Brakowało słowa w konstrukcie teoretycznym, więc powstało dla i uzupełnienia całości - transferyzm. |
Czasem spotykam się z
krytyką nowych, aktywizujących metod w dydaktyczne (od szkoły po uniwersytet).
Że to ideologiczne nowinki, mity pedagogiczne i robienie nauczycielom wody z
mózgu. Być może za tym kryje się zwykłe lenistwo by nie wychodzić ze swoich
dawno przyswojonych nawyków i rytuałów, bronionych niczym ojczyzny. Czasem wręcz
nowe (choć w rzeczywistości nie takie nowe, bo niektóre liczą już kilkadziesiąt lat) pomysły nazywane są ideologią, bo wiadomo już samo słowo brzmi źle i jest już oskarżeniem a zarazem dyskredytacją...
Bywam na szkoleniach w kontakcie i online, staram się uczyć
i nadążać za współczesnymi wyzwaniami edukacyjnymi. Bo pracuję jako nauczyciel
akademicki. I z jednego takiego szkolenia chciałbym zdać relację. Refleksyjny opis
jednego przypadku lecz chodzi mi o coś ogólnego i szerszego. By na przykładzie
jednego drzewa opowiedzieć o całym lesie. Zatem opowiadam.
Szkolenie dotyczyło ważnego i potrzebnego zagadnienia
(świadczyła o tym chociażby frekwencja z udziałem ważnych osób). Ja z chęcią
się zapisałem. Sądząc po tytule szkolenia spodziewałem się czegoś konkretnego i praktycznego.
Szkolenie było w formie wykładu. Wykład 3 h z jedną przerwą i test w konwencji
behawioryzmu. 180 minut podającego wykładu oraz 15 minut przerwy. Ponad trzygodzinny
wykład jako szkolenie? To afirmacja skuteczności akademickiego wykładu. Ale czy
rzeczywiście jest taki skuteczny?
Na sali był komputer, rzutnik z monitorem/ekranem. Czyli
przygotowane do tradycyjnej prezentacji wykładowej. I rzeczywiście, w całości spotkanie zajęła prezentacja i aranżowana
dyskusja z publicznością na sali. Stał też flipchart z mazakami ale całkowicie bezużyteczny. Taka szkoleniowa dekoracja? Tylko raz, na koniec wykładu, zapisany na nim został
adres mailowy. Akurat to już lepiej było napisać na komputerze i wyświetlić na
monitorze, bo pismo ręczne kiepsko się odczytuje. A błąd literowy w adresie mailowym
ma zasadnicze znaczenie dla komunikacji. Na biurku leżały też żółte karteczki. Znak, że
zaplanowano jakąś grupową aktywność. Osoba prowadząca na początku wspomniała,
że planowana jest część warsztatowa z aktywnością słuchaczy. Obietnica została
powtórzona kilka razy w trakcie, ale zabrakło czasu i pozostała
niezrealizowaną. Tak bardzo wciągnął wykład podający, pasywny, że osoba
prowadząca przeciągnęła i zabrakło czasu nie tylko na niektóre elementy
programu lecz i część warsztatową. Znaczy, że część warsztatowa uznana została
za mało ważny i niekonieczny dodatek do głównego wykładu w stylu podającym. Wykład
z nowoczesnymi technikami przekazu – był wszak Power Point i rzutnik z ekranem.
A jakieś takie nowomodne farmazony z warsztatami i aktywnością słuchaczy? Kto by
na to marnował czas? Przecież wykład jest najważniejszy.
Na początku podpisaliśmy listę obecności i otrzymaliśmy
kartkę z planem spotkania oraz zaznaczonymi godzinami. Solidny i konkretny harmonogram.
Wzbudzał zaufanie do profesjonalizmu przygotowanego szkolenia. Był tytuł, cel, w którym zaznaczono, że sensem
szkolenia jest podniesienie kompetencji (z wyszczególnieniem czterech elementów).
Czy kompetencje można nabyć tylko przez słuchanie wykładu? W szczegółowych
celach było „zrozumienie roli…”, „poznanie różnic…”, „zapoznanie z nowymi…”, „zrozumienie
wpływu…” - gdzie tu więc kompetencje? W harmonogramie wyszczególnione było aż pięć
modułów. Bogactwo treści. A na koniec wyszczególnione korzyści dla uczestników (chyba
efekty kształcenia?). Jakie to korzyści? „Poznanie różnić”, „zrozumienie”, „pozyskanie
praktycznych wskazówek i przykładów”, „wzrost świadomości”. Cały harmonogram
napisany był trudnym i hermetycznym językiem żargonu naukowego. Wyglądało
solidnie i mądrze – miało wzbudzić szacunek co do rzetelności i głębokości
wiedzy? Z tego niezrozumienia nie wyciągnąłem wniosku, że jestem „malutki”
lecz, że w warstwie komunikacyjnej tekst nie był dopracowany… Mój pierwszy akt
niesubordynacji słuchacza.
Na sali było sporo osób. Zaczęliśmy od krótkiego pre-testu. Był
więc stres na początku jak na „porządnym” szkoleniu. Czyli to jakieś
sprawdzenie wiedzy na starcie? Z pewnością byłaby to słuszna koncepcja. Kilka
pytań bardzo szczegółowych i mało zrozumiałych. Znaczy będzie trudno, bo wiedza
wymagająca. Ewidentnie pytania odnosiły się do szczegółów z części wykładowej.
Miały ukierunkować uwagę słuchacza, bo już wie co będzie „na egzaminie”? Zrobiliśmy
test i leżał na biurkach niesprawdzony (zatem o żadnym sprawdzeniu wiedzy na
wejściu nie mogło być mowy – osoba prowadząca z tego w ogóle nie skorzystała - praktycznie
było niewykonalne chyba, żeby był asystent i sprawdzał a potem szybko by zrelacjonował
efekty prowadzącemu). Po zajęciach wypełniliśmy taki sam post-test. Te same
pytania. Więc na tej podstawie można byłoby wnioskować o przyroście wiedzy?
Kompetencji? Jak na podstawie testu wiedzowego można sprawdzić świadomość czy
kompetencje? Forma dla samej formy. Pytania były bardzo trudne, bo szczegółowe.
Wypełniliśmy zbiorowo (z aprobatą wykładowcy, takie mrugniecie okiem). Z dwóch
powodów. Każdy ze słuchaczy (testy były podpisane imieniem i nazwiskiem) chciał
wypaść dobrze. Ponadto w interesie osoby prowadzącej było wykazać przyrost
wiedzy (w taki sposób osoba prowadzącą też była oceniana). Przynajmniej na
papierze. Czy i co można sprawdzić ze zrozumienia i wzrostu świadomości po 3
godzinach wykładu? Coś, co zostało w pamięci roboczej? Czysty behawioryzm: wykład
podający i sprawdzenie szczegółowych informacji (trening i sprawdzenie czy się
udał). Na dodatek, te szczegóły nie dotyczyły kompetencji z tematyki wykładu. Nawet
znając te szczegóły nie podnosiło się własnych kompetencji. A osoba, która
podniosła kompetencje mogłaby teoretycznie nie znać tych szczegółów. Test
robiony tylko dla picu lecz cała procedura mieści się w tradycyjnych modelu
edukacji i w behawioryzmie. Organ zwierzchni/zleceniodawca wymaga wykazania
efektu szkolenia, jako narzędzie wybrano test, więc na papierze ładnie będzie wyglądało.
Pozostanie niesmak uczestnictwa w czystej fikcji i grze pozorów. Mój drugi akt
niesubordynacji uczestnika.
Narzędzie sprawdzania efektów szkolenia moim zdaniem było
kompletnie nieadekwatne. Test bardzo hermetyczny i zawarte w nim było skomplikowane
słownictwo. Uczestnik ma poczuć się malutki? Bo nie rozumie tekstu, który czyta?
W teście, gdy jesteśmy oceniani, chcemy wypaść jak najlepiej. Odruchowo. Ucząc
się dla ocen, skłonni jesteśmy do oszukiwania i chodzenie na skróty. Bo celem
jest ocena a nie wiedza jako taka. Czyli kwintesencja tradycyjnych metod
edukacji tak mocno bronionych przed zmianami i metodami aktywizującymi.
Test łatwo i szybko można sprawdzić. Takie same pytania,
można dla każdej osoby zliczyć punkty a dla całej grupy wyliczyć średnią, z pre
testu i post testu. Liczby pokażą wzrost. Czyli jest znakomicie? Liczbowe i
łatwe pokazanie efektów. Gdyby zmienić pytania w post teście lub gdyby były pytania otwarte,
to byłoby znacznie trudniej analizować. Wymagałoby większego wysiłku i czasu. Magiczne
liczby pokazują szybciej i lepiej? Tak jak oceny w szkolnym dzienniku?
Jak sprawdzić przydatność szkolenia i to że przyniosło
efekty? Egzamin, oceny, test jako sprawdzanie wiedzy? Sam tego na sobie parę
razy doświadczyłem i wiem, że można inaczej. Sam byłem w podobnej sytuacji, gdy
przygotowałem szkolenie i oczekiwano ode mnie pre i post testu czyli zmierzenia
efektu szkolenia. Test był sugerowany bo jest oczywisty i dobrze osadzony w
tradycji transmisyjnego modelu edukacji. Tu niczego nie trzeba udowadniać,
przedstawiać naukowych dowodów o skuteczności, bo przecież „tak się robi”. Wybrałem
inne sposoby, bo jest to możliwe, nawet bez zmiany systemu. Oprócz testu lecz z
innymi pytaniami w pre i post teście, wykorzystałem inne elementy pozyskiwania
informacji, skupionych na umiejętnościach i rzeczywistym rozumieniu a nie zapamiętania
informacji. Po tym szkoleniu umocniła mi się potrzeba popracowania nad innymi
formami sprawdzania efektów kształcenia. I głębszego odchodzenia od akademickiego,
tradycyjnego wykładu podającego.
Ewaluacja niebahawiorystyczna? Sądzę, że jest możliwa. Do
tej pory za mało nad tym rozmyślałem i za mało próbowałem. Inne pytania w post-teście to przynajmniej skłonienie do
nieco innego przetwarzania informacji. Słuchacz uczy się czytając pytania
testowe. Jakim pojęciom w czasie wykładu nadał uczestnik nowy sens i znaczenie?
Co zapamiętał - pytanie otwarte – i nie da się prosto przełożyć na liczby przed
i po szkoleniu. Niech napisze tekstem otwartym, poza tabelkami do łatwego
sprawdzenia.
W ewaluacji można odnieść się do cyklu Kolba, opisać co się zmieniało
w trakcie, jakie pojawiły się refleksje, jakie elementy słuchacz wbudował do
swojego systemu wiedzy (konstruktu), jakim informacjom nadał sens. To są moje
refleksje zrodzone w czasie wykładu, postaram się je wykorzystać i wypróbować
przy najbliższej okazji w pracy ze studentami. Myślę, że nie ma wykładów i
szkoleń w pełni straconych. Zawsze można czas wyciszenia i oderwania od
codziennej bieganiny wykorzystać do refleksji i przemyśleń. To dla mnie było
studium przypadku, mogłem konfrontować i myśleć jak można to zrobić inaczej
Czy trzygodzinny wykład (z krótką jedynie przerwą) to dobra forma jednorazowego szkolenia? Konfrontowałem to z innymi szkoleniami, dotyczącymi wykładów aktywnych. Nie otrzymaliśmy slajdów z prezentacji, na której było sporo szczegółów (mimo obietnicy rzuconej pod koniec, gdy słuchacze robili zdjęcia z ekranu). Zamiast obiecywać wysyłanie prezentacji mailem, lepiej i efektywniej jest wyświetlić kod qr, linkujący do rzeczonych materiałów (np. w pliku pdf). Takie pomysły widziałem na szkoleniach z aktywizującymi metodami: qr na początku i na końcu. Jeden QR a tam ministrona z materiałami ze szkolenia. Łatwe udostępnienie zasobów. I znakomite uzupełnienie wykładu. A słuchacz czuje się bezpiecznie bo nie martwi się, że nie zdąży być może zanotować czegoś dla niego ważnego.
Miała być dyskusja moderowana. Wykładowca chce pytań by nimi słuchacze konstruktywnie "przeszkadzali". Ewidentna zachęta do zadawania pytań w
dowolnym momencie. To na pewno dobra strategia, zachęcająca do słuchania i aktywności.
Było sporo wiedzy teoretycznej, w gruncie rzeczy łatwej do zdobycia w innych źródłach.
Przykładem był jeden z terminów, który się pojawił na wykładzie
lecz nie został omówiony. Szybko zajrzałem do telefonu i po kilku minutach
poznałem szczegóły. A potem na spokojnie wróciłem do tego w domu. Przyda mi się
i niebawem wykorzystam to narzędzie dydaktyczne.
Teoretycznie wykład ma zachęcić do czegoś, do dalszych
poszukiwań. Tak jest w koncepcji konstruktywistycznej i konektywistycznej. I
temu celowi podporządkowana jest konstrukcja szkolenia. W takim ujęciu
wykładowca nie rości sobie ambicji przekazania całej wiedzy lecz chce zachęcić
do studiowania, pokazuje kierunki i nadaje sens.
Na opisywanym wykładzie-szkoleniu był element aktywizujący z
wynalazkami a słuchacze mieli podać daty poznania. Jeden z elementów skłonienia
do aktywności i przygotowywanie tła do dalszych informacji. Jak najbardziej na
plus. Z całego wykładu wyniosłem jedno zrozumienie procesu i klika
informacji szczegółowych, ciekawych, przydatnych dla mnie. Do zrobienia/ogarnięcia
w pół godziny. Wynotowałem kilka ważnych
dla mnie myśli. Ale o żadnym podnoszeniu kompetencji w tematyce szkolenia nie było mowy. Niespełnione
obietnice i zawiedzione nadzieje. Przynajmniej moje.
Wstęp teoretyczny mocno się przedłużył. Jaki sens jest pokazać
na kartce/ekranie narzędzia lecz ich nie przećwiczyć? To jak oglądanie ubrań na
wystawie, bez możliwości przymierzenia. Logika wykładu to podróż w koleinach, trudno
się z nich wydostać. Wykładowca popłynął, uwiedziony swoim głosem i dygresjami,
czasem pytaniami z sali. Nie było zapowiedzianej pracy w grupach. Ani flipchart
ani żółte karteczki nie zostały wykorzystane. Zdominował wykład. Wciągnął jak
bagno.
Wykład to spotkanie w kontakcie. Przyjemnie być w kontakcie.
Mało mieliśmy okazji do rozmów jako słuchacze. Moglibyśmy się lepiej poznać lub
wymienić doświadczeniami. Niemniej spotkanie w kontakcie ma sporo plusów, nawet
jeśli całość nie spełnia wszystkich oczekiwań słuchacza. Dlatego chodzę na
takie wykłady niezależnie od tych onlajnowych.
A gdyby całe to szkolenie zaplanowano jako warsztaty? Że mniej
byłoby przekazywania wiedzy w formie pasywnego transferu? Że mniej przerobiono
by materiału? Ale więcej by zrobili sami słuchacze. I z pewnością więcej by trwale zapamiętali. Przygotowanie warsztatów to
zupełnie inny wysiłek, inna logika procesu uczenia się. Teoretycznie trudniej kontrolować
cały ten proces, tak organizacyjnie jak i czasowo. Ale przecież wykład w całości sterowany
przez wykładowcę też wymknął się z zaplanowanych ram czasowych. Nie ma więc o
co płakać. I tak pełna kontrolna nie daje oczekiwanych efektów.
Jak mierzyć efekty wykładu/szkolenia/zajęć w konwencji
behawioryzmu? To znam, w formie testów mniej lub bardziej wyrafinowanych. A jak
w konwencji konstruktywizmu (co i jak zostało wbudowane do indywidualnej
struktury) czy konektywizmu - czy tworzy
się grupa z obecnych na szkoleniu osób czyli czy będzie długofalowy efekt
szkolenia? Lub czy zajrzą do proponowanych zasobów? Gdyby był link z qr kodem,
to nawet można mierzyć ile osób i ile razy tam zaglądało i pobierało
przygotowane materiały. Nie tylko prosty test generuje liczby łatwe do porównań.
Stosuję dziennik refleksji (ale to dla dłuższego kursu z
sekwencja co najmniej kilku wykładów) oraz różne miroaktywności w czasie wykładu. Chyba warto
kontynuować takie odchodzenie od tradycyjnego, pasywnego wykładu w trybie
podającym. A może tworzyć zadania dla studentów poza zajęciami? QR kod z materiałami
dla studenta. Teraz wysyłam po wykładzie, a nawet przed. W tym roku jedna z
grup o to poprosiła – może zwiększa to poczucie bezpieczeństwa, że na pewno
materiały będą? A może do nich zaglądają wcześniej? To byłby zysk, bo na wykład
przychodziliby z jakimiś przemyśleniami wstępnymi. Coś na kształt odwróconej lekcji?
Żaden wykład nie musi być zmarnowany. Można potraktować jako
studium przypadku (case). Okazję do samotnych (w tłumie) przemyśleń, bo nikt
nie przeszkadza. W tle głos prowadzącego i obraz na ekranie. Jak siedzenie nad
rzeką.
W harmonogramie pojawiła się wzmianka o aplikacjach, nawiązujących
do tematyki szkolenia. Ale było tylko mignięcie. Żadnej nie przećwiczyliśmy. Nawet
trudno było zdążyć z zapisaniem (a obiecanych materiałów mailem nie przesłano).
Jaki jest sens pokazywać i to w mocnym przelocie a nie poćwiczyć?
Kilka osób się spóźniło, niektórzy weszli po 2 h (a sam wykład 3 h), wszyscy dostali zaświadczenia. Bo część słuchaczy przyszła po papier (zaświadczenie o szkoleniu). To nie był zespół do rozwoju i wsparcia. To klasa rywalizująca ze sobą i oczekająca ocen-dyplomów. Może potrzebne im do oceny pracownika przez pracodawcę? Wykazać się, że coś robiłem, skoro wymaga się ocen, to je zdobędziemy.
Wykład podający z pytaniami do publiczności. Osoba prowadząca
zachęcała w trakcie do zadawania pytań. I takowe się pojawiały. Wykładowca
realizował materiał (liniowo ułożony) a nie realizował cele edukacyjne. Za dużo
wykładowej teorii a za mało warsztatów i wiedzy praktycznej do wykorzystania.
Dowiedziałem się sporo lecz nie po to przyszedłem.
Pod koniec pojawił się dobry moment, były liczniejsze pytania
z sali i odpowiedzi na nie. Zauważalne
było większe zaangażowanie słuchaczy i lepsze dostosowanie tematyki do ich potrzeb.
Ale już praktycznie poza terminem. Całe szkolenie przez to nieco się przeciągnęło.
To burzenie planu dnia. Niepunktualność słuchaczy i wykładowcy jest wyrazem mikro
agresji.
Wnioski
Bezrefleksyjne naśladownictwo „dobrych wzorców” behawioryzmu.
Test jako gra pozorów i ocenoza. Mrugnięcie oka od prowadzącego przy
wypełnianiu testów. Uczestnicy też wiedzieli, że to dla projektu (sprawozdawczości), by było widać
postęp. Obie strony wiedzą, że to jest teatr. Ale miało to łagodzić stres testu
i oceniania. Nie bójcie się, będzie bolało ale ze znieczuleniem.
Ogólnie brak dobrego pomysłu na szkolenie. Uwięzienie w
koncepcji uświęconego tradycjami behawioryzmu i wykładu podającego w konwencji
akademickiej. Stąd słaby i niezrealizowany w całości program, niepunktualność
oraz niezrealizowane niektóre obietnice. Co jest ważne: realizacja programu czy
podnoszenie umiejętności, wiedzy i kompetencji uczestników? Koncertowanie się na
programie i wykładowcy czy na słuchaczach/studentach/uczniach?
To wynoszę z tego wykładu, tych kilka refleksji, kilka
pomysłów do wypróbowania i pytania, na które będę poszukiwał odpowiedzi. Skoro
to słuchacz odpowiedzialny jest za własny proces uczenia się, to z każdego spotkania/wykładu/szkolenia
można coś wartościowego wynieść. I nadać temu swoje znaczenie i sens. Podejście
konstruktywistyczne i konektywistyczne, czasem wyśmiewane jako szkodliwa
ideologia w edukacji. Sądzę jednak, że pojedyncze słowa nie są wstanie
zaszkodzić konfrontacji z praktyką.
c.d.n. (o wykładzie jako metodzie)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz