12.08.2023

Podróże z przewodnikiem... i z muchą

 

Podróżować można na różne sposoby. Po pierwsze można jechać jak w nieznane i samodzielnie odkrywać, zbierać wrażenia, robić zdjęcia (a potem opowiadać). Zupełnie tak jak wyprawa na nieznany ląd. Wszystko jest nowe i wymaga przyglądania się, rozmów z miejscowymi, delektowania się chwilą. Wymaga uważności. Na to trzeba dużo czasu by w pełni odkryć dane miejsce. Bowiem większość kontekstu jest ukryta. Budynek widać, można nawet rozpoznać jego styl architektoniczny, domniemywać czas powstania. Ale nic nie wiemy o jego historii, o ludziach tu żyjących, o przygodach i lokalnych kulturowych kontekstach. Chyba, że jest jakaś tablica pamiątkowa czy informacyjna. Lub też spotkamy ludzi, którzy nam to opowiedzą. W samodzielnym odkrywaniu sami sobie wyznaczamy ścieżki, a przez to przypadkiem możemy ominąć miejsca i rzeczy niezwykle ciekawe. Po prostu nie wiemy czego i gdzie szukać. W każdej mojej podróży po części jestem takim samodzielnym odkrywcą, idącym za odczuciem i niezbadanymi ścieżkami. Nie martwię się, że nie wszystko zobaczę. Nie lubię tłoku i miejsc zbyt popularnych.

Można mieć przewodnika, kogoś miejscowego, kogoś kto przez długie lata życia w danym miejscu poznał historię, wiele różnych kontekstów i ożywia barwnymi opowieściami każde mijane miejsce. Można zadawać mu pytania, rozmawiać, dociekać i niejako wpływać samemu na poznawany kontekst. Bardzo lubię odwiedzać i poznawać miejsca z takimi przyjaciółmi w roli przewodnika. W krótszym czasie odkrywany znacznie więcej. Choć chodzimy według cudzego, autorskiego wyboru ścieżek i ciekawostek. 

Nie wszędzie mamy znajomych i przyjaciół. Można więc wynająć przewodnika turystycznego. Wyznaczy trasę i opowie o mijanych miejscach. Poznamy historyczny kontekst widzianych obiektów i żyjących tu kiedyś ludzi. Przewodników zazwyczaj wynajmujemy dla większej grupy osób. I tu pojawia się pewien problem - dobrze słyszy ten, kto jest blisko przewodnika. Zazwyczaj wycieczka odbywa się etapami, z przejściem od miejsca do miejsca, zatrzymaniem się i wtedy przewodnik odwraca się do nas i opowiada. Technika wprowadziła znaczące udogodnienia. To nie tylko głośniki, zwiększające siłę głosu (w miejscach licznie odwiedzanych przez turystów tacy przewodnicy mogą sobie wzajemnie przeszkadzać). Ale pojawiły się zupełnie nowe urządzenia: nadajnik i indywidualne słuchawki dla każdego uczestnika. Wędruje się niczym z audiobookiem. Po pierwsze przewodnik nie zdziera gardła (istotne zwłaszcza na otwartej przestrzeni), po drugie wszyscy słyszą, nawet z dala od niego, po trzecie można opowiadać w czasie marszu, bez zwracania głowy w stronę słuchaczy (a przecież trudno iść tyłem). I jeszcze jeden ważny aspekt - przewodnicy nie zakłócają odbioru innym turystom i innym grupom. Istotne jest to w miejscach tłumnie odwiedzanych (takich na przykład jak Praga).

Może też być audio przewodnik - nagrane opowieści, które uruchamiane są w słuchawkach turysty albo automatycznie (GPS lokalizuje słuchacza i uruchamia odpowiednie fragmenty opowieści) albo sam turystka uruchamia wybierając z menu lub korzystając z rozmieszczonych qr kodów. Najczęściej takie audio przewodniki pojawiają się w muzeach. Można iść także na skróty, zwłaszcza w plenerze: wystarczy umieścić qr kod z linkiem do opowieści, zamieszczonej w internecie, a sam turysta odsłucha na swoim telefonie komórkowym. Koszty dla organizatora takich wycieczek są niewielkie, bo nie musi organizować wypożyczalni odbiorników ze słuchawkami.

Dużo starsze są mapy i przewodniki w formie książek. Też z nich często korzystam. Można przed wycieczką przeczytać (np. w pociągu) o danym miejscu, a potem je odszukać. Poza tradycyjnymi, papierowymi przewodnikami turystycznymi są i takie nietypowe. Przykładem jest książka "Osobisty przewodnik po Pradze" Mariusza Szczygła (na zdjęciu wyżej). Zwiedzałem Pragę w części samodzielnie ją odkrywając, w części podążając za rekomendacjami Autora, próbując zlokalizować opisywane miejsca. Do niektórych się udało dotrzeć. 

Moje praskie, wakacyjne podróże odbyły się w sporej części pod znakiem "muchy". Pierwszym było spotkanie z piwem Mucha na Hradczanach w sympatycznej restauracyjce Św. Marcin, wyśledzonej na telefonie przez mapę Google (skusiły bardzo dobre oceny). I żeby nie było najmniejszych pomyłek w interpretacji na piwnej podkładce widniał rysunek zwykłej, namolnej muchy. Jak dla mnie sympatyczny, entomologiczny akcent tej podróży. Kufel piwa i mucha... latem te owady topią się w szklankach i kuflach z płynami konsumpcyjnymi. Raczej skojarzenie mało apetyczne. I tylko Czechów stać na tak specyficzny dowcip i dystans do siebie. I do picia piwa Mucha. To dzięki przewodnikowi Mariusza Szczygłą dostrzegłem ten smaczek czeskiej Pragi. Dostrzegłem lub odkryłem (?) ten dyskretny kontekst miejsca i ludzi. Drugim elementem były owady, w tym i muchy, w Muzeum Narodowym. Trzecim secesyjna sztuka prażanina Alfonsa Muchy. Między innymi odwiedziłem wystawę jego prac. Wystawa przygotowana bardzo nowocześnie. Były nie tylko oryginalne plakaty Muchy, reprodukcja witraża z hradczańskiej katedry (oryginał podziwiałem w katedrze), przedmioty użytkowe, zaprojektowane przez tego niezwykłego artystę czy liczne "Musze" pamiątki w sklepiku. Były także monitory z animacjami, inspirowanymi pracami Muchy. Na jednym sam Pan Alfons przemawia, w języku czeskim i angielskim, zachęcając do obejrzenia wystawy. Nowoczesne animacje pojawiły się w kilku innych miejscach. Na nowo pokolorowane jego prace z objaśnianiem zawartości. Wirtualny przewodnik po wystawie. Był też film z ożywionymi pracami malarskimi Autora. Zupełnie nowy kontekst jego prac i nowy sposób pokazania. Tak zmieniają się muzea i galerie. Dawne dzieła można podziwiać na zupełnie nowy sposób. 

Dużą muchę wypatrzyłem także w przedsionku tańczącego budynku, widoczną z ulicy. Budynek zaprojektowany przez Franka Owena Gehry'ego. Pierwotnie miał stanąć w Warszawie (rodzina architekta wywodzi się z Polski), lecz ówczesne władze nie przyjęły tego nowatorskiego daru. I zrealizowany został w Pradze. Krzywy budynek, niczym taszczący dom, zwany "Ginger i Fred", skrywa i taką, muszą tajemnicę. Nie każdy ją wypatrzy (trzeba zadrzeć głowę do góry) i nie każdy zwróci uwagę na tę olbrzymią muchę, chodząca po suficie. Tuż obok mieści się rodziny dom prezydenta Vaclava Havla. Ale to już opowieść na inna okazję.

Kilka dni w Pradze to zbyt mało by poznać to niezwykłe miejsce. Nawet z "Osobistym przewodnikiem po Pradze". Preferuję turystykę gastronomiczną czyli pogłębianie wiedzy o miejscu przez odwiedzanie kawiarni, pubów, restauracji, barów. Żeby je wszystkie odwiedzić w Pradze trzeba kilku lat zwiedzania...

Wspomnę jeszcze o jednym sposobie zwiedzania: robienie zdjęć i wspominanie wycieczki. Zdjęcia ułatwiają wspominanie i ponowne, wirtualne odwiedziny. Można dostrzec niewidoczne przedtem aspekty i detale. Można je wykorzystać w mapach Google wraz z opiniami (przydatne dla innych użytkowników), można wykorzystać w krótkich relacjach-opowieściach na Facebooku czy Instagramie. I można wykorzystać do opowieści na blogu. Jeśli piszemy i opowiadamy, to ponownie odwiedzamy te same miejsca, przetwarzamy informacje i wrażenia. Podobnie jest w edukacji - przetwarzanie na różne sposoby jest metodą lepszego zapamiętywania i utrwalania treści. Nie musi to być tylko mechaniczne powtarzanie treści z podręcznika (podążanie tyli samymi ścieżynkami mentalnymi). 

Każde miejsce ma swoje mniej lub bardziej oficjalne miejsca. I wiele różnych, autorskich kontekstów czy opowieści. Znajomych oprowadzam po Olsztynie pokazując mój własny punkt widzenia i delektowania się miejscem. 

Dziennik refleksji też jest sposobem na pogłębione podróżowanie i odkrywanie świata. Linearne pismo wymusza ponowne przemyślenie i rekompozycję myśli. Można również opowiadać znajomym w czasie spotkań bezpośrednich. 

Animowany portret Alfonsa Muchy,
jeden z wielu multimedialnych elementów wystawy.

"Ginger i Fred", tańczący dom w Pradze.

Mucha, łażąca po suficie, przedsionek tańczącego domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz