28.10.2020

Czy nowe zasady oceny dorobku naukowego wymagają nowej strategii publikacyjnej naukowca? Cz. 3.



Dydaktyka od dawna nie jest ważna. Nie liczy się zbytnio w karierze i nie bardzo wiadomo jak ją weryfikować. Jest znacznie trudniejsza w ewaluacji. Bo jak przełożyć na jakiś algorytm? Liczyć godziny wykonane (gdyby zajęcia były wybierane przez studentów to miałoby jeszcze jakiś sens, bo pośrednio wskazywało by na zainteresowanie)? Jakieś dodatkowe punkty za to, że ktoś jest kierownikiem przedmiotu (a więc układa program i koncepcję), za napisanie nowego sylabusa, za zajęcia w języku angielskim? Za jakieś innowacje dydaktycznie? Jest oczywistym, że nie można prowadzić sensownej dydaktyki bez badań i publikacji. Przecież mamy na uczelni pokazywać proces badawczy, dochodzenie do prawdy, pokazywać nowe osiągnięcia a nie czytać cudze książki.

Polskie uczelnie żyją ze studentów. Niemniej ten oczywisty fakt jest jakoś pomijany. W nowej parametryzacji wysokość dofinansowania na dydaktykę też jest związane z jakością badań. Jest to chyba założenie, że tam, gdzie lepiej publikują tam są lepsze warunki do dobrego kształcenia. A może wystarczyłyby wybory studentów? Może są na tyle rozsądni, że sami skierują się tam, gdzie najlepsza renoma?

Jeśli zabraknie studentów (z różnych przyczyn), to nawet najlepsze publikacje nie pomogą w utrzymaniu pracy (nie jesteśmy PAN-bis). Przykład z mojej uczelni z jednego z wydziałów

„(...) walczymy o każdego studenta, angażując się w promocję itp. A i tak okazuje się, że mamy ich nadal za mało (godzin dydaktycznych za mało) i praca niepewna... Przykład pracownika z (…) naukowo bez zarzutów, dobre publikacje, granty a już nie pracuje, bo nie ma godzin. Jak dla mnie - to chora sytuacja! Absolutnie demotywująca! Przecież my pracownicy nie mamy wpływu na to ilu studentów przyjdzie do nas studiować!”

Cały czas staram się powiedzieć, że dla podniesienia jakości nauki i jakości dydaktyki (żeby nie tylko utrzymać własnych studentów ale i zdobyć tych zza granicy) trzeba zasadniczej zmiany sposobu myślenia o zarządzaniem nauką. Trawa nie rośnie dlatego, że ją się za źdźbła do góry ciągnie, lecz dlatego, że się podlewa, dba i nawozi. Czyli stworzyć odpowiednie warunki do wzrostu i rozwoju. I trzeba czekać. Zaufanie i cierpliwość. Bez oczekiwania na szybkie i spektakularne wyniki. Moim zdaniem konieczne są systemowe zmiany w całej edukacji a nie tylko wyższej. Na uniwersytetach - tak jak w szkole – uczymy się dla wiedzy i siebie czy dla ocen/punktów? A jak szybko zmieniają się systemy oceniania to i szybko będą się zmieniać strategie uczenia się dla ocen. Warto zastanowić się skąd się bierze wiedza? I czy jedynie przez system nagród i kar można podnosić wydajność.

Zamiast twórczości akademickiej mamy produkcję akademicką. Ignorujemy kulturotwórczą rolę uniwersytetów i kształcenia elit, krajowych, regionalnych, lokalnych. Dyskusję nad parametryzacja i ewaluacją trzeba byłoby zacząć od podstaw, od tego po co nam wiedza i po co nad kapitał ludzki. Jakie kompetencje będą ważne z punktu widzenia człowieka/obywatela jak i gospodarki.

Jeden z wątków relacjonowanej debaty dotyczył strategii maksymalizacji dorobku naukowego na poziomie uczelni (makro), dyscypliny (mezzo) i pracownika (mikro). Moim zdaniem (co już wcześniej artykułowałem) to trzy różne punkty widzenie i niekoniecznie zbieżne.

Jak się pracownicy odnajdą? Jedni będą posłusznie wykonywać odgórne polecenia, niektórzy się odnajdą lepiej, inni gorzej. Kolejni będą pozorować (unikać kar, łącznie z oszukiwaniem różnokierunkowym kombinowaniem w poprawianiu wskaźników). Jeszcze inni będą z uczelni uciekać albo do biznesu, albo do edukacji albo na etaty dydaktyczne, techniczne czy administracyjne.

Można spojrzeć na zachodzące zmiany jak na sukcesję ekologiczną, jest spore zaburzenie i zmiana warunków środowiskowych – jedne strategie życiowe wygrają, inne przegrają. W wyniku tak rozumianej sukcesji wytworzy się inna (mniej lub bardziej) biocenoza, z innymi gatunkami dominującymi. Będzie inaczej. 

Czytaj także:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz