Zacząłem czytać z dużą ciekawością i dozą zaufania.
Spodobała mi się konstrukcja narracyjna: treść ułożona porami dnia, od świtu do
zmierzchu. Pory dnia miały być przewodnikiem po różnych tajemnicach świata i
odkryciach naukowych. Spodobała mi się także deklaracja autorki, że ważna jest
wyobraźnia. A zatem rozpocząłem podróż po fizyce, chemii, biologii, a nawet
kulturze.
Pierwsze moje duże zdziwienie pojawiło się, gdy dotarłem do części
„Wyuczone reakcje trawy”, w której autorka wiąże zapach koszonej trawy z
odstraszaniem roślinożerców. Małe zdziwienie, ale może te wywody oparte są na
jakichś badaniach? Tyle, że Agnieszka Defus odnosi obronę zapachową do obrony
przed małymi owadami, gąsienicami. Owszem sporo jest badań, dotyczących obrony
chemicznej roślin, indukowanej przez żerowanie owadów. Brakuje jednak w
omawianej książce jakichkolwiek konkretów. Ale przecież głównymi roślinożercami
są duże zwierzęta. To właśnie do nich dostosowane są trawy swoją budową z nisko
ułożonym stożkiem wzrostu, dzięki czemu dobrze znoszą zgryzanie przez krowy, żubry
i inne podobne zwierzęta. Znoszą to lepiej niż inne rośliny. Trawy dominują w ekosystemach
z presją dużych roślinożerców. Dlatego zdziwiły mnie wywody, że zapach koszonej
trawy „to jedyny sposób, aby pozbyć się wrednego intruza”. To zbyt daleko idące
uproszczenie. Jeśli na dodatek autorka pisze „Jeżdżąca po trawie kosiarka jest
dla niej [trawy] drapieżnikiem, który bestialsko niszczy cały jej dobytek.”, to
można już pisać o błędach merytorycznych, a na pewno wprowadzaniu w błąd niezorientowanego
czytelnika. Mylenie podstawowych pojęć takich jak roślinożerność i drapieżnictwo
niezbyt dobrze świadczy o rzetelności i kompetencjach merytorycznych autorki.
Zbyt dalekie uproszczenia i zbyt popularny styl. Pośpiech, by zawrzeć jak
najwięcej wątków i tematów? Ale wtedy wszystkie będą opisane pobieżnie, z
uproszczeniami i daleko idącymi skrótami myślowymi. Dla książki popularnonaukowej
to zły prognostyk.
Dalej w tym samym rozdziale było jeszcze gorzej. Agnieszka
Defus pisze o koszeniu trawy i bioróżnorodności „Czy koszenie trawy zmniejsza
bioróżnorodność i w ten sposób przyczynia się do niekorzystnych zmian w
ekosystemach? Tak, zapylacze bardzo go nie lubią.” Ani słowem nie są wspomniane
rośliny kwiatowe. Albo zbyt daleko idące uproszczenie albo ignorancja piszącej.
Tak czy owak czytelnik na tej podstawie wyrobi sobie błędny pogląd i nie
zrozumie o co chodzi. Koszenie łąki niszczy przede wszystkim dwuliścienne rośliny
kwiatowe (także siewki drzew). Bo one mają wysoko ułożone stożki wzrostu i źle znoszą
zgryzanie przez dużych roślinożerców i koszenie,
w przeciwieństwie do traw. Częste koszenie przesuwa szalę konkurencji na korzyść
jednoliściennych traw, a te są wiatropylne i nie dają żadnego pożytku owadom zapylającym,
odżywiających się nektarem i pyłkiem. Jak czytelnik, który dopiero poznaje to
zagadnienie, ma zrozumieć przedstawiony problem z koszeniem zieleni niskiej? Owszem,
są gąsienice motyli, które są fitofagami. Częste koszenie trawy to niszczenie
ich bazy pokarmowej i nawet mechaniczne zabijanie tych owadów. W stadium
imaginalnym czyli motyla są już zapylaczami, bo odwiedzają kwiaty, żeby napić
się nektaru, a przy okazji przenoszą pyłek z kwiatu na kwiat. Czy o to chodziło
autorce?
Nawet dygresja, że częste koszenie nie sprzyja walce ze zmianami
klimatu i wiązaniem węgla w glebie, nie jest zrozumiała. Wzmianka jest tak
lakoniczna, że nie wiadomo dlaczego miałoby się to dziać przy jednorazowym w
ciągu roku koszeniu. Może ważniejsze jest pozostawienie biomasy na miejscu, bez
grabienia, czy to skoszonej trawy czy jesienią opadłych liści z drzew? Może ważne jest to, co się dzieje w glebie?
Zwątpiłem w merytoryczną wiarygodność zamieszczanych
informacji. A zwłaszcza zaniepokoił mnie styl, który trudno nazwać
popularnonaukowym i objaśniającym przyrodniczą rzeczywistość. Kto wie, nie musi
czytać, kto nie wie to nie zrozumie lub będzie miał błędny obraz omawianych
procesów. Znużył mnie ten styl
tabloidalny i pokazywanie nauki w stylu bardzo pop.
Czytałem dalej z coraz zwiększą nieufnością. Ciągle się
zastanawiałem czy autorka na pewno rozumie to, o czym pisze? Tak, jakby
skrótowo i pobieżnie (niezbyt dokładnie) relacjonowała (wymieniała) to, co ktoś
inny zbadał. Miałem wrażenie, że czytam jakiś szkolny bryk do powtórzeń przed
klasówką, mocno skrótowy, pisany wypunktowaniami, tak aby tylko sobie coś przypomnieć.
Wyraźnie brakowało mi solidnego uzasadnienia argumentami przedstawionych skrótowo wywodów. Jako biologowi łatwiej mi
wychwycić niedoskonałości treści biologicznych. Ale co z fizyką, chemią,
kulturą? Straciłem zaufanie do prezentowanej treści. Ale czytałem dalej, by
poznać tytułową historię z kotem i ogórkami.
Kuriozalna była część zatytułowana „Opowieść pierwiastków
zagrożonych wyginięciem i tych, które mogą spać spokojnie”. Jak to pierwiastki
mogą znikać? Wyginąć tak jak gatunki? W tak przedstawionej sprawie łamane są podstawowe
prawa fizyki! Niestety nie tylko w tytule jest ta przesadzona sensacją
analogia. Cały rozdział opowiada o zanikaniu pierwiastków. Jedynie na rycinie
pojawia się zwrot „surowce”. Jeśli ktoś nie wie, że chodzi o ich wyczerpywanie się
to może zrozumieć, że znikają pierwiastki z Ziemi. Nawet jest wzmianka o helu,
który ucieka w kosmos. To może i pozostałe pierwiastki tak znikają z Ziemi?
Styl i podane przykłady mogą rodzić zupełnie błędne rozumienie procesów
przyrodniczych. Dużo tego obserwuję w popularnych dyskusjach w mediach społecznościowych.
Opisywana książka jest szkodliwa, bo będzie powiększała pospolite błędy, istniejące
już w przestrzeni publicznej.
Dotarłem wreszcie do tytułowego wątku o kotach i ogórkach.
Zagadkowe zwroty typu „wielka kocia niechęć do tego pełnego aromatu warzywa”, mogłaby
nasuwać skojarzenia, że to zapach jest jakąś przyczyną reakcji. Domyślam się, że
to tylko taki kwiecisty styl. W nauce ważna jest precyzja przekazu. W
literaturze popularnonaukowej także!
Spore wątpliwości miałem przy części, dotyczącej smoków. Pamięć ewolucyjna ssaków, bojących się dużych dinozaurów z czasów Mezozoiku? Nie wiem, czy to fantazje autorki czy jakieś nawiązanie do dawnych dyskusji (takowe rzeczywiście były w świecie naukowym). Ponadto w Europie smoki traktowane były jako symbol zła, ale już w Chinach jako symbol pomyślności i szczęścia. Zupełnie inny kontekst, więc trudno pisać o jakimś jednym, ogólnoludzkim związku, na dodatek odziedziczonym po ssakach jako takich. „Wspomniany zakodowany antysmoczy instynkt” stał się wyjaśnieniem reakcji kota na ogórek, znanej z popularnych filmików w mediach społecznościowych. Zdaniem autorki koty odskakują od podłożonego ogórka, bo kojarzą go z wężem. A węże to wiadomo gady. Trudno powiedzieć czy to wyjaśnienie jest oparte na interpretacji autorki czy jest relacjonowaniem jakichś badań. Mały szczegół, ogórki na tych filmach podkładane były ukradkiem. Może więc to jest wystraszenie się czegoś nowego, niespodziewanego a nie ogórka jako takiego? W badaniach naukowych na pewno takie próby byłyby wykonane (próby kontrolna). Każdy ma prawo podawać swoje hipotezy, swoje narracje, lecz taki sposób nie można nazwać popularyzacją nauki.
„Dlaczego koty boją się ogórków?”, moim zdaniem, to popkulturowa
fantazja wokół nauki, w której nie da się odróżnić zupełnych fantazji od
rzeczywistych ustaleń nauki. Rekomendacje z okładki i mediów społecznościowych podważają
zaufanie także w odniesieniu do rekomendujących. Zachwalają bez czytania czy
też świadomie podpisują się pod tymi źle edukującymi treściami?
Podsumowując, moim zdaniem jest to opowieść zbyt hermetyczna,
napisana w stylu, który nie przypadł mi
do gustu. Zamiast rzetelnych wyjaśnień najczęściej są aluzje. Uważam, że ta książka jest szkodliwa
w zakresie popularyzacji nauki. Przyroda opowiadana jest aluzjami, że niby to wiadomo,
ale bez głębszego wyjaśnienia, uzasadnienia. Styl dość specyficzny, rzucanie
hasłami bez głębszego wyjaśnienia. Dużo skrótów myślowych. Bardziej przypomina
bryk szkolny (konspekt, pomysł do rozwinięcia) niż ciekawą opowieść. Jest niczym
poezja, którą można na różne sposoby interpretować. Dla czytelnika to poważne
ryzyko niewłaściwego zrozumienia opisywanych zjawisk. Może po prostu źle zinterpretować.
Książka jest o wszystkim, ogromna rozpiętość tematyczna od
fizyki kwantowej, przez chemię, biologię aż po kulturę. Hasło reklamowe
książki „Nauka jeszcze nigdy nie była tak prosta.” Jest trafne co do tej
prostoty i uproszczeń. Półprawdy to całe kłamstwo. Wiedza naukowa może rzeczywiście
wtedy wydawać się pozornie łatwa i prosta.
Za wadę uznaję brak czytelnego odniesienia do badań. I nie mam na myśli
cytowania konkretnych prac i danych bibliograficznych. Ale brakuje wskazania,
które z omawianych zagadnień są oparte o jakieś badania naukowe, a co jest
twórczą interpretacją autorki. Odautorskie interpretacje mogą być inspirujące,
trzeba tylko wiedzieć co jest czym. Nie da się tego zweryfikować w omawianej książce. Lubię, gdy
przynajmniej oględnie wskazane są badania naukowe: może nazwisko, może zakres
tematyczny, wskazanie na czym polegał eksperyment, jakie argumenty wskazywały
na taką, a nie inną interpretację itp. Do książki podszedłem z pozytywnym nastawieniem
lecz w trakcie czytania straciłem zaufanie i z wielką podejrzliwością patrzyłem
na kolejne przedstawiane informacje. Ciągle
się zastanawiałem czy i jak to zweryfikować, co wynika z badań, a co z
odautorskich interpretacji.
Przeczytać można w jeden dzień. Na pewno nie są to dobre
informacje popularnonaukowe.
Serdeczne dzięki za tę recenzję, oszczędza mi czasu na czytanie tej książki.
OdpowiedzUsuń