11.07.2025

Biologia i humanistyka w symbiozie czyli rozważania o hostingu i gospodarzu

Zdjęcie z wyjazdu turystycznego lecz z głębszym, nieco ukrytym podtekstem, nawiązującym do treści tekstowej. W zamierzeniach mają się komponować z określonym wydźwiękiem.


Gdy piszę felieton najpierw jest krótki pomysł. Da się go zawrzeć w kilku maksymalnie zdaniach lub narysować w postaci rysnotki lub mapy myśli. Jest niczym złożone lecz jeszcze nie wysiedziane jajo. A potem zaczyna się pisanie, pojawiają się zdania a wraz z nimi nowe skojarzenia, nowe dygresje. Bo pisanie wspomaga proces myślenia. A sam tekst rośnie i rośnie. Choć nie jestem już młodym i niecierpliwym pisarzem i wiem, że wszystkich myśli nie da się zawrzeć w jednej pisemnej wypowiedzi, że życie jest długie i ze wszystkim zdążę, to jednak tekst się rozrasta. I przekracza wyznaczony przez redakcję limit znaków (ze spacjami). Potem następuje etap przycinania, niczym obróbka matrycowego RNA po transkrypcji z DNA. Jak i co wyciąć by nie utracić sensu i głównej myśli? Zazwyczaj krótszy tekst zyskuje na czytelności i przejrzystości. Ponadto czytelnik woli krótsze niż dłuższe teksty. Autor jest jednak jak rodzic - kocha wszystkie przez siebie spłodzone słowa. Czasem poboczne pomysły, urodzone w czasie pisania, kiełkują w osobne teksty. A czasem chciałoby się zachować pierwotną poszerzoną wersję (może nieco tylko dodatkowo dopracowaną). Na blogu można zmieścić więcej. Dlatego zamieszczam poszerzoną, pierwotną wersje felietonu Kij w mrowisko, napisanego dla czasopisma VariArt. Nie jest to w pełni wersja pierwotna. Jest to dopracowana wersja szersza, z dokładniejszym wyjaśnieniem zawartych w felietonie myśli. W jakimś sensie jest to felieton alternatywny.

Pojęcie "host", a w języku polskim "gospodarz", na pierwszy rzut oka kojarzyć się może z terminologią informatyczną – hostingiem stron internetowych, serwerami, cyfrową przestrzenią. Wszyscy jesteśmy użytkownikami cyfrowych usług, dla których niewidzialni "gospodarze" serwują treści i dane. Jednakże, jeśli spojrzymy głębiej, odkryjemy, że jego korzenie sięgają znacznie głębiej i dalej. Dla mnie jako biologa po pierwsze kojarzy się z pasożytnictwem i komensalizmem. A jako podróżującego turysty - także z usługami hotelowymi. Host i gospodarz to słowa splatając się z fundamentalnymi zasadami biologii, a nawet kształtując wzorce społeczne i kulturowe. Zapraszam na interdyscyplinarną podróż, która pozwoli nam zrozumieć, jak biologia i humanistyka wzajemnie się przenikają, rzucając światło na złożoność relacji międzyludzkich i międzygatunkowych w świecie, który coraz mocniej dyktuje technologia.

W świecie biologii, gospodarz to organizm, który zapewnia środowisko dla innego organizmu, często nazywanego pasożytem lub komensalem. Ta relacja, choć często asymetryczna, jest kluczowa dla funkcjonowania ekosystemów. W tym ujęciu gospodarzem jest organizm i to najczęściej nie ze swojego wyboru. Wynika to z ekologicznych relacji ze środowiskiem i obecnymi tam gatunkami.

Weźmy na przykład pasożytnictwo. Jest to relacja, w której jeden organizm (pasożyt) czerpie korzyści kosztem drugiego (gospodarza). Myślimy o tasiemcach, wszach, kleszczach, komarach czy wirusach, które wykorzystują nasze zasoby, nie dając nic w zamian, a często wręcz szkodząc (a może jednak coś dają?). To bezlitosna, ale strategiczna gra ewolucyjna, gdzie gospodarz rozwija mechanizmy obronne, a pasożyt adaptuje się, by je omijać. Gospodarz w tym ujęciu staje się niejako platformą i zasobami do przetrwania (środowiskiem, siedliskiem życia), której dobrobyt nie jest priorytetem dla "gościa". Pasożyt chce bytować niezauważony, cicho czerpiąc z zasobów gospodarza, nierzadko doprowadzając go do osłabienia a czasem nawet śmierci. Ale pojęcie zysku i straty nie jest dobre dla świata biologii. Bowiem często przy silnej integracji nie da się odróżnić pasożytnictwa od symbiozy (ściślej mutualizmu). Na przykład czy powstanie komórek eukariotycznych z organellami, takimi jak mitochondria i plastydy, to pasożytnictwo czy mutualizm? Pewna jest integracja i wzajemne uzależnienie a zysk i strata są bardzo względne. I zależne od kontekstu rozważań. 

Z drugiej strony mamy komensalizm – relację bardziej subtelną, gdzie jeden organizm czerpie korzyści, a drugi ani nie zyskuje, ani nie traci. Po prostu komensal czerpie z tego, co spadnie z pańskiego stołu. Przykładem mogą być bakterie komensalne żyjące na naszej skórze, odżywiające się martwym naskórkiem, ale nie wpływające negatywnie na nasze zdrowie. A czasem nawet są dobrą zaporą przed innymi mikrobami-pasożytami To forma "neutralnego hostingu", gdzie gospodarz udostępnia zasoby, nie ponosząc znaczących kosztów ani strat. Komensal niejako "zamieszkuje" przestrzeń gospodarza, nie wchodząc z nim w głębszą interakcję, poza czerpaniem z dostępnych mu zasobów. Choć ewolucja może to zmienić, bo nic nie trwa wiecznie. I z łagodnego komensala może wyłonić się pasożyt lub drapieżnik. A z pasożyta niezbędny do życia symbiont.

To właśnie z tych biologicznych kontekstów wyłania się fundamentalna idea "hostingu" – udostępniania przestrzeni i zasobów. Ewolucja ukształtowała mechanizmy obronne gospodarzy, ale także strategie adaptacyjne pasożytów i komensali, tworząc dynamiczną grę o przetrwanie i współistnienie. Ta nieustanna interakcja pokazuje, że bycie gospodarzem to nie tylko bierność, ale aktywna rola w sieci życia.

Gdy przeniesiemy pojęcie gospodarza na grunt humanistyki, dostrzegamy uderzające paralele. W społeczeństwach ludzkich, rola gospodarza jest głęboko zakorzeniona w kulturze i tradycji. Akt gościnności – przyjmowania podróżnych (ale także migrantów - bo też są podróżnymi), oferowania schronienia i pożywienia – jest uniwersalnym przejawem turystyki i człowieczeństwa. Od starożytnych mitów, w których bogowie testowali gościnność ludzi, po współczesne konwencje społeczne, bycie dobrym gospodarzem jest cenioną cechą. W tym ujęciu, gospodarz angażuje się emocjonalnie i społecznie, budując relację z gościem. To wymiana, często oparta na wdzięczności i rewanżu, która wzmacnia więzi społeczne.

W tym kontekście, hosting nabiera wymiaru społecznego i kulturowego. To nie tylko fizyczne udostępnianie miejsca, ale także tworzenie atmosfery akceptacji, bezpieczeństwa i komfortu. Dobry gospodarz, podobnie jak organizm biologiczny, zapewnia odpowiednie warunki dla gościa, choć w tym przypadku korzyści są często wzajemne – wymiana idei, nawiązywanie relacji, budowanie wspólnoty. Ale przecież są i nieproszeni goście lub kłopotliwi turyści. Czasem nadmiar turystów wywołuje reakcje obronne. Lub nadmiar imigrantów, identyfikowanych jako coś obcego, zewnętrznego. Relatywność jest immamentną cech świata, w którym żyjemy i samego człowieczeństwa.

Współczesność dodała do tego równania nowy wymiar: hosting cyfrowy i automatyzację, która coraz mocniej wkracza w sferę gościnności. W dobie internetu, "gospodarzami" stały się serwery, które przechowują miliardy stron internetowych, aplikacji i danych. Nasze cyfrowe "domy" (home, strony domowe) są hostowane w wirtualnej przestrzeni, a my sami stajemy się zarówno "gośćmi" korzystającymi z zasobów, jak i "gospodarzami" udostępniającymi treści. Ta nowa forma gościnności ma swoje własne zasady, etykietę i, podobnie jak w biologii, potencjalne zagrożenia (np. wirusy, ataki hakerskie). Mamy więc nawet podobieństwo słowne: wirusy, robaki (w sensie robaki pasożytnicze) i to w odniesieniu do rzeczywistości dziejącej się w układach krzemowych, w noosferze.

Jednak najbardziej intrygującym przykładem ewolucji pojęcia gospodarza w humanistyce są w pełni zautomatyzowane hotele. Brak recepcji, cyfrowy check-in, roboty dostarczające ręczniki, aplikacje mobilne do sterowania każdym aspektem pobytu – w tych miejscach ludzki gospodarz staje się niemal niewidzialny, zastąpiony przez algorytmy i technologię. Relacja międzyludzka, tak fundamentalna dla tradycyjnej gościnności, zanika, ustępując miejsca efektywności i wygodzie. Byłem niedawno w takim hotelu. Przez kilka dni nie widziałem nikogo z obsługi, a śniadanie dostarczane było pod drzwi. Nie było jeszcze robotów (a przynajmniej ich nie widziałem). Czułem sie lekko zagubiony w tym nowoczesnym świecie. I nie tylko ja, co wnioskowałem po minach gości mijanych w drzwiach wejściowych. 

Czy jest to forma komensalizmu, gdzie gość czerpie korzyści z wygody i efektywności, a gospodarz (hotel) z niższych kosztów operacyjnych, bez bezpośredniej interakcji? Obie strony zyskują – klient oszczędza czas, a właściciel pieniądze (niższe koszty utrzymania personelu). Podobnie jak bakterie na naszej skórze, automatyzacja pełni swoją funkcję, nie angażując się w głębszą relację. Nie ma tu miejsca na emocje, na niuanse tradycyjnego przyjęcia. Zamiast rozmów z obsługa w recepcji jest tylko dostęp do wi-fi i telewizor na ścianie. A może, w skrajnych przypadkach, dla gościa, który czuje się zagubiony w cyfrowej dżungli i pragnie ludzkiego kontaktu, taka niewidzialność personelu staje się formą pasożytnictwa – brak empatii, wsparcia, którego oczekujemy w tradycyjnej relacji gościa z gospodarzem? Kiedy człowiek szuka pomocy i trafia na automatyczną sekretarkę, doświadcza swoistego "pasożytnictwa" systemu, który pochłania jego czas i energię, nie oferując prawdziwego rozwiązania. Nie daje przyjemności ze zwykłego porozmawiania z drugim człowiekiem. 

Ta nowa rzeczywistość stawia pytania o istotę gościnności. Czy prawdziwa gościnność wymaga ludzkiej obecności, czy może być skutecznie zautomatyzowana? Czy brak bezpośredniego kontaktu z gospodarzem wpływa na nasze poczucie przynależności, bezpieczeństwa, a nawet intymności miejsca? W świecie, gdzie algorytmy decydują o naszym zakwaterowaniu (lub wyznaczaniu miejsc w pociągu czy samolocie), a systemy sztucznej inteligencji zarządzają naszymi potrzebami, granica między byciem gościem a użytkownikiem staje się coraz bardziej płynna. Automatyzacja, choć efektywna, może nieświadomie pozbawić nas tego, co w gościnności najcenniejsze – ludzkiego dotyku i autentycznej relacji. To swoisty cyber-komensalizm, który z jednej strony oferuje wygodę, z drugiej – potencjalnie zubaża doświadczenie. Czy podróżujemy tylko po to, żeby przespać się w innym mieście? Albo jak żartuje mój znajomy: wypić swoją wódkę w obcym mieście, nie wychodząc z hotelu.

Interdyscyplinarne spojrzenie na pojęcie hosta uczy nas o uniwersalnych wzorcach współistnienia. Relacje biologiczne, choć często bezwzględne, są napędzane potrzebą przetrwania. Relacje międzyludzkie, choć bardziej złożone kulturowo, również opierają się na wymianie i wzajemności. I tez decydują o przetrwaniu jeśli nie ludzkości to przynajmniej człowieczeństwa.

Zarówno w biologii, jak i w humanistyce, rola gospodarza jest kluczowa dla utrzymania równowagi. Pytanie o etykę gościnności staje się tu centralne: na ile jesteśmy gotowi dzielić się naszymi zasobami, naszą przestrzenią, naszą uwagą? Jakie są granice naszej gościnności w obliczu pasożytnictwa czy nadużyć? W kontekście automatyzacji – gdzie leży granica między efektywnością a utratą istoty ludzkiej interakcji? Czy "gospodarz", który jest jedynie algorytmem, nadal jest prawdziwym gospodarzem?

Analiza pojęcia "host" przez pryzmat biologii, technologii i humanistyki ukazuje, że jesteśmy częścią większej sieci wzajemnych zależności. I tą większą zależność możemy nazwać antropogenicznym ekosystemem lub za Teilchardem de Chardin – noosferą. Czy to jako organizmy zapewniające schronienie mikrobom, czy jako ludzie otwierający swoje domy i serca, czy wreszcie jako użytkownicy cyfrowej przestrzeni i zautomatyzowanych usług – nieustannie pełnimy rolę gospodarzy. A jednocześnie często pełnimy rolę komensala lub pasożyta. Zrozumienie tej uniwersalnej zasady może pomóc nam lepiej nawigować po złożonym świecie relacji, zarówno tych namacalnych, jak i wirtualnych, ucząc nas odpowiedzialności i wzajemnego szacunku. W końcu, niezależnie od formy, gościnność zawsze będzie odzwierciedlać naszą zdolność do dzielenia się i współistnienia.

Pisanie felietonu na zadany, określony temat, jest jak pisanie szkolnego wypracowania lub pracy egzaminacyjnej. W tym sensie ze szkoły nie wychodzimy nigdy. I marzeniem jest to, aby szkolna rzeczywistość bardziej pasowała to świata realnego. Czy w czasie pisania korzystałem z różnych źródeł i pomocy? Tak, nawet z AI, na etapie  ideacji i kompozycji słownych fragmentów tekstu. Nawet próbowałem skrócić do 4 tys. znaków ze spacjami. Ale AI najwyraźniej nie umie dobrze liczyć. Po kilku próbach skróciłem sam. Tradycyjnie, zaglądając do statystyki w Wordzie, wskazującej liczbę użytych znaków. Wielokrotna iteracja. Zmierzam do tego, że na szkolnym wypracowaniu być może uczeń powinien mieć pod ręka słownik ortograficzny lub laptop z dostępem do internetu i sztucznej inteligencji. Ważne jest to, co uczeń wie i ma we własnej głowie, ale ważna jest także umiejętność korzystania z dostępnych narzędzi. Bo na razie w szkole jest tak, że uczymy jazdy na rowerze przez pokazywanie obrazków i objaśnienie działania mechanizmu. A dopiero jak uczeń skończy szkołę, to wsiada na rower i uczy się jeździć praktycznie. Czy to ma sens? Teoretyczne podstawy, wraz ze zrozumieniem praw fizyki i automatyki, są ważne i przydatne. Ale powinny być podawane wraz z praktycznym zastosowaniem i nawet z potłuczonymi kolanami.

Owocnego i refleksyjnego podróżowania w te wakacje i letnie urlopy. Pomyślcie czasem o gospodarzach, pasożytach i komensalach w interdyscyplinarnym, biologiczno-humanistycznym kontekście.

2 komentarze:

  1. Dzięki za ten wpis. Gdzie wybierasz się w tym roku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krótkie podróże po regionie. By lepiej poznać małe miejscowości.

      Usuń