16.10.2018

Jesienny sezon na biedronkę azjatycką - bać się czy nie, oto jest pytanie !

(W pobliżu mojego domu biedronki mają dużo mszyc do zjedzenia - widać je na liściach trzciny.)
Jesień biedronkami się zaczyna. Tak można byłoby zacząć tę opowieść. Od kilku lat jesienią w mediach dużo jest o biedronkach azjatyckich. Widać to także po ruchu w internecie. Dominuje strach i sensacja. Sensacyjne wiadomości lepiej się "sprzedają", bardziej przykuwają naszą uwagę. Biedronka azjatycka, ninja, arlekin pojawiła się u nas niedawno. W Olsztynie obserwowana jest od 2010 roku (mogła być trochę wcześniej, ale nikt znający się na rzeczy nie poinformował publicznie). Teraz występuje masowo - jest gatunkiem pospolitym. I jest bez wątpienia gatunkiem inwazyjnym. Dlaczego wywołuje medialną niemalże panikę? Mamy tu dwa problemy: gatunków obcych i inwazyjnych oraz naszego kontaktu z przyrodą (chwasty i robale?).

Gatunek inwazyjny to taki, który jest obcy dla naszej przyrody, czyli pojawił się zupełnie niedawno. Najczęściej za sprawą zamierzonego lub niezamierzonego przeniesienia (zawleczenia) przez człowieka. Jeśli szybko powiększa areał swojego występowania to nazywany jest inwazyjnym. Jeśli rodzimy gatunek szybko powiększa swoją liczebności i zasięg to nazywamy go ekspansywnym. W przyrodzie nic trwałego. Czy gatunki obce a zwłaszcza inwazyjne są groźne dla naszej przyrody? To zależy. Mogą wypierać nasze rodzime. W lokalnej różnorodności biologicznej nic się nie zmieni, na przykład w rzekach i jeziorach były raki i są raki (co prawda inne gatunki, zamiast raka szlachetnego obecnie jest rak amerykański czyli pręgowany). Ale w skali globalnej zmniejsza się liczba gatunków, bo gatunki obce i tak gdzieś występują (obszar, z którego przybyły) a z biosfery znikać może gatunek lokalny. Czyli globalnie ubywa, mimo że lokalnie liczba i różnorodność może pozostać taka sama. Człowiek ułatwia dyspersje i rozprzestrzenianie się gatunków, doprowadzając do ujednolicania składu gatunkowego ekosystemów. I właśnie to zjawisko ekolodzy oceniają negatywnie. Często jednak gatunki obce wchodzą w pustkę, bo najpierw na skutek innych działań człowieka zanikają lokalne biocenozy i w te pustkę (lukę) wchodzą przybysze z zewnątrz (na ewoulucję, specjację, trzeba byłoby czekać znacznie dłużej). Sama dyspersja jest zjawiskiem jak najbardziej naturalnym i występującym od milionów lat. Teraz jednak za sprawą człowieka uległo to znacznemu przyspieszeniu. Podsumujmy: nie każdy gatunek obcy i inwazyjny to groźne i złe zjawisko.

Drugim problemem jest nieznajomość rodzimej przyrody. Przeciętny człowiek boi się wszystkiego: "robali i chwastów". W mieście i na wsi tępi robale i chwasty bo nie rozumie. Boimy się tego, czego nie znamy i nie rozumiemy (np. brak łąk kwietnych w mieście to efekt "tępienia chwastów" i preferowanie koszarowej estetyki). A nie znamy, bo siedzimy w murach, samochodach, przy telewizorach i smartfonach. Nie wiemy co i dlaczego za oknami się dzieje. I pośród tych wszystkich "bójstw" jest strach przed inwazją biedronek azjatyckich. Widzimy je licznie w szparach okien i panikujemy. Nie wiemy czy to coś złego czy dobrego.

Wczoraj dostałem zapytanie o biedronkę azjatycką z redakcji Gazety Olsztyńskiej z taką informacją: Do naszej redakcji zadzwoniła zaniepokojona czytelniczka: — Tylko w sobotę do mojego domu wleciało 10 biedronek. Doszło do tego, że bałam się otworzyć okno. Biedronki wyglądały inaczej niż zwykle. Były bordowe. Nie widziałam jeszcze biedronek w takiej ilości. Czy one gryzą? — zapytała. Bać się otwierać okno z powodu dziesięciu biedronek? A czyż smog nie straszniejszy? Albo hałas z ulicy? Oba bez wątpienia negatywnie wpływają na zdrowie i jakość życia....

Sądząc po wzmożonym ruchu medialnym to mamy najazd obcych. Imigrantów. Mam na myśli szum wokół biedronki azjatyckiej. Gatunek niewątpliwie obcy w naszej faunie. Strach jednak jest zdecydowanie nadmierny. A wszystko najpewniej za sprawą tekstów w mediach, w tym internetowych. Taki gorący temat. Na dodatek lubimy się straszyć końcami świata i innymi niezwykłościami. W Olsztynie biedronka azjatycka po raz pierwszy zaobserwowana była w 2010 roku . Kilkakrotnie o niej pisałem (a jesienią do tych tekstów wiele osób zagląda, co widać po statystykach i linkach). Ponieważ w ostatnich dniach często pytany jestem o tego uroczego owada, to kolejny raz o nim opowiadam. Niech idzie świat do ludzi ciekawych przyrody wokół nas.

Sensacyjność biedronki azjatyckiej związana jest z ekologią i miastami. Opowieść jednak warta jest uwagi, bo w tle pojawi się potencjalne lekarstwo ma groźne, ludzkie choroby. Nie jest przypadkiem, że jesienią masowo pojawiają się w naszych domach – niczym najazd azjatyckich koczowników lub niczym zalew tanich i tandetnych azjatyckich towarów. W sterylnych warunkach miejskich większa liczba biedronek na ścianie i na oknie wzbudza panikę. Same jednak biedronki mogą dać nam lekarstwo na malarię i gruźlicę. Wymaga to jednak określonych badań naukowych.

Któregoś roku, pewnego, jesiennego ranka zadzwonił pan z Radia Olsztyn z pytaniem czy nie znajdę kilku chwil, bo jest „epidemia biedronek w Olsztynie”. Znaczy jest temat medialny (jest sezon ogórkowy ale jest i sezon biedronkowy). Epidemii oczywiście nie ma. A "inwazja" za kilka lat zapewne minie, tak jak to było z ekspansją szrotówka kasztanowcowiaczka (motyl zjadający liście kasztanowców). Będzie inny, gorący temat. I dobrze, bo o czymś trzeba międzyludzko rozmawiać - o samej pogodzie a tym bardziej o politykach się nie da.

W ostatnich latach sporo było można usłyszeć o biedronce azjatyckiej. Skalę zainteresowania wskazywały pytania wspomnianego już dziennikarza radiowego: czy są krwiożerczymi czy napadają ludzi, skąd się wzięły itd. Strach ma wielkie oczy. W każdym razie masowe pojawy biedronki azjatyckiej są dla nas nietypowe (a przynajmniej do niedawna były nietypowe). Ekolodzy podsycają emocje pisząc o gatunku obcym i zagrażającym naszej bioróżnorodności. Czy jest jakieś zagrożenie? Same biedronki, jako drapieżniki, są w jakimś sensie krwiożercze, ale na ludzi nie napadają i nie atakują. Może tylko ewentualnie mogą u niektórych osób wywoływać alergie – ale co teraz nie jest alergenem? Bać się ich powinny mszyce i inne małe bezkręgowce.

Niniejsza opowieść jest o biedronce Harmonia axyridis, zwanej biedronką azjatycką, arlekinem lub ninja (czyt. nindża). Pochodzi ona z rejonu wschodniej i środkowej Azji, ale do Polski dotarła nie ze wschodu (choć byłoby bliżej), ale przez Europę Zachodnią. Takie to są kręte drogi inwazji gatunków obcych. W zasadzie bardzo podobna jest do biedronki siedmiokropki, naszej rodzimej, więc w panice przed biedronkami wschodnimi możemy wyrządzić krzywdę naszej tutejszej bożej krówce. Tak jak w panicznej obawie przez barszczem Sosnowskiego tępimy czasem arcydzięgla litwora, staroduba czy dzięgiela leśnego.

Historia biedronki azjatyckiej zaczęła się wiele lat temu, gdy poszukiwaliśmy biologicznych metod zwalczania szkodników. Dość szybko ludzie odkryli, że biedronki jako drapieżniki, odżywiające się małymi mszycami, mogą pomagać w zwalczaniu szkodników roślin. Nie środki chemiczne ale właśnie naturalni sprzymierzeńcy w walce ze szkodnikami upraw. Naszą rodzimą biedronkę siedmiokropkę zawieziono w inne miejsca, także do Ameryki czy na Nową Zelandię (tam jest gatunkiem obcym!). Ale biedronek łatwych w hodowli i wygodnych do stosowania w ochronie roślin jest więcej. Pośród wielu innych eksperymentowano także z biedronką azjatycką. Już w 1916 roku biedronkę ninja przewieziono do USA i tam wykorzystywano do walki z mszycami. Trzeba było wielu lat, aby „uciekła” z hodowli i upraw do środowiska naturalnego. Po kilku dziesięcioleciach biedronka azjatycka okazała się gatunkiem inwazyjnym, szybko rozprzestrzeniającym się po świecie – pojawiła się w Ameryce Południowej.

W Europie Zachodniej pojawiła się około 1982, sprzedawana komercyjnie jako biologiczny środek ochrony roślin przed mszycami. wyrządzającymi szkody w uprawach. Ale do Europy została sprowadzona dużo wcześniej, bo w 1964 r. na Ukrainę oraz w 1968 r. na Białoruś. Ekspansja w Polsce zaczęła się jednak od zachodu. Wydaje się to paradoksalne. W 1982 introdukowano ją we Francji ale w warunkach naturalnych zaobserwowano ją tam dopiero w 1991 roku. Potem w kolejnych latach pojawiała się w Belgii, Niemczech, Grecji, porem pojawiła się w Afryce. W Polsce po raz pierwszy zaobserwowano w warunkach naturalnych w 2006 w Poznaniu. W Olsztynie po raz pierwszy informacje o obecności tego gatunku pojawiły się w 2010 roku. Teraz i u nas występuje masowo. Sam ją mogłem na balkonie w dużej licznie oglądać w kolejnych latach.

Są płodne a więc spełniają cechy gatunku, który może łatwo stać się inwazyjnym. Samica w ciągu jednego dnia składa około 25 jaj. Niby niewiele, ale w ciągu swojego życia składa już od 1,5 tys. do 4 tys. jaj. Biedronki azjatyckie żyją przeciętnie od 5 tygodni do trzech miesięcy, ale mogą dożyć nawet 3 lat (w sprzyjających warunkach). W dogodnych warunkach może być do 5 pokoleń w ciągu roku. Szybko więc mogą zwiększyć swoją liczebność. Larwa rozwija się ponad 10 dni, w tym czasie zjada od 90 do 370 mszyc. Dorosłe owady są równie mszycożerne – zjadają od 15 do 65 mszyc dziennie. A jeśli mszyc zabraknie odżywiają się innym, małymi bezkręgowcami, w tym jajami i larwami innych biedronek. Stąd obawa o nasze rodzime gatunki. Ale takie troficzne relacje zachodzą i w drugą stronę. Poza bezkręgowcami biedronki azjatyckie mogą odżywiać się także pyłkiem kwiatowym i nektarem, oraz mogą nadgryzać dojrzałe owoce, np. winogrona, jabłka. Żerują na owocach uszkodzonych przez ptaki i inne owady, trudno więc uznać ją za szkodnika sadów. Bo i inne gatunki biedronek, nasze rodzime, podobnie się zachowują. Być może panikę przed ninja w dużym stopniu wywołały media, szukające sensacji. Tak jak latem szukano pytona nad Wisłą.

Biedronki ninja (nawiązanie do Azji i cichych zabójców) mają ponad 5 mm długości (są różnej wielkości 5-8 mm, zazwyczaj ciut większe od naszej siedmiokropki, ale mniejsze od oczatki), rude głaszczki oraz charakterystyczną plamkę w kształcie litery "M" na przedpleczu. Ta m-kształtna plamka nie zawsze jest widoczna u wszystkich odmian barwnych. Koloru głaszczek raczej nie dostrzeżemy – wymaga to powiększenia (lupy). Pozostaje przypatrzeć się ubarwieniu (od żółtego i pomarańczowego, przez czerwone aż do czarnego) i kropkom - tych jest od zera do 23, w zależności od odmiany barwnej (duża zmienność jest cechą typową dla gatunków inwazyjnych). Larwy mają charakterystyczne pomarańczowe pasy na bokach odwłoka i cztery brodawki grzbietowe (larwy czwartego stadium).

Jesienna inwazja biedronek nie jest przypadkiem. W październiku migrują do miejsc zimowania. Sygnałem do podjęcia wędrówek jest skracający się dzień. W swojej dawnej. azjatyckiej ojczyźnie migrowały w góry, by przezimować w szczelinach skalnych lub pod kamieniami. Miasto, z betonowymi „skałami” bardzo przypomina takie siedlisko, a szczeliny w oknach – szczeliny skalne. Lecą do mieszkań, gdy jest słonecznie i ciepło – bo to najlepszy czas na migrację dla owadów (są zmiennocieplne). Na dodatek jasne elewacje wabią te biedronki. Lubią zimować w naszym pobliżu, przy domach – bo tu jest ciepło. Wybierają szczeliny pod parapetami, szczeliny między oknami, zakamarki pod sufitem czy za meblami. Inne biedronki szukają podobnego schronienia, ale jest ich znacznie mniej i dlatego może nie zwracamy na nie uwagi.

Ekolodzy i entomolodzy podkreślają, że biedronki azjatyckie są zagrożeniem dla naszych rodzimych gatunków - mogą przyczynić się do zmniejszenia lokalnej bioróżnorodności. Może jednak bardziej biedronka azjatycka wchodzi w pustkę ekologiczną i bardziej widoczna jest na terenach przekształconych, antropogenicznych, zurbanizowanych? Byłaby więc raczej skutkiem spadku różnorodności gatunkowej i swoistego „osłabienia” ekosystemów niż przyczyną tych zjawisk. Czyli bardziej objawem choroby a nie jej przyczyną.

Dlaczego ninja tak dobrze sobie radzi i jest ekspansywna? Być może dzięki swojej hemolimfie (zawarty jest w niej związek harmonina) o silnych właściwościach antybakteryjnych. Być może dlatego znacznie sobie lepiej radzi od innych biedronek w środowisku zmienionym przez człowieka. Bardziej więc wchodzi w pustkę ekologiczną niż agresywnie wypiera inne gatunki. Tak więc masowe pojawy traktujmy jako objaw osłabienia ekosystemów. Powód do niepokoju jest. Warto się nad tym zadumać. Czyli jest zagrożenie, ale nie takie o jakim myślimy. 

Harmonina jest silnym antybiotykiem i jest w stanie zablokować rozwój nawet ludzkich patogenów, np. zarodźca malarii czy prątka gruźlicy. Zatem może warto po pierwsze przyjąć pod swój dach na zimę arlekiny i zainteresować się nimi naukowo i medycznie pod kątem produkcji lekarstw przeciw malarii i gruźlicy. Biedronka azjatycka więc nie tyle może przysporzyć nam kłopotów co wspomóc medycynę. Nie ma tego złego, co na dobre nie można byłoby obrócić – ale do tego trzeba po prostu wiedzy.

Naukowcy z Niemiec odkryli, że hemolimfa biedronki azjatyckiej jest toksyczna dla innych biedronek. A sprawcą jest swoista broń biologiczna, bowiem w hemolimfie stwierdzono pasożytnicze mikrosporydia (występują w jajach i larwach biedronek azjatyckich, ale dla swoich gospodarzy są niegroźne). Inne biedronki nie są jednak na te mikrosporidia uodpornione i zjadając jaja biedronek ninja po prostu giną. Tak oto sami korzystaliśmy z biedronek jako broni biologicznej przeciwko mszycom a okazuje się, że i biedronki stosują swoją broń biologiczną. Ciekawe jest tylko czy biedronki azjatyckie swoją broń biologiczna przywiozły ze swojej azjatyckiej ojczyzny czy też zdobyły gdzieś w trakcie przemieszczeń po całym świecie. To drugie tłumaczyłoby fakt przybycia ninja z zachodu a nie z Ukrainy czy Białorusi, gdzie miałyby krótszą drogę (ale może były bez broni biologicznej).

To co nowe wzbudza w nas emocje i zainteresowanie. Czy biedronki azjatyckie stwarzają problemy dla człowieka? Pojawiają się informacje, że czynią szkody w sadach. Być może, że przy dużej liczebności, gdy już zjedzą mszyce, wtedy odżywiają się dojrzałymi owocami. Ale ile może zjeść taka mała biedronka, nawet jeśli jest w większej liczbie? Może to tylko na siłę szukane „haków” na gatunek obcy, nazywany inwazyjnym. Tak jak panikujemy z nawłocią kanadyjską (roślina uznana za gatunek obcy i inwazyjny), a wydaje mi się, że jej ekspansja bardziej wiąże się z brakiem wypasu i wykaszania a nie przez wypieranie rodzimych gatunków. Ale wróćmy do naszej ninja, uciążliwość wynika z faktu pojawiania się w naszych mieszkaniach w okresie jesiennym i przebywania w okresie zimy. Ugryźć raczej nie ugryzie, chyba, że w obronie własnej. Ale tak mały owad raczej nie przegryzie skóry dorosłego człowieka. Bardziej realne są alergie, które stwierdzono u dzieci jak i dorosłych. Ale co teraz nie jest alergenem? Biedronki w obronie własnej wydzielają żółtawą ciecz – jest to hemolimfa. To ona może wywoływać alergie. Może też zostawiać plamy na ubraniach czy ścianach. Czy dla kilku plam na ścianie mamy się pozbywać sympatycznego owada oraz potencjalnego leku na gruźlicę?

Współczesne nasze mieszkania są bardzo sterylne i mało w ich niestety zwierząt i innych organizmów. Badania medyczne ostatnich lat przekonują, że zbytnia sterylność bardziej szkodzi niż pomaga. System odpornościowy naszego organizmu musi się nauczyć poprawnie działać, w innym przypadku „wariuje” alergiami.

Wspólnotowość widoczna jest także w teorii. W biologii coraz głośniej mówi się o hologenomie, wspólnotowości. A w praktyce codzienne sięgamy po probiotyki. Mamy w sobie co najmniej 1,5 kg bakterii… i bardzo dobrze, bo bez nich życie byłoby nie tylko smutne ale i niemożliwe. Tu mała dygresja skierowana do pań, walczących z nadwagą - spokojnie, ze 2 kg można ująć z wagi, bo to przecież bakterie i jak ubrania nie musimy liczyć... Ale i zwierzęta w domu mogą być pożyteczne. Ja pająków nie wyganiam. Dłużej przeżyją jedynie te synantropijne i semisynantropijne. Krzywdy mi nie robią, a komara czasem zjedzą (ku mojej radości spokojnego snu). Niech więc sobie mieszkają. W naszych domach nie ma już za bardzo szpar i niezaimpregnowanego drewna, gdzie mogłyby żyć różne chrząszcze, a owady chronić się na zimę. Biedronki i złotooki kryją się w szpary okien. Moje osy, co za oknem mieszkały (O osie dachowej, co za moim oknem mieszka), po przymrozkach zniknęły (w tym roku ich nie było). Zapewne tylko zapłodnione samice gdzieś poszukały schronienia na zimę. Nikomu krzywdy nie zrobiły a przy śniadaniu było co oglądać (O trzmielówce co do gniazda os się wkrada). Nie ma w mieście miejsc, gdzie mogłyby chronić się na zimę drobne zwierzęta. Tak jak budek lęgowych dla ptaków, tak i dla bezkręgowców potrzeba schronień w nowych miejskich blokowiskach. W części tę funkcję pełnią hotele dla owadów. Ale to za mało. Grabimy liście z trawników, wycinamy spróchniałe i stare drzewa, to gdzie mają się chronić owady i inne bezkręgowce? Zmuszone sytuacją przychodzą do naszych domów.

Człowiek lubi kontakt z przyrodą i potrzebuje do życia kontaktu z roślinami i zwierzętami. Dlatego mamy w domach tyle kotów i psów (czasem trochę świnek morskich, rybek w akwarium i świerszczy w terrarium, a w zasadzie insektarium). Ale jest ich w mieście zbyt dużo – znaczy się kotów i psów. Stanowią obciążenie i dla nas i dla dzikiej przyrody. Taka biedronka, co schroni się w szparze okna, też jest zwierzątkiem sympatycznym. Można poobserwować, poznać cykl życiowy itd. A nie trzeba wyprowadzać na spacer i nie trzeba sprzątać biedronkowych kup z chodnika. Latem pszyce pozjada. Same korzyści. Dla komfortu mieszkańców warto stawiać na osiedlach estetyczne i trwałe karmniki dla ptaków, by ludzie mogli dokarmiać. Teraz i tak to robią, rzucając nieestetycznie chleb na prawnik. Przydałoby się więcej hoteli dla owadów i domków dla biedronek. I karmników dla dżdżownic. A do tego kompostowników na jesienne liście. Raz że przyjazne środowisku, dwa obniżają koszty utrzymania czystości, a po trzecie mają walory edukacyjne (przydomowy, miniogród zoologiczny). Można siąść z dzieckiem (albo i bez) na ławeczce i poobserwować. A potem wymienić się obserwacjami na Facebooku.

My możemy wyciągnąć inny dla siebie morał: że warto coś/kogoś mieć w sobie lub swoim sąsiedztwie. To daje przewagę ewolucyjną. Tak jak te pająki, co komary wyjadają. Albo małe gryzki co pleśń zjadają. Same korzyści. Zatem … „biedronkę przytul zamiast psa”. Psów i kotów i tak jest zatrzęsienie i wyrządzają duże szkody w dzikiej przyrodzie. Koty zjadają (zabijają) bardzo dużo dzikich, małych ptaków.  A biedronkami, motylami czy złotookami prawie nikt się nie opiekuje.

Czytaj także:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz