18.06.2025

Wykład na trawie – czyli nie chcę już tylko „chodzić na studia”

Przygotowanie do zajęć,
czekam na studentki i studenta.
Jakiś czas temu jeden z wykładów dla studentów edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, w ramach przedmiotu "edukacja społeczno-przyrodnicza", zrealizowałem poza salą wykładową, na łące przed uniwersyteckim budynkiem. To nie był mój pierwszy raz a mimo to miałem obawy, jak zostanie odebrany (przez studentów, przez innych pracowników). Przecież na łące nie da się poprowadzić typowego wykładu z transmisją wiedzy. Dlatego opisuję ten wykład by niejako się wytłumaczyć dlaczego to robię. Przecież z daleka trudno wyrobić sobie opinię jedynie na okruchach informacji.

Głównym celem wykładu na trawie było doświadczanie. Myślałem o przyszłej pracy studentek, przyszłych nauczycielek przedszkoli i klas 1-3 a także edukatorów freelancerów. Ale wyszło niespodziewanie także coś innego, dostałem feedback o całym uniwersytecie. I tak, jak przeczuwałem, taki rodzaj zajęć ważny jest także dla studentów i tego jak się czują na uniwersytecie. Jedno zdarzenie, pozwalające jeszcze raz spojrzeć na zmiany dokonujące się w edukacji, w tym także na uniwersytetach. I warto o tym napisać, zastanowić się i podyskutować.

Spotykam się z opiniami, że wykład na trawniku, z grami planszowymi i ciastem, to kwintesencja tego, jak powinna wyglądać nowoczesna edukacja – angażująca, inspirująca i bliska życiu. Widok wykładowcy ze studentami siedzących na łące i grających w gry planszowe to tylko pozornie coś banalnego. W gruncie rzeczy odnosi się do projektowania przestrzeni i sytuacji do uczenia sie. Dobrze to oddaje neologizm , które stworzyłem wykorzystuję - projekczyciel (nauczyciel + projektant). To również idealny temat na wpis na bloga, który łączy perspektywę wykładowcy akademickiego z refleksjami studenckimi. Bo to już trzeci sezon, gdy studenci mogą wybrać praktyczną formę egzaminu. Wybierają między typowym testem wielokrotnego wyboru (sprawdza wiedzę) a pisaniem przez cały semestr dziennika refleksji. Przy okazji ja mam nieoficjalna ewaluację - czytam o czym i jak piszą, w tym o formie zajęć, nie tylko na moim przedmiocie. Dziennik refleksji to poszukiwanie praktycznej form sprawdzania wiedzy i umiejętności i wdrażania do działania. Nie tylko sprawdzanie wiedzy lecz uczenie się na własnych błędach, gdy błąd nie jest oznaką porażki lecz elementem uczenia się i rozwoju.

Zacznijmy od szczerego wyznania: nie ma nic bardziej satysfakcjonującego dla wykładowcy niż moment, w którym studenci sami werbalizują to, co intuicyjnie czuliśmy, organizując nietypowe zajęcia. Ostatnio, prowadząc wykład z edukacji społeczno-przyrodniczej dla studentów pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej, postanowiłem zrezygnować z rzutnika, formalnego wykładu i sztywnych ławek. Zamiast tego, rozłożyliśmy koce na trawniku, przynieśliśmy gry planszowe i ciasto. Efekt? Przeszedł moje oczekiwania. Studencki feedback zawierał ważne stwierdzenie: gdy nauka przestaje być "chodzeniem na studia".

To, co najbardziej uderzyło mnie w jednym ze studenckich dzienników refleksji, to fragment, który idealnie oddaje sedno problemu współczesnej edukacji: "Nie chcę już tylko „chodzić na studia”. Chcę się uczyć. Głęboko, uważnie, razem z innymi. I jeśli trzeba do tego tylko koca i odrobiny słońca – to naprawdę warto spróbować."

To zdanie to nie tylko ewaluacja moich zajęć, to manifest. Studenci nie chcą być biernymi odbiorcami wiedzy. Pragną zaangażowania, interakcji i głębszego sensu. Tradycyjny model transmisji wiedzy, choć wciąż ma swoje miejsce, często pomija kluczowy element procesu uczenia się: doświadczenie. Tłem teoretycznym dla wykładu dla mnie był m.in. cykl Kolba , zastosowany w praktyce, czyli edukacja, która żyje. Cykl Kolba to model uczenia się przez doświadczenie, który podkreśla znaczenie czterech etapów: konkretnego doświadczenia, refleksyjnej obserwacji, abstrakcyjnej konceptualizacji i aktywnego eksperymentowania. Nasz "wykład na trawie" był tego dobrym przykładem.
 
Konkretne doświadczenie: granie w gry planszowe na świeżym powietrzu, wspólne jedzenie ciasta, swobodna rozmowa – to było nasze konkretne doświadczenie. Tak będą organizowali przyszli nauczyciele zajęcia w przedszkolu i szkole. Mogli nie tylko usłyszeć o róznych formach edukacji ale i sami doświadczyć tego procesu. Bez presji, bez formalności. Dodatkowym dla mnie efektem była możliwość budowanie pogłębionych relacji ze studentami, bardziej ich poznać, np. pasje do czarno-białych zdjęć analogowych. 
 
Refleksyjna obserwacja: studenci (i ja!) mieli czas na zastanowienie się nad tym, jak zmienia się dynamika grupy, jak wiedza rodzi się w dyskusji, jak proste doświadczenie integruje i uczy. To właśnie te refleksje znalazły się później w ich dziennikach. Ja tez zagrałem w jakąś grę, uczyłem się zasad od studentów. I mogliśmy po prostu porozmawiać, tak jak przy darciu pierza czy łuskaniu fasoli.
 
Abstrakcyjna konceptualizacja: z tych obserwacji naturalnie wyłaniały się ogólniejsze wnioski dotyczące znaczenia relacji, środowiska uczenia się, roli zabawy w edukacji, czy nawet tego, jak proste elementy przyrody mogą stać się częścią procesu dydaktycznego. Jak rozpoznawać rośliny, które z nich są jadalne, jak upleść wianek z polnych kwiatów i wiele innych prostych a ważnych doświadczeń. Były także dyskusje o roli podwórka i próba połączenia tego wszystkiego z teoria pedagogiczną. 
 
Aktywne eksperymentowanie: dla studentów pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej to kluczowe. Przeżywając to doświadczenie na własnej skórze, zyskali inspirację i gotowe narzędzia do zastosowania w przyszłej pracy z dziećmi. Poczuli, jak ważne jest tworzenie przestrzeni do nauki, a nie tylko wypełnianie jej treścią. Dla mnie także. Będę organizował częściej takie wykłady i to także dla studentów biologii czy biotechnologii.
 
Dlaczego tak ważne jest, aby od czasu do czasu "wychodzić na łono przyrody" z naszymi studentami?
Po pierwsza zrywamy z rutyną a zaskoczenie jest ożywcze dla ludzkich mózgów i zwiększa skuteczność zapamiętywania. Tak przynajmniej podpowiadają odkrycia neurobiologii. Zmiana otoczenia pobudza umysł, zwiększa kreatywność i przełamuje monotonię.

Po drugie budujemy relacje międzyludzkie. Nieformalne środowisko sprzyja otwartej komunikacji i budowaniu silniejszych więzi między studentami oraz między studentami a wykładowcą. Znikają bariery, pojawia się autentyczność.

Po trzecie uczymy się także przez zmysły. Przyroda angażuje wszystkie zmysły. Słońce na skórze, zapach trawy, śpiew ptaków – to wszystko wzbogaca doświadczenie uczenia się, czyniąc je bardziej zapadającym w pamięć.

Po czwarte i bardzo ważne uświadamiamy kontekst. W przypadku edukacji społeczno-przyrodniczej jest to szczególnie ważne. Jak lepiej mówić o przyrodzie, niż będąc w niej? Jak lepiej uczyć o społeczności, niż budując ją w praktyce? A na dodatek mamy w Kortowie dużo zieleni i zielone trawniki oraz łąki kwietne. Przy dobrej pogodzie można wyjść z sali wykładowej i z wykładowej rutyny. Studenci nie powiedzą pod nosem "O, znowu Power Point". Wyjście ze strefy wykładowego komfortu może być ożywcze także dla samego wykładowcy. Owszem, wymaga wysiłku przygotowania wykładu inaczej. Lub nawet zrezygnowania z wykładu na wykładzie poprzez zwiększenie aktywności samych studentów.

"Pozwólmy dzieciom również tego doświadczyć..." Studencka refleksja o pikniku edukacyjnym i jej zastosowaniu w pracy z dziećmi to dla mnie najcenniejsza ewaluacja. To dowód na to, że proces uczenia się był autentyczny i transformujący. Jeżeli nasi przyszli nauczyciele sami doświadczą radości z nauki poza schematem, to z większym prawdopodobieństwem będą potrafili przenieść te wartości do pracy z najmłodszymi.

Niech nasze dzieci, podobnie jak studenci na trawie, poczują, że nauka to nie tylko wkuwanie faktów, ale przede wszystkim odkrywanie, doświadczanie, współpraca i radość bycia razem. To budowanie relacji, to zrozumienie świata poprzez interakcję z nim.

Z całą pewnością mogę stwierdzić, że ten wykład "na trawie" to była jedna z najlepszych decyzji. Trudna i ryzykowna, ale warta wysiłku. Chyba częściej będę korzystał z tej formy. A Ty, drogi Czytelniku, kiedy ostatnio wyszedłeś poza utarte schematy, by uczyć się lub uczyć innych? Podzielisz się w komentarzach swoimi doświadczeniami, refleksjami czy krytyczną opinia?

PS. dlaczego w podpisie do zdjęcia są studentki i student? Bo w licznej grupie pań jest i jeden mężczyzna, jak rodzynek.

16.06.2025

Tipula maxima – koziułka wielka

Koziułka wielka w rezerwacie "U źródeł rzeki Łyny", maj 2025
 

Jeszcze jedno wspomnienie z wycieczki do źródeł rzeki Łyny, odbytej razem ze studentami biologii. Piękna, duża koziułka siedząca na liściu, nie była płochliwa i można było robić zdjęcia do woli. Tym razem charakterystyczny rysunek na skrzydłach daje więcej pewności do poprawnego rozpoznania (ale komarnic jest wiele gatunków i ta pewność nie jest absolutna, oparta na zdjęciach w popularnych atlasach owadów i stron internetowych może. Musiałby zweryfikować specjalista od tej grupy muchówek. Larwy koziułek wielokrotnie widywałem, w źródliskach, w innych miejscach z woda, gdy szukałem swoich chruścików. Robakowate larwy, beznogie, jak to u muchówek, nie są najpiękniejsze. Trudno je oznaczać. Tym razem był to owad dorosły, stadium imago.

Koziułka wielka (Tipula maxima) to prawdziwy gigant wśród naszych rodzimych muchówek, czasami mylony z przerośniętym komarem – błąd, który na szczęście kończy się jedynie na strachu, a nie na swędzącym bąblu. Na pierwszy rzut oka, jej rozpoznanie wydaje się proste, zwłaszcza gdy sięgnie się po popularne atlasy owadów czy strony internetowe. Tam, z dumą prezentowany jest charakterystyczny rysunek na skrzydłach – te brązowe plamki, układające się w intrygujący wzór. Wydawać by się mogło, że to znak rozpoznawczy, pewniak, niemalże dowód osobisty wśród bezkręgowców. I faktycznie, dla Tipula maxima jest to dość wiarygodna cecha.

Ale uwaga! To tylko pozornie proste zadanie. Świat koziułek, czyli rodziny Tipulidae, jest zaskakująco bogaty i pełen gatunków, które potrafią wprowadzić w błąd nawet wprawnego obserwatora. Te, z pozoru identyczne, brązowe znaczenia na skrzydłach mogą okazać się pułapką, a nasza pewność, oparta na zdjęciach z „ulubionego atlasu”, może być złudna. Dlatego, jeśli chcielibyśmy mieć absolutną pewność co do tożsamości naszego skrzydlatego kolosa, musielibyśmy zaprosić do gry prawdziwego eksperta – specjalistę od tej grupy muchówek. Tylko on, uzbrojony binokular i wiedzę, niedostępną dla przeciętnego, nieentomologicznego śmiertelnika, jest w stanie rozwikłać wszelkie taksonomiczne zagadki. Na razie poprzestańmy na tym, że jest to koziułka wielka. 

Gdzie żyją larwy tej muchówki? Zaglądając pod powierzchnię wilgotnej gleby, w źródliskach, bagnach czy po prostu w miejscach nasyconych wodą – tam, gdzie entomolodzy tacy jak ja, szukają na przykład fascynujących chruścików – natknąć się można na larwy koziułek. I tutaj, proszę mi wierzyć, esteta raczej nie znajdzie ukojenia. Te robakowate larwy, beznogie, jak to u muchówek w zwyczaju, z pewnością nie są najpiękniejsze. Wyglądają trochę jak małe, skórzaste kiełbaski, poruszające się z godnością godną istoty, która wie, że jej czas piękności nadejdzie dopiero w stadium dorosłym. Ich oznaczanie jest niezwykle trudne, a dla niewprawionego oka niemal niemożliwe. Być może, w czasie badań źródeł rzeki Łyny, kiedyś już spotkałem koziułkę wielką w stadium larwalnym. Ale tych muchówek nie oznaczałem i nie wiem jakie gatunki występują w tym siedlisku. Ale larwy koziułek mimo braku urody (choć warto przyznać, że uroda to rzecz gustu), są ważne dla ekosystemu, sumiennie rozkładając materię organiczną, zanim same, po długiej tułaczce w podziemiu, przemienią się w tego niezdarnego, choć intrygującego, latającego owadziego olbrzyma.

Wspominam ciepły, majowy dzień w rezerwacie „U Źródeł Łyny”. Spacerując ścieżkami, pośród zapuszczonej (od puszczy) przyrody i szumu pobliskich strumieni, zbierającyh sie w rzekę Łynę, miałem okazję spotkać te muchówke. Być może widywałem ją wiele razy. Ale dopiero, gdy coś rozpoznamy i zidentyfikujemy nazwę, wtedy dociera do naszej świadomości. I zapamiętujemy. Współczesne notatniki to także aparaty fotograficzne. Sama rodzinę bym rozpoznał, ale dopiero identyfikacja zdjęcia dała przyjemność spotkania z koziułką wielką (Tipula maxima) – imponującą muchówce, która mimo swojej postury, jest zupełnie niegroźna dla człowieka. W rezerwacie źródeł rzeki Łyny groźne były jedynie kleszcze (bo nawet komarów jeszcze nie było).

A skoro spotkałem i nazwałem, to jest okazja o niej opowiedzieć. Tipula maxima należy do licznej i zróżnicowanej rodziny koziułkowatych (Tipulidae), która liczy sobie co najmniej 14 000 opisanych gatunków na całym świecie, co czyni ją największą rodziną wśród wszystkich dwuskrzydłych. W Polsce jest niewiele gatunków. Komarnice (koziułki) to prawdziwi rekordziści! Większość koziułek, jak i nasza bohaterka, osiąga do 60 mm długości, ale niektóre tropikalne gatunki potrafią przekroczyć nawet 100 mm. Ich znakiem rozpoznawczym są niezwykle długie, smukłe odnóża, które, choć wydają się delikatne, pełnią ważną funkcję obronną. W sytuacji zagrożenia, na przykład gdy zostaną złapane przez ptaka, mogą oderwać się od ciała, ratując w ten sposób owada. To sprytny manewr obronny, choć utracone nogi już nie odrosną.

Moja koziułka wielka, którą spotkałem "U Źródeł Łyny", była klasycznym przykładem tego gatunku. Jej odwłok, szarawy, zdobiły ciemne plamki po bokach tergitów, co jest jedną z jej charakterystycznych cech. Najbardziej jednak wyróżniały się jej skrzydła. Widoczne były na nich trzy wyraźne, ciemne plamy przy zewnętrznej krawędzi, które, co ważne, nie stykały się ze sobą. Dodatkowo, przy wewnętrznej krawędzi dało się zauważyć mniejsze, mniej wyraźne znaczenia. Ten charakterystyczny rysunek często daje pewność co do identyfikacji Tipula maxima.

Jednak warto pamiętać, że świat koziułek jest pełen podobieństw i "fałszywych przyjaciół". Istnieje wiele innych gatunków, które również mają wzory na skrzydłach, choć odmienne, a ich rozmiary są mniejsze. Najbardziej podobne są Tipula vittata i Tipula tenuicornis. Zatem, choć rysunek na skrzydłach Tipula maxima jest dość unikatowy, zawsze istnieje ryzyko pomyłki, zwłaszcza opierając się wyłącznie na zdjęciach z popularnych atlasów czy internetu. Prawdziwą pewność co do gatunku dałaby dopiero weryfikacja przez specjalistę od tej grupy muchówek.

Życie koziułki wielkiej to fascynująca podróż, w której stadium larwalne i dorosłe zajmują zupełnie inne nisze ekologiczne. Spotkanie koziułki wielkiej w rezerwacie „U Źródeł Łyny” nie było przypadkowe, bowiem cała rodzina koziułkowatych jest wyjątkowo wilgociolubna. Wilgotna gleba jest typowa dla źródlisk helokrenowych. To właśnie tutaj, w pobliżu zbiorników wodnych, na wilgotnych łąkach i gęsto zarośniętych obrzeżach lasów, samice składają jaja. Z tych jaj wylęgają się larwy, które są szare, podłużne, walcowate i zwężające się ku głowie. Są beznogie, a ich głowa jest wyciągana. Charakterystyczną cechą jest również obecność kilku palczastych wyrostków na ostatnim segmencie.

Larwy koziułek wielkich, dorastające nawet do 50 mm długości, są prawdziwymi "sprzątaczami" środowiska. Żerują na korzeniach roślin zielnych, ale także na opadłych liściach, igłach drzew iglastych, spróchniałym drewnie czy w ściółce, szczególnie na terenach podmokłych. Można je spotkać nawet w zbiornikach słodkowodnych, gdzie żyją na pograniczu wody i lądu, często częściowo zanurzone. Nie są to najpiękniejsze stworzenia, ale ich rola w obiegu materii organicznej jest nieoceniona. Warto jednak pamiętać, że larwy niektórych innych gatunków koziułek mogą być szkodnikami upraw, żerując na korzeniach zbóż, warzyw czy drzewek w szkółkach.

Po okresie intensywnego żerowania i rozwoju, larwy przepoczwarczają się, by w końcu wyłonić się jako dorosłe osobniki. Dorosłe koziułki wielkie są aktywne od maja do lipca. Chociaż często podaje się, że preferują tereny górskie, moje obserwacje na Warmii, która do gór ma jednak "kawałek", pokazują, że radzą sobie doskonale również na nizinach. To dowód na ich adaptacyjność i szersze niż sądzono występowanie.

Dorosłe owady spędzają dzień, wypoczywając na liściach i gałęziach drzew oraz krzewów, często trafiając się pojedynczo. Ich prawdziwa aktywność rozpoczyna się wieczorami, kiedy to wychodzą na żer i rozpoczynają rytuały godowe. Ich pokarmem jest nektar i soki roślinne. W przeciwieństwie do komarów, koziułki nie posiadają kłująco-ssącego aparatu gębowego, więc nie mają czym kąsać ludzi – to ważne, by rozwiać powszechne obawy! Ich głównym celem w dorosłym życiu jest rozmnażanie. Po kopulacji samiczka, wykorzystując swoje spiczaste pokładełko, składa jaja w wilgotnej glebie, najczęściej w pobliżu zbiorników wodnych, zamykając tym samym cykl życia.

Spotkanie z koziułką wielką w rezerwacie „U Źródeł Łyny” było przypomnieniem, że świat owadów, choć często niedoceniany, kryje w sobie niezwykłe historie i fascynujące adaptacje. Ten łagodny gigant jest nieodłącznym elementem wilgotnych ekosystemów, a jego obecność świadczy o zdrowiu i bogactwie przyrodniczym naszych terenów. Gorąco liczę, że owady liczniej trafia do literatury fikcji i do bajek dla dzieci. 

15.06.2025

Zagadnienie ekologiczne wyjaśnić w podręczniku nie jest tak łatwo

 


Nie tylko sztuczna inteligencja się myli i halucynuje. Ludzie z krwi i kości robią to od dawna. Niemniej umiejętność weryfikowania informacji staje się coraz bardziej potrzebna każdemu. Bo AI robi to szybciej i więcej. Humor ze szkolnych zeszytów od dawna nas rozbawia. Czasem zdarzają sie i w podręcznikach treści, zawierające w gruncie rzeczy błędne naświetlenie problemu. Przykładem jest wyjaśnienie (sprawdzenie) pojęcia sukcesji ekologicznej.

Przeleżało w notatkach wiele miesięcy, a może i kilka lat. Pora odkurzyć i w końcu opublikować. I nie chodzi o to, że znalazłem błąd. Chciałbym zwrócić jedynie uwagę, że trudno jest czasem dobrze przygotować dobre materiały do szkolnego podręcznika. Zamieszczam  przykład z podręcznika Nowej Ery, dotyczący sukcesji. 

Zamieszczone zadanie dotyczy sukcesji ekologicznej. Niby wszystko jest poprawne ale w sumie jest błędne. Po pierwsze skala czasowa jest nieodpowiednia, bo drugie szczegóły i cały kontekst. Ktoś chciał przedstawić przyrodniczy przypadek i zapewne korzystał z różnych źródeł. Było więc uproszczenie i opowiedzenie o sukcesji prostym językiem. Ale błędy wynikają z powierzchownej znajomości tematu. Nie każdy szybko wychwyci błędy. Przecież przeszło to całą procedurę wydawniczą, wiele sposób sprawdzało i nie zauważyło. 

Jak narysować zmiany w jeziorze, zgodnie z naszkicowanej w zadaniu sytuacji? Pomocny ma być rysunek. Rysunek poprawny, ale skala czasowa zupełnie nieadekwatna do 5 i 20 lat. Czyli niby dobrze, bo takie rysunki znajdziemy w wielu książkach, ale coś jednak zasadniczo się nie zgadza. Błędna jest skala czasowa. Zaznaczone na rysunku zmiany zajdą w ciągu tysięcy lat a w najlepszy wypadku w ciągu kilkuset lat. 

Przez 5 i 20 lat niewiele się zmieni. Chyba, że zmienią się inne warunki zewnętrzne, np. zajdzie szybka eutrofizacja na skutek dopływu biogenów albo nastąpi wyschnięcie jeziorka na skutek zmian w zlewni lub z powodu globalnych zmian klimatu. O tych warunkach nie wspomniano w podręcznikowym zadaniu.  Dane wyjściowe są skąpe i enigmatyczne. Dużo zależy od wielkości i głębokości tego zbiornika. I od otoczenia w całej zlewni. Każda odpowiedź będzie dobra, jeśli przytoczyć odpowiednie argumenty. Można dowolnie fantazjować (a w zasadzie symulować i dookreślać konkretne warunki). Dla nauczycieli jest to trudne do oceny a dla ucznia do samooceny. Możliwych rozwiązań jest bardzo wiele. 

Przykładowy pomysł na rozwiązanie. Jeziorko - określenie wskazuje, że jest to mały zbiornik. W lesie, a więc z dopływem związków humusowych więc powinno być dystroficzne. Z kolei pałka i żabiściek wskazują na eutrofię, typową raczej dla zbiorników śródpolnych (jest więc kolejna wewnętrzna sprzeczność a przynajmniej niezborność opisu zadania). Można więc założyć:

  1. że to dawne jeziorko śródpolne, ale grunty porzucone i zalesione, więc znajduje się w procesie sukcesji z szeregu harmonicznego w kierunku ku dystrofii (szereg dysharmoniczny). 
  2. ktoś chciał zwiększyć liczbę ryb i do dystroficznego jeziorka wlał gnojowicę w celu zwiększenia żyzność. Po tej katastrofie jeziorko powoli wraca do stanu klimaksowego. 
A skoro pytanie jest stawiane teraz, to możemy założyć suszę i obniżenie się poziomu wód, i w konsekwencji wysychanie jeziora (takie sytuacje w Polsce teraz już obserwujemy). 

Co będzie za 5 lat? Mniej więcej to samo, chyba, że założymy wysychanie i zmniejszenie powierzchni jeziorka. Na odsłoniętych fragmentach brzegu zamiast roślinności wodnej (trzcina, pałka, żabiściek itd.) pojawią się rośliny lądowe i wodno-błotne, np. turzyce, sit itp. Skoro obniży się poziom wody, to znikną grzybienie. Pojawi się czermień błotna może mchy torfowe np. Sphagnum. Wystarczy taka podpowiedź by dalej snuć rozwiązanie? 

Po 20 lata będzie podmokła łąka z turzycami i Sphagnum, może ze śledziennicą skrętolistną lub wełnianką. Pojawią się brzozy i sosny. Tempo sukcesji zależeć będzie od klimaksu: czy niezmienny czy też za sprawą czynników zewnętrznych (np. globalnie zmiany klimatu) zmieni się klimaks potencjalny i kierunek sukcesji. Te zmiany byłyby dużo szybsze.

Nie jest łatwo ułożyć dobre i proste zadanie sprawdzające w podręczniku szkolnym. Opisywany przykład pozornie jest dobry. Ale w rzeczywistości to sytuacja wyhalucynowana i to nie przez sztuczną inteligencję. Poprawnych rozwiązań jest bardzo dużo. Jak w tym ma odnaleźć się nauczyciel? I jak ma się znaleźć uczeń, który chciałby sprawdzić, czy dobrze rozwiązał zadanie a więc w konsekwencji czy rozumie zagadnienie? W tym przypadku sukcesji ekologicznej. 

Być może sztuczna inteligencja zmusi nas do lepszego nauczenia się weryfikowania różnych informacji. Bo sprawdzać musimy nie tylko to, co wygeneruje AI, ale także to, co mówią i piszą ludzie. Jedni będą chcieli nas oszukać z premedytacją, inni po prostu popełniają błędy w dobrej wierze

Nie ma takich narzędzi, które zwolnią nas z obowiązku krytycznego myślenia. Do dobrego oceniania informacji potrzebna jest nam własna wiedza, w naszej własnej głowie. Inaczej będziemy bezradni, niczym ślepcy na wędrówce w labiryncie.

PS. I jeszcze jedno, sukcesja jeziora oligotroficznego w kierunku eutrofii i dystrofii to dwie różne, i wykluczające się drogi przekształceń. To nie jest jeden ciąg lecz dwa różne: harmoniczny i dysharmoniczny. Oczywiście, na skutek zmian w zlewni mogą się zmieniać i jezioro z ciągu dysramonicznego może wejść w harmoniczni. I odwrotnie. Rzeczywistość jest bardziej złożona i zniuansowana niż mogłoby się to wydawać. 

12.06.2025

Koziułka z mojej podblokowej łąki kwietnej

 

Często spotykam się z panicznymi reakcjami na widok komarnicy, dużej muchówki z rodziny koziułkowatych (komarnicowanych). Pokrojem nieco przypomina komara (wszak to też muchówka) ale jest dużo większa. Dlatego przeciętny człowiek kojarzy z krwiopijnym komarem. A skoro taki wielki komar, to na pewno jakiś mutant lub krwiożercza bestia. Koziułki nie są krwiopijne i nie mają kłujek jak komary. Nic nam nie zrobią. Dlatego, gdy pojawiają się u mnie w doku koziułki, to jestem zadowolony. Bo świadczy to o jako takim zdrowiu ekosystemu. A skoro są dorosłe, to i larwy mają się gdzie rozwijać. To, co groźne dla innych, dla mnie jest pretekstem do opowiedzenia przyrodniczej historii.

Wyobraźcie sobie taką sytuację: wiosenny lub letni wieczór, a na ścianie koło okna siedzi coś dziwnie znajomego. Duże, z długimi nogami, i na pierwszy rzut oka wygląda jak komar na sterydach. Panika! „Ratunku, to komar-mutant, zaraz mnie ugryzie!” Spokojnie, to tylko koziułka, być może nawet koziułka warzywna (Tipula oleracea), czyli to „fałszywy alarm”. Nic niebezpiecznego się nie dzieje, a wręcz przeciwnie. Ten sympatyczny (choć czasem irytujący bardziej bojaźliwych i entomologicznie nieobeznanych ludzi) gość jest tak naprawdę zupełnie niegroźny i ma więcej wspólnego z biedronką niż z wampirem.

Jak wygląda ten cudak? To taki dżentelmen (lub dama, jeśli akurat samica) w brązach, smukły, z dwoma przezroczystymi skrzydłami i… no właśnie, z tymi ekstremalnie długimi i łamliwymi nogami. Często latają trochę niezdarnie, jakby zapomniały, że mają te wszystkie kończyny do ogarnięcia. Jeśli koziułka wleci wam do domu, nie panikujcie – prawdopodobnie szuka wyjścia, a nie waszej krwi. Złapcie ją delikatnie (najlepiej w szklankę) i wypuśćcie. Obserwujcie przy tym, jak cudem unika zaplątania się we własne nogi. To naprawdę spektakl, wymaga tylko od was odrobiny ciekawości.

Ciało ma smukłe, szare lub szarożółte, bez wyraźnego desenia na tułowiu i odwłoku. Czułki nitkowate, 1stosunkowo krótkie. Nogi żółtoczerwone z przyciemnionymi wierzchołkami ud i goleni, oraz fragmentami stóp. Skrzydła przezroczyste z brązowawym przyciemnieniem wzdłuż przedniej krawędzi, tak długie jak odwłok. Zaraz, zaraz, taki opis nie bardzo pasuje do mojej koziułki. Z pomocą moich popularnych książek rozpoznałem ja jako koziułkę warzywną, ale nie bardzo zgadza się opis. Może więc to inny gatunek? Na przykład koziułka moczarowa (Tipula vernalis). Albo jeszcze inny gatunek. Muchówek z tej rodziny i tego rodzaju jest wiele gatunków. A w popularnych kluczach i na stronach internetowych są tylko nieliczne. Do koziułki warzywnej podobna jest równie pospolita koziułka błotniarka (Tipula paludosa) o skrzydłach znacznie krótszych od odwłoka i rzadka Tipula subcunctans. Skrzydła nie są krótsze od odwłoka wiec to nie koziułka błotniarka. Jedno jest pewne, to nie jest gigantyczny komar.

Koziułki są pospolitymi owadami, spotkać możemy je na terenie całego kraju. Jedne gatunki są pospolitsze, inne rzadziej spotykane. Zazwyczaj związane są z wilgotnymi łąkami oraz brzegami rzek i jezior, mocno zarośniętych roślinnością. Od mojego okna do brzegu rzeki Łyny jest niedaleko. A pod samym oknem mam pielęgnowaną ekstensywnie łąkę kwietną o niewykaszana roślinnością łąkową.  Koziułki często spotkać można w miastach, ogrodach i parkach. Tak jak wiele innych owadów zwabiane są do światła i często lądują w naszych mieszkaniach. Zawsze je delikatnie biorę w dłoń i wypuszczam na wolność.. Niech żyje i się rozmnaża.  Owady dorosłe żyją zazwyczaj kilka dni.

Życie koziułki to prawdziwa telenowela, a w rolach głównych: jaja, larwy, poczwarki i dorosłe owady. Ale zacznijmy od początku, czyli od… spustoszenia! Tak, drodzy ogrodnicy, choć dorosłe koziułki są nieszkodliwe (nie gryzą, nie jedzą waszych sałat), to ich dzieci, czyli larwy, potrafią irytować ogrodników! Larwy koziułki to takie beznogie, szarawo-brązowe, robakowate stwory, które gdzieniegdzie zyskały uroczą nazwę „skórzaków”. Fakt, jak to larwy muchówek - nie są piękne. Mieszkają sobie pod ziemią i… jedzą! A konkretnie, gustują w korzeniach. Młode siewki, trawy, marchewki, kapusta – wszystko, co świeże i zielone, jest na ich liście żywieniowej. To właśnie skórzaki odpowiadają za te tajemnicze więdnięcia i żółknięcia roślin w waszym ogrodzie. Ale bez obaw, zwykle potrzeba ich naprawdę dużo, by narobiły poważnych szkód. Po pewnym czasie larwy zamieniają się w poczwarki, a z nich wykluwają się te niezgrabne, długonogie dorosłe osobniki. A na mojej podblokowej łące kwietnej maja pożywienia dużo. Niech się rozwijają. Larw, żyjących w glebie, nie widuję. Dopiero pojawienie się dorosłych sygnalizuje, że życie na trawniku kwitnie. Kreta niestety nie mam, jedynie przylatują różne gatunki ptaków. To one zapewne zjadają moje koziułki. Życzę im smacznego. 

A dorosłe koziułki? Ich życie jest krótkie i intensywne (intensywne w sensie poszukiwania partnera, nie jedzenia). Często nie pobierają pokarmu wcale lub tylko spijają nektar z kwiatów. Ich misja to rozmnażanie i złożenie jaj. Potem umierają, a ich potomstwo rusza na podbój roślinnych korzeni. Takie życie!

Koziułki warzywne, jak sama nazwa wskazuje, uwielbiają miejsca z roślinnością. Znajdziecie je na wilgotnych trawnikach, w ogrodach, na polach uprawnych i oczywiście – na łąkach kwietnych. To właśnie tam czują się jak w domu, bo mają pod dostatkiem zarówno pożywienia (dla larw), jak i schronienia. A kwitnące rośliny dostarczają nektaru dorosłym owadom. 

I tu przechodzimy do sedna sprawy, czyli do znaczenia małych łąk kwietnych na osiedlach miejskich. Czasem wydaje nam się, że to tylko nieużytek, ale to błąd! Łąki kwietne to prawdziwe oazy bioróżnorodności w betonowej dżungli. One działają jak małe hoteliki all-inclusive dla owadów i innych bezkręgowców! Zamiast nudnego trawnika (niczym murawa na boisku piłkarskim lub polu golfowym), łąka oferuje mnóstwo różnorodnych roślin. To oznacza pożywienie (nektar, pyłek) dla pszczół, motyli i innych zapylaczy. To także kryjówki dla wspomnianych koziułek, ale też dla biedronek, złotooków czy pająków. Każdy znajdzie tu swoje miejsce! A ja mam co obserwować bo część z tej różnorodności wpada przez otwarte okno i przesiaduje w zakamarkach mojego mieszkania. Mimo że nie mam psa ani kota, to mam zwierzątka domowe. A przynajmniej czasowo przebywające w mim domu. 
 
Tam, gdzie są owady, tam są też ptaki. Łąki kwietne przyciągają ptaki, które żywią się bezkręgowcami, zwiększając tym samym różnorodność fauny na osiedlach. I urozmaicają życie w mieście poprzez ptasie trele, przebijające się przez hałas poruszających się samochodów. Łąki absorbują dwutlenek węgla (sekwestracja węgla w materii organicznej), zatrzymują wodę, zmniejszają efekt miejskiej wyspy ciepła i po prostu upiększają otoczenie. Dodatkowo, rzadziej wymagają koszenia, co zmniejsza emisję spalin i hałas. Kosiarki spalinowe i dmuchawy wyjątkowo mnie irytują. Są dużo głośniejsze od samochodów i miejskiego szumu. 
 
Tereny z dziką roślinnością, w uproszczeniu nazywane łąkami kwietnymi, to świetne miejsce do obserwacji przyrody, szczególnie dla dzieci. Można zobaczyć, jak tętni życie, jak owady zapylają kwiaty, i zrozumieć, że nawet taki „komar-olbrzym” jak koziułka, ma swoje ważne miejsce w ekosystemie. 

Więc następnym razem, gdy zobaczycie koziułkę, zamiast krzyczeć, pomyślcie o niej jako o ambasadorze waszej lokalnej łąki kwietnej. To dowód na to, że nawet w mieście natura potrafi zaskoczyć i że każdy, nawet ten niezbyt urodziwy „skórzak” czy niezgrabny „latający patyk”, ma swoje ważne miejsce w ekosystemie. Przyroda jest wokół nas, nie trzeba mieć własnego pieska czy kotka. Obserwujcie, to co wpada do mieszkania. I postarajcie się zrozumieć procesy, których elementem są właśnie te przygodnie spotykane organizmy.

11.06.2025

Moja filozofia uczenia się, gdy zrezygnowałem z nauczania

W czasie badań terenowych, Fot. Ekipa z Bagien, Ostróda, 2025 r.

Dobra konferencja naukowa ma to do siebie, że mocno i długo rezonuje. A taka była X Ogólnopolska Konferencja Dydaktyki Akademickiej „Ideatorium” Dlaczego jeżdżę na konferencje, przecież punktów z tego do dorobku nie ma? I tak, jak w szkole nie uczyłem się dla ocen, tak teraz nie podporządkowuję swojej aktywności zawodowej tabelkowym parametrom i punktom do dorobku i awansu zawodowego. Jeżdżę, by nasiąknąć ideami jak próchnicza gleba wodą. A potem długo czerpię z tak zgromadzonych zasobów. 

Pomysł na niniejszy tekst i na zwerbalizowanie swojej własnej, praktykowanej filozofii edukacji, narodził się  w czasie wspomnianej konferencji. Czyli punktów nie ma ale zysk intelektualny jest, bez wątpienia. W trakcie słuchania jednego z wystąpień uświadomiłem sobie, że jest mi potrzebna taka zwerbalizowana moja własna filozofia uczenia się, którą warto przedstawiać studentom na pierwszych zającach. Albo i wcześniej, by wybierali świadomie to, co chcą i z kim się chcą uczyć, czyli rozwijać. Bowiem edukacja to przede wszystkim relacje. To one decydują czy i jak przyswajana jest wiedza. 

Przyzwyczajony jestem do terminu "nauczanie", ale pojęcie to narodziło się w paradygmacie transmisji wiedzy. Wolę używać terminu "uczenie się", bo uczenie się zawsze jest aktywne a wiedzy nie da się transmitować, przelać, ona zawsze musi być tworzona samodzielnie. Zmiana terminu jest przejściem teoretycznym od behawioryzmu do konstruktywizmu i konektywizmu. Na studiach wyrastałem w behawioryzmie, a potem powoli dokonywała się moja transformacja. 

Moja filozofia edukacyjna jest spójną i nowoczesną wizją nauczania, która stawia studenta (ucznia) w centrum procesu edukacyjnego. Niby tak niewiele ale jakże wiele znaczy, także w praktycznych, codziennych rozwiązaniach dydaktycznych.

Dlaczego warto przychodzić na moje zajęcia?

Na pierwszych zajęciach zawsze stawiam sobie za cel odpowiedzieć na kluczowe pytania: Do czego przydadzą się Wam, studentom, te zajęcia? Po co Wam ten konkretny przedmiot, te moje wykłady i ćwiczenia? Moim celem nie jest jedynie przekazywanie wiedzy, ale przede wszystkim przygotowanie studentów (lub uczniów, bo też mi się zdarza prowadzić zajęcia w szkole i poza szkołą) rozumienia świata przyrody (biologia, ewolucja człowieka i kultury), przygotowanie studentów do realnych wyzwań, które czekają na rynku pracy i w świecie biznesu. Lub tylko w życiu dorosłym, bo studiowanie to nie tylko przygotowanie zawodowe lecz również poszukiwanie sensu własnego życia.

Aktywne uczenie się i kontekst praktyczny

Wierzę, że największą wartość ma wiedza, którą potraficie zastosować. A żeby ją zastosować to trzeba najpierw ją zrozumieć. Dlatego na zajęciach będziemy skupiać się na:

  • Zrozumieniu kontekstu: Nasze dyskusje i zadania będą osadzone w rzeczywistości i w szerszym kontekście wiedzy (także tego, jak ona powstawała), byście widzieli, jak to, czego się uczycie, przekłada się na konkretne sytuacje. Będziemy odpowiadać na zmieniające się potrzeby rynku pracy i przygotowywać Was do dynamicznych ról w firmach. Dlatego na zajęciach korzystać będziemy z narzędzi online oraz narzędzi sztucznej inteligencji.
  • Procesie, nie tylko produkcie: Dla mnie kluczowy jest proces doświadczania, próbowania i poszukiwania rozwiązań. Nie chodzi o to, by dostarczyć "idealny" produkt końcowy od razu, ale o to, byście nauczyli się, jak do niego dojść. Oceniam proces uczenia się i Wasze zaangażowanie, a nie wyłącznie końcowy efekt. To pozwala na bezpieczną przestrzeń do eksperymentowania i popełniania błędów. Masz prawo do błędów i potknięć.
  • Środowisku do aktywnego działania: Moim zadaniem jest stworzenie warunków, w których będziecie mieli ochotę zdobywać wiedzę i rozwijać się. Będziemy pracować nad przekształcaniem wiedzy teoretycznej w namacalne efekty. W tym procesie kluczowy jest stały i szybki feedback, którego będę Wam regularnie udzielał. I podobnej informacji zwrotnej oczekuję od Was.

Wasza odpowiedzialność i samodzielność

Moja rola to rola facylitatora, a nie jedynego źródła wiedzy. Odpowiedzialność za edukację ponosi student. Ja dostarczam narzędzi, tworzę środowisko sprzyjające nauce i inspiruję do myślenia.

  • Znajdźcie swoją drogę: Zachęcam Was do samodzielnego poszukiwania, zadawania pytań i znajdowania własnych ścieżek do zrozumienia materiału. Nie oczekuję, że będziecie biernie przyswajać to, co usłyszycie.
  • Błąd jako sygnał rozwoju: Pamiętajcie, że błąd nie jest sygnałem porażki, lecz sygnałem rozwoju. To dowód, że próbujecie i że dostrzegacie coś, co można poprawić oraz macie szansę coś zmienić. Nie bójcie się eksperymentować! Ja też eksperymentuję, m.in. z formą i metodami dydaktycznymi, próbuję tworzyć dobre środowisko do uczenia się. To oczywiście prototyp (z różnymi mankamentami), więc liczę na Wasze refleksje i informacje zwrotne. Tak, jak to się dzieje w dobrym zespole projektowym.
  • AI jako narzędzie, nie zastępstwo: W dobie sztucznej inteligencji kluczowa jest umiejętność oceny i weryfikacji informacji. Będziecie uczyć się, jak efektywnie korzystać z narzędzi AI, ale także jak krytycznie ocenić uzyskane rezultaty i dopracować je samodzielnie.

Jak pracujemy na zajęciach?

Wiem, że dużą część wiedzy możecie zdobyć samodzielnie – z książek, artykułów czy materiałów online, z podcastów, z wyszukiwarek internetowych, wspomaganych przez AI. Dlatego na moich zajęciach skupimy się na tym, co najcenniejsze w bezpośrednim kontakcie:

  • Pracujemy razem: Stawiam na aktywną pracę podczas zajęć. Moje podejście to "pracuj na zajęciach, a ja ci pomogę". Oznacza to, że jeśli aktywnie zaangażujecie się w zajęcia, nie będziecie mieli potrzeby wykonywania prac domowych poza nimi (nadrabiania zaległości z zajęć).
  • Uczenie się od siebie nawzajem: Jesteście dla siebie cennym źródłem wiedzy i inspiracji. Będę stwarzać okazje do wymiany doświadczeń, wspólnego rozwiązywania problemów i wzajemnego uczenia się. Będzie mieli możliwość dyskutowania i wymieniania się własnymi notatkami lub innymi wytworzonymi na zajęciach materiałami.
  • Myślenie o praktyce, nie tylko teorii: Będziemy zawsze łączyć teorię z praktyką. Nie interesuje mnie samo zapamiętywanie definicji, ale zrozumienie, jak działają mechanizmy i gdzie można je zastosować.

Radość z nauki i ciągłe poszukiwania

Studiowanie to nie tylko przebywanie na zajęciach, ale przede wszystkim praca własna i zaangażowanie. Wierzę, że nauka może, a nawet powinna, przynosić radość – zarówno z pozyskiwania wiedzy, jak i z budowania relacji w czasie zajęć. Hołduję zasadzie 3 razy Z: zaufanie, zaangażowanie, zabawa (zabawa rozumiana jako przyjemność z odkrywania i relacji budowanych w czasie zajęć).

Z mojej strony obiecuję, że:

  • Jestem w ciągłym procesie poszukiwań: Sam poszukuję nowych metod, zadaję nowe pytania i szukam nowych odpowiedzi. To, co Wam prezentuję, to często "prototypy" – jestem otwarty na Wasze opinie i punkty widzenia. Chcę się dzielić z Wami zarówno moimi odkryciami naukowymi (z zakresu biologii i ekologii, entomologii) jak i odkryciami dydaktycznymi.
  • Stwarzam przestrzeń do poszukiwań: Nie będę podawać Wam gotowych rozwiązań na tacy. Moim celem jest stwarzanie przestrzeni, w której sami będziecie poszukiwać, analizować i odkrywać. To, co zdobyte samodzielnie, jest cenniejsze niż to, co darowane w końcowej formie. 

Moja filozofia uczenia się opiera się na idei, że nie chodzi o to, by robić więcej, lecz by robić to, co ma sens. Wspólnie nadajmy sens naszej edukacji!

Co jest dla mnie ważne w dydaktyce i relacjach ze studentami?

Moja filozofia nauczania (a w zasadzie uczenia się, bo nie ma nauczania tylko projektowanie przestrzeni i sytuacji do uczenia się) opiera się na głębokim przekonaniu o aktywnym udziale studenta w procesie edukacyjnym oraz budowaniu relacji opartej na zaufaniu, wsparciu i wspólnej odpowiedzialności. Kluczowe wartości, które są dla mnie ważne w dydaktyce i relacjach ze studentami, to:

  • Samodzielność i inicjatywa studenta: Wierzę, że studenci powinni samodzielnie odnajdywać drogę do wiedzy i aktywnie planować swoją edukacyjną aktywność. Moja rola to dostarczanie narzędzi i tworzenie środowiska, a nie bierne przekazywanie informacji (chodzi o autentyczne odkrywanie a nie transmisje gotowej wiedzy). Cenię, gdy studenci zadają pytania i szukają własnych rozwiązań.
  • Aktywne uczenie się i doświadczanie: Zamiast tradycyjnych wykładów, stawiam na tworzenie środowiska do aktywnego uczenia się i przetwarzania wiedzy na namacalne efekty. Ważny jest dla mnie proces doświadczania, a nie tylko sucha teoria. Chcę, by studenci pracowali na zajęciach, bo wiem, że to najbardziej efektywna forma nauki. Tak więc nawet na wykładach staram się mniej mówić a więcej dyskutować i stwarzać sytuacje do aktywności (także intelektualnej) studentów.
  • Kontekst i praktyczne zastosowanie: Zależy mi na tym, by studenci rozumieli kontekst tego, czego się uczą, i widzieli sens w zdobywaniu wiedzy. Celem jest przygotowanie ich do wyzwań zmieniającego się rynku pracy, do działania w biznesie i pełnienia różnorodnych ról w firmach. Nie chcę podawać gotowych rozwiązań, lecz stwarzać przestrzeń do poszukiwań i znajdowania praktycznych zastosowań.
  • Ciągły rozwój i otwartość na błąd: Postrzegam błąd nie jako porażkę, lecz jako sygnał do rozwoju. Zachęcam studentów do próbowania, eksperymentowania i poprawiania. Sam jestem w ciągłym procesie poszukiwania nowych metod, pytań i odpowiedzi, co oznacza, że moja dydaktyka jest prototypem, otwartym na Wasze opinie i punkty widzenia, sugestie zmian itd..
  • Wsparcie i informacja zwrotna: Ważny jest dla mnie stały i szybki feedback, który ma wspierać studentów w procesie uczenia się. Moim zadaniem jest stworzenie warunków, by chciało się studentom zdobywać wiedzę i rozwijać się.
  • Radość z nauki i relacji: Oprócz samego pozyskiwania wiedzy, cenię sobie radość z relacji budowanych podczas zajęć. Wierzę, że studiowanie to nie tylko obecność na zajęciach, ale przede wszystkim praca własna, która powinna przynosić satysfakcję i rozwijać wzajemne interakcje.
  • Ocena procesu, nie tylko produktu: To podejście podkreśla, że ważniejsze jest dla mnie to, jak student dochodzi do rozwiązania, niż tylko sam efekt końcowy. Daje to studentom poczucie bezpieczeństwa i motywuje do eksperymentowania bez obawy przed negatywną oceną wynikającą z błędu. Są przecież rożne drogi dojścia do tego samego celu. Mój pomysł nie musi być tym jedynie słusznym.

Gdyby chcieć podsumować powyższe deklaracje edukacyjne jednym zdaniem, to można napisać tak: moja dydaktyka to zaproszenie do wspólnej, aktywnej podróży edukacyjnej, w której studenci są odpowiedzialni za swój rozwój, a ja jestem ich wsparciem i przewodnikiem.

Jak powstał ten tekst? Na konferencji Ideatorium 2025 robiłem notatki z wystąpień, debat i dyskusji, dodawałem swoje własne przemyślenia. Po przyjeździe z konferencji wybrałem fragmenty tych notatek i w brudnopisie spisałem zdania najważniejsze dla mojej filozofii edukacji. Poprosiłem Gemini (AI) aby uporządkował te notatki i spisał w spójnej wersji językowej. Poprosiłem o dwie formy, bo z pierwszej nie byłem do końca zadowolony. Następnie przeczytałem i poprawiłem niektóre fragmenty oraz uzupełniłem. Mam szablon, który będę wykorzystywał na pierwszych zajęciach. A nawet przed, by studenci wiedzieli na co się piszą i czego mogą oczekiwać, gdy wybiorą zajęcia ze mną, na kierunku biologia, biotechnologia, mikrobiologia, pedagogika, kreowanie trendów itd. Duża różnorodność studentów i przedmiotów ale rdzeń tej filozofii edukacyjnej pozostaje taki sam. Szczegółowe rozwiązania dopasowane zostaną do konkretnego przedmiotu (np. ochrona środowiska, ekologia krajobrazu, prezentacje publiczne, edukacja społeczno-przyrodnicza, interdyscyplinarne aspekty zmian środowiskowych itd.).

Jak już kilkakrotnie pisałem, ten blog jest moim rozwojowym dziennikiem refleksji. Pod koniec semestru warto się zatrzymać, przystanąć i pomyśleć o tym, co było i o tym co można poprawić. Już od następnego roku akademickiego. 

10.06.2025

Ideatorium 2025 - sytuacja do generowania edukacyjnych idei, małych i dużych

 

Wróciłem z X Ogólnopolskiej Konferencji Dydaktyki Akademickiej "Ideatorium", która odbyła się w dniach 6-7 czerwca 2025 na Politechnice Gdańskiej. Materialnie przywiozłem niewiele, ołówek, identyfikator i smocze jajo... ale w głowie zostaje dużo, dużo inspiracji i idei. Bo Ideatorium jak sama nazwa sugeruje to sytuacja (niczym urządzenie) do generowania idei edukacyjnych. Na przykład tego, jak może i jak powinna wyglądać konferencja naukowa.

Miałem przyjemność uczestniczyć w tegorocznej konferencji Ideatorium na Politechnice Gdańskiej. To wydarzenie, poświęcone dydaktyce akademickiej, okazało się nie tylko cennym źródłem wiedzy, ale także wzorem do naśladowania w kontekście organizacji i promowania zrównoważonego rozwoju w środowisku akademickim. Konferencja Ideatorium pokazała, że możliwe jest połączenie wysokiego poziomu merytorycznego z dbałością o środowisko i innowacyjnym podejściem do formy. Zobaczyłem zrównoważony rozwój w praktyce, np. koniec ze zbędnymi gadżetami. Nie przywiozłem ze sobą pełnej torby gadżetów i reklamówek, z których i tak wiele wylądowałoby w koszu. Przywiozłem to, co niewidoczne i co będzie długo kiełkowało. Tymi edukacyjnymi refleksjami będę sie dzielił na niniejszym blogu. Cierpliwości.

Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to świadome podejście organizatorów do ekorozwoju. Na Ideatorium próżno było szukać zbędnych, jednorazowych gadżetów konferencyjnych. Zamiast plastikowych długopisów, można było wziąć ołówek – trwałe, niezawodne i zgodne z zasadami zrównoważonego rozwoju. To drobiazg, ale świadczy o głębszej filozofii. Widać wartości, jakimi kierują się organizatorzy. Po co nam kolejny tani długopis, który szybko trafi do kosza, skoro większość z nas i tak ma swoje ulubione narzędzia do pisania? Porządne pióra wieczne lub ulubione długopisy. 

Organizatorzy zrezygnowali również z drukowanych, papierowych programów konferencji (czy książek z abstraktami). Zamiast tego, wszystkie informacje były dostępne online – poprzez maile, na ekranach monitorów, znajdujących się w holu i na stronie wydarzenia. To nie tylko oszczędne rozwiązanie, ale i wygodne dla uczestników, którzy mieli dostęp do aktualnego programu na swoich smartfonach. Dodatkowo był łatwy dostęp do bezpłatnego wi-fi oraz liczne punkty do ładowania urządzeń mobilnych i laptopów, co świadczyły o zrozumieniu potrzeb współczesnego uczestnika konferencji. U mnie zadziałało konto uczelniane eduroam. Ale było także i specjalne wi-fi dla uczestników konferencji. Miałem co prawda power bank ale wygodne i liczne punkty ładowania były wygodniejsze.

Kolejnym przykładem proekologicznego myślenia były smycze z identyfikatorami. Po zakończeniu konferencji można było te smycze zostawić, aby zostały wykorzystane ponownie. Na kolejnej konferencji. Kto chciał oczywiście mógł zabrać. Ja zostawiłem, bo po co mi nadmiar smyczy? Zabrałem ze sobą jedynie sam wydrukowany identyfikator. Na pamiątkę. To proste, ale skuteczne rozwiązanie, które pokazuje, że wartości, jakimi kierują się organizatorzy, są widoczne w każdym detalu i świadczą o zmieniających się trendach. Po raz pierwszy z takim rozwiązaniem spotkałem się rok temu na konferencji w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Cieszę sie, że dobre wzorce szybko się upowszechniają.

Zwrócę też uwagę na kwestię materiałów konferencyjnych. Zamiast drukowanych teczek i specjalnie przygotowanych zestawów, uczestnicy mogli sami zdecydować, czy i jakie materiały chcą zabrać (np. przypinkę, naklejki, ołówek, notes). Dla mnie jest to inspirująca  analogia do edukacji – nie wszystko dla wszystkich takie samo, ale możliwość wyboru i dostosowania do indywidualnych potrzeb. Ile chcesz i kiedy chcesz. Brak obowiązkowych zestawów oznacza mniej marnotrawstwa i większą świadomość idei zrównoważonego rozwoju. Ja miałem swój notes, więc nie potrzebowałem dodatkowego. Ale jeśli ktoś nie miał, to mógł wziąć, także ołówek. By mieć czym i gdzie notować. 

Aspekt zrównoważonego rozwoju objął także kulinaria. Oprócz tradycyjnych dań mięsnych, dostępne były opcje wegetariańskie i wegańskie, co również jest wyrazem myślenia o świecie i różnorodności potrzeb uczestników.

Konferencja Ideatorium, poza sferą merytoryczną, stworzyła też doskonałą przestrzeń do networkingu. Przecież po to jeździmy na konferencje by się spotykać z ludźmi i budować relacje. Spotkania, rozmowy i budowanie kontaktów to przecież jeden z głównych celów uczestnictwa w takich wydarzeniach. Organizatorzy doskonale to zrozumieli, zapewniając odpowiednie warunki do swobodnych interakcji. Był na to wyznaczony czas nie tylko w czasie przerwy kawowej czy sesji posterowej.

To, co szczególnie mnie zachwyciło, to hybrydowa forma konferencji. Transmisje online i archiwizacja wystąpień i debat umożliwiły udział osobom, które nie mogły przyjechać osobiście. Co więcej, nagrania są dostępne asynchronicznie, co pozwala wrócić do nich w dowolnym momencie – nie tylko uczestnikom konferencji w celu uzupełnienia notatek, ale także tym, którzy nie mogli przyjechać ani słuchać transmisji w czasie rzeczywistym. Co ważne, to wcale nie zmniejszyło liczby uczestników w trybie kontaktu bezpośredniego. A znacząco poszerzyło krąg odbiorców. I wydłuża czas oddziaływania. Może te formy także warto zastosować w tradycyjnej dydaktyce akademickiej? Dla studentów, którzy z różnych przyczyn nie mogą uczestniczyć w danym wykładzie. Ta forma, łącząca kontakt bezpośredni z online, oraz udział synchroniczny z asynchronicznym, natychmiast nasuwała pytanie: czy właśnie tak nie mogłaby wyglądać edukacja na uniwersytetach? To otwiera drogę do bardziej elastycznych i dostępnych modeli nauczania, które odpowiadają na potrzeby współczesnego świata.

Warto również wspomnieć o scenie typu TEDx – otwarta, bez stołu prezydialnego i barier między prelegentem a publicznością. Monitor z podglądem i zegarem dla prelegenta zapewniał płynność wystąpień i pilnował czasu. To forma, która sprzyja dynamice i autentyczności. Warto naśladować! Także na typowych salach wykładowych. 

Wspomniałem jeszcze o smoczym jaju. To gadżet z kodem dostępu do aplikacji AI, generującej pytania testowe. Jest symbolem inspiracji. Jajo jest małe, ale jeśli się je "wysiedzi", to pojawi się mały smok, który potem bardzo urośnie. Podobnie z inspiracjami i ideami w głowie - na zewnątrz nie widać, ale jak wykiełkuje, to potem pojawia się konkretne i namacalne rozwiązania dydaktyczne w dużej skali. Trzeba tylko czasu i cierpliwości. Jak przy wysiadywaniu ptasiego jaja.

Identyfikator powiesiłem na szafce, ołówek sprezentuję znajomej naukowczyni, by ją zachęcić do udziału w kolejnych edycjach Ideatorium. A jajo smoka wykorzystam jako rekwizyt do opowiadania o ideach edukacji i nowych trendach w organizowaniu konferencji naukowych. I jest jeszcze w mojej głowie oraz analogowych notatkach kilka pomysłów dydaktycznych, które będę chciał wypróbować w najbliższym roku akademickim. 

Konferencja Ideatorium to wzór do naśladowania. Organizatorzy udowodnili, że dbałość o zrównoważony rozwój, innowacyjna forma, elastyczność i otwartość na potrzeby uczestników mogą iść w parze z wysoką jakością merytoryczną. Wierzę, że doświadczenia z Ideatorium mogą stać się inspiracją dla wielu z nas w środowisku akademickim do wdrażania podobnych rozwiązań w organizacji wydarzeń i w samej edukacji.

Co sądzicie o takich rozwiązaniach? Czy Waszym zdaniem hybrydowa forma to przyszłość konferencji i edukacji akademickiej?

9.06.2025

Stołówka jako ważne miejsce na uniwersytecie

Dawna zastawa stołowa z salonu mieszczańskiego, muzeum porcelany.
 

Po raz pierwszy z ważną rolą uniwersyteckiego baru czy stołówki zetknąłem się w czasie lektury biografii znanego fizyka Richarda Feynmana. Cenił sobie spotkania „kulinarne”, bo były nieplanowane i miał okazję spotykać pracowników innych wydziałów czy specjalności i z nimi rozmawiać. Jak bardzo ważne dla niego były te przestrzenie do dyskusji świadczy fakt, że gdy już był znany i sławny to odrzucił ofertę pracy dużego i renomowanego uniwersytetu. Odrzucił nawet mimo tego, że oferowano mu kilkakrotnie wyższe pobory. Uznał bowiem, że na mniejszej uczelni znajdzie więcej okazji do interdyscyplinarnych rozmów z pracownikami i studentami, właśnie w przestrzeniach takich jak stołówki akademickie. To był jeden z motywów, dla którego przez lata próbowałem organizować spotkania w ramach kawiarni naukowej. Wybieraliśmy kawiarnie i puby na olsztyńskiej starówce. Liczyliśmy na spotkania także z osobami spoza uniwersytetu. Marzeniem byłyby takie przestrzenie na uniwersytecie. Do tego trzeba właściwej infrastruktury, dotacji do posiłków i wypracowanej przez lata tradycji. 

O znaczeniu stołówek przypomniałem sobie w czasie niedawnej konferencji Ideatorium na Politechnice Gdańskiej. Konferencja dotyczyła dydaktyki akademickiej. W panelu dyskusyjnym, z udziałem studentów, to właśnie oni wskazali na potrzebę utrzymania tanich stołówek akademickich, gdzie mogą spotykać się  z wykładowcami i nawiązywać ważne dla procesu uczenia się relacje. Tak, stołówka uniwersytecka to nie tylko gastronomia, to także przestrzeń do uczenia się.

Wypowiedzi studentów w czasie wspomnianej konferencji przypomniały mi, że na uniwersytecie liczy się nie tylko transfer wiedzy. Ważne jest również tworzenie warunków do uczenia się i budowanie relacji. Uniwersytet to coś więcej niż prosta suma jego części – to nie tylko zbiór zasobów wiedzy w bibliotekach, niezależnie od tego, czy są to tradycyjne tomy, czy nowoczesne bazy danych online. Uniwersytet to nie tylko biblioteka z zasobami wiedzy wydrukowanej na papierze (dawniej uważanych za serce uniwersytetu) czy ostatnio także online z zasobami cyfrowymi (książki, publikacje). To nie tylko wykłady, gdzie wiedza jest przekazywana od profesora do studenta. To nie tylko ćwiczenia, gdzie studenci doświadczają i zbierają swoje doświadczenie. Ani ćwiczenia, podczas których zdobywa się praktyczne doświadczenie. To nie tylko seminaria, gdzie studenci ze sobą i z wykładowcą dyskutują i  które sprzyjają dyskusji i wymianie myśli.

Uniwersytet to także spotkania nieplanowane, poza programem studiów. Na przykład na stołówce studenckiej. Uniwersytet to także to budowanie relacji. One ułatwiają wszystkie powyższe, a więc bibliotekę, wykłady i ćwiczenia. Prawdziwa istota uniwersyteckiego życia tkwi w budowaniu relacji i tworzeniu dynamicznego środowiska uczenia się, a w tym kontekście stołówka uniwersytecka odgrywa rolę często niedocenianą, a jednak kluczową.

Nieplanowane spotkania i spontaniczne dyskusje są ważne, mimo że nie da się ich wpisać w sylabusach czy programach kształcenia na poszczególnych kierunkach studiów. Uniwersytet to nie tylko transfer wiedzy lecz także środowisko uczenia się. I takim miejscem jest również stołówka uniwersytecka z jakimi (dotowanymi) posiłkami, gdzie spotykają się studenci z pracownikami, oraz pracownicy akademiccy z personelem technicznym i administracyjnym. W tych nieplanowanych, spontanicznych interakcjach w czasie posiłku, zaistnieć mogą dyskusje, studenci mogę rozmawiać z profesorami poza zajęciami a sami pracownicy z różnych wydziałów i działów mogą w czasie rozmowy improwizowanej budować relacje, wzajemnie się inspirować i inicjować szerszą współpracę.

Uniwersytet, w swojej istocie, powinien sprzyjać nieplanowanym, spontanicznym interakcjom, które wykraczają poza sztywny program studiów. Stołówka, z jej dotowanymi posiłkami i swobodną atmosferą, jest idealnym miejscem dla takich spotkań. To tutaj studenci, pracownicy naukowi, a także personel techniczny i administracyjny krzyżują ścieżki. Przy wspólnych stołach, podczas posiłku, często rodzą się dyskusje, które nie miałyby miejsca w salach wykładowych czy gabinetach. Studenci mogą swobodnie porozmawiać z profesorami poza formalnymi zajęciami, zadawać pytania, rozwijać wątpliwości czy po prostu poznać swoich mentorów z innej, bardziej ludzkiej strony. Te nieformalne rozmowy są nieocenione w budowaniu relacji, które ułatwiają wszystkie formalne procesy edukacyjne – od korzystania z zasobów bibliotecznych po efektywne uczestnictwo w wykładach i ćwiczeniach.

Równie ważne są interakcje między samymi pracownikami akademickimi z różnych wydziałów i działów. W atmosferze swobodnej rozmowy przy stole, często improwizowana wymiana myśli może prowadzić do nieoczekiwanych odkryć. To właśnie w takich momentach mogą narodzić się nowe pomysły na badania, inicjatywy naukowe czy projekty interdyscyplinarne. Wzajemna inspiracja, płynąca z zetknięcia się różnych perspektyw i specjalności, jest paliwem dla innowacji i szerszej współpracy. Stołówka staje się wówczas inkubatorem idei, miejscem, gdzie zderzają się światy fizyki z humanistyką, biologii z informatyką, a z tego zderzenia wyłaniają się nowe, fascynujące ścieżki rozwoju.

Dobrym przykładem znaczenia takich nieformalnych interakcji jest postać Richarda Feynmana, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki. Feynman, znany ze swojego niekonwencjonalnego podejścia do nauki i życia, często podkreślał wartość ciekawości i swobodnego eksplorowania zjawisk. Jedna z najbardziej znanych anegdot opowiada o tym, jak siedząc w stołówce na Uniwersytecie Cornell, zauważył studenta podrzucającego talerz. Zaintrygowało go, w jaki sposób talerz wirował i chwiał się, a także to, że herb uniwersytetu na środku talerza obracał się szybciej niż samo chwianie się obiektu. To z pozoru banalne zjawisko skłoniło go do głębokich matematycznych analiz ruchu obrotowego. Ta "poważna zabawa", rozpoczęta w uniwersyteckiej stołówce, stała się punktem wyjścia dla jego późniejszych, przełomowych badań nad elektrodynamiką kwantową, które ostatecznie przyniosły mu Nobla. Przykład Feynmana dobitnie pokazuje, że momenty odprężenia i swobodnej obserwacji, często mające miejsce w tak prozaicznych miejscach jak stołówka, mogą być katalizatorem dla największych naukowych odkryć.

Inna anegdota dotyczy tzw. "problemu restauracyjnego" Feynmana, który omawiał z Ralphem Leightonem podczas lunchu. Dotyczył on matematycznego problemu optymalnego wyboru, gdy musisz zdecydować, czy spróbować nowej potrawy w restauracji, czy wrócić do sprawdzonej, dobrej opcji. Ta rozmowa również pokazywała jego skłonność do formalizowania codziennych problemów w kategoriach matematycznych.

Feynman często przebywał w stołówkach i kawiarniach, co wpisywało się w jego ogólne podejście do nauki: ciekawość, interdyscyplinarność i prostota rozumowania. Był uczonym niezwykle ciekawym świata i lubił obserwować otoczenie, a także rozmawiać z ludźmi, by zrozumieć różne perspektywy. Chociaż był fizykiem, jego umysł był otwarty na wiele dziedzin, a interakcje z osobami spoza fizyki pozwalały mu na czerpanie inspiracji z nieoczekiwanych źródeł. Feynman wierzył, że jeśli nie potrafi czegoś prosto wyjaśnić, to sam tego nie rozumie. Prawdopodobnie jego rozmowy w mniej formalnych środowiskach pomagały mu w formułowaniu i testowaniu swoich pomysłów w przystępny sposób.

Te anegdoty pokazują, że stołówki i bary były dla Feynmana nie tylko miejscami posiłków, ale także przestrzeniami do swobodnej wymiany myśli, obserwacji i poszukiwania inspiracji, co było kluczowe dla jego kreatywnego procesu naukowego.

Powtarzanie jest matką uczenia się więc i ja powtórzę główne myśli z niniejszego tekstu. Uniwersytet to nie tylko transfer wiedzy, ale przede wszystkim środowisko uczenia się, które buduje się na relacjach, wzajemnej inspiracji i swobodnej wymianie myśli. Stołówka uniwersytecka, daleka od bycia jedynie miejscem spożywania posiłków, jest ważnym elementem tego ekosystemu edukacyjnego. To przestrzeń, w której nieformalne interakcje, spontaniczne dyskusje i przypadkowe spotkania mogą zapoczątkować procesy twórcze, budować silne więzi w społeczności akademickiej i w ostatecznym rozrachunku, prowadzić do innowacji i odkryć, które zmieniają świat. 

Dbajmy o to, by te miejsca tętniły życiem i sprzyjały swobodnej wymianie myśli, bo właśnie w nich często rodzi się przyszłość. Potrzebne są tylko dwie rzeczy: infrastruktura i praktykowana tradycja.

Jest to poszerzona wersja felietonu dla Wiadomości Uniwersyteckich. Ukazuje się wcześniej by można było wygenerować qr kod oraz by było miejsce do komentowania i dyskutowania zaplanowanego felietonu. Przestrzeń w komentarzach jest dla Was. Zapraszxam.

3.06.2025

Czy kolorowanka na wykładzie to zaniżanie poziomu studiów?



Dlaczego próbuję nowych form prezentacji publicznych i komunikacji nie tylko w nauce? To jest mój pierwszy raz z wideoposterem. Najlepiej uczyć się przez działanie i próbowanie. Wideoposter to nowa forma prezentowania wyników na konferencji, dopiero się rozwija i upowszechnia. Gdy zaczynałem swoją pracę badawczą, blisko 40 lat temu, na konferencjach naukowych pojawiać zaczęły się postery naukowe. Wtedy też to była nowość. Mój pierwszy poster wykonany był na brystolu przez grafika: pismo techniczne wykonane patyczkiem i rysunki tuszem kreślarskim. Potem pojawiły się możliwości grafiki, wykonanej na komputerze a jeszcze później upowszechnił się druk wielkoformatowy. Cała moja aktywność zawodowa to ewolucja posterów - narodziny, rozwój, metamorfoza. Teraz przyszła pora na wideoposter. Może to jakiś znak nadmiaru treści, braki czasu i pośpiechu oraz rozkwitu kultury postpismiennej? 

Człowiek uczy się całe życie i popełnia sporo błędów, ale te błędy to nie porażka tylko etapy uczenia się. To filozofia uczenia się z nastawieniem na rozwój.

Podobnie eksperymentuję i poszukuję w dydaktyce. Dlatego w bieżącym roku akademickim zaproponowałem studentom malowanie kolorowanek na wykładzie. Sam pomysł wydawałby się absurdalny, ale nie osądzaj książki po okładce, zajrzyj do środka, zapoznaj się z kontekstem i uzasadnieniem merytorycznym.


Wideoposter na konferencję Ideatorium 2025, streszczenie:



Zapewne każdy widział prześmiewczy mem z kolorowanką „pomaluj drwala” jako przykład spadającego poziomu wymagań edukacyjnych. A mimo to zdecydowałem się dać studentom kolorowankę do pomalowania w czasie wykładu (by nie tylko słuchali). Aktywność pojawiła się na wykładzie dla studentek edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, a więc z nawiązaniem do ich przyszłego środowiska pracy. W nawiązaniu do cyklu Kolba było doświadczanie. Potem była refleksja i wiązanie z teorią. A w przyszłości będzie zastosowanie w praktyce.

Kolorowanka została wygenerowana przez narzędzia AI, z nawiązaniem do treści wykładu. Był też przykład kolorowanki, która „ożywa” (animacja wideo) w telefonie komórkowym. Ta prosta aktywność była pretekstem do dyskusji na temat sensu kolorowania obrazków na wykładzie i notowania wizualnego. Studenci nawiązywali m.in. odpoczynku i relaksowania się, wypalenia zawodowego nauczycieli. Co zrobić z kolorowankami? Zorganizować wystawę na uczelni (wraz z zajawkami i uzasadnieniem w mediach), dodając qr kody do studenckich artykułów i dzienników refleksji. Wystawa to mini projekt i praca zespołowa dla studentów. Przecież w szkole będą liderami dla uczniów i będą organizowali różne projekty, z wystawami prac uczniów włącznie.

Nie wszystko się udało. Lecz porażka wykorzystana została do nauki na błędach i do zaplanowania tego, co warto i trzeba się jeszcze nauczyć w kontekście umiejętności przydatnych nauczycielowi. Kolorowanka na wykładzie to jedna z wielu prób aktywizowania studentów na wykładzie i poszukiwania metod skutecznych w kulturze postpiśmiennej.

*   *    *
Dlaczego ten post? Czy nie wystarczy streszczenie w materiałach konferencyjnych? Niniejszy post to przedłużenie wideoposteru.  To treść z dodatkowymi materiałami, do której linkuje qr kod z wideoposteru. Sprawdzam i taką możliwość. 

Zacznij tu gdzie jesteś, z tym co masz i zrób to jak najlepiej. Wziąłem sobie to do serca i nie czekam na lepszą sytuację techniczną, finansową, środowiskowa. Próbuję od zaraz. To element mojego procesu uczenia się, taki zeszyt szkolny z pracą domową.

Od qr kodu po nitce do kłębka, jak w labiryncie.



Czytaj także: 



2.06.2025

Bądź zarodnikiem i przetrwaj, a potem wykiełkuj

 

Życie, w swojej najbardziej fundamentalnej formie, jest nieustannym zmaganiem z przeciwnościami. Od mikroorganizmów po złożone ekosystemy, wszystko, co żyje, stoi przed wyzwaniem przetrwania w obliczu zmiennych i często niekorzystnych warunków. Po po dniu przychodzi noc, po lecie zima a w dłuższej perspektywie czasowej nawet epoka lodowcowa. Bo przychodzi susza. A potem pada deszcz, nawet jeśli na niego długo sie czeka. Ta pierwotna walka o byt, choć często brutalna, odsłania głębokie prawdy o naturze i istocie istnienia. Właśnie w tych trudnych momentach, gdy świat wydaje się nieprzychylny, ujawnia się filozofia przetrwania – zasada, która łączy w sobie biologię, filozofię przyrody i pozytywistyczną wiarę w możliwości człowieka.

Natura, w swej niewyczerpanej mądrości, wykształciła niezliczone mechanizmy pozwalające na radzenie sobie z trudnościami. Jednymi z najbardziej fascynujących i symbolicznych są zarodniki, cysty i nasiona. Te biologiczne „repozytoria życia” stanowią esencję pozytywizmu w ujęciu przyrodniczym. Nie są one przejawem kapitulacji, lecz sprytną strategią. W obliczu suszy, mrozu, braku światła czy pokarmu, życie nie zanika bezpowrotnie. Wręcz przeciwnie, wycofuje się, zapada w stan spoczynku, niczym uśpiony potencjał, czekający na sprzyjającą chwilę. W tej pozornie biernej formie, zarodnik czy nasiono przechowuje w sobie całą złożoność genetyczną, obietnicę przyszłego wzrostu, kwitnienia i owocowania. To świadectwo niezłomnej woli życia, która potrafi odnaleźć drogę do przetrwania nawet w najbardziej nieprzyjaznym otoczeniu.

Można by rzec, że zarodnik to biologiczny pozytywizm w czystej postaci. Jest on ucieleśnieniem pracy u podstaw, idei tak bliskiej pozytywistom dziewiętnastowiecznym. Odrzucając romantyczne porywy i skupiając się na pragmatyzmie i organicznym rozwoju, pozytywizm wzywał do cierpliwej, wytrwałej pracy na rzecz poprawy bytu, często w warunkach politycznego czy społecznego marazmu. Zarodnik działa analogicznie – nie stawia czoła burzy, ale przeczekuje ją, skupiając się na ochronie tego, co najważniejsze: potencjału do życia. W tym kontekście, ocalenie w sobie potencjału staje się kluczowym przesłaniem. To nie tylko przetrwanie fizyczne, ale także ocalenie wartości, wiedzy, doświadczenia – wszystkiego, co stanowi o naszej istocie i może być katalizatorem przyszłego rozwoju. To przechowywanie "życia i wartości" niczym w bezpiecznym repozytorium, aż do momentu, gdy "przyjdzie dobry czas".

Filozofia przyrody uczy nas, że kryzys nie jest końcem, lecz często preludium do nowego początku. Pozytywistyczna optyka pozwala nam dostrzec w trudnych sytuacjach nie tylko zagrożenie, ale i szansę na wewnętrzny rozwój, na wzmocnienie odporności, na zdefiniowanie na nowo priorytetów. Kiedy stajemy w obliczu niekorzystnych warunków, podobnie jak zarodnik czy nasiono, powinniśmy skoncentrować się na ochronie tego, co fundamentalne, na pielęgnowaniu wewnętrznej siły i niezłomności. To czas na rekonfigurację, na zdobywanie nowej wiedzy, na budowanie fundamentów pod przyszłe działania.

Gdy nadejdzie odpowiednia pora, gdy warunki środowiskowe staną się sprzyjające, zarodnik (nasiono, cysta, hibernujący niesporczak) "kiełkuje". Ta metafora doskonale oddaje istotę radzenia sobie z trudnościami – jest to proces dynamiczny, wymagający aktywnego działania w odpowiednim momencie. Nie wystarczy przetrwać; trzeba umieć wykorzystać szansę, gdy się pojawi. To nie tylko pasywne czekanie, ale aktywna gotowość do transformacji, do wyjścia z cienia i rozwinięcia pełni swojego potencjału.

Współczesny świat, pełen dynamicznych zmian i nieprzewidywalnych wyzwań, coraz częściej zmusza nas do refleksji nad sztuką przetrwania. Zarodniki, cysty i nasiona czy nawet niesporczaki stają się wówczas potężnymi symbolami. Przypominają nam, że nawet w najtrudniejszych chwilach możemy ocalić w sobie iskrę życia, wartości i potencjału. Uczą nas cierpliwości, mądrości w wycofywaniu się, ale i niezłomnej wiary w odrodzenie. Ta filozofia, zakorzeniona głęboko w biologii i pozytywistycznej wierze w postęp, oferuje nam mapę drogową do radzenia sobie z przeciwnościami, przypominając, że po każdej zimie nadchodzi wiosna, a po każdym trudnym czasie – szansa na nowe, silniejsze kiełkowanie.

Bądź jak zarodnik, przetrwaj i wykiełkuj, gdy przyjdzie pora.

1.06.2025

Tajemniczy ogniczek z rezerwatu "U źródeł rzeki Łyny"

Ogniczek większy Pyrochroa coccinea z rezerwatu "U źródeł rzeki Łyny", maj 2025
 

Ogniczek to piękny chrząszcz, którego często widywałem w książkach popularnonaukowych i czasem w przyrodzie. Zachwyt wynikający ze spotkania niezwykłego gatunku i na dodatek pięknego. Coś tam poczytałem w źródłach papierowych i internetowych. Ale prawdziwa przygoda zaczęła się dopiero wtedy, gdy postanowiłem o nim napisać na blogu. Pisanie jest aktywnym sposobem uczenia się, o wiele bardziej efektywnym niż samo czytanie. Bo trzeba podejmować różne decyzje i wyjaśnić różnice między sprzecznymi informacjami. I jak ocenić wiarygodność by samemu nie przepisywać i nie powielać stereotypów, pomyłek lub halucynacji? To ostatnie odnosi się do sztucznej inteligencji.

Ale od początku. Po wycieczce ze studentami do źródeł rzeki Łyny, w czasie której spotkałem ogniczka i zrobiłem mu zdjęcie, zacząłem szukać bardziej szczegółowych informacji. Najpierw zajrzałem do kilku stron internetowych o tematyce entomologicznej, korzystając z tradycyjnej wyszukiwarki internetowej. Użyłem nazwy gatunkowej chrząszcza, zarówno polskiej jak i naukowej (łacińskiej). Potem sięgnąłem do mojej podręcznej półki bibliotecznej. W sześciu książkach znalazłem informacje, krótsze lub obszerniejsze, o interesującym mnie ogniczku. I już na tym etapie pojawiły się drobne lecz istotne rozbieżności, np. dotyczące sposobu odżywania się larw. W jednych źródłach wyraźnie wskazywano na to, że są drapieżnikami, w innych, że zjadają głównie grzyby i detrytus a martwe owady i drapieżnictwo, w tym kanibalizm, to tylko zachowania incydentalne. I była jeszcze zagadka o pochodzenie kantarydyny w ciele ogniczka. Jak autorzy tych popularnonaukowych opracowań ustalili, że larwy są drapieżne? Z całą pewnością na samym początku są obserwacje zawodowych entomologów. A jak oni ustalili? Po wyglądzie larw, budowie żuwaczek czy przez hodowlę i analizę treści z przewodu pokarmowego? Czy to były jedynie przypuszczenia czy konkretne ustalenia? Nie jestem specjalistą od tej grypy chrząszczy i nie mam dostępu do źródłowych publikacji by przeanalizować wykorzystany materiał, zastosowane metody i na tej podstawie zweryfikować uzyskane wyniki i końcowe ustalenia. Czy to tylko powielanie informacji z publikacji? Dlaczego są rozbieżności? A może w trakcie uogólniania nastąpiły jakieś błędy, uproszczenia? Może wzięto informacje typowe dla całej grupy chrząszczy a nie konkretnego gatunku? Nie jestem w stanie sam tego rozstrzygnąć bez co najmniej kilkunastu miesięcy szperania w bibliotekach i przedzierania się przez wiele publikacji entomologicznych, napisanych w róznych językach. Dlatego właśnie w nauce są specjaliści, którzy zajmują się np. wąska grupą owadów. Zdobywają swoją specjalistyczną wiedze przez wiele lat i tylko czasem ja konkretnie wykorzystują. Są jak mini biblioteki wiedzy eksperckiej. 

A jak z tym zadaniem poradzi sobie sztuczna inteligencja? Wykorzystałem Gemini i je bardziej zaawansowany algorytm, który przeszukał dostępne strony internetowe. Otrzymałem tekst zaskakująco dobry i szczegółowy. Trwało to kilka minut (a nie sekund!), może nawet kilkanaście. Na koniec otrzymałem nawet infografikę w kodzie HTML. Ta infografika była bardzo przejrzysta i przydatna. Kolejne zaskoczenie, że zamiast kilkunastu miesięcy samodzielnej pracy dostaję coś w kilkanaście minut. Powinienem być zadowolony a jestem nieco skonfundowany. Bo nie wiem jak ocenić wiarygodność uzyskanych informacji. Na przykład dlaczego w typowym siedlisku pojawiają się pastwiska? Analizując wykorzystane przez Gemini strony, mogę dojść do wniosku, że to sytuacja z Wielkiej Brytanii. Czy były właściwie dobrane źródła czy właściwie przeprowadzona została ich analiza i czy nie ma tu żadnych halucynacji albo błędnych uproszczeń? Ale co najdziwniejsze, nie są to gorsze informacje niż te, które znalazłem w kilkunastu książkach i stronach (łącznie z angielskojęzyczną Wikipedią). Tak jak w opracowaniach popularnonaukowych nie byłem w stanie sprawdzić źródeł, tak i w przypadku AI nie jestem w stanie dotrzeć do źródeł. Są oczywiście podane linki, ale Gemini korzystało tylko ze stron internetowych a przecież nie wszystko jeszcze zostało zdigtalizowane. Szczegółowe sprawdzanie wszystkich źródeł i ich wersyfikowanie zajęłoby co najmniej kilkanaście dni. 

Pierwszy wniosek jest taki, że jeśli dobrze zadać pytanie/zadanie to uzyskujemy wiarygodnie i kompetentnie wyglądające wyniki. Zupełnie nowy i bardzo szybki sposób wykonywania kwerendy po danych naukowych. Narzędzie, które ułatwia pracę popularnonaukową a być może i naukową. Ale trzeba być ostrożnym i umieć weryfikować, co nie jest takie łatwe. Dla przykładu, w czasie zgłębiania biologii ogniczka trafiłem na kilka trudnych i specjalistycznych terminów. Dwa z nich sprawdziłem w Copilocie. Jedna odpowiedź była poprawna: "aposematyzm to strategia obronna stosowana przez niektóre organizmy, polegająca na przybieraniu jaskrawych, kontrastowych barw ostrzegawczych. Dzięki temu sygnalizują one swoją toksyczność, niejadalność lub zdolność do obrony przed drapieżnikami" . Aposematyzm występuje u ogniczka. Drugim terminem była była kantarofilia (krąg kantarydynowy, niżej o nim będzie więcej). Odpowiedź był fałszywa i brzmiała "Kantarofilia, znana również jako kantarogamia, to szczególny typ entomogamii (owadopylności), w którym kwiaty są zapylane przez chrząszcze. Jest to najstarszy ewolucyjnie typ owadopylności, który obecnie występuje głównie w klimacie równikowym, choć można go spotkać także w klimacie umiarkowanym, np. u grzybieni i grążeli." Nie pasowało do tego, co już wiedziałem i wywnioskowałem z kontekstu czytanych informacji, dlatego poprawiłem Copilota i naprowadziłem go na poprawną odpowiedź. Ale przecież, gdybym nie wiedział, to mógłbym przyjąć pierwszą wyhalucynowaną odpowiedź za poprawną i jej używać. Roznosiłbym (niczym wirusy) fałszywe informacje zakażając nimi wiedzę ogólnoludzką.

Z tego rodzą się dwa wnioski: po pierwsze, żeby korzystać z pomocy AI trzeba mieć już swoją własną wiedzę (podobnie jak w życiu analogowym, bo nie dać się nabrać). Po drugie trzeba umieć dobrze zadać pytanie czy napisać polecenie. Czyli trzeba już coś wiedzieć i umieć pytać. Na to ostatnie filozofowie zwracali już uwagę od wieków, że do wiedzy dochodzi się przez dobrze zadane pytania. Tu sztuczna inteligencja w zasadnie nic nie zmieniła. Może tylko uwypukliła, bo szybciej dostajemy odpowiedzi. 

Tak, AI jest coraz lepsza. Staje się wygodnym i szybkim narzędziem. Tak jak kiedyś ogromnym postępem było powstanie publicznych bibliotek, tak teraz jest powszechny dostęp do interentu i algorytmów AI. Umiejętność korzystania z tych narzędzi jest teraz kluczowa, tak jak kiedyś umiejętność i korzystania z katalogów bibliotecznych. Tyle refleksyjnego i uniwersalnego wstępu. Teraz kolej na opowieść o ogniczku większym. Powstała z wykorzystaniem pogłębionego algorytmu Gemini, po zweryfikowaniu i przeredagowaniu, z wykorzystaniem kilku papierowych źródeł.  

Streszczenie najważniejszych informacji o ogniczku

Ogniczek większy (Pyrochroa coccinea) to chrząszcz, który preferuje obszary zalesione i pastwiska (w zasadzie skraje lasów i polan, pastwiska to pewnie szczególna sytuacja z Wielkiej Brytanii jako miejsca z zadrzewieniami), szczególnie miejsca z rozkładającym się pniami drzew liściastych np. takimi jak dąb i buk. Dorosłe osobniki są aktywne w ciągu dnia, od kwietnia do początku czerwca. Larwy rozwijają się w drewnie, pod korą, żywiąc się rozkładającą się materią organiczną, martwymi owadami i mikroorganizmami. Dlaczego niektóre źródła podają, że larwy są głównie drapieżne? Celuloza, zawarta w drewnie nie jest trawiona przez bezkręgowe, dlatego odżywiają się grzybami i mikroorganizmami, żyjącymi i rozkładającymi drewno. W takiej diecie znaleźć mogą się inne martwe owady czy może nawet żywe, a więc element drapieżnictwa. A nawet kanibalizmu. Dorosłe chrząszcze są drapieżnikami (to może odżywianie się dorosłych rozciągnięte zostało także na postacie larwalne?), polującymi na inne owady, w tym chrząszcze z rodziny oleicowatych (Meloidae). W dalszej części wyjaśni się dlaczego oleice mają tu kluczowe znaczenie (kantarydofilność). Samice składają jaja w szczelinach kory lub pod nią. Ogniczek ma szerokie rozmieszczenie geograficzne, w Europie Środkowej, w tym w Wielkiej Brytanii, na południe do Pirenejów, Włoch i Grecji, na północ do Skandynawii i na wschód do Ukrainy i Kazachstanu. Dorosłe osobniki wykazują ubarwienie aposematyczne (są wyraziści czerwone i łatwe do zauważenia w terenie), co wskazuje na ich toksyczność dla drapieżników. Czyli są widoczne by zasygnalizować "nie jedz mnie, bo jestem niesmaczny a nawet trujący").

Szczegółowe informacje o biologii ogniczka większego

Pyrochroa coccinea, powszechnie znany jako ogniczek większy (dawniej także ogniszcz), to charakterystyczny owad należący do rodziny ogniczkowatych (Pyrochroidae), często określanych mianem „ognistych chrząszczy” (kalka z języka angielskiego) ze względu na ich jaskrawe, szkarłatne ubarwienie (ognistość wynika z barwy ciała a nie preferencji ognia jako takiego). W języku angielskim gatunek ten jest powszechnie nazywany "Black-headed Cardinal Beetle" (czarnogłowy ogniczek kardynalski). Barwa najwyraźniej skojarzyła się z kolorem szat kardynałów kościoła katolickiego.

Dorosłe osobniki P. coccinea to stosunkowo duże chrząszcze, zazwyczaj osiągające długość od 14 do 20 mm. Polskie źródła podają zakres 14-15 mm, a więc tylko część zmienności w zakresie wielkości ciała. Ich najbardziej charakterystyczne cechy to jaskrawo czerwone lub szkarłatne, gładkie przedplecze i pokrywy skrzydłowe. Natomiast głowa i tułów są wyraźnie czarne.  Po czym można odróżnić od pokrewnego gatunku - ogniczka piłkoczułkiego, zwanego też ogniczkiem szkarłatnym (Pyrochroa serraticornis). Czułki samców są grzebykowate (pierzaście rozgałęzione), natomiast u samic są ząbkowane. Dorosłe osobniki wykazują ubarwienie aposematyczne – ich jaskrawo czerwony kolor służy jako mechanizm ochronny, sygnalizując drapieżnikom, że są toksyczne. Nie są one trujące dla ludzi (ni polecam jednak zjadania!), ale mogą wydzielać łagodny zapach w przypadku zagrożenia. To ubarwienie stanowi kluczową adaptację ewolucyjną. Jego intensywność i kontrast z czarną głową działają jak wyraźny sygnał ostrzegawczy dla potencjalnych drapieżników. Prowadzą dzienny i eksponowany tryb życia na roślinności zielnej, typowo w środowiskach leśnych z dostępem do rozkładających się kłód i powalonych drzew. Często można je znaleźć wśród liści w niewielkiej odległości od ich rodzimych kłód, w których rozwijały się jako larwy. Samice składają jaja w korze martwych drzew liściastych.   

Larwy są kremowo-szare lub żółte, wydłużone i spłaszczone o długości ciała około 3,5 cm i szerokość 5,1 mm,. Każdy segment tułowia i odwłoka jest wyraźnie zaokrąglony. Posiadają trzy pary krótkich odnóży, wyrastających z każdego segmentu tułowia.  Ostatni segment odwłoka jest wyposażony w parę twardych, prostych urogomfów, które są kluczowe dla ich zdolności do poruszania się w wąskich szczelinach drewna i kory, gdzie zakładają swoje siedliska. Głowa jest prognatyczna (skierowana do przodu), żuwaczki są silnie sklerotyzowane i asymetryczne.  Larwy żyją na kłodach drewna w początkowych stadiach rozkładu. Rozwijają się pod korą rozkładającego się drewna. 

Gatunki o tak wysoce wyspecjalizowanych wymaganiach siedliskowych są zazwyczaj bardziej wrażliwe na zmiany lub utratę siedlisk niż gatunki bardziej eurytopowe. Oznacza to, że praktyki gospodarki leśnej, które priorytetowo traktują usuwanie martwego drewna lub "porządkowanie" lasów (np. ze względów estetycznych, przeciwpożarowych lub dla pozyskania drewna), mogą negatywnie wpływać na populacje P. coccinea poprzez redukcję niezbędnych miejsc rozrodu i rozwoju larw. Długi okres rozwoju larwalnego (do trzech lat) dodatkowo zwiększa tę wrażliwość, ponieważ ciągła obecność martwego drewna (przez wiele lat) jest niezbędna. W związku z tym, gatunek ten może służyć jako wskaźnik zdrowia lasu (ekosystemu), szczególnie pod kątem obecności wystarczającej ilości grubego drewna martwego, które jest niezbędne dla szerokiej gamy bezkręgowców saproksylicznych (zależnych od drewna). Działania ochronne powinny zatem koncentrować się na utrzymaniu lub zwiększeniu ilości martwego drewna w odpowiednich środowiskach leśnych, uznając jego wartość ekologiczną wykraczającą poza produkcję drewna.  

Dzienny i eksponowany tryb życia P. coccinea sugeruje kompromis między efektywnością żerowania a ryzykiem drapieżnictwa. Aktywność w ciągu dnia i brak ukrycia sprawiają, że dorosłe osobniki są łatwo wykrywalne przez drapieżniki wyszukujące swoje ofiary za pomocą wzroku (np. ptaki). Ta zwiększona ekspozycja na drapieżniki jest bezpośrednio łagodzona przez ich ubarwienie aposematyczne i toksyczność, wynikająca z obecności kantarydyny.  

Pyrochroa coccinea jak na chrząszcza przystało przechodzi całkowitą metamorfozę, obejmującą stadia jaja, larwy, poczwarki i osobnika dorosłego. Cykl życiowy trwa 2-3 lata. Kopulacja odbywa się wczesnym okresie fenologicznej aktywności dorosłych osobników. Samice składają jaja w skupiskach wśród lub pod obszarami martwej kory na drewnie liściastym, w szczególności dębu i buka, zazwyczaj na powalonych drzewach. Składają również jaja w szczelinach kory lub pniakach. Stadium jaja trwa około 2-4 tygodni.

Stadium larwalne trwa 1 do 3 lat. Larwy rozwijają się w małych grupach. Ich dieta obejmuje rozkładające się drewno, martwe owady znajdujące się pod korą, własne odchody oraz mikroorganizmy zamieszkujące leśne szczątki. Silne żuwaczki przystosowane do rozkładania włókien drzewnych. Ze względu na przedłużony rozwój larwalny i często wiele nakładających się pokoleń jednocześnie zamieszkuje jedno terytorium drzewne, może dochodzić do kanibalizmu. Dane z róznych źródeł sugerują sugerują drapieżnictwo larw na innych larwach owadów w odniesieniu do P. serraticornis, natomiast w odniesieniu do ogniczka większego wskazują na detrytusożerność z okazjonalną padlinożernością (na małych owadach). Larwy są obecne przez cały rok, a przepoczwarczają się wiosną. Wtedy dorosłe maja szanse wykorzystać pojawiające się wiosną chrząszcze z rodziny oleicowaty. Stadium poczwarki trwa około 2-4 tygodni. 

Dorosłe osobniki, po wyjściu z poczwarki, uzyskują pełne ubarwienie po 36 godzinach. Zazwyczaj pojawiają się w kwietniu, stają się najliczniejsze w maju i na początku czerwca, zmniejszają liczebność w lipcu i bardzo rzadko są spotykane w pozostałych miesiącach. Ich obecność pokrywa się z obecnością dorosłych oleic. 

Rozkładające się drewno, choć bogate w składniki odżywcze, jest zasobem stosunkowo stabilnym, ale powoli ulegającym degradacji, a nie szybko zużywanym lub efemerycznym, jak świeże liście. Długi okres życia w stadium larwalnym pozwala w pełni wykorzystać dostępne składniki odżywcze w pojedynczej kłodzie, maksymalizując wzrost i akumulację energii przed przepoczwarczeniem. Obecność nakładających się pokoleń dodatkowo optymalizuje wykorzystanie zasobów w czasie, zapewniając ciągłe przetwarzanie martwego drewna. Ta strategia cyklu życiowego sugeruje, że dostępność stabilnego, rozkładającego się drewna w dużym kawałku (cały pień a nie popiłowane klocki drewna) jest nie tylko wymogiem siedliskowym, ale fundamentalnym ograniczeniem ekologicznym, kształtującym cykl życiowy gatunku. Zakłócenia, które fragmentują lub usuwają takie zasoby, nieproporcjonalnie wpłynęłyby na przeżywalność larw i stabilność populacji, ponieważ baza zasobów byłaby niewystarczająca dla ich długiego rozwoju.

Rozkład drewna jest procesem dynamicznym, a jego właściwości fizyczne i chemiczne (np. integralność kory, zawartość wilgoci, kolonizacja grzybów) zmieniają się w czasie. Specyficzne właściwości fizyczne rozkładającego się drewna (zmiana twardości kory na luźną) są kluczowe dla różnych stadiów rozwoju larwalnego. Oznacza to, że nie tylko jakiekolwiek martwe drewno, ale martwe drewno w różnych stadiach rozkładu, jest niezbędne do utrzymania ciągłej populacji przez całą fazę larwalną. To zjawisko, znane jako sukcesja martwego drewna, jest kluczowe dla ochrony owadów saproksylicznych (w tym ogniczka większego), ponieważ różne gatunki lub stadia życiowe często specjalizują się w różnych etapach rozkładu (etapach sukcesji ekologicznej w kłodzie drzewa).

Dorosłe osobniki P. coccinea są znane z tego, że w kręgu kandarydynowym chrząszczy z rodziny oleicowatych. Obserwowano, że żerują na gatunkach takich jak Meloe brevicollis, Meloe proscarabaeus i Meloe violaceus. To zachowanie pokarmowe jest powiązane z "mechanizmem kantharofilicznym" obejmującym przekształcanie właściwości kantarydyny, toksycznej substancji chemicznej wytwarzanej przez chrząszcze oleicowate. Kantarydyna działa jako feromon dla samców i samic znajdujących i jest ważnym czynnikiem w selekcji płciowej w rodzinie Pyrochroidae. Ogniczki pozyskują kantarydynę ze zjadanych olei. Same nie produkują tej trucizny i zdobywają ją w środowisku. Dzięki kantarydynie same są trujące, jak i jaja, składane przez samice. P. coccinea prawdopodobnie pozyskuje kantarydynę z konsumowanych chrząszczy oleicowatych, a następnie metabolizuje ją lub modyfikuje, aby wytworzyć feromon niezbędny do kopulacji. Sugeruje to adaptacyjną strategię, w której chemiczna substancja obronna jednego gatunku jest wykorzystywana do komunikacji rozrodczej u innego. Ta pozyskana substancja chemiczna może również przyczyniać się do własnej toksyczności P. coccinea (aposematyzmu), wzmacniając jego obronę. Jest to wyrafinowany przykład ekologii chemicznej, gdzie chrząszcz wykorzystuje chemiczną obronę innego gatunku dla własnego sukcesu reprodukcyjnego i prawdopodobnie wzmocnionej obrony. Podkreśla to złożone relacje troficzne i chemiczne, które wykraczają poza proste łańcuchy pokarmowe, demonstrując głębokie powiązania ewolucyjne między drapieżnikiem a wyspecjalizowaną ofiarą.

Wyraźne nawyki żywieniowe larw i dorosłych osobników P. coccinea (larwy detrytusożerne/padlinożerne, dorosłe osobniki wyspecjalizowane w drapieżnictwie) wskazują na podwójną rolę troficzną w ekosystemie. Różne stadia życiowe często zajmują odmienne nisze ekologiczne w obrębie tego samego gatunku, co zmniejsza konkurencję wewnątrzgatunkową o zasoby i maksymalizuje ich wykorzystanie w danym środowisku. Larwy znacząco przyczyniają się do dekompozycji i obiegu składników odżywczych poprzez rozkład martwego drewna, działając jako pierwotni destruenci. Dorosłe osobniki, poprzez swoje wyspecjalizowane drapieżnictwo na chrząszczach oleicowatych, pełnią rolę kontroli biologicznej na swoim specyficznym poziomie troficznym. Ta podwójna rola sprawia, że P. coccinea jest wieloaspektowym czynnikiem, przyczyniającym się do zdrowia ekosystemu leśnego, uczestnicząc zarówno w procesach dekompozycji, jak i w drapieżnym łańcuchu pokarmowym. Ogniczki są czynnikiem regulującym liczebność pasożytujących na pszczołach oleic

Rola larw jako pierwotnych destruentów martwego drewna pozycjonuje P. coccinea jako "inżyniera ekosystemu" w środowiskach leśnych. Rola larw w dekompozycji wykracza poza proste odżywianie; aktywnie modyfikują one środowisko leśne, tworząc mikrosiedliska (np. tunele, galerie) i ułatwiając przepływ składników odżywczych. Organizmy, które znacząco zmieniają fizyczny, chemiczny lub biologiczny stan ekosystemu, są uważane za inżynierów ekosystemu. Detrytusożercy są kluczowi dla obiegu składników odżywczych, rozkładając złożoną materię organiczną na prostsze formy. Poprzez rozkład grubego drewna martwego, larwy P. coccinea ułatwiają uwalnianie składników odżywczych z powrotem do gleby, co przyczynia się do ogólnego zdrowia i struktury dna lasu. To podkreśla ich znaczenie dla ogólnego zdrowia lasu. Spadek liczebności takich gatunków saproksylicznych może sygnalizować zakłócenie fundamentalnych procesów ekologicznych, takich jak obieg składników odżywczych i zapewnianie siedlisk dla innych organizmów.

Aby zapewnić ochronę ogniczka większego i innych bezkręgowców saproksylicznych, działania ochronne powinny obejmować sadzenie rodzimych drzew i pozwalanie na dziki wzrost części ogrodów lub terenów leśnych, w szczególności poprzez utrzymywanie martwego drewna i powalonych drzew.

Podsumowanie biologii ogniczka większego

Pyrochroa coccinea, czyli ogniczek większy, to fascynujący gatunek chrząszcza, którego biologia i ekologia są ściśle powiązane z obecnością martwego drewna w ekosystemach leśnych. Jego cykl życiowy, charakteryzujący się długim stadium larwalnym trwającym do 3 lat i obecnością nakładających się pokoleń w jednej kłodzie, świadczy o głębokiej adaptacji do stabilnych, choć powoli rozkładających się zasobów. Larwy, jako kluczowi destruenci, odgrywają istotną rolę w obiegu składników odżywczych, przekształcając martwe drewno w użyteczne formy.

Dorosłe osobniki wykazują unikalne zachowanie drapieżne, specjalizując się w żerowaniu na chrząszczach oleicowatych. Ta interakcja troficzna jest jeszcze bardziej złożona przez mechanizm kantarofiliczny, w którym kantarydyna, toksyna pozyskiwana z ofiar, jest wykorzystywana jako feromon w procesie selekcji płciowej. To zjawisko podkreśla wyrafinowaną sieć chemicznych powiązań w ekosystemie, gdzie obrona i rozmnażanie są ze sobą nierozerwalnie związane.

Na koniec infografika z podsumowaniem. Skryptu nie potrafię ręcznie zmodyfikować by usunąć niepewne informacje i zmienić wygląd graficzny, wklejam więc link: https://g.co/gemini/share/88f5f035ac7b