22.04.2019

O tym jak maść do latania wynalazłem - opowieść dla studentów o pracy aplikacyjnej


Współpraca daje dużo satysfakcji i tworzy rzeczy nowe. Współpraca ze studentami jak i z otoczeniem uniwersytetu. Wspólnota uczących i nauczany i konektywizm - przenikanie się myśli, wzajemne inspirowanie się. Dobra przestrzeń dla kreatywności.

Inspiracją do wynalezienia maści czarownic były zajęcia ze studentami, dyskusje na seminarium i ich pasje. Najpierw byli to studenci biotechnologii, którzy tworzyli domowe kosmetyki z roślinami lokalnymi. Potem popularyzatorskie zabawy "w czarownice" i odszukiwanie starych przepisów na maść czarownic. Do tego prace nad tworzeniem i uruchamianiem międzywydziałowego kierunku dziedzictwo kulturowe i przyrodnicze. To wszystko ukierunkowało moje myślenie. A kropką nad i była współpraca z lokalnymi, małymi przedsiębiorcami z Wimlandii. Ale po kolei.

Słowo wynaleźć ma dwa znaczenia. Po pierwsze wynaleźć czyli odkryć coś nowego, skonstruować wynalazek itd. Niewątpliwie oznacza kreatywność. Po drugie w języku potocznym wynaleźć to wyszukać, wyszperać spośród tego co już jest, tylko gdzieś się zapodziało. Czyli przywrócić na nowo do życia.

Maść czarownic do latania wynalazłem na dwa sposoby. Po pierwsze wyszperałem z zapomnianego dziedzictwa ale i mocno zmodyfikowałem, a więc jest coś na nowo opracowane (nie udałoby się bez współpracy). Maść do latania pojawia się w zupełnie nowym kontekście i znaczeniu. Maść do latania naprawdę kiedyś istniała. A czarownice? Też były ale jedno i drugie miało inne znaczenie niż teraz im przypisujemy. Inaczej te słowa rozumieliśmy.

Odtwarzanie maści czarownic jest formą edukacji przyrodniczej i działaniem na rzecz ochrony bioróżnorodności i atrakcyjności turystycznej prowincji. W ten sposób wspieram kreatywnością gospodarkę lokalną i współpracuję z lokalną przedsiębiorczością. Kontekst kulturowy z nutą dowcipu jest pomocny w promowaniu lokalnej żywności i dziedzictwa kulinarnego. Nasi przodkowie świat poznawali organoleptycznie i obserwując skutki. Świadomie i nieświadomie eksperymentowali na sobie, gdzie głód i choroby motywowały do kolejnych prób i poszukiwań. Teraz korzystamy z ogromnego bogactwa roślin i zwierząt jako pokarmu, kosmetyków, leków. Ale poprzedzały to niezliczone próby wielu pokoleń, w tym otruć, śmierci i różnych porażek.

Sporo z tego dawnego dziedzictwa zapomnieliśmy. Teraz na nowe je odkrywamy. Przykładem jest pokrzywa, która niedawno wróciła do kulinarnych łask a pomogła konsekwentna promocja i pokazywanie pokrzywy w różnorodnych, kulturowych kontekstach. Liczy się nie tylko smak ale i opowieść. Jest więc zupa z pokrzywy, pierogi z pokrzywą czy nawet lemoniada pokrzywowa. Lokalna i unikalna specjalność, w sam raz do pogłębionej turystyki. Dla ludzi poszukujących intelektualnej przygody. To co jedli nasi przodkowie czasem leczyło, czasem przynosiło skutki nieoczekiwane. Czasem można było się otruć a czasem pojawiały się wizje, omamy, halucynacje. Dzisiaj wiemy, że to na skutek różnych substancji działających na nasze zmysły i układ nerwowy. W niewielkich ilościach mogą być lecznicze, w większych mogą okazać się trucizną. Tak jak każde lekarstwo.

Dawniej inaczej rozumiano otaczający nas świat, większym stopniu interpretowano świat jako połączenie sił duchowych i realnych. Wszystko było ze sobą pomieszane. Jeśli jakieś ziele leczyło… to dlatego, że miało moc magiczną czy przy współudziale demonów i sił tajemnych. Dzisiaj identyfikujemy konkretne związki biologicznie czynne i potrafimy opisać ich reakcję w organizmie. Ba, nawet syntetyzować podobne (np. antybiotyki), bo rozumiemy ich działanie na poziomie molekularnym i fizjologicznym. Nasi przodkowie odkrywali, że po zjedzeniu niektórych roślin (lub zwierząt) czują się lepiej, czują się pobudzeni, a czasem mają wizje. Tak odkryliśmy używki takie jak kawa czy herbata, ale i narkotyki. Wiele roślin i grzybów psychotropowych używana była w przeszłości. Niektóre używane były do praktyk szamańskich, bo świat naszych przodków przesycony demonami i siłami duchowymi, które można było umiejętnie wykorzystać do własnych celów (unikać niebezpieczeństwa, pozyskać wiedzę lub bogactwo). Tak powstała maść czarownic, z wykorzystaniem różnych roślin trujących a działających na układ nerwowy. A że dostępność roślin i grzybów psychotropowych była różna w różnych regionach, to i skład owych specyfików był różny. 

Dlaczego czarownice? Bo czarownice, wajdeloci, zamawiacze, szeptuchy to były określenia na ludzi niebezpiecznych, czasem pomagających, czasem szkodzących (rzucających uroki). We współczesnej kulturze filmów i kreskówek, gdy mniej boimy się świata, dawne upiory, zmory, wampiry, czarownice „ucywilizowaliśmy” i sprowadziliśmy do postaci sympatycznych. Tak jak krasnoludki – kiedyś uważane za demony najczęściej szkodzące, przynoszące choroby. Dzisiaj w kulturze krasnoludek to sympatyczny karzełek, pomagający człowiekowi.

Maść czarownic nie służyła do smarowania miotły, ale do „odlotów” duchowych, wizji narkotycznych. Po zażyciu miało się wrażenie lotu… i docierania do innego, duchowego świata. Nie wiem kiedy pojawiała się w popkulturze miotła, ale najstarsze opowieści informowały o wchodzeniu do kotła, po posmarowaniu się maścią. Tłuszcz był elementem konserwującym i rozpuszczającym substancje roślinne. Teraz o tym wiemy. Jednym z wykorzystywanych tłuszczów był smalec gęsi. To na jego bazie przygotowywano maść czarownic, jadło się albo smarowano (w miejscach ciała o cienkiej skórze, by łatwiej wnikały substancje do krwi).

Po przestudiowaniu wielu opracowań historycznych i etnobotanicznych, po odfiltrowaniu treści fantastycznych od przyrodniczych zaproponowałem nowy skład dla maści do latania. We współpracy z kucharzem i restauratorem z Cudnych Manowców powstała manowcowa maść czarownic do latania. Ale w wersji bezpiecznej, bez użycia bielunia czy innych roślin trujących. Odgrzebany stary przepis, nawiązujący do historii oraz dziedzictwa niematerialnego ale przetworzony i na nowo opracowany. Maść czarownic wynaleziona na dwa sposoby: wygrzebana z niepamięci i o składzie na nowo opracowanym.

Dlaczego pozostawiam nazwę na poły fantastyczną – maść do latania? Nie żeby oszukiwać i dawać złudną nadzieję na latanie wbrew prawom fizyki, ani by promować dopalacze i inne narkotyki. Po to, by nawiązywać do bogatego dziedzictwa niematerialnego i przywracać zapomniane dziedzictwo kulinarne z wykorzystaniem takich „chwastów” jak bylica pospolita czy bluszczyk kurdybanek. Na nowo eksperymentować w kuchni i korzystając z lokalnej bioróżnorodności wynajdować nowe przepisy… albo odtwarzać stare. Ma to posmak archeologii eksperymentalnej i współczesnej innowacyjności.

Nie samym jedzeniem człowiek żyje ale i kulturą. Bylicę pospolitą, dawniej uważaną za roślinę magiczną, wykorzystywano także w noc świętojańską. Dlatego debiut manowcowej maści do latania odbył się w Noc Świętojańską. Degustacji towarzyszyły opowieści etnobotaniczne i historyczne oraz przecudna muzyka Ani Brody. Sama nazywa swoje granie jako muzyka elficka. Na starym instrumencie i w nawiązaniu do archaicznych stylów śpiewu (tzw. biały śpiew). Stara tradycja w zupełnie nowej aranżacji. Pełen folkloryzm, czerpanie z dziedzictwa ale i tworzenie czegoś zupełnie nowego, oryginalnego.

Smalec z gęsi… jest zdrowy ze względu na zwartość tłuszczów nienasyconych. W dobie „walki” ze „złym cholesterolem” warto przywrócić gęsinę tradycji kulinarnej. Poza hodowlą fermową polskiej wsi warto przywrócić małe, domowe hodowle i to najlepiej stare rasy zwierząt. Nie tylko polską gęś kołudzką białą ale wiele innych, starych i zapominanych ras. Przy okazji mogą .. gęsi robić za kosiarki do trawy. Mamy więc dwa motywy odtwarzania maści do latania: ochronę bioróżnorodności w postaci przywrócenia bylicy pospolitej na polskie i restauracyjne stoły oraz ochronę starych ras gęsi (a przy okazji bioróżnorodności łąki spasanej przez gęsi a nie wykaszanej kosiarką). Trzecim motywem jest dziedzictwo kulturowe. I jest jeszcze czwarty motyw: wsparcie lokalnej turystyki i lokalnych producentów żywności. Żywność wysokiej jakości potrzebuje wsparcia i ułatwienia współpracy małym przedsiębiorcom produkującym żywność, pensjonatom i restauracjom, rękodzielnikom. Maść do latania ma wspierać powstająca sieć współpracy, nazwanej Wimlandią. Jest to jedno z wielu zaplanowanych działań.

W tym roku też coś wynajdę. Mam przynajmniej takie postanowienie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz