W czasie akcji Sprzątanie Świata lub Dnia Ziemi (nie pamiętam, tyle razy już tam sprzątałem) ze studentami i pracownikami UWM, okolice Jeziora Kortowskiego. Fot. Archiwum UWM |
Niniejszy blog powstał jako próba realizacji idei uniwersytetu otwartego, wykorzystującego nowe technologie. Jako próba dodatkowej komunikacji nie tylko ze studentami ale i przygodnymi słuchaczami (w sensie edukacji ustawicznej i pozaformalej też są moimi studentami). Dla mnie było i jest to odkrywanie form edukacji pozaformalnej i praktycznego wcielania w życie idei uniwersytetu otwartego. Zmiana w ekosystemie edukacyjnym dokonuje się od wielu lat i ja chcę w tym uczestniczyć: odkrywać, testować możliwości. Blog był jednym z pierwszych kroków, wykorzystującym komunikację tekstową, uzupełnianą obrazami. Potem spróbowałem i innych form, z wideo na You Tube czy ostatnio na Tik Toku, z szybszym kontaktem w mediach społecznościowych takich jak Facebook. Ostatnio próbuję z podcastami. Komunikację w epoce cyfrowej chcę znać z praktyki a nie tylko z lektury podręczników czy publikacji. Wiem, że dużo jest do nauczenia się i to zupełnie czegoś dla mnie nowego.
Dla każdej komunikacji niezwykle ważna jest informacja zwrotna. W spotkaniu bezpośrednim wystarczy patrzeć na odbiorców by ze spojrzeń i języka ciała wyczytywać czy i kiedy słuchają, jak odbierają treść. I możliwa jest natychmiastowa interakcja słowna. Czasem są to pytania, czasem komentarze a czasem zainicjowana z mojej strony rozmowa. Czasem można liczyć na informacje zwrotne pośrednie, za jakiś czas, w formie ankiet ewaluacyjnych, komentarzy w innych mediach itp. W kontakcie zdalnym - a do takich należy tekst pisany, czy to w formie tradycyjnej (drukowanej na papierze) czy internetowej - trzeba szukać innych form informacji zwrotnej. Trzeba odkrywać "cyfrowy język ciała". Jedną z takich form są statystyki wejść, komentarze i emotikonki w mediach społecznościowych. Lub śledzenie efektu w postaci wykorzystywanych tekstów, komentarzy, podejmowanych tematów np. przez dziennikarzy. Czyli śledzenie wpływu, jaki przekazywane treści wywierają, jaki jest oddźwięk.
W komunikacji internetowej, zwłaszcza na blogu, czytelników nie widać. Statystyki mogą być mylące. Nie wszystkie kliknięcia w link oznaczają czytelnika. A nawet jak ktoś przeczyta to nie wiadomo ile i co z tekstu wyniósł, ile mu w głowie czy emocjach zostało.
Zdecydowana większość czytelników milczy. Utworzony został nawet nowy terminy - lurker. Wikipedia taką podaje definicję lurkera – "osoba śledząca forum dyskusyjne, nie udzielając się w nim aktywnie oraz nie pisząca postów. Ponad 90% użytkowników różnych grup internetowych to lurkerzy." Termin pochodzi z języka angielskiego od słowa czaić się, zakradać się. Zjawisko nie jest wyłączne tylko do kontaktów internetowych. W spotkaniach offlinowych (kontaktach bezpośrednich) też przecież nie wszyscy są jednakowo aktywni. Są i milczący słuchacze. Im większa grupa tym wyraźniej to widać. A w komunikacji internetowej nie ma kontaktu wzrokowego, nie widać, że słuchamy, czytamy, zaglądamy. Niczym w wielkim tłumie. Ciche "podglądanie", wręcz czajenie się by nikt nie wiedział, że czytam lub oglądam takie a takie treści, wyraźnie częstsze jest właśnie w mediach internetowych, nawet w grupach czy forach dyskusyjnych i mediach społecznościowych. Dlaczego? Bo poza osłabionym kontaktem (np. wzrokowym) brak jest przestrzeni i czasu dla wszystkich. Ale i w kontaktach bezpośrednich często milczymy, mimo że jesteśmy widziani jako uczestnicy spotkania. Milczymy bo przeszkadza nam hierarchia społeczna jak i nie zawsze bezpiecznie społecznie jest się wypowiadać publicznie. W kontaktach internetowych jest to znacznie pogłębione bo nas, jako słuchaczy, czytelników, widzów nie widać. Przy braku kontaktu wzrokowego czujemy się kameralnie, w odosobnieniu, tak jakbyśmy czytali książkę.
Po czym poznaję, że blog lub profil na Facebooku jest czytany? Także po telefonach lub po reakcjach i komentarzach dziennikarzy lub innych blogerów. Przykładem jest zamieszczony niżej artykuł z Gazety Olsztyńskiej. Zamieściłem zdjęcie na Facebooku z niewielką treścią. Potem był telefon od pani redaktor, a potem tekst w Gazecie.
20 stycznia zdjęcie, zamieszczone na samej górze, opatrzyłem takim komentarzem: Poranek, świta. Trzeba wstać i jak co dzień brać się do roboty. Tyle śmieci do pozbierania (praca niewdzięczna), tyle miejsc do upiększenia przez odejmowanie brzydoty. Syzyfowe prace szarej codzienności... Przez noc znowu się nazbiera... Pisałem w przenośni. Bo ten codzienny wysiłek to nie zawsze jest to dosłowne zbieranie śmieci. A ze śmieciami bywa tak, że jak raz posprzątam w "niczyjej" okolicy, to szybko tam znowu pojawiają się sieci I tak ciągle.
Owszem, często sprzątam miejsca publiczne. Zdjęcie pochodziło ze sprzątania brzegów Jeziora Kortowskiego w ramach akcji zainicjowanej przez studentów UWM, w ubiegłym roku. Ale ja sprzątam nie dlatego, że jestem ekologiem, ale dlatego, że jestem człowiekiem, obywatelem. Bardzo często mylone jest słowo ekologia z sozologią i ekozofią. Sprzątam nie po kimś lecz dla siebie. I jest to praca podtrzymująca stan. Niemalże Syzyfowa.
Czasem trzeba przystanąć i pomyśleć czy ma to sens, czy warto. Tak ja zastanawiałem się i zastanawiam czy warto pisać na blogu swój dziennik refleksji. A może lepiej pisać w zeszycie lub na zamkniętym profilu, tylko dla siebie? Samo pisanie jest mi potrzebne, bo wspomaga myślenie jako takie. Porządkuje słowa, myśli, refleksje. Ale czy pisać publicznie? Upublicznianie wymusza inny sposób pisania, nie wszystkie myśli warto ujawniać, nie wszystkie szczegóły, nie wszystkie nazwiska. Zapiski w zeszycie zostają w indywidualnym pamiętniku czy dzienniku (takowy także pisze od lat).
Pisząc, zastanawiam się jaki ślad zostawiam. To nie tylko statystyki klikalności lecz i przedruki niektórych tekstów na innych portalach. I właśnie żeby ułatwić przedruk publikuję na licencji CC. Czasem zbyt szybko mój tekst jest udostępniony, bo różne błędy literowe zostają powielone. U siebie mogę poprawić ale już nie w miejscach przedrukowanych. Niektóre zamieszczane są dosłownie, w całości, czasem z innym zdjęciem, czasem w innym formatowaniem, czasem są to obszerne komentarze, czasem głosy dyskusyjne, polemika. A nawet niektóre treści są wykorzystywane w publikacjach naukowych (w ramach nauki obywatelskiej, np. o modliszce czy słodkowodnym krasnoroście Hildebrandtia rivularis).
Czytają więc lurkerzy, czytają dziennikarze bo szukają tematu, inni czytają bo ciekawe i przydatne, jeszcze inni podglądają i szukają haków. A Ty, dlaczego zaglądasz i czytasz? Zostaw w komentarzu swoją informację zwrotną.
Zacząłem czytać, bo szukałem wiedzy przyrodniczej, znalazłem politykę, ideologię i pustosłowie.
OdpowiedzUsuńZnalazłem zachwyt nad anglobrzmiącym nazewnictwem (nie chodzi tylko o "lulkerów"
"Utworzony został nawet nowy terminy - lulker" ).
Znalazłem arogancję, cenzurę, złośliwości, stalking...
No trudno, jakoś to przeżyję.
Jesteś znakomitym przykładem tego, że świat oglądamy przez pryzmat własnego wnętrza, tego czy i jak żyjemy, jaki mamy system wartości. Ale z tym stalkingiem, to żeś pisowski działaczu mocno pofantazjował. Zdaje się, że to ty mnie nieustannie napastujesz, odwiedzasz, a nie odwrotnie. Warto znać znaczenie słów, których się używa. Do nienawiści i nienawistnego działania propisowskich aktywistów już jestem przyzwyczajony, Nie pierwszyzna. I pięknie żeś zilustrował ten fragment "jeszcze inni podglądają i szukają haków.". Niezależnie od sposobu pisania, dziękuję za zostawiony komentarz.
Usuń