
Rządowy program 500+ lansowany jako sposób na zwiększenie wskaźnika urodzin okazał się całkowitą klapą - nie zwiększyła się dzietność. Program miał znaczenie tylko socjalne i można powiedzieć, że to taki mało doskonały prekursor bezwarunkowego dochodu podstawowego. Nie da się kijem czy marchewką zwiększyć wskaźnika urodzeń. Czy zmienią to uliczne bilbordy?
500+ nie przyniosło żadnego demograficznego rozwiązania. Polską gospodarkę uratowali migranci, głównie z Ukrainy. To oni zapewnili ręce do pracy w polskiej gospodarce i poprawili wskaźniki demograficzne. Skoro ludzi i tak na Ziemi jest nadmiar, to po co sztucznie namawiać do zwiększonego rozmnażania się? Bo nie poradzimy sobie z migracją? Przybywać będą inni kulturowo ludzie? Od tego jest polityka migracyjna i edukacja. Wbrew zapewnieniom nie radzimy sobie instytucjonalnie z uczniami z Ukrainy. A przecież są tak bliscy nam kulturowo. To z innymi migrantami będą jeszcze większe kłopoty. Oczywiście jeśli nic rozsądnego nie zrobimy.
Normalne "polskie" dzieci idą do szkoły od lat. Na to przygotowana jest nasza szkoła, bo tak było od "zawsze". A co, jeśli pojawiają się imigranci? Nie znają w ogóle języka lub słabo, mają inne wzorce kulturowe itp. Co więcej, przybywają nie tylko dzieci w wieku kilku lat (lub rodzą się już w Polsce) lecz przybywają dorośli. Edukacją objęci muszą być dorośli. Potrzebujemy zupełnie nowych modeli edukacji na każdym poziomie, w tym edukacji ustawicznej dorosłych. Przedsmak przyszłości już mamy przy masowej imigracji Ukraińców.
Wracając do demografii i pytania "gdzie są te dzieci". Te dzieci już do nas idą lub jadą. Nie martwmy się więc o gospodarkę. Kluczem jest edukacja i sensowna asymilacja. A na to nie jesteśmy przygotowani. Szkoła wymaga głębokich zmian i należytego dofinansowania. Apele o większą rozrodczość Polaków są bezsensowne i bardzo szkodliwe... dla przyszłości samych Polaków. Wraz ze zmianami klimatu fala migracji będzie coraz większa. Budowanie płotów i murów to działania magiczne i nieskuteczne. Naiwne zaklinanie rzeczywistości (takie odczynianie uroków). Bo po pierwsze ludzie potrafią pokonać ten kosztowny mur na wschodniej naszej granicy. Podkop można zrobić w kilka godzin lub raczej kilkanaście minut. A mur i zasieki szkodzą przede wszystkim przyrodzie. Polskiej przyrodzie. Po drugie, wydaliśmy miliony złotych na budowę muru i bezsensowną propagandę antyemigracyjną gdy w tym czasie przyjęliśmy miliony uciekinierów z Ukrainy. To ci migranci ratują naszą demografię. I gospodarkę.
"Te dzieci", nie muszą być białe i od urodzenia mówić po polsku. To w toku asymilacji i edukacji mogą wrosnąć w naszą kulturę i gospodarkę. Ale samo się to nie zrobi. Na razie przypominamy skostniałego kierowcę, który ruszył i stale zwiększa prędkość (bo na początku było do dobre). Katastrofa przed nami? Jeśli sami nie dostosujemy zachowania do warunków, to "dostosuje" nas przyroda. Praw przyrody, ani fizyki ani biologii nie da się zmienić propagandą na bilbordach i w telewizji.
* * *
I jeszcze dygresja biologiczna. Niektóre gatunki mają bardzo liczne potomstwo, inne nieliczne. A przecież mają takie same szanse na przetrwanie? Dlaczego? To dwie różne strategie na osi kontinuum, dostosowane do warunków środowiska. Te różnice w strategiach widoczne są nawet na poziomie populacji. Strategia oportunisty, r - liczne potomstwo ale słabo wyposażone. Strategia specjalisty, K - mało liczne potomstwo lecz dobrze wyposażone. Tę samą ilość energii rodzicielskiej można przeznaczyć na liczne potomstwo lecz słabo zaopatrzone (mało substancji zapasowych, brak opieki rodzicielskiej, strategia r) lub w mało liczne potomstwo lecz dobrze zaopatrzone (np. duże nasiona, duże jaja, opieka rodzicielska). W środowisku niestabilnym, z częstymi nieprzewidywalnymi katastrofami sprawdza się strategia oportunisty (r), w środowisku stabilnym i przewidywalnym, skuteczniejsze jest strategia specjalisty (K).
W Polsce, tak jak i innych społecznościach rozwiniętych gospodarczo obserwujemy przesunięcie strategii rozrodczej z r na K - mniej liczne potomstwo, lecz wydłużona opieka rodzicielska. Ratujemy każde życie, nawet wcześniaków, nawet dzieci z deficytami, przeznaczamy więcej czasu na edukację i wyposażenie ekonomiczne mało licznego potomstwa. W pokoleniu mojej babci było po 10-14 dzieci w rodzinie. U mojej babci do dorosłości przeżyło zaledwie czworo. Badania socjologiczne i etnograficzne pokazały, że nierozmnażające się rodzeństwo (np. dziecko w klasztorze tybetańskim), przekłada się na większy sukces reprodukcyjny ich rodzeństwa. Tak więc single bez potomstwa, tak jak w społecznościach owadów, wspierają sukces innych dzieci. są więc tak samo ważni dla demografii jak rodziny wielodzietne.
Czy jest potrzeba dokładniejszego opisania i wyjaśnienia strategii ekologicznych, związanych z liczbą potomstwa i warunkami środowiska?
Zdumiewa mnie takie aprioryczne założenie że "ludzi jest za dużo" i że "zużywamy więcej niż Ziema jest w stanie zregenerować" - ta teza jest co najmniej dyskusyjna.
OdpowiedzUsuńDo tego warto zauważyć, że wyludniająca się Europa nijak się ma do terenów bardzo wysokiego przyrostu naturalnego (Azji i Afryki) - czyli że my tu sobie możemy ograniczać dzietność czy emisję - a oni tam i tak mają to za nic (słusznie zresztą) a jedyny rezultat tej sytuacji to dalszy upadek znaczenie Europy w świecie i to pod każdym względem.
Czy Ukraińcy będą pracowali na nasze emerytury... nie będą! Bo niby czemu by mieli?
sporo przyjechało po socjal, mnóstwo wróciło, reszta czmychnęła na zachód a została garstka. Owszem jest też trochę dzieci i młodzieży i musimy o nich dbać, ale jest ich za mało...
A tak na marginesie - zarówno obecny system szkolnictwa jak i systemy emerytalne to "patenty" Bismarcka i oczywiście obydwa to już przeżytki.
" aprioryczne założenie że "ludzi jest za dużo" i że "zużywamy więcej niż Ziema jest w stanie zregenerować" - to nie jest aporioryczne założenie tylko wynika naliż naukowych i prognoz. I nie jest nowe.
Usuń