7.04.2022

O szachach, Rosji i Kaliningradzie

 

Czy i ja jestem rusofobem? Wyrastałem w czasach PRL, programowo przyjaźnie nastawionej do ZSRR, język rosyjski mieliśmy w szkole a z mediów wypływał przekaz o rosyjskim kraju jako liderze postępu i cywilizacji. Po raz pierwszy odwiedziłem ZSRR w wieku nastoletnim. Odwiedziliśmy rodzinę w Wilnie i na Wileńszczyźnie. Wtedy to był Związek Radziecki i nie rozróżniałem Litewskiej i Białoruskiej Socjalistycznej Republiki. Granicy nie było. Skoro w Rosji (ZSRR) mieszkała rodzina, to i miałem ciepłe odnoszenie do tego kraju. Mimo wspomnień rodzinnych i ucieczki do Polski przez "ruskimi". Rodzina oswajała kraj i kulturę.

Potem była szkoła średnia i znakomity nauczyciel języka rosyjskiego, obowiązkowa prenumerata jakiegoś czasopisma z pięknymi ilustracjami. Jednocześnie rodził się coraz bardziej ambiwalentny stosunek do ZSRR. Ale czytaliśmy Bułhakowa z wypiekami na twarzy i z zauroczeniem.  

W czasie studiów raz wysłano mnie na spotkanie z młodzieżą z ZSRR do Perkoza pod Olsztynkiem. Nie należałem do ZSP ale widać kogoś trzeba było wysłać z organizacji studenckich. Zaskoczył mnie zbyt duży wiek gości ze wschodu, jak na młodzież studencką. Pierwsze zetknięcie z siermiężnością i tandetą. To był początek lat 80. dwudziestego wieku. 

Tuż po rozpoczęciu pracy zawodowej rozpoczęła się współpraca z Uniwersytetem Kaliningradzkim. Najpierw był cykl seminariów w latach 1989-1990 pt. "Problemy ekologii wodnych organizmów". Odbywały się naprzemiennie w Olsztynie i w Kaliningradzie. Współpraca była z geografami a nie z biologami. Była też konferencja na inny temat, dydaktyczny "XXII Nauchnaja konferencja professorsko-prepodavatelskogo sostava, nauchnyh sotrudnikov, aspirantov i studentov universiteta, 23-27 aprela 1990. Kaliningrad." To były pierwsze wyjazdy do Kalingradu i kurortu Świetłogorska oraz bliższe poznanie życia w Rosji. Jedzenia suszonych ryb (z łuskami i wnętrznościami). Potem nawiązana została współpraca dydaktyczna i wymiana grup studenckich. Nasi studenci biologii jeździli na letnie praktyki biologiczne, terenowe, a my przyjmowaliśmy grupy z Kalinigradu. To były moje pierwsze zajęcia w języku obcym. I okazja do kontaktów zarówno z kadrą jak i ze studentami. Zamieszczona fotografia z dedykacją na pudełku z szachami pochodzi z tego właśnie okresu. Wspomnienia z zajęć pozostały dobre. Gdy dużo później jechałem pociągiem z Litwy do Daugawpils na Łotwie (pociąg Kaliningradu), to w pociągu poznał mnie i zaczepił student z Kaliningradu. A z rozmowy wynikało, że miło wspominał pobyt na zajęciach w Polsce. 

Gdy po raz pierwszy Rosjanie z Kalinigradu przyjeżdżali do Polski to dziwili się kartkom na żywność. Po jakimś czasie i u nich zobaczyliśmy komitety kolejkowe przed sklepami i kartki. To, co się rzucało w oczy, to duża bylejakość życia, niedoróbki i buble. Ale to znaliśmy już z życia w socjalistycznej Polsce. I dużo mężczyzn w różnych mundurach. Kobiety pracujące przy budowie ulic a mężczyźni w mundurach, najwyraźniej przeznaczeni do ważniejszych celów... 

Potem jeździliśmy także na badania terenowe na torfowisko Celau. Pomniki Lenina w każdej wsi i miasteczku. Po jakimś czasie współpraca z Obwodem Kalinigradzkim się urwała. Raz tylko, w czasie studenckiego obozu naukowego (byłem opiekunem koła naukowego) w powiecie ełckim, byliśmy razem ze studentami z Kalinigradu. Wedrowalismy i opisywaliśmy przyrodę. Wynikało to jednak z inicjatywy starostwa powiatowego i ich projektu. Natomiast w latach 90.tych nawiązaliśmy współpracę z naukowcami z Białorusi i tam jeździliśmy na wyprawy badawcze oraz trzykrotnie ze studentami na obozy letnie w ramach praktyki. To były pierwsze lata samodzielności i niepodległości Białorusi. W zasadzie kraj taki sam, język taki sam i wszechobecne pomniki socjalizmu. Porównując Obwód Kaliningradzki i Białoruś z tego samego mniej więcej okresu dawało się zauważyć małą różnicę. Na Białorusi było widać większą przedsiębiorczość: ludzi handlujących w pociągu a nawet prace na polu, gdzie pług ciągnęła druga osoba (zamiast konia). W Obwodzie Kalingradzkim ludzie pili i zastanawiali się czy lepiej, żeby ich przyłączyć do Niemiec czy do Polski. Na Białorusi też pili ale było widać większa chęć "dorobienia się". 

Z ludźmi z Rosji i ZSRR spotykałem się także na konferencjach naukowych oraz w projektach, realizowanych przez NGO w moim regionie. W swoim domu gościłem wiele osób ze Wschodu i krajów zachodnich. Ale tylko ludzie sowieccy mówili mi, co powinienem zmienić w swoim domu. Nie było to zbyt sympatyczne. Najpewniej robili to odruchowo. Jakiś klimat imperialnego ustawiania świata. Zapewne w tym wyrośli.

Potem moja współpraca skupiła się na Niemczech i Francji. A także z Ukrainą. Niedawno próbowałem organizować wyjazd na Pojezierze Smoleńskie (Rosja). Chciałem zbierać tam chruściki w jeziorach wschodnioeuropejskich, żeby porównać do moich badań z polskich pojezierzy. Nie udało się. I najpewniej nie dojdzie już nigdy do realizacji. Przynajmniej w bliżej przewidywalnej przyszłości. Ubolewam nad tym.  

Przez te wszystkie lata byłem otwarty na współpracę naukową i na kulturę rosyjską. Z wyrozumiałością dla historii starałem się ją poznawać i rozumieć. Starałem się poznać dorobek naukowy. Otwartości nie żałuję. Po agresji na Ukrainę w 2014 i 2022 roku spadło moje zaciekawienie kulturą i nauką rosyjską. Wobec zbrodni odczuwam coraz większą niechęć i strach. Tam też są ludzie wartościowi i mądrzy. Jest jednak jedno ale. Tych zbrodni nie dokonuje sam Putin. W tej społeczności tkwi jakiś klimat szowinizmu imperialnego i apatii wobec zbrodni. Czy wobec moich emocji można mówić o rusofobii? Nie sądzę. Utrzymuję kontakty ze znajomymi naukowcami z Rosji jednak tracę nadzieję  na lepszy świat z Rosją w tle. Dużo musi się zmienić. I powinni zrobić to sami Rosjanie. 

I mam nadzieję, że już państwowo i wojskowo nie przyjdą do mojego kraju ustanawiać i tu swój "ruskij mir"... 

PS. Wojna wpływa na naukę. Zrywa współpracę, wspólne badania, wprowadza złe nastroje. 

1 komentarz: