
Opowiem Wam historię małej części mojej rodziny, tych ze wschodnich kresów, czyli skrótowo ujmując - zza Buga. Mieszkali w Polsce. Gdy wybuchła ta straszna wojna, to najpierw znaleźli się pod okupacją sowiecką, potem niemiecką a potem znowu sowiecką. Nie ruszali sie z miejsca a znaleźli się poza krajem. Po 17 września wielu wywieziono na wschód na nieludzka ziemię.
Mojego dziadka, Władysława Branickiego, sowieci chcieli wcielić do armii czerwonej. Ale ma mocy podpisanych porozumień w tym czasie Polaków nie mogli legalnie wcielać do swojej armii. Dlatego zmuszano go, by podpisał dokument i by przyjął obywatelstwo/narodowość białoruską. Był przetrzymywany w obozie Połocku, razem z wielu innymi Polakami. Bracia Doweyko na przykład stali w piwnicy w wodzie po szyję. Ale nie złamali się. Na innym przesłuchujący sowieci pocięli szablami całe ubranie. Chcieli nastraszyć. Mojego dziadka także wielokrotnie przesłuchiwano, nie ugiął się nie przyjąć narodowości białoruskiej (a wielu takich jak on, potem w Polsce Ludowej zwykli ludzie wyzywali od ruskich, bo mówili gwarą kresową). Wraz z dwoma innym Polakami uciekł i nocami wracał do domu. Pieszo przeszedł ponad 300 km. Do końca wojny był poszukiwany i musiał się ukrywać. Wraz najbliższą rodziną, z przedostatnim transportem dla repatriantów, takim wagonem jak na zdjęciu, przyjechał do Polski pozostawiając swoją ojcowiznę. Tęsknota za Wileńszczyzną pozostała do końca życia. Wyrastałem w tej tęsknocie.
Innych z rodziny wywieźli na Sybir jeszcze innych na stepy Kazachstanu. Część tam zmarła, niektórzy wrócili. Nielicznym udało się dostać do armii Andersa, ktoś walczył pod Monte Cassino. Wrócili do Polski z zachodu, choć część tam została. Inny krewny się spóźnił i dostał się do armii Berlinga. To też było polskie wojsko, polski mundur i szlak bojowy, okupiony krwią. Tych także nieliczni przezywali od ruskich, od czerwonych. Jeszcze inny, bliski krewny mojego dziadka, wcielony został do armii czerwonej. Zginął na Pomorzu, leży w kwaterze czerwonoarmijców. Ale był Polakiem. Rodzina mieszka teraz na Litwie. Przez wiele lat przyjeżdżali na grób ojca, leżał w kwaterze armii czerwonej. Do końca był Polakiem, choć mundur był całkiem inny. I zginął na froncie. Jedni z rodziny zostali, nie wyjeżdżali, ale znaleźli się poza granicami Polski, mieszkali w ZSRR, teraz są na Litwie lub Białorusi.
Czekam na wystawę o "naszych chłopcach" zza Buga, znad Niemna, Swisłoczy i Wilii. I na to, żeby nikt nie nazywał ich Ruskimi. Tak jak innych Polaków nazywa sie Niemcami... Historia jest złożona a ludzkie losy bardzo powikłane. Część z tej rodzinnej linii mieszka we współczesnej Polsce, część na Litwie. Ci mają lepiej, bo to Unia Europejska. Ale część została na Białorusi, razem z mogiłami. Teraz dzieli nas żelazna i krwawa granica. Nawet nie ma jak się spotkać. Dzieli nas żelazna kurtyna a łączy pamięć. I wspólne pochodzenie.
Doświadczenia rodziny ojca, tych z Korony, tych z Centrali, są inne. Ci zaliczyli prześladowania i obozy niemieckie. Mój ojciec wraz z dziadkiem i babcią trafił najpierw do obozu w Działdowie. Pewnie podobnymi wagonami ich przewożono. A do obozu trafili bo sąsiad zza miedzy, Polak, zadenuncjował ich do gestapo, że Czachorowski to niepewny i jest przeciw Niemcom. Tyle wystarczyło. Bo sąsiad chciał przejąć gospodarstwo dziadka. Przeliczył się, Niemcy osiedlili tam kogoś innego, wysiedlonego z Wielkopolski. Ani honoru ani majątku. Ten Polak o polskim nazwisku wielu ludziom dokuczył. Dlatego partyzanci wydali na niego wyrok śmierci. Zginął haniebnie.
Mam w rodzinie uczestników wojny polsko-bolszewickiej z 1920 roku i uczestników obrony Westerplatte. Także tych, wywiezionych do Niemiec na roboty przymusowe, jak niewolników. Jak i także tych pobitych przez powojennych bandytów z bronią (tak zwani żołnierze wyklęci), którzy przyszli zrabować pieniądze zebrane za mleko od gospodarzy. To, co boli, to polscy nacjonaliści, którzy tak łatwo przyczepiają innym łatki nieprawdziwych Polaków...
Niech ten wagon stoi na widoku w parku w Olsztynie i przypomina o złożonej historii. O losie przesiedlanych i wywożonych. Podróżowali nimi nasi chłopcy i nasze dziewczyny. O wartości człowieka nie przesądza narodowość, obywatelstwo, kolor skóry. Przesądza to, jakim jest na co dzień, jak traktuje innych ludzi. Jakie wyznaje wartości i jakimi wartościami żyje na co dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz