15.09.2024

Muzeum porcelany i uczenie się małymi porcjami

Muzeum Porcelany w Tułowicach


W czasie wakacji zaglądałem do różnych większych i mniejszych wystaw oraz muzeów. Widać dużą zmianę na lepsze. Przykładem jest choćby Muzeum Porcelany w Tułowicach, w budynkach dawnej fabryki porcelany. Piękna kolekcja, w dobrze zaaranżowanych wnętrzach. Pokazuje nie tylko różnorodność i piękno lecz także procesy samej produkcji oraz zmian na rynkach gospodarczych świata. Trochę mi się w głowie poukładało to, co już tam było. A dodatkowo dowiedziałem się dużo innych, wartościowych informacji. Kolekcje porcelany zebrane były w różnych historycznych wnętrzach, z różnych epok. Mała podróż w czasie. I lepsze zrozumienie samego Śląska. 

Wakacyjne odwiedzanie muzeów to mikrolearning, uczenie się w małych porcjach, poza szkołą i poza wyznaczonym programem. Wiele muzeów i wystaw ma dobrze opracowaną ekspozycję z dobrze przygotowanymi opowieściami. Oczywiście lepiej jest, gdy ta nowa mikrowiedza jest osadzana w szerszym, już posiadanym kontekście. To rola własnych kompetencji lub umiejętności nauczyciela-tutora, który pomoże osadzić w szerszym kontekście i skłoni do głębszych refleksji. 

Podobno podróże kształcą -... ale tylko przygotowanych i wyedukowanych. Podobnie może być z mikrouczeniem się. Skorzystają ci, którzy mają odpowiednie kompetencje i są przygotowani na małe porcje wiedzy. Inaczej będzie to tylko efekt wow - przemijający zachwyt. Sporo jest festiwali nauki i centrów nauki. Jeśli poprzestaniemy na efekcie wow, to niewiele dadzą w globalnym systemie edukacji. Potrzeba odpowiedniego podejścia i sami organizatorzy takich miejsc i wydarzeń muszą myśleć o szerszym kontekście. Inaczej będzie to tylko szybko przemijająca edu-rozrywka, z wybuchami, dymem i kolorowymi balonikami. Mądrej i przygotowanej głowie dość po mikrosłowie.

Odwiedziny tych róznych wystaw zrodziły kilka refleksji, dotyczących edukacji poza murami szkoły. W tym także uczenia się małymi porcjami i w miejscach nieoczywistych. Edukacją zajmuje się nie tylko szkoła, dlatego umiejętności i kompetencje edukacyjne (oraz komunikacyjne, snucia pouczających opowieści) przydatne są nie tylko nauczycielom. Może warto ten aspekt uwzględnić w kształceniu uniwersyteckim?

W tym samym, wakacyjnym czasie, trafiłem na artykulik dr Piotra Wasyluka na Facebookowym profilu Dragonfly perspective, który tak napisał o microlearningu:

Współczesny świat jest zbudowany w taki sposób, że nie zostawia zbyt wiele czasu na pogłębioną refleksję nad zjawiskami, których doświadczamy. "Ostrzeliwuje" nas seryjnie nowościami, innowacjami, nowinkami, koncentrując się raczej na powierzchownościach, niż istocie następujących zmian.” (…) „MICROLEARNING, nazywany niekiedy NANOLEARNINGIEM lub BIT-SIZE LEARNINGIEM to model edukacji, którego istotą jest przyswajanie małych porcji wiedzy. MICROLEARNING oferuje treści edukacyjne zoptymalizowane zarówno pod kątem długości, jak i atrakcyjności.” Dr Wasyluk wskazuje na pozytywy i negatywy (ograniczenia) mikrolearningu i swoją wypowiedz kończy tak; „Mając to wszystko na uwadze, warto zachować umiar w stosowaniu MICROLEARNINGU. Oparcie się wyłącznie na tym modelu może uczynić z was zadowolonych z siebie ignorantów, którzy są przekonani, że część jest bardziej wartościowa od całości ... i że z dwóch półgłówków da się złożyć pełnokrwistego intelektualistę.”

Moim zdaniem mikrolearning powinien głębiej rozgościć się na uniwersytetach. Z kilku powodów. Po pierwsze jako odpowiedź na społeczne zapotrzebowanie na taką formę edukacji. Po drugie jako element aktywności i wiedzy, którą mogą wynieść absolwenci bardzo różnych kierunków. Umiejętności nowoczesnej edukacji potrzebne są  wielu miejscach pracy, nie tylko w szkole. Ciągle żyjemy w globalnej wiosce. I ciągle aktualne jest powiedzenie, że do wychowania jednego dziecka potrzeba całej wioski. Jednym słowem w edukację zaangażowani jesteśmy wszyscy, nie tylko nauczyciele w szkołach. Te kompetencje przydadzą się rodzicom, przydadzą się instytucjom samorządowym i placówkom kulturalnym, przydadzą się tym, którzy przygotowują wystawy i ekspozycje muzealne. 

Dowolny przedmiot z muzeum jest jak ziarnko piasku z pustyni - na jego przykładzie można opowiedzieć historię całej pustyni. Potrzebna tylko dobra opowieść i dobra aranżacja samej wystawy. Do zwiedzania z przewodnikiem lub do zwiedzania indywidualnego. 

14.09.2024

Olsztyńskie Dni Nauki 2024 i tajemnice Muzeum Zoologicznego im. prof. Janiny Wengris

Pocztówka i jednocześnie przewodnik po miejscach i opowieściach

Tym razem na 22. Olsztyńskie Dni Nauki i Sztuki przygotowałem wycieczkę po muzeum zoologicznym. Jak i dlaczego powstało Muzeum Zoologiczne im. Profesor Janiny Wengris? Po co powstają zbiory muzealne i komu służą? Będą opowieści o zwierzętach i pracy naukowca – biologa, zoologa. Wycieczce po muzeum towarzyszyć będą opowieści o ptakach, ssakach, rybach, owadach, skorupiakach i o skamieniałościach czyli zwierzętach wymarłych dawno temu. W czasie wycieczki po muzeum można będzie się dowiedzieć jakie znaczenie mają polskie małże dla przemysłu guzikarskiego, dlaczego oleica ma trującą kantarydynę oraz jak boleśnie żądlą osy. Wystawę zwiedzać warto z telefonem komórkowym, bowiem przy eksponatach będą znajdowały się qr kody, linkujące do różnych, zoologicznych ciekawostek. Każdy uczestnik otrzyma tajemną kartkę, ułatwiającą poszukiwania i dotarcie do różnych zoologicznych kolekcji.

Zaczniemy w Katedrze Zoologii, w Muzeum im. prof. Wengris, potem przejdziemy na wystawę w budynku przy Placu Łódzkim 3, III piętro (hol) a potem do budynku Collegium Biologiae, do kolejnej wystawy z eksponatami zoologicznymi.

Będzie także okazja porozmawiać o tym, jak powstaje wiedza naukowa, na przykładzie zoologii.

Harmonogram:

26/09/2024 
  • godz. 09:00- 0:00
  • godz. 11:00 12:00 
  • godz.  13:00 14:00 
27/09/2024 
  • godz. 10:00 11:00 
  • godz.  13:00 14:00 
  • godz.  17:00 18:00 

Więcej informacji na stronie: https://wakelet.com/wake/4B7P06X38zj3ajPH24MXm


Rewers pocztówki

13.09.2024

Dzień kropki - takie niby nic o wielkim potencjale

Kropka na białej kartce, niby nic a ile można opowiadać!
 

Na pierwszy rzut oka nic tu nie ma. Ot, tylko jakiś paproch, jakaś kropka, nabazgrana ołówkiem. Ale ta kropka jest jak nasionko, zarodnik, spora, gdy wykiełkuje to urośnie z tego coś dużego i okazałego. Tak i ja, z tej kropki ,wyprowadzę opowieść, a może nawet kilka. 

15 września obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Kropki. Jest to przypominajka i święto nauczycieli, którzy pozwalają na rozwój swoich podopiecznych. Nie tyle przekazują treść co tworzą relacje i tworzą warunki do uczenia się, do rozwoju. Tacy nauczyciele są jak troskliwy ogrodnik - dbają o środowisko, podlewają lecz nie ciągną za źdźbła do góry, by trwa szybciej rosła. Dzień kropki to święto odkrywania talentów, kreatywności, odwagi, święto radosnej i dobrej zabawy. Bo uczenie się i rozwój są przyjemne, tak jak zabawa. Wszystko zaczęło się od bajki pt. „The Dot” (Kropka), autorstwa kanadyjskiego pisarza i ilustratora książek dla dzieci – Petera Reynoldsa. Opowieść z kropką 
zapoczątkowała Międzynarodowy Dzień Kropki. „The Dot” opowiada historię Vashti, dziewczynki przekonanej, że nie potrafi rysować. Dzięki inspiracji i zachęcie ze strony nauczycielki Vashti odkrywa w sobie moc kreatywności. Moc drzemiącą w każdym z nas. Wystarczy tylko postawić kropkę. Od niej się zaczyna. Zwłaszcza w dobrych relacjach międzyludzkich. Teraz Dzień Kropki obchodzony jest w wielu szkołach, domach i innych miejscach. Choć czasami w tym świętowaniu skupiamy się na kolorowych strojach w kropki, nie o strój tego dnia chodzi. To święto kreatywności, w którym skupiamy się na rozwoju swoich talentów. Być może jeszcze nie znamy wszystkich swoich talentów. Zawsze jest coś do odkrycia. To także TWOJE święto! 

W Dniu Kropki nauczyciele i edukatorzy angażują dzieci (uczniów) w zajęcia, które pomogą im odkryć mocne strony i dają im odwagę, by powiedzieć o tym światu. Ale chodzi nie tylko o jeden dzień w roku tylko o stałą praktykę. Każdy ma coś ciekawego i ważnego do opowiedzenia. Opowiadać można słowem, muzyką, rysunkiem, działaniem, szydełkowanie, szyciem Pożeraczy Smutków, lepieniem garnków itp. Bądź jak dziecko, narysuj kropkę i bądź kreatywny. Ta kropka to dopiero początek. 

A gdzie obiecana opowieść? Oto ona.

Działo się to dawno temu, w typowej szkole o modelu podawczo-dyscyplinującym. Przykładna nauczycielka tej szkoły poleciła uczniom na lekcji plastyki narysowanie kolorowej łąki. Dzieci wyjęły ze swoich tornistrów kolorowe kredki świecowe i ołówkowe, co tam kto miał. W takich klasach zawsze trafiał się nieprzystający do rzeczywistości Jasiu. Niektórzy o nim mówili głupi Jasiu. Otóż ten Jasiu długo siedział nad rysunkiem, gryzł ołówek (może po prostu nie miał kolorowych kredek?), coś dumał i dumał. Kiedy pani podeszła do niego by sprawdzić pracę, zobaczyła pustą, białą kartkę.

- Jasiu, a gdzie rysunek? Znowu nic nie robiłeś, będzie dwója (a trzeba wiedzieć, że w tamtych czasach dwójka była najniższą oceną w szkole, też nazywana pałą)

- Ależ proszę Pani, ja narysowałem, trawę kwiaty i nawet motyle fruwały. I kozę narysowałem.

- Jasiu kłamiesz, przecież tu nic nie ma! Gdzie te kwiaty?

- Proszę Pani, trawę i kwiaty koza zjadła.

- A motyle?

- Jak koza trawę zjadła, to odleciały szukać nektaru gdzie indziej.

- Jasiu, ale tu kozy nie ma!

- Bo ona, jak już te trawę zjadła, to sobie poszła i jej nie widać.

- A ta czarna kropka na środku, to co to jest Jasiu?

- A to kozi bobek, bo koza jak się najadła, to się wypróżniła i tyle po nie zostało, proszę Pani.

Niby nic nie ma. A jest, wymaga tylko szerszego kontekstu i wyobraźni. Coś było lecz się zmieniło. Jak już wcześniej pisałem, nawet czarna kropka, niczym kozia kupa, może być punktem wyjścia. Bo do takich odchodów to zaraz muchy przylecą lub przywędruje żuczek gnojarek. Dla nich to nie są brzydko cuchnące odpady lecz pożywienie i początek rozwoju nowego pokolenia. Początek przygody życia.

Jeśli myślisz, że nie masz talentu do rysowania, to postaw czarną kropkę. Boć coś z tego się rozwinie, Bo przecież nawet G. w słoiku może mieć wartość edukacyjną. Tak samo jak kropka na kartce. Od niej pociągnij kolejne kreski lub stwórz opowieść, niczym Jasiu w dawnej szkole. Bo ten Jasiu to potem wyrósł i dalej tworzył. Rysował łąki, kozy i tworzył różne opowieści. Bo w końcu ktoś mu podarował kredki...

Czy Jasiowi należała się pała? Jasiu ma talent i sam go odkrywa, rysowanie uzupełnia kreatywną opowieścią. Nie oczekuj odpowiedzi pod zaplanowany klucz. Każda odpowiedź jest dobra i poprawna, jeśli zostanie poparta dobrą, ciekawą i rzetelną argumentacją. Nie ma jednej dobrej odpowiedzi na dowolne pytanie. Mogą być różne.

W czasie społecznego malowania, czy to kamieni, czy dachówek, czy butelek, często słyszę od osób dorosłych, że nie potrafią malować. Potrafią, nie mają jedynie odwagi zacząć. Jakkolwiek wyjdzie, to będzie dobrze. Tak miało właśnie być! Bo w tym społecznym, wspólnym malowaniu nie o piękne i realistyczne arcydzieła chodzi. Ważne jest spotkanie i rozmowa, ważne jest odkrywanie sprawstwa. Bo już po kilku minutach widać jakieś efekty. Malowanie ma sprawiać radość, to nie wyścigi "kto najpiękniej namaluje". Dzieci nie mają oporów w czasie malowania. Być może jeszcze im nikt nie powiedział, że nie potrafią. Skupione są na tworzeniu a nie na ocenie i porównywaniu z innymi.

Bądź jak Jasiu, stwórz opowieść do nieporadnej kropki na rysunku wyżej. I jeśli chcesz, to zostaw swoją opowieść w komentarzach.

11.09.2024

A w środy tłumaczę świat, biologiczny świat

Fot. Archiwum Radia Olsztyn
 

Po wakacyjnej próbie z tłumaczeniem świata w Radiu Olsztyn, pojawiła się propozycja by kontynuować. We wrześniu rozpoczął się rok szkolny a niebawem rozpocznie się rok akademicki. A co z resztą? Człowiek uczy się całe życie, dlatego można powiedzieć, że wszyscy jesteśmy uczniami, jesteśmy studentami. Bo człowiek ze swej natury jest ciekawy świata i chętnie się uczy. Dlatego powstały tak liczne uniwersytety trzeciego wieku. Po co emerytom uczenie się i poszerzanie swojej wiedzy? Przecież już nic nie muszą, nie przyda się im do pracy zawodowej i podnoszenia kwalifikacji. Od tej nauki nie dostaną lepszej pracy i wyższej pensji. A jednak przychodzą na wykłady, uczestniczą w warsztatach i uczą sie czegoś nowego. Z czystej przyjemności. Podobnie dorośli już pracujący z własnej ciekawości poznają inne, także pozazawodowe tematy. Uczymy się przez całe życie i zazwyczaj z dużą przyjemnością. I dobrze, że publiczne radio poszerza możliwości tłumaczenia świata.

Uniwersytet to nie tylko wykłady i ćwiczenia dla studentów, to także upowszechnianie wiedzy w szerokich kręgach społecznych. Krótkie, radiowe felietony, w których chcę objaśniać złożoności świata żywego, zachodzących w biosferze procesów i powiązania człowieka ze wszytkimi otaczającymi go elementami, traktuję jako ważną i potrzebną misję uniwersytetu. Przy okazji sam uczę się bardzo krótkich form wykładowych. W tym radiowym tłumaczeniu świata uczymy się wszyscy, i radiosłuchacze i mówiący do mikrofonu swoje felietony. 

Jest więc coś stałego, w każdą środę rano ok, godz. 9.30, w ramach szerszego cyklu, przygotowanego przez zespoł ludzi. Ale nie jestem jedynym z UWM, Radio Olsztyn znakomicie korzysta z kapitału ludzkiego, skupionego w uniwersytecie. Taka jest rola uniwersytetu, być w społeczności lokalnej i współpracować ze swoim otoczeniem społeczno-gospodarczym. My uczymy się mówić (jest także Postój z Nauką w Radiu UWM FM) i w ten sposób rozwijamy własne kompetencje dydaktyczne i komunikacyjne. UWM w pełni zasługuje na swoją nazwę, że jest to uniwersytet warmiński i mazurski bo w tym regionie funkcjonuje. 

O czym są moje radiowe felietony? O życiu biologicznych, o zjawiskach przyrody. Najkrócej można byłoby to ująć w sentencji "wszystko ze wszystkim, wszystko ze wszystkiego". Chyba jako pierwszy wypowiedział te słowa Grek, Anaksagoras, przedstawiciel jońskiej filozofii przyrody, żyjący jakieś prawie pół tysiąca lat przed narodzeniem Chrystusa. Jego sposób widzenia świata był oczywiście inny od współczesnego, niemniej  wykorzystuję jego słowa do syntetycznej ilustracji biologii. "We wszystkim jest część wszystkiego" - nawiązuje niemalże do istoty chasydzkiej opowieści, gdzie za pomocą jednego szczegółu można opowiedzieć o ogólnych prawach i zasadach. Ja również w swoich felietonach przedstawiam jakiś pojedynczy aspekt, jakąś ciekawostkę, mały problem. Jest to opowieść sama w sobie lecz w tle przemycam objaśnienie praw bardziej ogólnych. W ten sposób chcę pomóc słuchaczom w zrozumieniu tego, czym jest biologia, nauka o życia i jak funkcjonuje przyroda. 

O ile wiemy z zachowanych zapisków Anaksagoras był pierwszym filozofem starożytności, który określił zasadę świata jako nous, czyli niezależną siłę rozumu. To ta siła rozumu wprawia materię w ruch, to za sprawą owej nous powstały wszystkie rzeczy na tym świecie. Ze współczesnym rozumieniem nauki wspólne jest to, że nic nie bierze się z niczego ani nie znika, tylko ulega przekształceniu.  Jak objaśniał Anaksagoras, każda rzecz jest strukturą, złożoną z zasad (elementów), że we wszystkim jest cząstka wszystkiego. Anaksagoras, tak jak wielu starożytnych filozofów przyrody uważał, że Ziemia jest płaska, utrzymywana w górze przez powietrze. Do niektórych starożytnych sentencji współcześnie przypisujemy nieco inną treść i inne wyjaśnienia jak wszystko ze sobą jest powiązane i jak stany wcześniejsze wpływają na stany obecne. 

Dla mnie "wszystko ze wszystkim, wszystko ze wszystkiego" to bardzo syntetyczne zapisanie zasad ekologii i praw ewolucji. W felietonach radiowych staram się pokazać niektóre elementy otaczającego świata i to, jak powiązane są z innymi. Oraz jak jedne sytuacje wynikają z tych poprzednich. 

Anaksagoras twierdził, że nie istnieje powstawanie czegokolwiek z nie istniejącego, ani ginięcie jako obracanie się w nicość. To, co nazywa się powstawaniem, jest w istocie mieszaniem się zasad, ginięcie natomiast to ich rozdzielanie. Podobnie twierdzi współczesna fizyka w swoich prawach termodynamiki. Analogicznie możemy odnieść to do biosfery - człowiek jest częścią całości, mocno powiązany z przyrodą a w ekosystemach nic nie bierze się z niczego i nie znika. Ulega tylko przekształceniu. Te butelki plastikowe, które wyrzucamy na śmieci wcale nie znikają. Włączone są do różnych przemian oraz procesów i wracają do nas pod postacią np. mikroplastiku. 

Podcasty w radiu Olsztyn to miniwykłady o biologii, systematycznie podawana wiedza w małych porcjach, w formie radiowych dźwięko do słuchania synchronicznego i asynchronicznego. I bez ocen. Bez rankingów, bez dyplomów i zaświadczeń. Wiedza rozproszona w małych porcjach przez całe życie. Nowy pomysł na uniwersytet, budowanie nie od nowa lecz z wykorzystaniem tego co było, przekształcanie. Nic nie bierze sie z niczego i nie znika. 

Czy biologia jest nauką do wykucia na pamięć? 1,7 miliona opisanych gatunków, a jest ich obecnie na Ziemi 5-10 milionów (zatem naukowcy w swej wytrwałej pracy pomnożą liczbę znanych gatunków organizmów żywych), do tego białka, enzymy, geny, ekosystemy, biomy, zbiorowiska, części struktury organizmów i komórek, procesy.... Koszmarnie dużo, nie do ogarnięcia dla jednego człowieka. Ale już w społecznym konektomie - jak najbardziej. Wiedza rozproszona w ludzkich mózgach i pozaludzkich nośnikach pamięci. Każdy wie coś, nikt nie wie wszystkiego, ale razem mamy ogromną wiedzę.

Ten ogrom różnorodność można opowiadać w formie histori naturalnej, praw ewolucji i sukcesji ekologicznej. Zapraszam w każdą środę rano do Radia Olsztyn. 

Wszystkie nagrania dostępne są na stronie Radia Olsztyn: https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-w-radiu-olsztyn-2/01769627



10.09.2024

Biologia - opowieść o życiu, książka do której warto zajrzeć

Okładka książki

Czy biologię można zrozumieć? Tyle tam różnych faktów, że nie sposób zapamiętać. Ale można zrozumieć najważniejsze zasady. "Biologia - opowieść o życiu" to znakomicie opowiedziana historia życia. Najnowsze ustalenia nauki podane bardzo przystępnym i zrozumiałym językiem. Czyta się znakomicie. Klarownie opowiedziane najważniejsze zagadnienia z nauk biologicznych, z licznymi obrazowymi porównaniami z życia codziennego. Dużą wartością są ilustracje - naukowo poprawne, dowcipne, znakomicie nawiązujące do treści. Czuć, że tekst i ilustracje przygotowały osoby nie tylko znające fakty lecz i głęboko rozumiejące sens róznych procesów biologicznych. Zamieszczone ilustracje śmiało można porównać do dobrych notatek wizualnych - bardzo przydatne do powtarzania i przypominania sobie najważniejszych procesów biologicznych w ewolucyjnym kontekście.

Książkę polecam tym wszystkim, którzy już sporo o biologii wiedzą i chcą sobie uporządkować swoją wiedzę. Jak i tym, którzy dopiero zaczynają zgłębiać tajemnice życia. Polecam uczniom starszych klas szkoły podstawowej, licealistom, studentom i wszystkim dorosłym. Ja, po blisko pół wieku wczytywania się i studiowania biologii, przeczytałem z dużą przyjemnością. I znalazłem coś nowego dla siebie. Opowieść Lindsay Turnbull pozwoliła mi lepiej zrozumieć niektóre zagadnienia. Wykorzystam to w swojej pracy dydaktycznej. Biologię polecam zwłaszcza nauczycielom ze szkół podstawowych i średnich - znajdą tu inspiracje jak wytłumaczyć trudne z pozoru zagadnienia biologiczne. Polecam także studentom biologii i tych kierunków, gdzie biologa się pojawia. Na pewno nie wystarczy na egzamin lecz z całą pewnością ułatwi zrozumienie a w konsekwencji lepsze zapamiętanie nawet najbardziej złożonych i zawiłych tematów biologicznych. 

Autorka ma duże doświadczenie naukowe i dydaktyczne. Słusznie zwraca uwagę, że często studenci i uczniowie są przytłoczeni ogromem materiału z biologii. Mamy opisanych ponad 1,7 gatunków. Każdy ma nazwę i o każdym można coś opowiedzieć w zakresie budowy, cyklu życia, ekologii. Do tego tysiące białek (każde ma nazwę i specyficzne właściwości), tysiące genów. A każdy organizm ma złożoną budowę z różnymi organami i narządami. Przecież tego wszystkiego nie da sie zapamiętać! Ale można zrozumieć i wiedzieć jak w tym gąszczu się poruszać. Autorka dostrzega dwa problemy z nauczaniem i uczeniem się biologii "Pierwszy to (...) nieustanny rozwój tej dziedziny, odbywający się w alarmującym tempie." Ciągle coś nowego się pojawia i trzeba aktualizować swoją wiedzę. "Skutek jest taki, że trudno wykładać jakikolwiek temat, skoro nie wiadomo, które zagadnienie mają istotne znaczenie, a które po prostu warto pominąć." Drugim problemem jest "(...) częste serwowanie biologii w dużych, niestrawnych porcjach. Nawet w najlepszych podręcznikach przedstawia się ją w nudny sposób, nie starając się, żeby były atrakcyjną lekturą.". 

Opowieść o biologii Lindsay Turnbull ułożona jest nieco inaczej niż tradycyjne podręczniki. Kolejność to rozwijające się najważniejsze elementy życia biologicznego. Wszystko podane w dobrze dobranym tle ewolucyjnym biosfery. Wiadomo dlaczego i jak zmieniało się życie. Jak ważna jest informacja, dlaczego komórka była takim ogromnym przełomem, jakie skutki spowodowało powstanie fotosyntezy, jak zwierzęta zdolne do ruchu zmieniły świat itp. Przystępna i fascynująca opowieść o tym jak, powstało i funkcjonuje życie biologiczne. Okraszona licznymi ciekawostkami, np. "Szacuje się, że do ukończenia przez nas czterdziestego roku życia organizm wytwarza nić DNA o długości roku świetlnego (ok. 9,5 biliona kilometrów) - czyli wystarczająco długą, żeby rozciągnąć ją do najdalszych krańców Układu Słonecznego (...)"

O zawartości książki sporo mówią tytuły i kolejność rozdziałów: 1. Informacja. Na początku było słowo, 2, Ewolucja. Odmieńcy odziedzicza Ziemie, 3. Płeć. Biec, żeby stać w miejscu, 4. Energia. lepsze życie dzięki chemii, 5. Bakterie. Dobre, złe i brzydkie, 6. Eukarionty. Wszyscy pochodzimy od potworów. 7. Zwierzęta. Niepowstrzymany rozwój, 8. Kręgowce. Zaszalejmy! - jak zwierzęta zwiększały swoje rozmiary. 9. Rośliny. Głęboko, prawdziwie, do szaleństwa zielone, 10. Ekologia. Nowy wspaniały świat. Uważny czytelnik dostrzeże liczne nawiązania do literatury i kultury. 

Książka pozwala przede wszystkim zrozumieć procesy, skąd, jak i dlaczego. Jeśli zasmakujesz, to można potem sięgnąć do bardziej specjalistycznych podręczników szkolnych, akademickich i naukowych. 

BIOLOGIA. Opowieść o życiu, Lindsay Turnbull, ilustracje Cécile Girardin, tłumaczenie Bożena Jóźwiak, Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2024, 304 str. (w tym słowniczek, indeks i literatura uzupełniająca), ISBN: 9788 383 381 657, twarda oprawa.

Nota wydawnicza: Wszystkie aspekty naszego życia mają związek z biologią, a mimo to jej wpływ na nas wciąż kryje w sobie wiele zagadek. I oto mamy atrakcyjną książkę, która pomoże nam je rozwikłać. W miarę lektury poznajemy historię życia na Ziemi od jego początków po współczesne ekosystemy, zatrzymując się po drodze, żeby zrozumieć najważniejsze etapy rozwojowe oraz sposób, w jaki ukształtowały one życie na naszej planecie. Lindsay Turnbull wykłada biologię na Uniwersytecie Oksfordzkim. Jej przystępna, zabawnie ilustrowana książka to doskonałe uzupełnienie obszerniejszych i znacznie trudniejszych w odbiorze podręczników. Jest to niezbędna lektura dla uczniów wyższych klas szkół podstawowych oraz szkół średnich, ale też dla każdego, kto jest zafascynowany przyrodą i chce dowiedzieć się więcej o tym, jak funkcjonuje życie. To także nieoceniona pomoc dla nauczycieli biologii. Naprawdę świetna i ważna książka, prezentująca entuzjastyczne podejście do niezwykłych sił, które kształtują nas i wszystko, co żyje. Prawdziwy sukces. Sir Tim Smit, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego, współzałożyciel ogrodu botanicznego Eden Project. To jedna z tych wyjątkowych książek, których lektura sprawia, że stajesz się mądrzejszy. Żałuję, że nie było jej w czasach, gdy ja się uczyłem, ale jestem zachwycony, że mogłem ją przeczytać jako dorosły.

Lindsay Turnbull jest profesorem ekologii roślin Uniwersytetu Oksfordzkiego i tutorem w
Queen’s College. Uwielbia uczyć, dlatego była nauczycielką przedmiotów ścisłych w szkole średniej i kierowała programem nauczania biologii na studiach licencjackich. Publikuje prace naukowe z szerokiego zakresu tematów, w tym ekologii roślin, interakcji pomiędzy roślinami motylkowymi a bakteriami wiążącymi azot atomowy oraz zanieczyszczenia plastikiem odległych wysp. Jej ulubionym zwierzęciem jest (prawdopodobnie) zając morski.

Przykładowe rysunki z książki:




8.09.2024

Guziki z jeziora i rzeki

Wyrzucone na brzeg małże w czasie bagrowania rzeki, środkowy bieg rzeki Łyny.


Świat jest całością, a jeśli tak, to za pomocą jednego szczegółu, jednego przekładu, można objaśnić ogólne zasady i prawa. Można zachwycić się złożonością procesów i zrozumieć prawa przyrody, które i nas dotyczą…

Teraz coraz bardziej dotyka nas zaśmiecenie plastikiem i odpadami, w rzekach i jeziorach także. Efekt określonego stylu konsumpcji i wprowadzania do środowiska zbędnego produktu przemiany metabolizmu naszej gospodarki. Nie ma jeszcze komponentów biologicznych, które zajęły by się tym zasobem i na powrót wprowadziły do gospodarki. Sami musimy to robić, w pełni antropogenicznie. Po prostu musimy rozwijać gospodarkę cyrkulacyjną z pełnym wykorzystaniem tego, co wyrzucamy jako zbędne. W zasadzie musimy powrócić do korzeni, bo kiedyś czyniliśmy tak z powodu biedy. Teraz może ważniejszy będzie rozsądek. I myślenie o przyszłości. Przykładem dawniejszych rozwiązań gospodarki cyrkulacyjnej niech będą małże i... guziki do naszych ubrań.

W naszych rzekach, strumieniach i jeziorach spotykamy małże. Każdy je zna. A czy wiecie Państwo, że jeszcze nie tak dawno, jakieś 50-60 lat temu wyrabiano z nich guziki? Pisałem o tym już wcześniej O skójce z grubą skorupką, monitoringu środowiska i guzikarstwie. Ale w skrócie przypomnę i tym razem. Bo dobre opowieści chcą być nieustannie opowiadane.

A było to tak. Gdy w XIX wieku rozwijał się przemysł włókienniczy na ziemiach polskich (wtedy jeszcze w zaborze rosyjskim), wzrosło zapotrzebowanie na guziki. Na obrzeżach fabryk w Łodzi rozwijało się rzemiosło guzikarskie. W małym miasteczku, na północnym Mazowszu, w Sochocinie, powstały liczne małe zakłady, wytwarzające guziki z muszli ślimaków morskich. Surowiec sprowadzano z basenu Oceanu Indyjskiego. Na skutek I wojny światowej i rewolucji bolszewickiej przerwane zostały szlaki handlowe. Dla guzikarzy zabrakło surowca. Wtedy wykorzystali oni rodzimy surowiec, nasze lokalne małże.

W naszych wodach występują szczeżuje, o cienkich muszlach (teraz coraz liczniejsza staje się szczeżuja chińska, dużo większa i o grubszych muszlach, ale to dla nas nowość). Te się nie nadawały do produkcji guzików. Ale są jeszcze skójki: zaostrzona, malarska i gruboskorupkowa. W stadium larwalnym małże te przyczepiają się do skrzel ryb i tak rozprzestrzeniają się na nowe tereny.

Być może nasi przodkowie jedli nasze słodkowodne małże, jako słodkowodne "owoce morza". Ale zapomnieliśmy o tym. Niemniej na początku wieku XX rybacy wyławiali małże z Wisły i Narwi, i po sparzeniu wrzątkiem, skarmiali nimi świnie. Na bezrybiu i małż ryba – jeśli można sparafrazować stare przysłowie. A w tym czasie woleliśmy wieprzowinę niż mięso bezkręgowców wodnych.

Muszle były odpadem, wysypywanym na pryzmy. I te właśnie wyrzucone muszle dostrzegli rzemieślnicy z Sochocina. Na początek poprosili, czy mogą je zabrać na zasypanie dołów w drodze. Potem rybacy zorientowali się, że to surowiec do produkcji guzików i już nie oddawali za darmo tylko sprzedawali. I tak był zysk - sprzedać można było śmieci. A jeśli się mocniej zastanowić to można dojść do wniosku, że w przyrodzie nic nie jest odpadem. Wszystko zostanie zagospodarowane i włączone do obiegu. W przyrodzie nic się nie zmarnuje a sochocińscy rzemieślnicy byli prekursorami rozwoju zrównoważonego.

Wróćmy jednak do małżowego guzikarstwa. Na ręcznych tokarkach z jednej muszli można było wykroić 2-4 guziki. Po oszlifowaniu, sprzedawali w zestawach przyszyte do kartoników guziki. Ja jeszcze pamiętam z dzieciństwa te guziki z masy perłowej, pięknie się mieniące. W handlu były dostępne do lat 60 ubiegłego wieku. Teraz można je spotkać jedynie w muzeach lub na targach staroci. Mało kto jednak zna ich historię. Jeśli nawet gdzieś spotka, to nie dostrzeże ani polskich małży, ani rzemiosła z małych miasteczek, ani sensu rozwoju zrównoważonego.

Obecnie mamy dużo takich guzików z plastiku. Nie ma już guzików, wyrabianych z naszych rodzimych małży. Nadmiar guzików, z taniego plastiku. Gdy byłem mały w domu zbierało się wszystkie guziki. Bo mogły się przydać.  Potem guziki spowszedniały i są w nadmiarze. mam w domu pudełko z guzikami, zbierane nawykowo. Ale już sam nie przyszywam. Chyba, że od wielkiego dzwonu. Każda koszula czy marynarka ma włożony zestaw guzików zapasowych. Gdyby się jakiś urwał, to jest go czym zastąpić i będzie w takim samym wzorze. Jak chłopiec próbowałem nawet zbierać guziki. Jednak w nadmiarze wzorów kolekcjonowanie straciło sens - było tego za dużo. 

Wróćmy jednak do małży, które obecnie są mocno zagrożone niepotrzebnym bagrowaniem rzek – w czasie tych zabiegów wyrzucane są z mułem na brzeg i giną. Nie sprzyja im także zanieczyszczenie wód. Gina zupełnie bez sensu i bez celu...

Drogi czytelniku (i czytelniczko), gdy będziesz zapinał koszulę lub spodnie, będąc nad rzeką czy jeziorem i zobaczysz na dnie małże, pomysł o ich roli w ekosystemie – oczyszczają nasze wody. Małże są filtratorami. Pomyśl także o historii lokalnego przemysłu, o gospodarce cyrkulacyjnej i o powiązaniu handlu światowego z naszym codziennym życiem.

Teraz małże narażone są na inne zagrożenia. W wyniku niepotrzebne, odwadniającej melioracji i niedobrego zwyczaju bagrowania rzek, wraz z osadami z rzek usuwane są małże. Gina na brzegu setkami. Do tego, na skutek zasolenia wód w okresie letnim nie tylko w Odrze rozwijają się złote algi. Zagrażają nie tylko rybom lecz i małżom. A dodatkowo brak ryb to brak możliwości dyspersji.  Dwie klęski w jednym. 

Ostatnio polscy naukowcy odkryli, że skójka gruboskorupkowa to 16 odrębnych gatunków żyjących w Europie, z których dwa występują w Polsce. Wiele jest jeszcze do odkrycia. I dobrze byłoby zdążyć zanim całkowicie wyginą...

Tekstowa, zmieniona i poszerzona wersja radiowego felietonu w Radiu Olsztyn. Tłumaczymy świat. Felieton wyemitowany był 3 lipca 2024 roku. Znajduje się w dźwiękowym archiwum Radia, dostępny poline.

Wszystkie nagrania dostępne są na stronie Radia Olsztyn: https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-w-radiu-olsztyn-2/01769627


7.09.2024

Co zagraża ekosystemom wodnym i jak możemy temu przeciwdziałać? Przykłady z doliny rzeki Łyny

Konferencja Ochrona Wód, port Nowy Młyn 3 września 2024 r.

Najpierw pociągiem a potem kilka kilometrów pieszo - to moja wyprawa na Wielkopolskę i na konferencją  ochronie wód. Konferencja w dużym stopniu interdyscyplinarna. Nie tylko naukowcy różnych specjalności, ale i praktycy. Szeroki zakres tematyczny. Dobry czas by poszerzyć swoją wiedzę oraz poznać przykłady praktycznych i skutecznych działań. Konferencja bez zadęcia i puszenia sie, bardzo owocna. Wyjeżdżam bardzo zadowolony i zmotywowanym. Pojawiają się także nowe kontakty i pomysły do wspołpracy.

Czwartą  konferencję, dotyczącą ochrony wód, zorganizowao Stowarzyszenie Jezioro Rogozińskie. Cykliczne spotkania w formie konferencji to inicjatywa lokalnych stowarzyszeń działających na rzecz ochrony środowiska oraz Muzeum Młynarstwa w Jaraczu. W czasie konferencji wypowiadają przedstawiciele świata nauki, stowarzyszeń, instytucji oraz firm. Zderzenie takich róznych doświadczeń jest bardzo owocne. Przynajmniej dla mnie. Poznałem kilka bardzo konkretnych działań. Warto będzie o nich opowiedzieć studentom.

W czasie tegorocznego spotkania omawiane były zagadnienia, które poszukiwały odpowiedzi: :
  • Jak rozwijać edukację ekologiczną w zakresie ochrony środowiska a w szczególności ochrony wód.
  • Jak znaleźć rozwiązania, które przyczynią się do poprawy środowiska naturalnego w naszym regionie.
  • Omawiano także antropogenicznych zmiany środowiska przyrodniczego w konkretnym regionie, możliwe działania zapobiegające skutkom zmian klimatu oraz koncepcje planistyczne w kontekście poprawy retencji i bioróżnorodności.
Wiedza ugruntowana wieloletnimi badaniami oraz poparta spostrzeżeniami praktyków pozwala wszystkim tym, którym leży na sercu dobro otaczającej nas przyrody, na jak najlepsze dbanie o nią. To z kolei będzie miało zauważalny wpływ na poprawę warunków życia mieszkańców Wielkopolski.

Zapis wideo wystąpień niebawem organizatorzy bezpłatnie udostępnią wszystkim zainteresowanym.
Streszczenie mojego referatu (jest co prawda w książce abstraktów, ale niech i w ten sposób się upowszechnia, dodatkowo za jakiś czas organizatorzy zamieszczą zapis wideo).

Streszczenie mojego referatu: Co zagraża ekosystemom wodnym i jak możemy temu przeciwdziałać? Przykłady z doliny rzeki Łyny

Do dotychczasowych zagrożeń, wynikających z aktywności gospodarczej i krajobrazowej człowieka (melioracje rolnicze, działalność kopalni odkrywkowych surowców), dochodzą globalne zmiany klimatu. Doświadczamy zmian w okresie i intensywności opadów (w tym zanikanie zimowej retencji w postaci śniegu) oraz wydłużonego okresu wegetacji a więc i większego zapotrzebowania roślin na wodę w ciągu całego roku. Niesie to nowe zagrożenia dla ekosystemów wodnych. Jednoczesnej kultywowane są stare i nieaktualne metody osuszania terenów w miastach, obszarach rolniczych a nawet lasach. Przykładowo, rzeka Łyna nie jest już od wielu dziesięcioleci wykorzystywana do spławiania drewna a mimo to praktykowane jest coroczne wykazanie roślinności wodnej. Poza ewidentnym niszczeniem różnorodności biologicznej pogarszane są warunku retencji wody w skali krajobrazu. Pod naciskiem deweloperów osuszane i zasypywane są dawniej zalewane podmokłe łąki.

W Polsce pojawiają się rzeki okresowe, latem wysychające na krótszy lub dłuższy okres. Niesie to bardzo negatywne skutki dla hydrobiontów. Innym przykładem mogą być dawniej osuszone jeziora dolinne – Płociduga Duża i Płociduga Mała. Zamiast wykorzystać je do retencji wody i jako refugia dla bioróżnorodności dalej próbuje się je odwadniać i osuszać, mimo że nie ma już tu prowadzonej gospodarki łąkarskiej z produkcją paszy dla bydła i koni. Samoistna renaturyzacja takich zbiorników utrudniona jest na skutek licznych barier w dawnych korytarzach ekologicznych. Jeszcze innym przykładem są akcje czyszczenie rzek i wydobywanie różnorodnych śmieci. Sam w sobie proces godny pochwały lecz wraz z tymi przedmiotami wyjmowane i niszczone są liczne bezkręgowce, które kolonizowały to podłoże.

Wobec nowych sytuacji niezwykle potrzebna wiedza na każdym stanowisku pracy. Pilna jest potrzeba powszechnej, pozaszkolnej edukacji przyrodniczej w ciągu całego życia. Kto i jak powinien to realizować? By przeciętny obywatel, wpływający na użytkowanie ekosystemów wodnych, znał nie tylko rodzime gatunki lecz i rozumiał zachodzące procesy przyrodnicze. Jednorazowo i odgórnie nie da się wprowadzić niezbędnych dobrych praktyk w różnych obszarach aktywności gospodarczej i turystycznej. A wyzwania w zakresie retencji o ochrony zasobów wodnych oraz bioróżnorodności ekosystemów słodkowodnych są ogromne.

Streszczenie w tomiku z abstraktami konferencyjnymi.

6.09.2024

Nawet g... w słoiku może mieć dużą wartość edukacyjną




Od czego zależy smak potrawy? Od dostępności dobrego surowca, ingrediencji oraz od narzędzi do gotowania (kuchenka, garnek, noże itp.)? Tak, to ma znaczenie, lecz kluczowy jest kucharz, jego wiedza, umiejętności i doświadczenie. Podobnie jest w edukacji - kluczowy jest nauczyciel (edukator). 

Nawet g... w słoiku może mieć dużą wartość edukacyjną. Tytuł nieco prowokacyjny, bo dotyka emocji i różnych skojarzeń.  W czasie sierpniowej konferencji Pokazać – Przekazać 2024, która odbyła się w Centrum Nauki Kopernik, zobaczyłem różne pomysły edukacyjne. Między innymi słoiki z różnymi odchodami dzikich zwierząt, zamkniętymi we wspomnianych szklanych naczyniach. Obok leżały ilustracje zwierząt i należało dopasować zawartość słoików do konkretnych gatunków zwierzą. Nie było łatwo.

Odchody, pospolicie zwane kupą, łajnem czy nieco wulgarnie gównem, zawsze wzbudzają emocje, zwłaszcza u dzieci. Temat nieco tabu, intymny, o którym się raczej publicznie nie mówi. Lecz odchody to ważny ślad, który świadczy o obecności gatunków. Samego zwierzęcia nie zobaczymy lecz po dochodach, poznamy, że był. Mogą to być także ślady żerowania. Ale odchody to wdzięczny temat. Z całą pewnością uczniowie spotkają w czasie wycieczek do lasu i nawet w mieście, różne ślady obecności zwierząt. W tym oczywiście odchody. Można nauczyć się rozpoznawania i dzięki temu mieć większą frajdę z obcowania  z przyrodą. Bo można zobaczyć więcej niż widać na pierwszy rzut oka.

Rozpoznanie odchodów to pierwszy krok. Bo to doskonały punt wyjścia do zastanawiania się, czym się dane zwierzę żywi. Oraz co dalej dzieje się z odchodami. Jakie procesy i jakie organizmy odpowiedzialne są za znikanie odchodów z lasu i łąki. Dlaczego czasem na odchodach spotkać możemy... motyle? Co one tam robią? Dlaczego zlatują się różne "muchy" i pojawiają się żuki gnojowe? Dlaczego fauna odchodów zwierząt mięsożernych jest różna od obchodów roślinożerców? Czyli co w której kupie żyje i dlaczego? Do tego można dodać problem rozprzestrzeniania się pasożytów i ich złożonych cykli życiowych z udziałem żywicieli pośrednich. Jedna kupa a tyle różnych opowieści. Kupa, zamknięta w słoiku niczym kapsuła pamięci.

Czy kupa zwierzęca może mieć wartość edukacyjna? Tak. A wszystko za sprawą dobrych pomysłów i dużej wiedzy. Podpatruję dobre pomysły edukacyjne. Niektóre będę chciał jak najszybciej samemu sprawdzić w działaniu. Konferencja Pokazać – Przekazać 2024 w Centrum Nauki Kopernik bardzo inspiruje. Lubię tu przyjeżdżać by ładować dydaktyczne akumulatory. Podobnych konferencji jest więcej. Podnoszenie swoich kompetencji zawodowych to nie tylko czytanie książek fachowych czy uczestnictwo w szkoleniach i zdobywanie dyplomów. 

5.09.2024

Czy świat bez pasożytów były lepszy?

Sielski widok łąki a na niej niewidoczne pasożyty, drapieżniki, roślinożercy. Pod tą piękną sielskością toczy się brutalne życie i walka o przeżycie. I regulacja ekosystemów.


Jest lato, spisz sobie smacznie w pięknych okolicznościach przyrody. I słyszysz brzęczenie komara. Cała sielskość znika. I nie dlatego, że sam dźwięk przeszkadza. Dźwięk jest zapowiedzią ukłucia a potem męczącego swędzenia. A co, jeśli tych komarów jest więcej? Lub inny przykład - spacer na łonie przyrody i nagłe uczucie bolącego ugryzienia przez ślepaka czy muchę końską. Kolejny krwiopijca. Ileż tych pasożytów wokół nas? Do tego krwiopijne meszki nad rzekami, kuczmany, pchły, wszy czy nawet takie kleszcze. Oraz mnóstwo pasożytów tych mniej widocznych: tasiemce, glisty, motylice wątrobowe i cała rzesza chorobotwórczych, pasożytniczych mikroorganizmów, wliczając w to także wirusy. Nie jednemu z nas w takich momentach przychodzi do głowy myśl: czy świat bez pasożytów nie byłby piękniejszy? Po co one są na tym świecie? 

Wyobraź sobie świat bez komarów, wszy, tasiemców, kleszczy, wirusów. Byłoby wspaniale, nieprawdaż? Nie tylko pasożyty nam zagrażają. Przecież są groźne drapieżniki, takie jak wilki, tygrysy, lwy. Ale tych zagrożeń śmierci w paszczy z kłami dużo większą atencją darzymy drapieżniki. Roślinożercy zjadają rośliny, też przyczyniają się do śmierci lub okaleczenia konkretnych gatunków. Lecz pośród róznych konsumentów to właśnie pasożyty są jakieś takie odrażające. Nie jesteśmy roślinami więc roślinożercy są dla nas jedynie pokarmem lub szkodnikami, gdy zjadają nasze rośliny. Drapieżniki mogą nas zabić np. taki niedźwiedź czy wilk. Boimy się ich lecz jednocześnie odnosimy z szacunkiem i uznaniem. A pasożytów nie lubimy, mimo że jedynie trochę nas podjadają. Czasem tylko mogą nas mocno osłabić lub przyczynić się do śmierci.

Jako ludzie lubimy szukać sensu w otaczającym nas świecie. Dlaczego są pasożyty na świecie? Biolog i ekolog odpowie najkrócej - bo mogą być. Bo ewolucja biologiczna ich nie wyeliminowała. W przyrodzie jest tak, że jak jest jakieś środowisko, jakieś zasoby, to znajdzie się taki gatunek, który się na nie połasi i wyciągnie rękę a raczej jęzor, zęby, ssawkę czy kłujkę. Jeśli jest coś do zjedzenia to ktoś zje na różne sposoby i możliwości.

Pasożyty, tak jak drapieżniki, pełnią w ekosystemach rolę regulacyjną. Regulują liczebność, nie pozwalając za bardzo rozrosnąć się danej populacji czy gatunkowi. Zatem, gdyby nie było pasożytów i drapieżników oraz roślinożerców… to byłoby bardzo źle, byłaby klęska. Byłby głód i walka bratobójcza. A jeśli ginąć to chyba lepiej z rąk wroga niż swojaka. Tak jakoś sensowniej. Bo wróg to wróg, z definicji jest zły. Ale bracia i siostry nie powinni być źródłem naszych nieszczęść i śmierci.

Weźmy pod uwagę człowieka. W dużym stopniu wyzwoliliśmy się z pod presji drapieżników i pasożytów. I mamy 8 miliardów ludzi na Ziemi oraz narastający kryzys klimatyczny. Jeśli sami nie będziemy kontrolowali naszej liczebności w nawiązaniu do pojemności środowiska, to uczynią to choroby czyli jakieś pasożyty bakteryjne, wirusowe czy protistowe (dawniej powiedzieli byśmy pierwotniakowe).

Co to jest drapieżnik? To taki organizm, który zjada inny organizm, lis zjada gryzonia, wilk jelenia. Zabija i zjada. A pasożyt? To taki, który podjada ale zazwyczaj nie doprowadza do śmierci organizmu – swojego żywiciela. Tak jak komar, kleszcz czy tasiemiec. Spójrzmy na to nieco inaczej – drapieżniki pasożytują na populacji swoich ofiar. Wilk zabija jelenia i zjada. Ale z populacji wilki pobierają tylko część osobników. Gdy za dużo zjedzą, to same głodują i zdychają. Spada liczebność drapieżnika a wtedy wrasta liczebność ofiary, np. jeleni. Co oczywiście umożliwia ponowny wzrost liczebności samego drapieżnika. samoregulujący się mechanizm ekosystemowy.

Są jeszcze parazytoidy, np. wśród owadów gąsieniczniki czy rączyce. Taki parazytoid składa jaja na gąsienicy motyla. Z jaja wylęga się larwa, która podgryza gąsienicę. Tak jak typowy pasożyt. Gąsienica rośnie, nawet czasem dochodzi do stadium poczwarki. Pod koniec larwa parazytoida intensywnie żeruje i zabija swoją ofiarę, tak jak typowy drapieżnik. To oczywiście nie koniec całej gamy różnorodnych strategii i sytuacji w przyrodzie. Przyroda jest złożona i bogata w różnorodne relacje między gatunkami.

Pasożytnictwo istnieje od początku życia na Ziemi. Pojawiło się chyba nawet wcześniej niż organizmy komórkowe, czego dowodem są wirusy. I w czasie milionów larw ewolucji nasze organizmy przystosowały się do obecności pasożytów. Mamy nadmiar narządów, komórek itp. bo i tak coś stracimy. I na te straty jestesmy już przygotowani. Dlatego możemy żyć z jedną nerką jednym płucem, kawałkiem żołądka.

Obecnie, gdy człowiek żyje w świecie zubożonym, z niewielką liczbą pasożytów… to pojawiają się inne problemy. Na przykład alergie. Nasz system odpornościowy przez miliony lat doskonalił się by zwalczać pasożyty. A z braku wroga czasem głupieje i atakuje własny organizm. Lub histerycznie reaguje na różne substancje. Na przykład niegroźne pyłki traw, orzechy czy sierść kota. Tak jak wojsko w społeczeństwie w czasie pokoju. Z braku zajęcia i z nudy może obrócić się przeciw własnemu społeczeństwu.

Pasożyty były więc od samego początku. I czasem mniej tracimy na skutek jakiegoś pasożytniczego podjadania niż gdybyśmy podjęli bezwzględną walkę z nimi. Bo koszty walki będą jeszcze większe. Znajduje to nawet odzwierciedlenie w przysłowiu ludowym, nakazującym by mądrzejszy ustąpił głupiemu. Fakt, ustępując coś straci, lecz wdając się w kłótnię z głupcem straci jeszcze więcej.

Nie potrafię wyobrazić sobie świata bez pasożytów. Co nie znaczy, że nie oganiam się od komarów, czy nie unikam kleszczy. Zarówno mój system odpornościowy jak i moje zachowanie nastawione są na zwalczanie i unikanie pasożytów. Myję więc ręce przed jedzeniem, a po wycieczce do lasu sprawdzam, czy nie przyczepił się jakiś kleszcz.

Drogi słuchaczu, jeśli dokuczają ci letnim czasem komary, kuczmany, meszki czy muchy końskie, psując radość wypoczynku, to podejść do tego filozoficznie. Pasożyty były, są i będą. Nie te to inne. Zaakceptuj nieuniknione. I unikaj kontaktu. Niemniej bez strat nie wrócisz z wypoczynku na Warmii i Mazurach. 

Mądrością jest zaakceptować to, czego nie możemy zmienić. Pasożyty należą do mechanizmów regulacyjnych w ekosystemach biosfery. Bolesna regulacja. Ale bez niej złożoność siata żywego na wszystkich poziomach nie byłaby chyba możliwa.

Tekstowa, zmieniona i poszerzona wersja radiowego felietonu w Radiu Olsztyn. Tłumaczymy świat. 

Wszystkie nagrania dostępne są na stronie Radia Olsztyn: https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-w-radiu-olsztyn-2/01769627


Moje wszystkie felietony zebrane są tu:


3.09.2024

Szkiełko i oko nad misą z wodą

Fot. Organizatorów, Centrum Nauki Kopernik, konferencja Pokazać-Przekazać 2024.
 

Z tym słuchaniem, co w misie dźwięczy, było tak. Działo się to w Centrum Nauki Kopernik w czasie sierpniowej konferencji Pokazać-Przekazać 2024. Jeden z warsztatów dotyczył współuczestnictwa w eksperymentowaniu dzieci (Towarzyszyć, ale jak? Eksperymentowanie z dziećmi, prowadzące: Natalia Arciszewska i Iga Cieślak). Mieliśmy zadania do wykonania, grupowe, przy różnym sposobie wsparcia. Było więc przede wszystkim doświadczanie i dyskusja wokół tych naszych doświadczeń. Nie było przekazywania wiedzy teoretycznej tylko zaaranżowanie sytuacji edukacyjnych. Zatem było to tworzenie środowiska edukacyjnego i pozwolenie nam doświadczać. Wczuć się w rolę uczniów a potem wspólnie przedyskutować. Idea cyklu Kolba w praktycznym działaniu. Ogromnie jestem zadowolony z tego uczestnictwa i doświadczania.

Zapowiedź warsztatów była tak: "Jak towarzyszyć dzieciom podczas eksperymentowania, by wspierać ich zaangażowanie? Jakie warunki stworzyć, by z entuzjazmem podejmowały wyzwania? Wierzymy, że bezcenne są własne doświadczenia. Podczas warsztatów, idąc za ideą uczenia się przez doświadczenie (ang. learning by doing), będziemy eksperymentować, a przy tym towarzyszyć sobie nawzajem w mierzeniu się z różnymi zadaniami. Obserwując swoje reakcje, wymieniając się odczuciami, zbierzemy pomysły na to, co robić, a czego unikać, by eksperymentowanie było dla naszych dzieci okazją do poznawania swoich mocnych stron i rozwijania nowych umiejętności." Osobiście próbowałem przełożyć doświadczenia do warunków uniwersytetu i w miejsce uczniów stawiałem studentów.

Czy (i kiedy) student chce dokładnych instrukcji jak wykonać zadanie? A może woli sam poszukiwać? To drugie jest przyjemniejsze lecz wymaga więcej czasu i rozwiązanie nie jest pewne. Ale jeśli jest egzamin w określonym terminie lub zaliczenie na ocenę, to wtedy pojawia się strach - czy zdążę? W takiej sytuacji student (uczeń) może chcieć instrukcji, by szybko i bez błędów wykonać zadanie. Musi tylko umieć poprawnie odczytać instrukcję. Nie musi być ciekawy czy zaangażowany. Presja czasu ma znaczenie. I zapewne ocenianie też na znaczenie. To one skłaniają nas do korzystania z gotowych instrukcji i tutoriali. I ich oczekujemy od osoby prowadzącej zajęcia. Jeśli nie ma ocen i presji czasu, wtedy chyba chętniej poddajemy się odkrywaniu i sami chcemy znaleźć rozwiązanie. Bo odkrywanie jest przyjemne. 

Wróćmy do sytuacji przedstawionej na zdjęciu. Co zrobić by misa metalowa dłużej brzmiała, dłużej dźwięczała? Najpierw uderzaliśmy palcem, potem drewnianą pałeczką. Przedmioty, które leżały na stole, sugerowały szukanie odpowiedzi. Były misy różnej wielkości, pałeczka drewniana i woda. Jak w typowym zadaniu szkolnym - skoro jest woda, to trzeba ją wykorzystać, na pewno jest kluczem do rozwiązania. Ale w mojej głowie włączył się nawyk przyrodnika czyli, że wszystko trzeba zmierzyć szkiełkiem i okiem. Pod ręką jest smartfon, więc można to narzędzie wykorzystać, np. aplikację stoper. By eksperymentalnie sprawdzić czy rzeczywiście dłużej brzmi misa. Misa z wodą i bez wody brzmiała mniej więcej tyle samo. A więc woda tu nie ma nic do rzeczy. Może palcem pociągnąć po krawędzi? Widziałem przecież na filmach i sam próbowałem wydawać dźwięki na kieliszkach z wodą. W przypadku metalowej misy pocieranie krawędzi palcem było nieefektywne. To może pałeczką drewnianą, która z jednego końca oklejona była skórą?

Próby na oślep, łączenie pomysłów z dostępnymi narzędziami. Pełne odkrywanie z wykorzystaniem tego, co widać na stole i tego, co samemu można wymyśleć. Nie ograniczać się do przygotowanego zestawu tylko kreatywnie poszukiwać w tym, co akurat jest dostępne, nawet w kieszeni. Liczy się więc kreatywność i nieskrepowane poszukiwanie przedmiotów i sytuacji do eksperymentowania. By misa brzmiała dłużej. 

Drugim, wykorzystanym przeze mnie elementem, była teoria. Czyli to, co już wiedziałem i znałem z osobistego doświadczenia. To, co było już w moim mózgu. Bo wcześniejsza wiedza (w tym teoria) ma znaczenie. W przypadku wody poziom wypełnienia naczynia decyduje o wysokości dźwięku, ale czy o jego długości (czasu brzmienia)? To można było zmierzyć, np. stoperem. Z teorii (fizyka, mechanika) wiedziałem, że im więcej energii, tym większe (głośniejsze) i dłuższe czasowo drgania. Czyli po prostu trzeba mocniej uderzyć pałeczką. I sprawdzić czy tak działa. Działało. A może pocieranie pałeczką - przez ciągłe dostarczanie energii, wydłuży czas brzemienia? To nie działało, bo pałeczka nie była chyba do tego odpowiednia.

Co się dzieje w czasie eksperymentowania? Stawiamy różne hipotezy. Równie ważne jest jednak kolejne pytanie "jak to sprawdzę". Czyli zaplanowanie weryfikacji hipotezy. Na tym polega metoda naukowa. 

Po wykonaniu zadań dyskutowaliśmy. Oczywiście głównym motywem rozmów były nasze wrażenia co do sposobu towarzyszenia osób prowadzących przy naszych eksperymentach. Jak to robili i jak my się w tym czuliśmy, jaki wywoływało to skutek. Bo celem tych prostych ćwiczeń z misami, balonikami, sprężynami nie było rozwiązanie zadań fizycznych lecz doświadczanie, jak towarzyszyć dzieciom w czasie ich eksperymentowania. I jaki sposób towarzyszenia jest najlepszy oraz w jakich okolicznościach. Jeszcze raz powtórzę - znakomita ilustracja cyklu Kolba.

Wracam z Kopernika z przemyśleniami i refleksjami. Teraz będę próbował wykorzystać te refleksje w codziennej pracy dydaktycznej na uniwersytecie. Zastanawiam się jak dobrze towarzyszyć studentom w ich eksperymentowaniu. I jak stworzyć dobrą przestrzeń do eksperymentowania i uczenia się. Czy tworzyć szczegółowe instrukcje i do jakich zadań? Czy może pozwolić bardziej na swobodne eksperymentowanie? A czy wyrobie się z programem, gdy będą eksperymentowali i poszukiwali?  Może trzeba zmodyfikować sylabusy i koncepcje poszczególnych zajęć? Pytanie, na które będę szukał odpowiedzi w najbliższym roku akademickim. Taki jest skutek konferencyjnej inspiracji.

2.09.2024

Wakacyjna konferencja dla nauczycieli. Dobre życie, dobra szkoła



Jak co roku, w sierpniu, w Centrum Nauki Kopernik odbywa się konferencja pt. Pokazać-Przekazać. Adresowana jest do nauczycieli i edukatorów w szerokim znaczeniu. Koniec wakacji, nauczyciele przygotowują się do nowego roku szkolnego. To dobry czas by szukać inspiracji i dowiedzieć się czegoś nowego. Zarówno w teorii jak i praktyce.

I ja tam byłem, inspiracji dydaktycznych i konferencyjnych szukałem. I znalazłem. Wróciłem z różnymi pomysłami i chęcią sprawdzenia w praktyce niektórych pomysłów. Uzupełniłem wiedzę teoretyczną, zorientowałem się, co nowego w edukacyjnej trawie piszczy oraz podejrzałem praktyczne działania. Był tez kontakt z ludźmi i nawiązywanie współpracy. Dwudniowa konferencja, która owocuje przez cały rok. Albo jeszcze dłużej. Podobnych konferencji jest więcej. Organizowane są przez dobrze działające centra nauki oraz różne stowarzyszenia.

Wakacyjna konferencja dla nauczycieli pt. Pokazać-Przekazać. Coroczna, przyjeżdżam co jakiś czas by naładować intelektualne baterie. Program konferencji znajduje się w specjalnej aplikacji, do zainstalowania w telefonie. Powoli taka telefoniczna forma staje się to normą, zamiast papierowych, drukowanych programów. I bez toreb z tak zwanymi materiałami. Dzięki temu powstaje mniej niepotrzebnych odpadów. 

Na miesiąc przed wspomnianą konferencja odbywały się otwarte, krótkie wywiady z tematyką konferencji. To także nowinka, która chyba warto naśladować. Bo każda konferencja żyje przed, w czasie i po konferencji. Posiłki były tylko wegetariańskie i wegańskie. Poprzednio z taka sytuacją spotkałem się na Kompasie Edukacji w Bydgoszczy - wtedy wydało mi się to incydentalne. A skoro w krótkim okresie czasu spotykam znowu, to chyba jest to jakiś trend. Coś ewidentnie się w społeczności zmienia. Gdzieś wolniej, gdzieś szybciej. 

Tematem tegorocznej konferencji Pokazać-Przekazać była dobra szkoła i dobre życie. Ważny temat do przemyślenia. Wysłuchałem wielu głosów, sam też przemyślałem i z tym wracam z konferencji. Pytania i odpowiedzi siedzą we mnie głęboko. Taki jest sens konferencji - by inspirowały i długo oddziaływały po spotkaniu. 

Co jeszcze podejrzałem? Na przykład ciche oklaski - nowinka, którą zobaczyłem na konferencji w Koperniku. Czy można wyrażać swoją aprobatę inaczej niż klaskaniem? Można. Wtedy "usłyszą" a raczej zobaczą, także osoby niesłyszące. A hałas nie będzie przeszkadzał niektórym osobom, np. wrażliwym na głośne dźwięki. Prosty gest dłońmi, który pokazuje, że można inaczej. Jest w tym głębszy sens a nie tylko ciekawostka. Wskazuje, że dostrzegamy innych ludzi o innych potrzebach wokół nas. Niby nic wielkiego. Uzupełnieniem tych cichych oklasków był tłumacz języka migowego, obecny na scenie. Zupełnie jak w telewizji. W rezultacie konferencja była dostępna także dla osób niesłyszących. 

Na konferencji spotkałem więcej takich adasiów. Zamiast powszechnego także w edukacji niedasie mogą być adasie, czyli zamiast "nie da się tego zrobić", jednak "a da sie to zrobić". Szkoła potrzebuje pomysłów na takie adasie. By nauczyciele mogli robić potrzebne zmiany w tych konkretnych warunkach jakie mamy. Duże zmiany i reformy przychodzą powoli. A polska szkoła potrzebuje zmian już teraz, od zaraz. Mogą to być małe kroczki. Chwała tym wszystkim zwykłym i niezwykłym nauczycielom, którzy mimo wszystko próbują wykazać, że jednak da się. Tu i teraz. 

Dobre życie składa się że szczegółów. Można mówić o rozwoju zrównoważonym a można także go wcielać, tu i teraz. Ile można mieć smyczy? Po iluś konferencjach zbiera się ich dużo. Są niepotrzebne. I jest na to rada. Można dać im drugie życie. Uwielbiam CN Kopernik za takie drobne ale ważne kroki. Kopernik mocno inspiruje. Swoje smycze pozyskali z szuflad i wcześniejszych projektów. Zebrali i użyli jeszcze raz. Kto chciał, to zostawiał po konferencji. Kto chciał mieć pamiątkę, to zabierał ze sobą. Duży wybór i duża sprawczość. W sensie materialnym z konferencji wywiozłem niewiele - jedna karteczką, imienny identyfikator (bez smyczy nawet). W sensie intelektualnym wywiozłem bardzo dużo. Refleksji i pomysłów mam sporo. Będę się nimi co jakiś czas dzielił, także na niniejszym blogu. Bo pomysły i inspiracje wymagają staranniejszego ubrania w słowa, by były przydatne także dla innych.

Pojemnik jeszcze pusty, bo konferencja trwała, gdy robiłem zdjęcie.
Na sam koniec było zwróconych smyczy dużo więcej.

1.09.2024

Bądź jak dyslektyk, poprawiaj swoje błędy !



Jako dyslektyk nieustannie muszę (i chcę) poprawiać swoje błędy, zarówno we wpisach na Facebooku jak i na blogu. I wszędzie. Poprawiam przed opublikowaniem, poprawiam po umieszczeniu. Czasem szybko, czasem długo po, bo dopiero wtedy, przy kolejnym czytaniu, zobaczę lub ktoś mi podpowie. Trudne to i męczące. Często bolesne. Ale warto, i trzeba. Czasem się poprawić nie da, np. w komentarzach na stronach internetowych nie ma edycji po opublikowaniu. Co wtedy? Pisać ponownie, z poprawką? Pisać sprostowanie? Czasem i tak trzeba, gdy sprawa jest poważniejsza. Oczywiście dobry jest nawyk sprawdzania przed naciśnięciem klawisza "wyślij". Nasze błędy, te niepoprawialne, uczą nas większej staranności przed. By nie powtarzać w pośpiechu tego samego w przyszłości. Ludzie z deficytami, np. dyslektycy, muszą się więcej napracować. Im bezbłędne pisanie zajmuje więcej czasu. Bo po sformułowaniu myśli i przelaniu je w litery, muszą jeszcze kilka razy przeczytać i poprawić błędy. Sztuczna inteligencja, z autopoprawkami tekstu, czasem zamiast pomóc jeszcze więcej namiesza. Zmieni wyraz nie tak jak trzeba i wychodzi coś niezrozumiałego lub wbrew intencji piszącego. Daje iluzję, że jest dobrze i zwalnia z potrzeby ponownego sprawdzania. Dysleksji się nie wyleczyć tabletkami czy inną terapią. Nie ma więc cudownej, czarodziejskiej różdżki. Ale można minimalizować skutki dysleksji. Większą pracą i z częstszym poprawianiem. Codziennie. Deficyt, taki jak dysleksja, to nie jest usprawiedliwienie i fory, to zaproszenie do cięższej pracy. 

Bądź jak dyslektyk - poprawiaj swoje błędy, te dawne i te niedawne. Bo nawet coś ułomnego, jakiś deficyt, może być inspiracją dla tych doskonałych, bez rysy i bez skazy. Każdy jest wartością. Nie ma rzeczy i ludzi niepotrzebnych, bezwartościowych. Nawet pusta i niepotrzebna butelka, zamiast być wyrzuconą na śmietnik, może stać się czymś pięknym i użytecznym. Przez malowanie możemy nadać jej nową wartość, nowe znaczenie, nową użyteczność. A czasem malowanie jest tylko pokazywaniem piękna, które już tam było. 
 
Zdjęcie zamieszczam nie tylko dla przyciągnięcia uwagi. Zamieszczam je z dyskretnym i głębokim podtekstem. Bo błędy są nie tylko literowe, w tekście. Błędy dotyczą wyborów, decyzji, wypowiadanych słów, wykonywanych prac. Nawet malowania na butelce. Bo czasem ręka się omsknie i trzeba zetrzeć niepotrzebne linie. Lub po prostu się "nie uda". I trzeba malować od nowa. Na nowej butelce czy słoiku. Wszystko zaczynać od początku. Męczące to i zabiera czas. Ale warto.

Naprawianie błędów to także słowa "przepraszam"... Mimo że nie da się posklejać rozbitej butelki, to jednak warto powiedzieć to słowo. I spróbować naprawić. Tyle ile się da.