12.04.2019

O synergii w turystyce i konektywnym tworzeniu marki regionu


Powyższa grafika jest przykładem jak powstaje wiedza. Oddolnie, w rozproszeniu i konektywnie. Nie jest zwykłą sumą myśli poszczególnych osób, powstaje także w relacjach między tymi ludźmi. System to coś więcej niż suma elementów, to także relacje miedzy tymi elementami i organizacja.

A było to tak, w czasie konferencji pn. „Kształtowanie oferty turystycznej regionu Warmii i Mazur” (11.04.2019 r.), przedstawiłem referat pt. "Tworzenie marki regionu – wspólny wysiłek i wspólne korzyści". Po kilku słowach wprowadzenia i kilku slajdach, przełączyłem widok na program Mentimeter i poprosiłem zebranych o wpisanie trzech słów, kojarzących się z naszym regionem. Miała to być praktyczna ilustracja konektywizmu. Efekt był dynamiczny i ciągle się zmieniający. Na sali obecne były osoby dorosłe z różnych instytucji i przedsiębiorstw, z samorządów, urzędów państwowych, organizacji turystycznych, przedsiębiorcy, związani z turystyką itp. Każdy wpisywał sam, indywidualnie na swoim telefonie, a efekt wspólnej pracy pojawiał się na ekranie. Chmura słów ciągle się zmieniała, w miarę jak "dopływały" głosy kolejnych osób. Wyjaśniłem skąd to się bierze i że wielkość słowa wynika z częstości użycia przez uczestników. Na początku dominowały "jeziora". Włączona była opcja wielokrotnego wyboru. Zatem ciągle zmieniający się efekt wynikał także z interakcji - tego co i jak komentowałem oraz z już widocznych rezultatów. Po 2-3 minutach ponownie przełączyłem widok na prezentację, ale aplikacja działała w tle i uczestnicy mogli w trakcie wykładu jeszcze uzupełniać wpisy (choć finalny efekt nie był widoczny dla wszystkich).

Z czym kojarzy się Warmia i Mazury? Efekt wynikał z chwili, takiego a nie innego składu osób, jak i dyskusji na sali. Nieco inaczej wyglądałaby ta chmura słów, gdyby inne osoby uczestniczyły, gdyby inaczej przebiegała dyskusja itd. Efekt indywidualnych skojarzeń i relacji (interakcji). Wiedza powstaje w rozproszeniu, w wielu miejscach a nie jednym "centrum", z którego rozsyłana jest do wszystkich "podwładnych". Podobnie jest z marką regionu.

Ciekawa jest analiza tych słów. Pojawiają się miejscowości, elementy przyrody, rodzajów aktywności (zachęcam do samodzielnego przeanalizowania). Tak siebie widzimy. W trakcie wykładu nie analizowałem szczegółowo tej chmury. Gdy ostatni raz w czasie spotkania spoglądałem na rezultat, to w aktywności wzięło udział jakieś ok. 70 osób. Na końcowy rezultat wpłynęła jeszcze aktywność kolejnych 30-40 osób. Gdy pojawiały się słowa, wspomniałem że nie pojawiły się jeszcze żadne wulgarne słowa, tak jak to dzieje się w przypadku młodzież, która chce sprawdzić co się stanie gdy napiszą.... Gdy patrzę na rezultat końcowy, to znajduję dwa słowa na "d". Może niechcący sprowokowałem? A może dorośli są jak dzieci - też chcą eksperymentować na różne sposoby? Tak czy siak, w chmurze odbiły się bardzo zróżnicowane nastroje wszystkich uczestników. Wszak miały to być skojarzenia. Jakie myśli kryją się za tymi słowami? Dlaczego ich użyto? Dlaczego mieli takie skojarzenia? To już zupełnie inna historia i inna potrzebna do tego analiza.

Opowiadałem i pokazywałem różne przykłady, poczynając od sieci Cittaslow, poprzez Dziedzictwo Kulinarne Warmii, Mazur i Powiśla, po Lokalne Grupy Działania, koła gospodyń wiejskich (a także prowincjonalnych), grupy takie jak Wimlandia, W Szuwarach itd. Wspomniałem także o znakach i nietypowych trasach turystycznych, podając przykłady z m.in. z Francji.

Nie zdążyłem wspomnieć szerzej o łąkach kwietnych i o tym, jak zostałem seedbomberem. Już nadrabiam te zaległości. Bomber? Toż to jakiś terrorysta, a dokładniej ekoterrorysta! Bo przecież ostatnio ekologów z definicji nazywa się terrorystami, siejącymi zagrożenie. A więc było to tak. W czasie służbowej podróży do Francji dowiedziałem się, że jestem landartowcem i seedbomberem. Podróże kształcą. Pozwalają na dystans do lokalnej sytuacji oraz sprzyjają refleksjom, wynikającym z porównań i ze spotkania tego „innego”. Prowokują także do rozmów.

W czasie odwiedzin, najpierw Limognes (liczny i urokliwy street art z przyrodniczym i artystycznym przesłaniem) a potem w arboretum koło Cruzant, zachwycaliśmy się sztuką uliczną, wykorzystaną m.in. do zorganizowanych i uporządkowanych tras spacerowych. O streetarcie już wiedziałem, dlatego łatwo wyławiałem w przestrzeni publicznej nawet niewielkie formy (widzimy to, o czym wiemy). Sztuka uliczna jest blisko ludzi, ulice są niejako galeriami wystawowymi. Działania artystów codziennie oglądają setki ludzi. A kto jest kustoszem takich wystaw o bezpłatnym i nieograniczonym wstępie? Czasem powstaje spontanicznie i chaotycznie, czasem jest bardzo przemyślana, inspirowana i planowo wkomponowana w krajobraz (w Limognes duża część inspirowana i tworzona przez władze miasta).

Dyskretnie umieszczone tabliczki z qr kodami lub dobrze zabezpieczone przed wandalizmem instalacje z historycznymi zdjęciami lub reprodukcjami dzieł malarskich, ustawionymi w miejscach, gdzie powstawały. Można zobaczyć współczesną przestrzeń, np. most czy uliczkę, i stan sprzed kilkudziesięciu lat, utrwalony fotograficznie. Lub wizję artysty, utrwaloną na jego płótnie. To samo miejsce ale widziane zupełnie inaczej. Nie tylko zachwyca (bo piękne) ale i skłania do refleksji.

Spacerując po prywatnym arboretum de la Sedelle dopiero po chwili dostrzegłem i zrozumiałem czym jest land art. Sztuka ziemi w małej formie. I właśnie w czasie takich spacerów, w rozmowie z doktorantką, dowiedziałem się, że jest coś takiego jak land art. Do tej pory uświadamiałem sobie jedynie street art. I dowiedziałem się także o seedbombingu, czyli rozsiewaniu nasion (od ang. seed – nasiono), a więc zwiększaniu i odtwarzaniu bioróżnorodności. Tak jak mieszczanin w sztuce Moliera uświadomiłem sobie, że „mówi prozą”.

Maluję kamienie, układam je w przestrzeni publicznej, wytrwale dosiewam „chwasty” na miejskich trawnikach… zatem jestem także landartowcem i seedbomberem. Może jeszcze nieporadnym, ale jednak. I w taki sposób współtworzy markę regionu, miejsce gdzie dobrze się żyje.

Będąc już świadomym istnienia land artu, doczytałem, lepiej poznałem i zrozumiałem czym on jest. I miałem okazję podziwiać w naturze, w środkowej Francji (w pobliżu znajduje się szlak turystyczny śladami impresjonistów - ale to już inna opowieść). Dokształcony podróżami będę bardziej skutecznie, efektywnie i intensywnie uprawiał ulotny land art w mikroskali jak i uczestniczył w seedbombingu. Może nawet zrealizuję coś ze studentami, niech i oni doświadczą (a nie tylko dowiedzą się). Tak, marka regionu kształtuje się także w czasie naszych podróży i zwiedzania innych zakątków świata. W relacji z działaniami innych narodów, innych ludzi.

Podróże kształcą. Lepiej zrozumiałem czym jest architektura krajobrazu i czym jest land art. Im więcej wiemy tym więcej dostrzegamy nawet w czasie spacerów. Dostrzeganie sensu i porządku zaaranżowanego przez artystę lub… Stwórcę. Podróż to stan umysłu. Nie trzeba jechać daleko. Wystarczy wyjść na spacer i mieć oczy szeroko otwarte. A w zasadzie umysł.


1 komentarz:

  1. wyszło, że to dziś a nie wczoraj wybrałem się na spacer
    no dziś bo było chwilę po trzeciej
    oblazłem moje blokowisko, niby tylko blokowisko
    już jakoś osiadłe, zachwyciłem się serio
    iluż rzeczy wcześniej nie widziałem, albo widziałem ale zapomniałem
    a mieszkam tu znowu od paru miesięcy po wielu latach
    chyba wyciągnę aparat i zabiorę go na następny spacer

    OdpowiedzUsuń