Nie tylko w czasie tej debaty padły słowa, że nie warto rozsmarowywać pieniędzy po zbyt wielu szkołach, lepiej skoncentrować się tylko na kilku – tam będzie grubiej. W jakimś stopniu oddaje to cel wprowadzanych zmian: inaczej rozdysponować pieniądze na naukę i uczelnie wyższe. A jeśli tak, to system ewaluacji jest tylko narzędziem by zróżnicować uczelnie i części zabrać. W ten sposób najlepsze ośrodki dostaną więcej. Przypomina to zabawę w krzesła: stawia się na sali kilka krzeseł a w zabawie bierze udział więcej osób niż miejsc siedzących. Na sygnał wszyscy próbują usiąść. Kto się spóźni i nie znajdzie swojego krzesła ten odpada (stąd rywalizacja i przepychanki). W następnej rundzie usuwa się jedno krzesło i zabawa trwa dalej. Tak po kolei usuwane są krzesła aż do jednego, ostatniego.
Zamiast więc wzmacniania nauki poprzez zwiększenie odsetka PKB, kierowanego na badania, ośrodkom peryferyjnym trochę się uszczknie by wzmocnić kilka centralnych. Można znaleźć jakieś argumenty za takim postępowaniem. Jednak skutkiem ubocznym będzie centralizacja szkolnictwa i nauki, w czasach kiedy trwająca trzecia rewolucja technologiczna opiera się na decentralizacji, np. produkcji energii (energia odnawialna jest rozporoszona), produkcji przemysłowej czy bardzo wyraźnie widocznej w przestrzeni internetowej. Centralizacja to przeżytek przemijającej epoki przemysłowej. Ośmielam się twierdzić (być może się mylę), że to nie tylko sprzeczne jest ze zrównoważonym rozwojem społecznym, ale i z trendami cywilizacyjnymi. Nie zwiększy to konkurencyjności naszej gospodarki ani innowacyjności przedsiębiorstw. Jeszcze smutniejsze będą skutki społeczne bo uniwersytety pełnią ważną funkcję kulturotwórczą.
Na pytanie „Jakie korekty powinny zostać wprowadzane w obecnie obowiązującym systemie?” odpowiem - żadne. Nie ma to większego znaczenia. To tak jakby zastanawiać się nad konstrukcyjnymi korektami w syrence czy trabancie. Owszem, takie działania miałyby sens 50 lat temu ale nie teraz. Współczesne samochody są zupełnie inne i zmodernizowany trabant nie stanowiłby żadnej konkurencji. Przez tę analogię chcę powiedzieć, że moim zdaniem system oceny punktowej obecnie w Polsce funkcjonujący i wdrażany jest z innej epoki. Bazuje na behawioryzmie, systemie kar i nagród. Owszem, to działa, ale współczesny świat potrzebuje sprawniejszych systemów motywowania i zarządzania. To tak jakbyśmy szlifowali system kar i nagród w systemie niewolnictwa. Coś zawsze można ulepszyć (troszkę zwiększy się efektywność). Tyle tylko, że jak historia pokazała systemy oparte na niewolnictwie przegrały w konkurencji międzynarodowej z feudalizmem a ten z kapitalizmem – zupełnie inna efektywność pracy.
Behawioryzm to odkrycie z przełomu XIX i XX wieku oraz połowy XX wieku. Nie uwzględniał czynnika relacji między osobnikami, skupiał się na karach i nagrodach (bodźcach, odruchach itd.), dość prostym kształtowaniu odruchów i motywowaniu. Tak, to działa, ale są lepsze sposoby motywowania zwłaszcza w działalności twórczej.
Nowszymi koncepcjami powstawania nauki jest konstruktywizm oraz konektywizm. Ten ostatni dostrzega relacje między elementami i funkcjonowania sieci. W małych społecznościach nauka bazowała na indywidualnych działaniach. W dużych, globalnych społecznościach, coraz bardziej uwidacznia się współpraca dużych zespołów. Po części wynika to także z coraz bardziej wyrafinowanej a przez to drogiej aparatury.
Nowy system wprowadza pewne zmiany w sposobie oceny pracownika, liczenia jego wkładu. Będą zmiany, ktoś zyska, ktoś straci. Czy energia indywidualnych poczynań skierowana zostanie na zmiany jakościowe i usprawnienie efektywności i ważności badań naukowych czy raczej tylko na zmiany dostosowawcze (organizacyjne, biurokratyczne, czasem pozorowane)?
Głos, jaki usłyszeć można wiele: „Wydaje mi się, że nowy sposób oceniania i liczenia punktów nie jest dobry. Po pierwsze, wprowadza niezdrową konkurencję pomiędzy pracownikami w jednostkach, konkurencję o udział w publikacji, w badaniach, co nie sprzyja współpracy. Po drugie, wprowadza strach o pracę: nie zdołam opublikować "swoich" slotów - stracę pracę (!), to jest paraliżujące a nie mobilizujące (przynajmniej dla części pracowników); dodatkowo kompletnie zniechęca do ważnych badań długoterminowych ("już muszę mieć wyniki i już muszę mieć publikacje"). Po trzecie, myślę, że nadal nie wiemy dokładnie jak liczyć udział w publikacjach, czy tzw. sloty; kogo liczymy, kogo nie itp., nawet nie jestem pewna czy jest cały czas taki sam system czy się zmieniał. Po czwarte, w mojej opinii, jest bardzo krzywdzące to, ze na jednej Uczelni, dla każdego wydziału jest inny punkt odcięcia dla publikacji, np. dla nas liczą się tylko publikacje za co najmniej 100 pkt a na innych wydziałach przyrodniczych już za 40 pkt; to jest przepaść! Przecież pracując na jednej Uczelni, mamy jednego pracodawcę, podobne zarobki, podobne możliwości (przynajmniej tak mi się wydaje) - dlaczego mamy konkurować z biologią na UJ czy UW?”
Jedni się przystosują bez większych stresów. Nowy system będzie im bardziej odpowiadał bo na przykład są indywidualistami w swoim miejscu pracy a mają dobre kontakty z innymi ośrodkami w kraju i za granicą.
Inni będą pozorować. Strategia uczenia się dla „ocen” wymaga zmiany strategii. Ale się dostosują. Na przykład wiele lat temu znajomy naukowiec zamiast swoje obserwacje umieścić w jednej publikacji (co byłoby wygodne dla odbiorców) rozbił na trzy – bo punkty liczyły się (i liczą) za sztukę. Trzy publikacje z tą samą treścią to trzy razy więcej punków niż jedna. Wcześniej bywały „spółdzielnie” publikacyjne, to i teraz będą. Tylko inaczej zostaną skonstruowane (trzeba tylko trochę czasu by się ukształtowały). Na czym polega „spółdzielczość”? Na dopisywaniu się do publikacji: ty dopiszesz mnie, a ja dopiszę ciebie. Dalej będą dwie publikacje ale każdy z nas będzie miał po dwie a nie po jednej. I nie jest łatwo odróżnić taką „kreatywną” spółdzielczość od rzeczywistej współpracy. Tak czy siak w nauce w ten sposób nie przybywa nowych odkryć, zmieniają się tylko cyfry i wskaźniki w rankingach.
Jeszcze inni uciekną z nauki lub na stanowiska dydaktyczne. Ja przeszedłem na stanowisko dydaktyczne (choć nie musiałem, miałem wybór). I dalej pracuję naukowo, publikuję (punktów jakby nawet więcej - ale się nie liczą, bo jestem "poza systemem"). Tyle tylko, że jestem spokojniejszy. Nie uczestniczę w nerwowych rozmowach „a za ile punktów opublikowałeś”. Mogę pytać o to, jakie wyniki uzyskałeś, co odkryłeś. Publikuję wtedy, gdy uznam, że już warto a nie dlatego, żeby wyrobić roczną normę.
Na dodatek zapominamy, że głównym źródłem finansowania uczelni wyższych są studenci a więc dydaktyka. Ta jest natomiast całkowicie pominięta. Tu się niczego nie mierzy, nie doskonali, nie podnosi jakości. W ten sposób możemy przegrać w konkurencji międzynarodowej. Coraz bardziej zyskująca na znaczeniu edukacja zdalna, przy braku podnoszenia, jakości spowoduje, że stracimy własnych studentów (nie wszystkich ale dużą część). W punktozie i slotozie prawie całkowicie zapominamy o kształceniu studentów.
O tym szerzej napiszę w kolejnej części.
C.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz