6.11.2021

Czy masowość kształcenia zaszkodziła uniwersytetom?

Edukacja w parku kieszonkowym, przekaz dla nietypowego odbiorcy i w nietypowym miejscu. 


Tytułowe pytanie stawiane jest dość często w środowiskach akademickich i pozaakademickich. W jakimś stopniu obserwowany jest dyskomfort z jakości kształcenia. Sami pracownicy szkól wyższych dostrzegają, że coś nie jest dobrze a przynajmniej nie jest tak, jakby sami chcieli. Jeśli dwa zjawiska zachodzą jednocześnie to nie oznacza jeszcze, że zachodzi związek przyczynowo-skutkowy. To może być jedynie przypadkowa koincydencja.

Czy masowość kształcenia zaszkodziła uniwersytetom? Bo za dużo młodych ludzi jest wykształconych? A może to efekt złego kształcenia, niedostosowanego do współczesnego świata i potrzeb jest główną przyczyną niezadowolenia z jakości kształcenia a nie sam odsetek osób studiujących? Czy chcemy osiągać elitarność przez reglamentowanie miejsc na studiach? Czy zmniejszenie liczby osób z dyplomem automatycznie podniesie jakość kształcenia? Osobiście wątpię. To raczej ubiznesowienie zaszkodziło uniwersytetom. I wtłoczenie badań jak i dydaktyki we wskaźniki biznesowe, rankingi, punktozy itd. Społeczeństwo ludzkie ze swej natury jest hierarchiczne i wyłania swoje elity. Sądzę jednak, że rolą kształcenia na poziomie wyższym wcale nie jest tworzenie elit społecznych. Kiedyś sama umiejętność pisani i czytania włączała do elity. 

Czy powszechna edukacja elementarna przyniosła straty? Bo podniosła przeciętny poziom edukacji? Druga rewolucja technologiczna i uprzemysłowienie potrzebowały kadr potrafiących pisać i czytać, by łatwo i szybko przyswajać instrukcje obsługi maszyn i rozumieć procesy technologiczne w fabrykach oraz w społeczeństwie. Trzecia rewolucja technologiczna potrzebuje kard dobrze wykształconych. I to na poziomie wyższym. Sama umiejętność czytania i pisania nie jest już wystarczająca. Trzeba rozumieć otaczający na świat i zachodzące procesy. Potrzebna umiejętność uczenie się, kreatywność, samodzielność i rozumienie wielu zjawisk przyrodniczych. Także umiejętność wyszukiwania wiarygodnych informacji oraz obrona przed fake newsami (kłamściochami). Ludzkość ma olbrzymie zasoby wiedzy. Pojedyncza osoba nie musi mieć tego w głowie (bo to fizycznie i biologicznie niemożliwie) ale musi umieć korzystać z tej wiedzy i wiedzieć jak można mieć do tej wiedzy dostęp. Na przykład z wykorzystaniem telefonu osobistego. Dla dobrego funkcjonowania społeczeństw i gospodarki duży odsetek obywateli musi rozumieć jaki jest związek szczepień z zachorowalnością na Covid -19 i wygasaniem pandemii lub pojawianiem się kolejnych fal, które paraliżują służbę zdrowia, zwiększają śmiertelność i blokują gospodarkę. Nie jest więc, moim zdaniem, problem w nadmiarze studiujących lecz w jakości i sposobie kształcenia.

Trzeba rozumieć świat, a ten się szybko zmienia. Zatem wykształcenie jest bardzo potrzebne, bo na chłopski rozum nie da się opanować ani sztucznej inteligencji, ani zmian klimatu ani pojawiających się epidemii czy problemów z migracjami.

Ludzie potrzebują wiedzy i są nią zainteresowani. Przykładem niech będą dynamicznie rozwijające się uniwersytety trzeciego wieku i edukacja prozaformalna przez całe życie. Emeryci uczą się już nie dla potrzeb zawodowych lecz dla czystej wiedzy, dla poznania samego w sobie. I by rozumieć świat. Jedna z kilku ważnych społecznie potrzeb. Douczamy się nieustannie na kursach, także tych e-learningowych, poprzez tutoriale itd. Przykładem choćby masowe korzystanie z komunikacji online w czasie pandemii – wiele osób zaczęło wykorzystywać nowe narzędzia. Doszkalali się na kursach, w kontakcie z innymi osobami, pozaformalnie, także poprzez z darmowe tutoriale, opracowywane przez innych. Uczymy się w crowdlearningu a nie tylko w szkołach i na uniwersytetach. Bezpośredni kontakt z nauczycielem i naukowcem obecnie można osiągać na różne sposoby., Dawne formy okazują się zbyt skostniałe i mało wydolne. I to jest źródłem niezadowolenia a nie sama liczba uczących się w szkołach wyższych. 

Wróćmy do uniwersytetów. Czy jest jakaś alternatywa dla młodych ludzi poza uniwersytetami, poza dokształcaniem się? Mają szlifować bruki, pracować dorywczo przy zbieraniu truskawek, uczestniczyć w kibolskich marszach? Bo brak sensu i brak zajęcia? Nie pracy a właśnie zajęcia, sensownego działania. Przy coraz większej mechanizacji rąk do pracy trzeba mniej. Więcej potrzeba kreatywnych umysłów niż fizycznej siły ludzkiej. Dlatego pojawia się gwarantowany dochód podstawowy, wdrażany w kolejnych krajach. W jakimś sensie można powiedzieć kryzys czasu wolnego. Co zrobić z czasem gdy nie musimy pracować tak długo jak nasi przodkowie (wdrażane są w niektórych krajach np. czterodniowe tygodnie pracy)? A jednocześnie i gospodarka i życie społeczne potrzebuje wielu osób rozumiejących świat i zachodzące w nim procesy. Od ich decyzji zależą losy całych społeczeństw, jakość życia i zdrowie.

Czy masowość kształcenia zaszkodziła samym uniwersytetom? Powinny być bardziej elitarne? Moim zdaniem powszechność dostępu do uniwersytetu w niczym im nie zaszkodziła. Problemem jest jedynie zmiana sytuacji społecznej i jakość, sposób kształcenia, za którym uniwersytety w Polsce nie nadążają. Widać liczne zmiany, m.in. poszerzanie trzeciej (społecznej) misji uniwersytetu i zwiększenie oferty kształcenia pozaformalnego. Ale jeszcze w zbyt małym stopniu wykorzystywane jest kształcenie online oraz brak zmian formy kształcenia. Podzielenie studiów pięcioletnich na dwie mniejsze i samodzielne formy: licencjat i dwuletnie studia magisterskie to jeszcze za mało. Brak dobrej oferty kształcenia ustawicznego i form zdalnych. Studia podyplomowe to już za mało. Ludzie chcą się uczyć całe życie. A nie można ciągle być na studiach stacjonarnych. Uniwersytety powinny poszerzyć możliwości kształcenia i zapraszać jeszcze więcej odbiorców. Uniwersytet to dobre miejsce do eksperymentowania na różne sposoby nie tylko w zakresie nauk przyrodniczych, także odkrywania relacji międzyludzkich (laboratorium społeczne). Małe i dużo formy, znacznie wzbogacające dotychczasową ofertę.

Tak, czujemy dyskomfort z powodu jakości kształcenia. Ale moim zdaniem nie wynika to z masowości kształcenia uniwersyteckiego. To nie ograniczanie liczby miejsc lecz zmiana w formie kształcenia będą remedium na pojawiające się potrzeby społeczne i gospodarcze.

2 komentarze:

  1. Studia skończyłam dziesięć lat temu. Na Uniwersytecie Jagiellońskim, ponoć prestiżowym w naszym kraju, na jednym z najtrudniej dostępnych kierunków. Już wówczas bolączką było, że część przedmiotów do niczego nie była nam potrzebna, a zajmowała czas, który powinien być poświęcony nauce tego, co powinniśmy mieć w przysłowiowym małym paluszku po tych studiach (a nie mieliśmy), a kolejna część była prowadzona przez wykładowców, którzy może i mieli jakąś wiedzę, ale kompletnie nie nadawali się do jej przekazywania. Paradoksalnie najwięcej nauczyłam się na piątym roku, gdy prawie nie miałam zajęć i w końcu miałam dużo czasu, by między zajęciami a pracą (nie każdego stać na niepracowanie w czasie studiów) samodzielnie szlifować swoją wiedzę. Oczywiście powie Pan, że studia to nie szkoła i studenci mają się uczyć samodzielnie, a nie być prowadzonymi za rączkę. Ale w takim razie po co natłok obowiązkowych wykładów i ćwiczeń? Nie wystarczą same egzaminy, a na zajęcia niech przychodzą ci, co chcą? Nie wystarczą, bo jeszcze by się okazało, że na nieobowiązkowe zajęcia prowadzone przez niezbyt udanych wykładowców nikt nie przyjdzie ;). Myślałam, że po dziesięciu latach coś się poprawiło w tej kwestii (przyznam, że pod koniec moich studiów widać było, że ktoś zaczyna poprawiać ich funkcjonowanie), ale słucham aktualnie studiujących znajomych i za głowę się łapię na ich opowieści o całkowitej niekompetencji i olewającym niestety stosunku do studentów. Sądząc po opowieściach nawet wykładowcy przestali udawać, że studia są tylko dla dyplomu, a nie dla nauczenia czegokolwiek kogokolwiek... Oczywiście trafiają się też od czasu do czasu bardzo dobrzy wykładowcy i to jedyne, co pociesza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. podobne problemy miałem 40 lat temu na podrzędnej uczelni. Widać pewne problemy są ponadczasowe. Co nie jest usprawiedliwieniem. Na pewno trzeba sporo zmienić na polskich uczelniach. Nie wiem tylko jak. Tam gdzie mogą , to zmieniam, Czyli zaczynam od siebie. Mam nadzieję, że idę w dobrym kierunku.

      Usuń