28.03.2020

Czy uda się w tydzień uruchomić zdalne nauczanie na uczelni?


Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Oczywiście tylko wtedy gdy zaprzęgniemy do tego wiedzę i chęć działania. I jeszcze jedno - istotny jest kontekst: to nie jest zaplanowane i przemyślane wdrażanie na szeroką skalę zdalnego nauczania, to tylko działanie kryzysowe by łagodzić skutki izolacji społecznej, związanej z pandemią wywołaną przez koronawirusa SARS-CoV2. Na pewno jesteśmy w punkcie zwrotnym, działania doraźne i kryzysowe znacząco przyspieszyły proces, który toczył się już od dawna. Cywilizacyjnie zmienia się bardzo dużo.

Jedno zdanie wypowiedziane w telefonie, w kontekście całego artykułu, nabrało zupełnie fałszywego wydźwięku. Intencje moje były zupełnie inne. Nie czuję się także, że z wykorzystania metod e-learningowych "słynę" (ja się tylko uczę i nie boję się przyznawać to tego, że wielu rzeczy jeszcze nie umiem, dopiero się uczę szybko i intensywnie, bo pojawiła się pilna potrzeba). Mam duże obawy co do tak szybkiego i powszechnego wdrażania zdalnej edukacji zarówno w szkołach jak i na uczelniach wyższych, mimo że z edukacją zdalną sobie daję radę (ciągle się uczę, od kilkunastu lat). Ale do tej pory było to tylko uzupełnianie kontaktu i uzupełnianie zajęć stacjonarnych, z bezpośrednim kontaktem. Teraz ma być to 100 % tylko i wyłącznie nauczenie zdalne przez co najmniej kilka tygodni. Sytuacja dla mnie zupełnie nowa i nieznana. Ćwiczeń, zwłaszcza eksperymentalnych, na biologii, biotechnologii czy mikrobiologii, nie da się zrobić on line. Można zrealizować w tej formie wykłady i ewentualnie seminaria. I tylko tyle. Pomijając to, że dobre przygotowanie materiałów wymaga dużego nakładu czasu i wysiłku. Traktuję to jako tymczasowe wykłady by zwiększyć ilość wolnego czasu w maju czy czerwcu na ćwiczenia, gdy studenci wrócą na uczelnię (by im nie komasować zbyt dużo w jednym czasie). Teraz powinniśmy w miarę możliwości zrealizować część teoretyczną by potem "wykłady" nie przeszkadzały w planie zajęć na ćwiczeniach.

Przygotowanie dobrych materiałów do kursów online, wymaga czasu, sprzętu i wysiłku (tak jak pisanie książek i skryptów, w tydzień się nie da). Nie mamy tego. Ale sytuacja jest kryzysowa i narzucona przez nieprzewidziane wydarzenia. Pracownicy UWM (tak jak i innych uczelni w Polsce) w trybie nagłym przygotowują się, uczą się, by zrobić co się da i zrealizować zadania jak najlepiej. Ale jest to jak w pożarze czy powodzi... Coś się uda uratować, coś się uda zrobić. Wyniki tego eksperymentu poznamy niebawem. Osobiście nie jestem optymistą choć teraz intensywnie pracuję. Na pewno lepiej byłoby wydłużyć rok akademicki i dać szansę na zajęcia ćwiczeniowe, egzaminy dyplomowe itd. Przecież studenci kierunków eksperymentalnych teraz nie mogą nawet dokończyć swoich badań laboratoryjnych do swoich prac dyplomowych.

W komentarzu pod artykule w Gazecie Wyborczej ktoś tak napisał: "Naprawdę chce Pan zdalnie uczyć biologii, fizyki, chemii na poziomie uniwersyteckim? Bez zajęć laboratoryjnych?" - nie, nie chcę i nawet tego nie sugerowałem. Nawet kierunki humanistyczne wymagają bezpośredniego kontaktu.

Narzędzia TIK, które można zastosować w zdalnym nauczaniu, wykorzystywało do tej pory jakieś 10-30% pracowników uczelni wyższych. W ciągu kilku dni duża część wykładowców musi opanować obsługę przynajmniej kilku z nich. To jest w zasadzie wykonalne. Pozostaje jeszcze zrozumienie istoty i specyfiki e-learningu i wdrożenie się do codziennej praktyki. To już odbędzie się ze znacznie mniejszą skutecznością. Jeśli uwzględnić kontekst epidemii i działanie w sytuacji kryzysowej, to nie stanie się nic złego. Jeśli natomiast traktować to jako wdrożenie do powszechnego zdalnego nauczania będziemy świadkami dużej porażki. Bo nie da się tak ogromnego i złożonego procesy wprowadzić w 10 dni czy dwa tygodnie. Nie mamy na to ani zaplecza technicznego (po stronie uczelni i studentów, wliczając to nawet prywatny sprzęt i zasoby), ani możliwości przeszkolenia tak dużej liczby pracowników w tak krótkim czasie. Oczywiście, papier wszystko przyjmie.

Po pierwsze substitution (podstawienie). Przeniesienie do sieci tego, co robimy w zajęciach bezpośrednich, łącznie ze sposobem weryfikowania i administracyjnego rozliczania. Był wykład w sali, będzie wykład na jakiekolwiek platformie w czasie rzeczywistym i takim samym wymiarze godzin. Nauczania zdalne synchroniczne. Wideokonferencja, transmisja z pokazywaniem slajdów, tak jak w sali wykładowej. Nauczyciel widzi ucznia, wykładowca widzi studenta. I tu pojawia się kwestia motywacji. E-learning wymaga znacznie większej motywacji od studenta, bo nawet przez wideo kontakt jest słabszy (niż ten bezpośredni) i o wiele łatwiej o dekoncentrację i rozproszenie uwagi. Sprawą kluczową jest nie tylko dostępność technologii ale przede wszystkim motywowanie i pokazanie sensu. Ujawniają się potrzeby kształcenia kompetencji kluczowych, w tym odpowiedzialności za własne kształcenie i podnoszenie kompetencji zawodowych. Przy nudnym wykładzie trudniej wyjść z sali niż w czasie e-learningu... wyłączyć komputer czy nawet dla zachowania pozorów obecności, bo może sprawdzają obecność, mieć włączony ale robić zupełnie coś innego. W nauczaniu zdalnym wymuszanie obecności i uwagi jest dużo bardziej utrudnione. Trzeba zmienić metody pracy i więcej uwagi poświęć pokazaniu sensu, uzasadnieniu ważności i przydatności przekazywanych treści. To ogromna zmiana filozofii nauczania. 10 dni z pewnością nie wystarczy. Bo najpierw trzeba byłoby dostrzec problem, a z napływających różnych dokumentów, rozporządzeń i zaleceń nie widać, aby to dostrzeżono.

Jest jeszcze aspekt relacji pracodawca (zwierzchnik) - pracownik. Pracodawca nie widzi co i jak robi jego podwładny. Jest więc kwestia zaufania lub braku zaufania. Jak Polska długa i szeroka cierpimy na brak zaufania, na uniwersytetach i Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego też to widać. Po czym poznać, że pracownik uniwersytecki realizuje zajęcia e-learningu we właściwym wymiarze godzin i w należyty sposób? Po czym wykładowca ma poznać, że student uczestniczy w zajęciach on line we właściwy i wystarczający sposób? Pojawiają się najróżniejsze pomysły kart czasu pracy. Tylko w małym stopniu da się taki model "podstawienia" zastosować do nauczania zdalnego. Przybędzie dużo uciążliwego i zabierającego czas procesu wypełniania sprawozdawczości (to już obserwujemy w szkolnictwie podstawowym i średnim). Praktycznie jest to w większości nieweryfikowalne, nawet w sposób wyrywkowy. Jeśli pracodawca (zwierzchnik dowolnego szczebla) nie ufa podwładnemu (a wykładowca studentowi), to dodatkowe tabele z kartami czasu pracy i sprawozdaniami z e-learningu nic tu nie zmienią. Papier wszystko przyjmie, oczy zobaczą pięknie i obficie wypełnione tabele. Jakości e-learningu to nie zwiększy (a jedynie czasowo bardziej obciąży podwładnych).

Wykorzystanie wykładu on-line, jako kontaktu synchronicznego, wydaje się dobrym rozwiązaniem. Niektóre platformy umożliwiają pokazywanie twarzy prelegenta oraz tego, co pokazuje na prezentacji a nawet w innych oknach swojego komputera. Możliwa jest nawet aktywizacja studentów i zrobienie testu czy dyskusji w trakcie. Można więc zrobić zajęcia o tej samej porze co w dotychczasowym planie zajęć i w tym samym wymiarze czasowym. Łatwo udokumentować czas pracy wykładowcy oraz obecność studenta. A teraz weźmy realia sprzętowe i technologiczne. W poniedziałek 30 marca 2020 r. chyba na wszystkich uczelniach ruszy takie nauczanie. W czasie, gdy szkoły zaczęły nauczanie zdalne, internet w Polsce zwolnił o 40%, wiele serwerów było przeciążonych, zrywała się łączność, niektóre platformy nie działały, przynajmniej okresowo. Sam tego doświadczyłem. Ponadto okazało się, że wielu uczniów nie miało dostępu do takiego nauczania, bo w domu z jednego komputera w jednym czasie chciała korzystać dwójka dzieci. A jak będzie z e-learningiem na uczelniach wyższych? Poza nauczycielami, uczniami, biznesem, teraz wykładowcy i studenci zaczną korzystać z internetu. Podkreślmy, że w warunkach kwarantanny naukowcy - tak jak nauczyciele - muszą wykorzystać sprzęt domowy i domowe łącza. W zdecydowanej większości nie byli na to technologicznie przygotowani. Studenci być może mają własne laptopy, tablety i smartfony do kontaktów e-learningowych. Znakiem zapytania pozostaje wydolność łączy internetowych. Chcę podkreślić, że obciążenie wzrośnie kilkukrotnie w stosunku do stanu dotychczasowego. A nie tak łatwo u operatora "dokupić" zwiększoną szybkość przesyłu internetu. Czasem nie jest to możliwe z przyczyn technologicznych.

I co wtedy z dokumentacją czasu pracy? Ze sprawdzaniem obecności na zajęciach? Czy mamy wypisywać, że zajęcia się nie odbyły z powodów technicznych? A może od razu przemyśleć inny sposób kontaktów i inną formę zdalnego nauczania, adekwatnego do możliwości technologicznych? Przecież z samej istoty nauczania zdalnego wynika, że to uczący się wybiera dogodny dla niego czas zapoznawania się z materiałem.

Substitution (podstawienie) występuje wtedy, gdy urządzenia komputerowe oraz e-learning są wykorzystywane do wykonywania tych samych zadań, które były wykonywane także zanim komputery i internet się pojawiły. Dawno temu byli wykładowcy, którzy czytali swoje wykłady z książki lub pożółkłych kartek (pożółkłych od czasu i wielokrotnego odczytywanie przez wiele lat). Potem czytano wykłady z folii i rzutnika pisma. Gdy wkroczyły komputery i prezentacje multimedialne, znaleźli się wykładowcy, którzy nieświadomie stosując substitution (podstawienie) po prostu czytali tekst ze slajdów (np. z ekranu monitora). Nic trudnego czytać slajdy do kamery internetowej. W sprawozdawczości wszystko będzie się pięknie zgadzać: i czas, i nowoczesna forma on-line, i obecność studentów, zalogowanych do danej platformy... Pełen sukces.

Krok drugi to augmentation (rozszerzenie), czyli wtedy gdy technologia komputerowa i internetowa wykorzystana jest jako skuteczne narzędzie rozwiązywania podstawowych zadań dydaktycznych. Zamiast testu pisanego na kartce - test rozwiązywany on-line. Aby to zastosować pracownicy uniwersyteccy muszą szybko poznać kilka różnych narzędzi by je z sensem zastosować. W zdecydowanej większości uczelnie w Polsce nie zapewniają takich możliwości i narzędzi. Na szczęście jest sporo bezpłatnych i łatwych w dostępie. Możliwe są także wideokonferencje, czaty, a nawet zwykły kontakt mailowy. I tu pojawia się zasadnicza trudność z dokumentowaniem czasu pracy. Czy wpisywać czas pracy i przygotowania narzędzia przez wykładowcę, czy raczej czas pracy studenta? Jak podać datę i godziny pracy? Można sprawdzić efekty ale nie czas pracy. Jeśli nie będzie zaufania to pracownicy zmuszeni będą do marnowanie dużej ilości czasu na "zbieranie" podkładek, że pracowali. Mają robić kopie wszystkich aktywności, archiwizować wszystkie statystyki wejść studentów, ich odpowiedzi, czasu konsultacji? Nieufność jest bardzo kosztowna społecznie i zmniejsza wydajność pracy.

Krok trzeci. Najbardziej pożądana byłaby modyfikacja (modification) czyli odejście od tradycyjnego nauczania i pierwszego stopnia (zastąpienie) do pełniejszego wykorzystania technologii. Czy uczelnie w tydzień staną się z cyfrowych imigrantów cyfrowymi tubylcami? Śmiem wątpić. Skala wyzwań i potrzebnych inwestycji jest ogromna.

Jest jeszcze krok czwarty w modelu SAMR - redefinition (redefinicja) - technologia komputerowa pozwala realizować złożone działania uczniów/studentów, składających się także z zadań, których nie można było wcześniej przewidzieć i nawet sobie wyobrazić. Etap niezwykle ważny i potrzebny w nauczaniu zdalnym. W tak masowej skali i w tak krótkim czasie nie jest to możliwe, ze względów technologicznych, sprzętowych jak i braku kapitału ludzkiego. Ale chcę przypomnieć, że mamy stan katastrofy i celem działań jest zapewnienie jako takiego działania w czasie izolacji, by studenci jak najmniej stracili. Na pierwszym planie jest przeciwdziałanie szybkiemu rozprzestrzenianiu się pandemii i negatywnych skutków z tym związanych.

Zróbmy co możemy i jak najlepiej potrafimy. I darujmy sobie propagandę sukcesu jak to wspaniale wszystko się dzieje. Ta propaganda fałszywego sukcesu tak na prawdę demobilize i deprymuje pracowników uniwersyteckich.

Na zakończenie jeszcze kilka słów o nauczaniu zdalnym, które od dawna istnieje. Są nimi książki i podręczniki, artykuły dydaktyczne, zarówno w wersji papierowej jak i elektronicznej. A jak wyjdziecie na spacer, to może zobaczycie na ścieżkach spacerowych i dydaktycznych tablice poglądowe. Małe porcje informacji o świecie. Oceńcie ich przydatność. Przygotowanie dobrych materiał do nauczania zdalnego wymaga czasu, dużego nakładu pracy i zespołów ludzi o różnych umiejętnościach. Samemu to nawet książki się nie wyda (potrzebny jeszcze wydawca z zapleczem techniczny i korektorskim).

Jesteście w stanie napisać i wydać dobry podręcznik akademicki w tydzień? A może w dwa tygodnie?

4 komentarze:

  1. No i nic dodać, nic ująć. Nawet bladego pojęcia nie mam jak się zabrać do tych najbardziej nowoczesnych podejść nauczania na odległość. Napisanie dobrego i strawnego testu on-line do ćwiczenia zajmuje mi dni, a nie godziny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdanie teraz najważniejsze jest aby mieć kontakt ze studentami, by nie czyli się pozostawieni samymi sobie. Relacje ważniejsze niż technologia.

      Usuń
  2. Było by znacznie prościej i fajniej gdyby nauczyciele i wykładowcy nie wstydzili się (obawa o utratę autorytetu "wszechogarniającego"?) poprosić swoich uczniów i studentów - choćby o pomoc w przypadku ustawienie wirtualnych serwerów, osobnych pokojów dla danej grupy, czy zwykłej obsługi komunikatora takiego jak ZOOM... No ale gdzie tam!
    W efekcie gdy przygotowywałem się do wywiadówki którą będę miał u swojego syna - wlogowałem się od razu na... lekcję matematyki! Brawa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak minister ogłosił wielki sukces a tu trzeba by uczniowie pomagali nauczycielom w ustawianiu serwerów wirtualnych ? Ciekawa koncepcja :).

      Usuń