Czy Halloween ratuje polskie społeczności lokalne? Zanim skomentujesz przeczytaj cały tekst. Nie oceniaj po samym tytule.
Zacznę od wspomnień z dzieciństwa, gdy mieszkałem na wsi, na północnym Starym Mazowszu. Wtedy w okolicach Świat Bożego Narodzenia i Nowego Roku pojawiali się kolędnicy. W naszym przypadku były to dzieciaki i podrostki, czasem osoby dorosłe, przebrane, z jakimiś prostymi i improwizowanymi tekstami. Chodzili od domu do domu i zawsze coś do zjedzenia lub wypicia dostawali (zapłata w naturze). Własny wysiłek by coś dostać. A my mieliśmy chwilę zabawy. Przypomnę, że to były czasy jeszcze bez telewizji a tym bardziej internetu i smartfonów. Z literatury wiem, że nawet na wsiach bywały i bardziej profesjonalne grupy, z dobrze dopracowanymi strojami, z dialogami i mini przedstawieniem. Lepsza sztuka to i mogli liczyć na większe datki. Mały, wiejski teatr w pełni amatorski. A przede wszystkim zabawa i integracja społeczna. Wygłupy w domu. To był czas wspólnoty, zabawy i wzajemnej życzliwości. W tych spotkaniach tkwiła magia świąt, a dla nas, dzieciaków, była to doskonała okazja, by zarobić słodycze lub inne smakołyki i poczuć się częścią społeczności. Ja osobiście nie uczestniczyłem w takiej kolędniczej trupie. A z chęcią bym spróbował. Na wsi mieszkałem krótko, jako przyjezdny z miasta, nie zdążyłem więc wrosnąć w lokalną tradycję.
Kiedy przeprowadziłem się ponownie do miasta, ten piękny zwyczaj jakby wyparował z mojego horyzontu. Zniknęły wspólne kolędowania, a wraz z nim poczucie sąsiedzkiej więzi. W blokowiskach, gdzie każdy żył swoim życiem, trudno było o takie spontaniczne spotkania. W miejskich blokowiskach następował rozpad społeczności. Brak było przestrzeni i rytuałów by się spotykać i poznawać, by nawiązywać relacje. Czas i kulturową przestrzeń systematycznie wypełniała coraz bardziej telewizja. A potem internet i smartfony. Podwórka opustoszały nie tylko z powodów demograficznych.
Aż tu nagle pojawiło się Halloween. Na początku traktowane z rezerwą, dziś zyskuje coraz większą popularność. Przebrane dzieciaki, chodzące od drzwi do drzwi z okrzykiem „cukierek albo psikus”, przypominają mi tamte dawne, magiczne chwile. Oczywiście, Halloween to nie tylko tradycja, ale też element popkultury, jednak warto docenić jego potencjał integracyjny.
Współczesne życie, pełne pośpiechu i izolacji, sprawia, że coraz rzadziej znajdujemy czas na sąsiedzkie relacje. Halloween może być szansą na to, by to zmienić. To okazja, by wyjść z domu, poznać nowych ludzi i spędzić czas w miłej atmosferze. Nawet jeśli didaskalia są pozornie straszne. Nawet jeśli przygotowania do tego święta są proste – wystarczy pomysłowy strój i kilka słów wierszyka – efekt może być zaskakujący. W moim rozumieniu społecznie wartościowy.
Skąd rezerwa do Halloween? Że to z telewizji i że jest obce kulturowo? Halloween to nowa i stara tradycja zarazem, przebrane dzieciaki chodzą od domu do domu i urządzają improwizowane mini przedstawienia. Proste działania. Muszą się napracować nad strojami, czasem angażują się i rodzice. Jaki efekt? Było nie było większa integracja sąsiedzka. Mamy okazję poznać się nieco bardziej i jest okazja na podwórkowe wygłupy. Żadna wielka sztuka, ot tylko improwizowane stroje i proste kwestie bo nie wymagamy sztuki teatralnej i zapamiętania rozbudowanych kwestii dialogowych. Pełna amatorszczyzna w dobrym słowa tego rozumieniu.
Ostatnio w okresie Nowego Roku po domach chodzili kolędnicy, najczęściej imigranci i dorośli. Wzbudzali nieufność i też ich nie przyjmujemy, mimo, że wpisują się w starą polską tradycję kolędowania. Dlaczego nie przyjmujemy? Bo imigranci czyli obcy. Halloween złe bo to obce, kolędowanie w pełni nasze ale w wykonaniu imigrantów (chcących coś dostać do zjedzenia albo i w formie drobnych datków finansowych) – też złe, bo oto „obcy”. A może to z nami jest coś nie tak?
Zwalczać Halloween jako coś obcego w naszej kulturze? Przecież to wigilia wszystkich świętych a więc jest mocno osadzone w tradycji chrześcijańskiej. Zawiera także naleciałości starszej, jeszcze pogańskiej tradycji, również naszej. Wszak celebrujemy w literaturze dziady (słowiańskie). Fakt, że Halloween powraca do nas za sprawą telewizji i z Ameryki. Jest współcześnie popkulturowe i zglobalizowane.
Społeczny efekt Halloween? Poznajemy sąsiadów. Lub przynajmniej ich dzieci. Czyli w sumie coś dobrego, coś co ratuje nasze społeczności lokalne. Jesteśmy pozamykaniu w czterech ścianach, poodgradzani płotami i patrzymy tylko w ekrany telefonów lub smartfonów. A Halloween jako nieliczne teatralne i improwizowane rytuały przywracają nam klimat podwórka i społeczne bycie ze sobą. Daje nam okazję. Czy skorzystamy?
Innym, zanikającym przykładem jest lany poniedziałek. Z wiejskich czasów pamiętam gonitwy po podwórku i wzajemne oblewanie się dzieciarni. Pod koniec XX w. tak się spopularyzował w nowej, miejskiej tradycji, że przeradzał się wręcz w uliczne chuligaństwo. Teraz zniknęło. Nie potrafiliśmy z lanego poniedziałku zrobić zabawy integracyjnej. Bo nie jest łatwo dawne, wiejskie tradycje zaadoptować do współczesności.
Halloween to nie tylko okazja do zabawy, ale też do refleksji nad tym, jak żyjemy i jakich relacji pragniemy. Może warto wykorzystać ten czas, by odbudować więzi społeczne i stworzyć bardziej przyjazne otoczenie dla siebie i swoich bliskich? Samo jedno Halloween nie wystarczy. Nie zwalczajmy zatem Halloween tylko twórzmy i adoptujmy i inne okazje do sąsiedzkiego czy ulicznego bycia razem. W ten sposób odbudujemy nasze polskie, lokalne społeczności.
PS. A zdjęcie? Niewiele wiąże się z tematem Halloween, zrobione na ulicy w Toruniu. Uliczna sztuka w przestrzeni publicznej. Czyli jednak dobrze wpisuje się w temat niniejszego eseju. Bądźmy ze sobą razem, na różne sposoby, ludycznie i artystycznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz