Przez kilka lat jeździłem służbowo, a potem już prywatnie do Francji. Poznawałem piękna, francuska prowincję i życzliwą kulturę europejską. Były i liczne spotkania z polskimi emigrantami, słuchałem ich różnych opowieści. Niektórzy uczyli się języka polskiego dopiero w dorosłości, bo wspomnienia rodziców wyniesione z Polski były smutne i tragiczne. Woleli zapomnieć. Inni mocno tęsknili nawet w drugim pokoleniu. Przez długie lata czuli się obywatelami drugiej kategorii, jak to na emigracji, w obcym kraju. Dumę z polskości i z Polski odzyskiwali po Sierpniu 1980, dumni byli z Lecha Wałęsy i Jana Pawła II. Potem, po roku 1989 roku duma wzrosła i chętniej wracali do polskich korzeni. Z radością parzyli na to, jak rozwija się w pełni wolna Polska. Przez lata nam pomagali. Stąd wielu znajomych z Olsztyna. Działali w stowarzyszeniu Francja-Polska, w którym byli i są nie tylko Polacy ze starej i nowej emigracji, ale i rodowici Francuzi. Pomagali nam nie tylko w czasie stanu wojennego. Jeden z nich, w czasie spotkania, powiedział, że jest Francuzem lecz polska krew w nim płynie. Dobrze zakorzeniony emigrant, lojalny wobec nowej ojczyzny i zachowujący pamięć o przodkach. I język polski.
W ciągu kilku lat wyjazdów wysłuchałem wiele różnych opowieści. Jedną z nich zamieszczam niżej.
Wśród milionów Polaków, których skłoniła do opuszczenia
ojczystej ziemi międzywojenna bieda i poszukiwanie chleba, był i on – ojciec
pani Ireny. Opuścił Polskę, by udać się do Francji, krainy obiecującej zarobek
i godniejsze życie. Nie jechał dla przygód czy łatwego bytu; jechał tam, gdzie
był popyt na silne ręce, do pracy. Osiadł na francuskiej wsi, ciężko pracując w
rolnictwie. Był kowalem i ciężkiej pracy się nie bał.
Szczęście uśmiechnęło się do niego podwójnie, gdyż serce
oddał Polce, z którą stanął na ślubnym kobiercu. Stworzyli polski dom na obcej
ziemi. Ich pierwsze dziecko, niestety, zwiastowało pierwszy, bolesny egzamin z
emigracyjnej tułaczki. Właściciel, dla którego pracowali, nie tolerował
"przeszkód" w pracy. Dziecko, które potrzebowało matczynej opieki,
kazał odesłać. I tak, z sercem zalanym łzami, młodzi rodzice musieli posłać
pierworodne do Polski, by tam, pod opieką rodziny, czekało na lepszy czas. To
okrutne świadectwo, jak emigracja wyrywała kawałki duszy i zmuszała do
najboleśniejszych wyborów.
Mimo tych trudów, ojciec pani Ireny był człowiekiem o niezłomnym
duchu i towarzyskim usposobieniu. Lubił ludzi, lubił gwar, polski śpiew i
taniec. Zabawy i potańcówki były dla niego ucieczką od codziennego znoju,
okazją do bycia "u siebie" wśród rodaków i cząstką utraconej
ojczyzny.
Prawdziwym sprawdzianem jego polskiego charakteru okazała
się niemiecka okupacja Francji. Choć na obczyźnie, serce miał niezłomnie
polskie i patriotyczne.
W obliczu wroga, jego towarzyski charakter nabrał nowego,
heroicznego wymiaru. Zaprzyjaźnił się z kelnerem, pracującym w hotelu pełnym
niemieckich żołnierzy Wehrmachtu. Ten kelner stał się dla niego kluczowym
łącznikiem. Gdy tylko usłyszał, że ktoś z niemieckich żołnierzy mówi po polsku
– Ślązak, Kaszub, czy Polak siłą wcielony do Wehrmachtu – natychmiast
kontaktował go z ojcem pani Ireny.
Gospodarstwo polskiego emigranta stało się nieoficjalnym punktem
przerzutowym. Często gościli u nich żołnierze w mundurach wroga, którzy jednak
w sercu pozostali Polakami lub byli zmuszeni walczyć w obcej armii. Ojciec pani
Ireny, ryzykując głową, namawiał ich do dezercji. Wykorzystując swoje kontakty
i być może wrodzoną odwagę, pomagał tym ludziom przedostać się do Anglii, by
mogli dołączyć do Aliantów i walczyć o wolność — również o wolność Polski! Był
cichym, emigracyjnym żołnierzem Rzeczypospolitej.
Los jednak, jak to często bywa, potrafi być niesprawiedliwy
i okrutny. Pewnego dnia, do ich gospodarstwa wpadli francuscy partyzanci .
Widząc u siebie regularnie "Niemców" w mundurach, uznali polską
rodzinę za kolaborantów. Nie było tłumaczenia, nie było dyskusji. Za zdradę i
współpracę z okupantem czekała ich tylko jedna kara. Żona i mała Irena zostały
ustawione pod ścianą – gotowe na egzekucję.
Wtedy jednak stało się coś, co uratowało im życie: wystąpili
sąsiedzi. Ci sami, z którymi dzielili trudy wiejskiej pracy, z którymi
rozmawiał, tańczył i pił w wolne wieczory. Zaświadczyli o ich polskości i o
tym, że nie są zdrajcami! Ich głos, poparty latami uczciwego życia, przekonał
partyzantów. Rodzinie darowano życie.
To zdarzenie jest gorzkim testamentem – jak łatwo w wojennej
zawierusze o pomyłkę i jak wielka jest moc solidarności i świadectwa uczciwego
życia.
Losy ojca pani Ireny, Polaka na emigracji, to historia o ciężkiej
pracy, tęsknocie za krajem, heroicznym sprycie i polskiej niezłomności w
obliczu wroga. To dowód, że polski patriotyzm kwitł nawet daleko od Wisły.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz