28.07.2018

Po co jest uniwersytet?


Nie tylko w kontekście najnowszej ustawy o szkolnictwie wyższym warto zadać sobie pytanie "Po co nam są potrzebne uniwersytety?" Odnoszę wrażenie, że duża część dyskusji o reformach w nauce i edukacji, także na poziomie wyższym, sprowadza się do namiętnego omawiania szczegółowych rozwiązań, ale bez pytania o cel i sens. Na tytułowe pytanie można udzielić z grubsza trzech różnych odpowiedzi.

1. Uniwersytety są dla prestiżu (narodowego, regionalnego, lokalnego). Niczym duma z klubu piłkarskiego lub drużyny na mistrzostwach w dowolnej dyscyplinie sportowej. Inwestujemy w zawodników by zdobywać puchary (a nie po to, by rozwijać zainteresowanie sportem jako zdrowym stylem życia). Przynajmniej część powodów konieczności reformowania uniwersytetów wynika z faktu, że brakuje polskich uczelni wśród najlepszych, np. wymienionych w rankingu "listy szanghajskiej". Co zrobić, by szybko jakieś polskie uniwersytety znalazły się przynajmniej w pierwszej setce? Był na przykład pomysł by wybrać z Polskiej Akademii Nauk najlepsze instytuty i zrobić jeden nowy uniwersytet (faktycznie rozproszony i działający "na papierze"). Z nadzieją, że znajdzie się wysoko w rankingu. Albo wybrać z polskich uniwersytetów (ze wszystkich miast) najlepszych naukowców i z nich otworzyć  flagowy uniwersytet (przesiedlić ludzi czy stworzyć tylko "księgowa fikcję"?). To tylko kilka pomysłów. Obecna reforma też chce w tym kierunku zmierzać - jako główny cel stawia sobie "podniesienie jakości nauki".... uwidocznionej w rankingach. Czy od takiego szybszego mieszania herbata stanie się rzeczywiście słodsza? Wątpliwe, to tylko "kreatywna księgowość" by to samo inaczej pozestawiać, by dostosować się do wymogów rankingu. Rankingi się jednak zmieniają (zatem za lat kilkanaście taka dostosowawcza struktura będzie nieadekwatna).... Jeśli jednak uznać, że uniwersytety są jak drużyna piłkarska - mają przynosić dumę i wysoką pozycję w rankingu - to działania te są sensowne i dostosowane do celu. Przecież wystarczą dwa-trzy....

2. Uniwersytety kształcą zawodowo. Czyli są kolejnymi szkołami zawodowymi, mającymi przygotować kadry dla gospodarki. I takie trendy też się w dyskusji o szkolnictwie wyższym dostrzega. Nie tylko w odniesieniu do politechnik, szkół medycznych ale i uniwersytetów. Wielokrotnie można usłyszeć argumenty, że uczelnie - zwłaszcza humanistyczne - kształcą bezrobotnych. Tyle tylko, że statystyki pokazują zupełnie inny obraz. Wśród absolwentów uczeni wyższych jest mniej bezrobotnych niż wśród absolwentów zawodówek. Zatem wbrew obiegowym opiniom uniwersytety nie są fabrykami bezrobotnych (nawet humanistów), to typowe szkoły zawodowe w większym stopniu kształcą bezrobotnych. Wynika to chyba ze specyfiki współczesnego rynku pracy - szybkiego postępu, konieczności częstego douczania się i dostosowywania, znaczenia kreatywności we współczesnej gospodarce. Najbardziej pożądaną kompetencją zawodową współczesności jest kreatywność, zdolność do myślenia refleksyjnego, zdolność do uczenia się i pracy w zróżnicowanym kulturowo i zawodowo zespole.  W kategoriach indywidualnych uniwersytety i szkoły wyższe są przedłużeniem młodości, przedłużeniem poszukiwania sensu i jakości życia, zdobywania kontaktów i rozwoju osobistego. System boloński i możliwość studiowania nawet po jednym semestrze na innych uczelniach (np. program MOST oraz ERASMUS) pozwala studentom poznawać świat i ludzi. Jeśli uznać ten cel za ważny to uniwersytety powinny być blisko społeczności lokalnych. Raz, że łatwiej i taniej studiować blisko domu i w miastach tańszych niż Warszawa, dwa, że istotny jest transfer wiedzy do społeczności lokalnych.

3. Uniwersytety podnoszą jakość życia. Zatem są dla rozwoju społeczeństwa w szerokim słowa tego znaczeniu. Służą rozwojowi kapitału ludzkiego, służą rozwojowi społeczności lokalnych, wspomagają transfer wiedzy i idei i oddziałują społecznie. Są jak źródło, które poi zwierzynę z doliny (a więc z bliskiej okolicy). Lub jak drzewa dające cień w upalny dzień. Co nam z wielkiego, prestiżowego drzewa gdy jest ono dalekie i niedostępne (umrzemy, zanim dojdziemy i schronimy się w jego cieniu)? Jeśli uznać ten cel za ważny, to inaczej trzeba mierzyć efektywność działania polskiego uniwersytetu. Tak jak z futbolem - albo nastawiamy się na pucharową reprezentację albo na powszechność sportu wśród społeczności lokalnych. To pierwsze mierzyć możemy wygranymi mistrozstwami, to drugie jakosć zdrowia i liczba osób uprawiających amatorsko sport. Oczywiście jedno z drugim jest powiązane. Ale różne są priorytety. Jeśli nastawimy się na uniwersytety podnoszące jakość życia, to nie będzie presji na szybkie rankingowe rezultaty i nie będzie pokusy na "kreatywną księgowość". Uznania i jakości międzynarodowej i tak się doczekamy, bo wynikać będzie z powolnego i autentycznego rozwoju, niejako przy okazji. To tak jak w szkole jest uczenie się dla ocen i dla siebie samego (są oceny, ale każda z postaw inaczej odnosi się do tych ocen). Z pozoru niewielkie różnice ale w perspektywie długofalowej jakość tych strategii jest widoczna. Bardzo widoczna.

Do tej trzeciej odpowiedzi odnosi się zamieszczone wyżej zdjęcie. Zwykłe życie bez wodotrysków, kamer i rankingowych gali.

Zapewne można postawić jeszcze i inne odpowiedzi na tytułowe pytanie. Ale nawet jeśli zatrzymamy się na tych trzech, wyżej wymienionych, to zapewne wszystkie są istotne. Różnica dotyczy jedynie proporcji i priorytetów.

Brakuje nam szerokiej dyskusji nie tylko w odniesieniu do uniwersytetów i nauki, ale i do edukacji w szerokim słowa tego znaczeniu i wszystkich jej poziomów. Szeroki dialog to możliwość wypracowania dobrych i trwałych wzorców. Obecnie raczej mamy autorytarnie narzucane i efemeryczne rozwiązania. Że niby oświecony absolutyzm jest sprawniejszy i lepszy (bo szybko są rozwiązania)? Moje zdanie jest odmienne. Dyskusja prawdziwa (a nie pozorowana) potrzebna jest nie tylko do wypracowania mądrości zbiorowej (uznaję konektywizm za podstawę tworzenia wiedzy) ale i do przekonania do wspólnej wizji jak najszerszych kręgów społecznych, nie tylko uniwersyteckich. Dialog jako sposób dochodzenia do prawdy (do tego sprowadza się wszak nauka) oraz dialog jako sposób przekonywania, a nie narzucania.

Dyskusja wymaga czasu i cierpliwości.

11 komentarzy:

  1. A który humanista pracuje w zawodzie? Ile etatów jest dla filozofów na przykład? Owszem prawdą jest że filozof lepiej znajdzie się na rynku pracy niż wąskiej specjalizacji absolwent zawodówki, z drugiej strony ktoś wybiera szkołę zawodową nie z powodu nadzwyczajnych zdolności, zatem porównanie jest wyjątkowo nietrafne. Nie ma żadnych badań (a obserwacje mówią coś wręcz przeciwnego) z których by wynikało iż w znalezieniu pracy pomaga wyższe wykształcenie a nie wyższa inteligencja, kreatywność itp.

    Reasumując, poproszę o wykazanie iż np. absolwent filologii indyjskiej otrzymał pracę w dziale zbytu firmy handlującej oponami dzięki swemu wykształceniu a nie dzięki swym zdolnościom (których nie udało się zabić w procesie edukacji), to wtedy ukajam się że wstydem i pod stołem odszczekam, swój edusceptycyzm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wracając do tematu wpisu chciałbym zapytać Pana w kwestii uniwersytetu - do czego są nam potrzebne, w odniesieniu do trzech wymienionych celów lub innych, niewymienionych w tekście.

      Usuń
    2. zasadniczo służą tym wszystkim celom, tu wszak nie polemizuję.

      Usuń
    3. Zasadniczo cele te są sprzeczne i wykluczające się co do rozwiązań. Prosiłbym o coś bardziej konkretnego, na tema i z uzasadnieniem. Mam taką maleńka nadzieję, choć doświadczenie podpowiada, że jak zwykle będą z tego nici...

      Usuń
    4. "wykluczające" ... A to czemuż?

      Usuń
  2. A co to znaczy "w zawodzie"? W XXI wieku to nieaktualne. Ci z zawodówek są bezrobotni w zawodzie, to lepiej? Jakiś czas temu w ubezpieczeniach duża karierę (i zatrudnienie) otrzymywali nauczyciele i absolwenci kierunków pedagogicznych (teoretycznie niezgodnie z wykształceniem). Dlaczego? Bo liczyła się ich umiejętność kontaktu z ludźmi i prostego tłumaczenia spraw zawiłych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zawodzie to znaczy w zawodzie - nie odwracajmy kota ogonem. Tynkarz pracuje w zawodzie, był czas (spowodowany działaniami tych którzy pokończyli uniwersytety) że tynkarz był bez pracy, nie ze swojej winy, ale dlatego że ktoś postanowił zahamować rozwój tego kraju. Jeśli jednak tynkarz, nauczył się układać płytki, robić wylewki itp. to zwiększał swoje szanse na zatrudnienie - dziś już trudno znaleźć bezrobotnego tynkarza. Poza tym jego wykształcenie pochłonęło ułamek nakładów na wykształcenie, nauczyciela, filozofa, czy historyka...

      Z drugiej strony należy znów zapytać - czy osoby zatrudniane w ubezpieczeniach, NABYŁY umiejętności kontaktu z ludźmi, czy tez od urodzenia umiały to robić i dlatego wybrały kształcenie nauczycielskie, by swój talent dobrze zainwestować?

      Usuń
  3. A co do filozofa, to tak w szybkim szukaniu (można było samemu poszukać, zamiast się naindyczać) "Mit bezrobotnego filozofa upada. To zawód, który ma przyszłość w nowych technologiach" - http://natemat.pl/231353,praca-dla-filozofa-absolwenci-odnajda-sie-w-nowych-technologiach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście! Sam prenumeruję "Filozofuj!", a pokój w akademiku dzieliłem z filozofem właśnie. Problem w tym że to był cholernie inteligentny i twórczy facet "sam z siebie" a nie dzięki studiom!

      Usuń
    2. Niefalsyfikowalne. Ale dobra, skoro z natury inteligentni ludzie wybierają studia (taka ich wola), to czemu im tego zabraniać lub utrudniać? Wszechwiedzący absolutyzm? Polecam lekturę Lema, zwłaszcza odniesienia cybernetyczne do władzy absolutnej i autorytarne. Zrobiło się jakoś tak bardzo aktualne.

      Usuń
    3. A kto pisze o "utrudnianiu" albo wręcz "zabranianiu"?
      Lem... Fantastyczna fantastyka... Ale te "odniesienia cybernetyczne" (chodzi o "Bajki Robotów"?) to majstersztyk którego mistrz nie powstydziłby się nawet w "Pamiętniku znajomym w wannie" ;)

      Usuń