29.03.2023

Mój pierwszy dydaktyczny raz z dziennikami refleksji



Nowość jest potrzebna by mieć motywację do pracy i przeciwdziałać rutynie oraz wypaleniu zawodowemu. Zaangażowanie i zaciekawienie nowością i nieznanym przydatne jest nie tylko studentom, uczęszczającym na wykłady lecz i wykładowcy. By budziły się dobre emocje i zaangażowanie. A emocje są zaraźliwe. Więc lepiej zarażać tymi dobrymi: ciekawością, fascynacją, odkrywaniem. 

Dlaczego się podjąłem? Przymierzałem się od kilku lat by spróbować. Ale ciągle wiedziałem i umiałem za mało. Aż na webinarium o sztucznej inteligencji i aktywizujących metodach zgadaliśmy się o pomysłach, które chcemy wdrożyć w najbliższym czasie i wtedy zobowiązałem się spróbować z dziennikami refleksji. Zbliżał się nowy semestr, nowy początek z nowymi przedmiotami. Wcześniej próbowałem już odchodzić od tradycyjnego oceniania na rzecz oceny kształtującej. I to miał być kolejny krok. 

Spróbowałem na dwóch przedmiotach, na dwóch różnych kierunkach i nawet wydziałach. Obawiałem się, że studentki (bo akurat same panie, mimo że łącznie ponad poł setki) nie zdecydują się. Zostawiłem możliwość wyboru - dziennik refleksji lub tradycyjny egzamin. A skoro wybór to pewnie nie wszyscy się odważą. Bo to jednak wyjście poza strefę komfortu nie tylko dla mnie. Na początku było to zaledwie 10-20%, ale gdy zbliżał się koniec terminu na dokonania wybory okazało się, że piszą prawie wszyscy. Dla mnie to dużo pracy ze sprawdzaniem, czytaniem, archiwizowanie. Pozytywne emocje, poznawanie i doświadczanie nowego, dostrzeganie swoich słabych stron i potrzeby uzupełnienia umiejętności. I dużo więcej pracy niż się spodziewałem. 

Uczę się oceniania kształtującego i formułowania przydatnych edukacyjnie informacji zwrotnych. Dlaczego eksperymentuję z takimi formami jak dziennik refleksji, mimo że zabiera to sporo czasu na sprawdzanie? Bo chcę od zaraz tworzyć środowisko do nabywania ważnych kompetencji społecznych, takich jak odpowiedzialność, kreatywność, krytyczne myślenie, kooperacja. Poznaję coś nowego dla mnie i uczę się. Za wcześnie na podsumowanie i wyciagnięcie wniosków. Proces dopiero się toczy, nawet nie jest w połowie. 

Są dwa powody, dla których rozpocząłem eksperyment dydaktyczny z dziennikami refleksji jako formą egzaminu pisemnego. Pierwszy to ocenoza, która zbytnio wypełniła przestrzeń edukacyjną od pierwszych klas szkoły podstawowej aż po studia. Testy i egzaminy łatwo robić. Uczniowie i studenci uczą się zdawać. Tylko czy te umiejętności są przydatne w życiu pozaszkolnym? Czy są to umiejętności przydatne w praktykowanym zawodzie? Pisanie do szuflady, gdy jedynym oceniającym jest nauczyciel czy wykładowca. Potrzeba więcej codziennej konfrontacji z życiem realnym. Po drugie, w czasach Internetu i ChatGPT jaki ma sens zadawanie domowych prac pisemnych na ocenę? Ważniejszy staje się egzamin ustny. Lub systematyczność i refleksja nad sobą, w której to student przejmuje odpowiedzialność za swoją edukację a ocenia się sam przez konfrontację z realnymi zadaniami. I pracuje tak, jak w przyszłej pracy. Korzysta z różnych narzędzi i współpracuje z innymi. Zamiast więc pisemnego testu jako egzaminu na koniec semestru, systematyczne pisanie dziennika refleksji. Po pierwsze powtarzanie, po drugie systematyczność, po trzecie przetwarzanie zasłyszanej, spotkanej wiedzy, po czwarte refleksja nad procesem. A po piąte weryfikacja siebie samego z nowymi narzędziami. Będą przydatne w pracy nauczyciela i nie tylko nauczyciela. Coś na próbę z integrowaniem różnorodnych umiejętności. Na przykład z formatowaniem tekstu, dłuższymi wypowiedziami, tworzeniem grafik.

Czy się uda? Nie wiem. Sam jestem ciekawy. Uczę się razem ze studentami. I też popełniam błędy. Lecz nie traktuję ich jako porażki lecz wskazówkę co musze uzupełnić, czego się nauczyć, co utrwalić i zoptymalizować. Może przez pryzmat świadomości własnych błędów będę bardziej wyrozumiały dla studentek?

O dydaktycznych i edukacyjnych walorach dziennika refleksji czytałem już wcześniej. I powoli się przymierzałem, żeby samodzielnie sprawdzić czy i jak to działa. Od kilku tygodni już się w tej rzeczywistości zanurzyłem. Jakie są efekty? Poznaję coś nowego i w dużej skali mierzę się z wyzwaniem. Widzę jak sobie radzą (lub nie radzą) studenci zdolniejsi i ci zupełnie przeciętni. Są bardzo zróżnicowaniu w swoich ambicjach, planach życiowych, umiejętnościach komunikacyjnych i cyfrowych. A przy nich i ja się uczę oraz poznaję nowe obszary mediów społecznościowych.

Po pierwsze część studentek wybrało Instagram. I z tej przyczyny lepiej poznaję to medium. Bo sytuacja mnie zmusiła. Miałem konto kiedyś założone, ale wydawało mi się, że to miejsce do zamieszczania zdjęć. Słyszałem coś, gdzieś w oddali, że młodzi ludzie bardziej preferują Instagram niż Facebook. Teraz mam okazję bliżej poznać ich świat i możliwości komunikacyjne. Czytam, oglądam ich prace i sam próbuję wykorzystać nowe możliwości. Można więc na Instagramie pisać nieco więcej (ale nie za dużo), zamieszczać grafiki, dodawać filmiki. Sprawdzam czy nadaje się do spisywania refleksji. I do pracy zespołowej.

Po drugie systematycznie widzę prace studentek, co z wykładu zapamiętały, jak rozumieją poszczególne treści, co dostrzegły a co nie, gdzie pojawiają się błędy w rozumowaniu itp. Szybka informacja zwrotna. Można oczywiście byłoby robić co tydzień testy lub quizy sprawdzające. W każdym razie są to szybsze (i chyba dla studentów przyjemniejsze, bez stresującej "spiny" - w porównaniu do testów i kolokwiów) informacje zwrotne niż w przypadku egzaminu. Bo po egzaminie to już nic nie można zrobić. Chyba, że jakiś poprawkowy. Ale przecież nie ma zajęć między egzaminem w pierwszym terminie a tym poprawkowym. I już nic nie można skorygować. Z dzienników refleksji wyczytać można więcej niż z kolokwium. Bo nie odpowiadają dla stopni, nie próbują wpisać się w "klucz odpowiedzi".

Po trzecie mam.... więcej pracy. Muszę co tydzień przeczytać sporo nowych wpisów, analizować je, archiwizować i przesyłać uwagi, komentarze, sugestie. Sam sobie tej pracy dołożyłem. Nie uważam za stratę, bo dziennik refleksji jest dla mnie nowością a przez to emocjonalnie angażuje. Przeciwdziała nudzie i wypaleniu zawodowemu. Mózg ludzki lubi nowości i niespodzianki. I różnorodność. Dlatego odmiana jest potrzebna nie tylko studentom lecz i wykładowcom.

Po czwarte widzę różnorodne postawy w zakresie prokrastynacji, pracy zespołowej lub prób "podwózki na cudzych plecach". Lepiej poznaję studentki. I mam możliwość interakcji online. Jeszcze za mało tej dyskusji lecz jest! Poznaję stereotypy myślenia, wyniesione ze szkoły średniej, mam możliwość modyfikowania treści na kolejnych wykładach. Dostrzegam ich trudności techniczne w edycji treści na bloggerze. Można próbować im pomóc. Jeszcze nie wiem jak. Ponawiam próby i patrzę na rezultaty. Dla mnie też jest to przygoda uczenia się. Przygoda z potknięciami.

Zadania na najbliższe tygodnie? Rozwinąć dyskusję, by się odważyły w całej grupie, np. na Teamsach, otwarcie dyskutować. Oraz jak rozwinąć pracę zespołową lub przynajmniej w małych grupach. Czyli będę zmierzał się z dwoma ważnymi kompetencjami: komunikacją i kooperacją. Czy potrafię dobrze zaprojektować przestrzeń by te kompetencje się rozwijały?

I w końcu jeszcze jedna, ważna refleksja: czuję jak zmieniam się z nauczyciela w projektanta. Nauczyciel - naucza, wykładowca - wykłada a projektant projektuje przestrzeń, w której można się uczyć. Projektant edukacji jest jak ogrodnik: przygotowuje grządkę, sieje nasiona, podlewa i czeka. Aż urośnie. Czasem jednak nasiona są słabe i nie kiełkują, czasem przychodzi przymrozek lub susza i osłabia lub niszczy rośliny. I pojawiają się pomysły jak zaprojektować przestrzeń by ni przymrozki, ni susza ni szkodniki nie osłabiły plonu. W każdym razie na owoce trzeba długo czekać. I są niepewne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz