Kiedyś, gdy umieszczałem na swojej stornie pdfy z moich publikacji, a było to na początku XXI wieku, traktowany byłem jak dziwak. Po to robisz, po co to komu? I czy to tak wolno? Teraz jest to normą, przykładem jest Research Gate i inne strony wydawnictw. Jedne udostępniają za darmo, inne za opłatą. W wersji elektronicznej praca rozchodzi się szybciej i dalej. I nie ma kosztów przesyłki (nie trzeba pakować w kopertę, naklejać znaczka itd.). Kiedyś sam wysyłałem do autorów prośby o nadbitki prac (a sam wysyłałem na takie prośby swoje prace). Tu może młodszym wyjaśnię. Otóż czasopisma drukowały po kilkanaście egzemplarzy tak zwanych nadbitek, czyli tekst publikacji na papierze, wyjęty fragment z czasopisma. Za dopłatą można było zamówić więcej egzemplarzy. Czyli można było wysyłać tylko swój antyków a nie całe czasopismo. Epoka papieru, kopert i poczty tradycyjnej.
Teraz już nie muszę skanować artykułów i robić z nich polików pdf. Robią to wydawnictwa (ja oszczędzam czas). I na różnych stronach można umieszczać linki od razu do artykułów. To co 20 lat temu było dziwactwem teraz stało się normą i codziennością. Ale trzeba było poczekać tych kilkanaście lat.
Inny przykład. Jakiś czas temu zwrócono się do mnie z prośbą o konsultacje i wyjaśnienie czy tekst zamieszczony na blogu można uznać za artykuł popularnonaukowy. Chodziło o konkretny tekst i konkretny blog. Sprawa nie była błaha bo chodziło o spełnianie kryteriów w konkursie na stanowisko, a więc etat i pracę. Przecież taki wpis na blogu nie ma stron. Bo jeśli wydrukować w czasopiśmie, to i owszem, to jest to artykuł popularyzatorski. Na przykład w takim czasopiśmie wydawanym od wielu lat, np. Wszechświat, Kosmos. Ale jakiś wpis na blogu?
Problem spory, bo nie ma jeszcze standardów, wypracowanych schematów. I jak to cytować? Jeśli nie jest na papierze wydrukowane, to nie jest ważne? To się nie liczy? Uznać?
Tekst na blogu tekstowi na blogu nie jest równy. Tak jak publikacja naukowa w zeszytach uczelnianych innej publikacji, np. w Nature. W przypadku artykułów naukowych pokategoryzowaliśmy na te ważniejsze i mniej ważne. Wynika to z zasięgu (docierania do czytelników naukowych) oraz procesu redakcyjnego z recenzjami. W jednych przyjmą prawie wszystko, w innych jest ogromna konkurencja. Artykuły z jednych czasopism są zazwyczaj częściej czytane i cytowane, z innych prawie nie zauważane (ale wszystkie są artykułami naukowymi). Stąd można statystycznie wnioskować o wpływie, jaki artykuł opublikowany w danym czasopiśmie może wywierać na naukę światową. A jak jest z tekstami popularyzatorskimi? Są na pewno potrzebne. Wszystkie liczyć i traktować tak samo, na sztuki? Na objętość? Kiedyś, na początki mojej pracy akademickiej, artykuły naukowe także liczyły się na sztuki, z uwzględnieniem liczby strony (arkuszy wydawniczych).
Jeśli coś przeszło przez procedurę wydawniczą, to jest wartościowe (nie zawsze, ale prawdopodobieństwo błędów jest mniejsze i gwarantuje wyższy poziom językowy, argumentacji, jasności wywodu itd.). Ktoś recenzował, ktoś kwalifikował, długi proces, tak więc i spodziewana jakość większa. Więcej trzeba się napracować, większy włożyć wysiłek w napisanie, poprawianie i opublikowanie. I można się spodziewać wyższej jakości i większego wpływu oraz oddziaływania. Czyli lepszego upowszechniania wiedzy. Jak na razie nie ma na uczelniach (chyba) pochylenia się nad tym problemem. Popularyzacja ma być, bo jest ważna. Ale nie wiemy jak ją "ważyć". Taka ozdoba, mało (po)ważny dodatek.
Zanim nowe rozwiązania wejdą do powszechnego obiegu mija zazwyczaj trochę czasu. Dlatego nowatorzy mają pod górkę - nie mieszczą się w tabelkach i sprawiają tylko same kłopoty. Nowe wzbudza nieufność lub bezradność. Bo jak zacytować artykuł na blogu? I stron nie ma... Co prawda niektóre czasopisma naukowe ukazują się tylko w wersji elektronicznej... i też stron nie zawierają... Ale mają DOI (internetowy numer identyfikacyjny).
Teraz spotkałem się z czymś zupełnie nowym. I nie wiem jak to wpisać do swojego dorobku (bo co jakiś czas musimy wykazywać się aktywnością i wg odpowiedniego schematu wpisywać swoje prace, aktywność itd.).
W ramach kursu storytellingowego ułożyłem krótką opowieść. W sensie prawa autorskiego jest to utworem. Jedna z wersji tej opowieści ukazała się na blogu, kolejna w formie prezentacji na Genial.ly. Wpis na blogu od biedy można jakoś wpisać, bo jest tytuł, link do strony itd. A jak z Genial.ly? Lepiej nie wykazywać, bo to tylko kłopot?
Opowieść została dopracowana i wydana w formie audiobooka. No i tu zaczynają się schody. Czy liczyć moją opowieść jako rozdział w monografii (bo ten schemat najbardziej by pasował)? Czy raczej nie liczyć, bo potraktować audiobook jako swoistą antologię? A jeśli policzyć jako rozdział w monografii, to jak podać strony? W audiobooku najzwyczajniej w świecie nie ma stron...
Na szczęście ukazał się także ebook. Też wersja elektroniczna lecz przynajmniej z literami. Tu już są strony (można więc wykazać jako rozdział w monografii) i jest ISBN. To już mieści się jakość w schematach, mimo że nie jest wydrukowane na papierze. Można by zapisać np. tak:
Czachorowski S., 2021. Jak ośmioletnia, mała Basia postanowiła iść na studia (str.: 20-24) . W: Marek Stączek, Historie o edukacji, jakie opowiedzieli mi Superbelfrzym, EdisonTeam.pl, Warszawa 2021, 112 str., ISBN 978-83-61485-36-0.Owszem, pozostanie problem z klasyfikacją. Czy wpisać jako artykuł popularyzatorski czy jako esej edukacyjny czy jeszcze jakoś inaczej? Brak na razie odpowiednich rubryczek w tabelce i schemacie.
I jeszcze kwestia utworu i wykonania. Tu już daleko wychodzę poza utarte schematy z nauk przyrodniczych (publikacje naukowe muszą być oryginalne). Do tej pory tylko pracownicy akademiccy z wydziałów artystycznych dostrzegali sens w takim rozróżnieniu. Czy mam wykazać wszystkie formy mojej opowieści? Ta z bloga, audiobooka, ebooka, Genial.ly, nagrania filmowego? Byłoby kilka pozycji (rozmnożenie dorobku). Czy też wymienić tylko jeden utwór z kilkoma, różnymi wykonanymi? Muszę popytać kolegów artystów. Albo nie wykazywać niczego i mieć problem z głowy. Ani ja, ani osoba weryfikująca nie będzie miała zagwozdki. Bo nijak na razie nie mieści się w stosowanych standardach, szablonach i tabelkach.
Ktokolwiek wie jak to uwzględniać proszony jest o pomoc. Proszę wpisać w komentarzu.
Spróbuje odpowiedzieć na pytanie z pierwszej historii, akapit od słów:"I jeszcze kwestia utworu i wykonania...".
OdpowiedzUsuńCytuje się źródło, gdzie utwót został wyemitowany. Może to być audycja radiowa, odczyt autorski, forma drukowana, forma elakroniczcna. Powołując się na autwór w rozumieni prawa autorskiego cytujemy źródło tego utworu. Jeden utwor może mieć wiele źrodeł (form publikacji), więc bedzie go mozna cytować na różne sposoby. Dla autora w dorobku utwór jest jeden, ale przy cytowaniu zamieściłbym wszystkie platformy, w ktorych utwór się ukazał. Pomocne może być: Cytowanie dokumentów elektronicznych wg normy PN-ISO 690-2:1999
pozdrawiam, Jacek Kurzawa
Dziękuję, przydatne sugestie.
UsuńMam jeszcze takie przemyślenie, że autor nie musi cytować swojego utworu, jesli jednak chce wykazać swoj dorobek, to spis utworów będzie wystarczający. Utwór można wykorzystać na zasadzie prawa cytatu powołując się na źrodlo i tu powstaje ten problem wielu możliwych postaci publikowanego utworu. To jest problem po stronie kogoś, kto wykorzystuje cudzy utwór, jak go zacytuje, skąd go podejmie. Wracając do dorobku wydaje mi się, że to już poza kwestią prawa autorskiego czy cytowalności, wola autora jest wolna i jesli autor pokaże, w jaki sposób ten sam utwor istnieje (książka jako audiobook, audycja dnia ..., , ebook, genia.ly itd to zawsze jest to wartościowa informacja.
OdpowiedzUsuńPost przeczytałem z dużą uwagą, bo wszyscy niejedokrotnie przechodzimy przez to, wskażę np Forum Entomologczine, gdzie toczyły się dyskusje na temat tego, czy informację w sieci mozna uznać za publikacje (IFLA). Cytować się, nawet post z FB jest cytowany w Wikipedii, ale czymś innym jest mozliwość cytowania źrodła a czymś innym ważność publikacji w aspekcie taksonomii (tu jest kodeks ICZN).