Średniowieczna sala wykładowa, Uniwersytet w Bolonii. Źródło ilustracji: Laurentius de Voltolina - The Yorck Project (2002) 10.000 Meisterwerke der Malerei (DVD-ROM), distributed by DIRECTMEDIA Publishing GmbH. ISBN: 3936122202., Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=160060 |
Co widać na ilustracji? Średniowieczny uniwersytet i sala - jest mówca-profesor, są i słuchacze-studenci. Co robi profesor? Czyta tekst z książki? Co robią studenci? Proszę się przyjrzeć uważnie. Analiza tekstu czy tylko dyktowanie z książki, by studenci zapisali w swoich notatnikach? Gdy było mało książek to taka metoda miała sens. Ale może jest to czytanie fragmentami i komentowanie? A może nawet dyskusja ze studentami. Na ilustracji można dostrzec mimowolne, krytyczne spojrzenie na niedoskonałości wykładu. Dostrzeżono to już w średniowieczu. U samego zarania zauważano mankamenty i tylko częściową skuteczność wykładów. Może tak musiało być? Trudno o 100% efektywność, skorzysta w pełni tylko niewielu, inni tylko częściowo, jeszcze inni wcale. Uczenie się wymaga woli i aktywności samego uczącego się.
Co robią słuchacze na sali? Część słucha, część notuje, część zajmuje się zupełnie czymś innym: rozmawiają ze sobą, śpią lub myślą o niebieskich migdałach. Zna to każdy, kto uczestniczył w uniwersyteckich wykładach. Lub nawet w publicznych odczytach. Wykład może bardzo różnie wyglądać, jeden lepiej i angażować prawie wszystkich, inny gorzej i zanudzać. Trudno o 100% efektywność. I to nie tylko na wykładach uniwersyteckich. Wtedy nic lepszego nie wymyślono. A czy silnik spalinowy działa ze 100% wydajnością lub fotosynteza?
Nawet tuż po wojnie zdarzały się wykłady, polegające na ... czytaniu podręcznika lub własnego skryptu. W rosyjskim wykłady nazywane są "czytać lekcji" (nie wygłaszać lecz właśnie czytać! - dobrze zachowany archaizm i oddanie dawnego klimatu lekcji wykładowych). Ważny jest kontekst: po wojnie podręczników było jak na lekarstwo nawet w bibliotece. W tamtych warunkach czytanie jedynego podręcznika na wykładzie dla kilkudziesięciu studentów miało sens. Gdy na rynku pojawiło się wiele podręczników i zapełniły się biblioteki, to każdy sam mógł wypożyczyć lub nawet w czytelni przeczytać. Wykład mógł skupić się na czymś innym, np. na rozumieniu tekstu i zagadnień. Nie musiał już obejmować całości zagadnień egzaminacyjnych. Wykładowca mógł skupić się na wybranych elementach. Resztę student musiał uzupełnić na ćwiczeniach lub w ramach pracy własnej.
Słuchanie wykładu, tak jak czytanie podręcznika, wymaga długiego skupienia i umiejętności notowania. A potem dyskutowania. Samodzielne czytanie ma tę przewagę, że czytamy we własnym tempie i możemy dowolną liczbę razy powtarzać trudniejszy fragment. Możemy robić przerwy kiedy chcemy. Inaczej jest na wykładzie - słuchamy w tempie mówiącego. Dla jednych może być za szybko (i wtedy tracą wątek, niewiele zrozumieją), dla innych za wolno (i wtedy się nudzą). Taka jest specyfika słuchania w dużej grupie publiczności - po prostu nie da się w pełni zindywidualizować. To nieprzekraczalna bariera.
Średniowiecze skupiło się na analizie ksiąg. Potem było oświecenie, "wyjście z ksiąg" i sprawdzanie w terenie, np. czy mandragora rzeczywiście piszczy, gdy się ją wyciąga z gleby. Zamiast się spierać, który autor starożytny miał rację i co on pisał, lepiej było sprawdzić empiryczne. Tak zaczęła się nowożytna nauka (przyrodnicza). Nie jest to negowanie zapisków innych, wcześniejszych autorów. Lecz do analizy tekstów dodano coś jeszcze - samodzielne sprawdzanie w terenie, z obiektem badawczym w roli głównej. I dyskutowanie o tych obserwacjach czy eksperymentach.
Wróćmy jednak do wykładu, który w początkach nauki nowożytnej wyglądał często jako pokaz z eksperymentem. Nie było więc to przekazywanie wiedzy z książek lecz także pokazywanie eksperymentalne: fizyki, chemii, biologii, itp. Potem na uniwersytetach upowszechniły się ćwiczenia. Czyli zajęcia w małych grupach przy stole laboratoryjnym i sprawdzanie w praktyce. Z instrukcją w ręku i podpowiedzią prowadzącego studenci obserwowali doświadczenia, eksperymentowali. Potem dyskutowali i pisali sprawozdania. Wykład na dużej sali dla wszystkich (by nie powtarzać tego samego w kolejnej grupie) a w mniejszych grupach ćwiczenia praktyczne. Lub konwersatoria. Sukcesywne dopracowywanie metody i tworzenie coraz lepszych warunków do uczenia się. Sercem uniwersytetu nie była wtedy już tylko biblioteka lecz i dobrze wyposażone laboratoria. Trzecim elementem była kadra - naukowcy, którzy już coś w nauce dokonali, coś eksperymentowali, coś odkryli i napisali w formie publikacji lub książek bardziej zasobnych w objętość. Były czasy, że na uniwersytetach nie wolno było prowadzić badań naukowych. Dlatego powstały różnego rodzaju królewskie czy narodowe akademie nauk. Potem, w epoce przemysłowej, badania wpisano w misję uniwersytetu. Wręcz nie można było nauczać jeśli się samodzielnie badań naukowych nie prowadziło. Zasadnicza zmiana.
Wykład to forma użyteczna. W szkole i na uniwersytecie epoki przemysłowej. Ma swoją niezaprzeczalną wartość i miał użyteczność. Wywodzi się od kameralnego spotkania i dyskusji w małym gronie, potem został przeniesiony do "hali produkcyjnej", klasy w szkole , sali wykładowej. Jeden mówi a wielu jednocześnie słucha. Ktoś zawsze usłyszy, ktoś zrozumie, ktoś skorzysta. Mniej lub więcej lecz skorzysta. Ktoś nie dosłyszy i nie skorzysta. Ktoś inny się spóźni, zaśpi, nie dotrze. Będzie szukał innych źródeł informacji i wiedzy: w notatkach koleżanek i kolegów, w rozmowach, w książkach i podręcznikach.
I przyszła epoka internetu. Dostęp do zasobów publikacyjnych i książkowych znacząco się zwiększył. Odległość od biblioteki przestała mieć znaczenie. Znacznie ważniejszy stał się dostęp do wi-fi. Na dodatek urządzenia odbiorcze mocno się zminiaturyzowały i zamiast dużego PC-ta mamy do dyspozycji smartfon w kieszeni. Mamy łatwiejszy dostęp do informacji i do wiedzy. I to nie tylko w formie tekstowej, ale i w formie wideo (nagrane wykłady), audio (audiobooki, podcasty), interaktywnych quizów, testów, gier. Małe porcje informacji dostępne w każdym miejscu. Być może nadmiar rozprasza i trudniej o skupienie, ale z drugiej strony możliwa jest znacząca indywidualizacja. W każdym razie w dużym stopniu zmienił się sposób uczenia się i pozyskiwania wiedzy.
Środowisko się zmieniło a my dalej mamy na uniwersytetach tradycyjny podział na 1,5 godzinny wykład oraz ćwiczenia. Lecz czasem rocznik jest na tyle małoliczny, że i na wykładzie i na ćwiczeniach jest ta sama grupka studentów. Znika więc sens podziału na wykłady i ćwiczenie, wynikający z licznych grup. Jeśli ta sama osoba prowadzi wykłady i ćwiczenia to czy musi na wykładzie tylko mówić w stylu podającym a na ćwiczeniach tylko organizować zajęcia praktyczne? Nie, nie musi. W znacznie większym stopniu może mieszać formy w czasie spotkania ze studentami. Do tego dochodzą materiały online: przygotowane krótkie wykłady, tutoriale do korzystania asynchronicznego lub spotkania synchroniczne online w formie konsultacji czy webinariów. A teraz pojawiają się jeszcze czatboty z generatywną sztuczną inteligencją. Można powiedzieć, że to rodzaj podręczników nowej generacji - bardziej interaktywnych. Taka rozmawiająca książka lub podręcznik. Dawniej książka "rozmawiała" tylko za pośrednictwem człowieka - komentującego ją profesora czy studenta.
Z przeprowadzonych przeze mnie anonimowych ankiet wśród studentów wynika, że chcą wykładów, bo łatwiej się uczyć w zorganizowanej systematyczności niż samodzielnie studiować książki oraz inaczej zobrazowane dane. Ale korzystają także z innych form uczenia się. Wykład jest dla większości przydatny i potrzebny lecz nie jest jedyną formą uczenia się.
Może łatwiej na wykładzie bo siedzisz i słuchasz (czasem notujesz), czyli mała aktywność a aktywność jest męcząca. Więc słuchanie wydaje się niższym kosztem energetycznym od aktywnego zdobywania wiedzy. Wysiłek się opłaca, bo w krótszym czasie zdobywa się więcej wiedzy i zrozumienia. Można więc uczyć się w różnym tempie, jedni szybciej, inni wolniej. Każdy w swoim tempie, wynikającym z potrzeb i możliwości (np. niektórzy pracują, mają rodziny lub inne zajęcia i mogą mniej czasu przeznaczyć na intensywną naukę). Czy tę specyfikę już uwzględniliśmy w organizacji roku akademickiego i zaliczaniu przedmiotów/egzaminów na uniwersytetach? Chyba w bardzo ograniczonym zakresie indywidualnego programu studiów. To jednak mały margines. Dlaczego indywidualny tok i indywidualny program studiów nie miałby być dla każdego? Jedni by kończyli studia licencjackie w 2 lata, inni w 3, jeszcze inni w 5 lat.
Wykłady jako spotkanie w kontakcie mają swoją niezaprzeczalną wartość. Warto je jednak zobaczyć w szerszym kontekście ekosystemu uczenia się. Ile ich powinno być i w jakiej formie by dobrze komponowały się z innymi elementami środowiska uczenia się? Są przecież krótkie nagrania wideo, gromadzone jako zasoby niczym książki, są wykłady nagrane na róznych uniwersytetach, w rezultacie studenci mają dostęp do najlepszych wykładowców i najlepszych wykładów. Niektóre uczelnie chcą już ze sobą współpracować: by część wykładów dla studentów była dostępna z innych ośrodków. Internet i kształcenie zdalne już to umożliwiają. A wtedy w jednym ośrodku specjaliści mogliby skupić się na tym, na czym znają się najlepiej. Teraz muszą, niczym w szkole, realizować także program. Czyli prowadzić obowiązkowe w programie zajęcia, mimo że nie prowadzą własnych badań w tym zakresie.
Kiedyś średniowieczne uniwersytety powstały jako konsorcja różnych katedr i uczonych. Teraz tworzą się globalne uniwersytety, zintegrowane w sieci. Przestrzeń nie jest już barierą do codziennej współpracy. Myślę, że wpłynie to także na sposób organizowania dydaktyki. Już nie tylko półroczne czy roczne wyjazdy do innych ośrodków w ramach programu Erasmus czy MOST, ale codzienne połączenie online i być może wspólne wykłady. Formalnie trzeba przemyśleć na nowo pensum pracownika, by liczyć nie tylko liczbę godzin spędzonych "przy tablicy" lecz i czas potrzebny na opracowanie i "konserwowanie" różnorodnych materiałów online. Być może ta tendencja dość szybko dotrze także i do szkół średnich czy nawet podstawowych. A tradycyjną kadrę pedagogiczną uzupełnią (nie zastąpią a tylko uzupełnią) urządzenia i algorytmy generatywnej sztucznej inteligencji.
A na koniec jeszcze podsumowanie w formie grafiki (widoczna niżej). Ilustracja wygenerowana przez AI z dodanymi elementami w postaci strzałek, napisów i ikonek. Pierwsza wielka innowacja społeczna, która miała wpływ na uczenie się, to ludzka mowa (zaznaczona strzałką z lewej strony i oznaczona jako rewolucja technologiczna 0). Przez około 200 tysięcy lat tylko w taki sposób uczyliśmy się: w bezpośrednim kontakcie, patrząc (małpując), powtarzając (papugując) i rozmawiając. Uczyliśmy się tylko w małych grupach i w kontakcie bezpośrednim. Wszystko trzeba było zapamiętać - "zapisać" w swoim mózgu. Przez bardzo długi czas żyliśmy i uczyliśmy się w kulturze oralnej. Tworzyliśmy najróżniejsze opowieści, z rymem, rytmem i muzyką. Bo ułatwiały zapamiętanie nawet długich eposów. Starożytne, greckie akademie też takie jeszcze były. Tak uczyliśmy się również zawodów (szewca, garncarza, krawca, rymarza itp.) w cechach pod okiem mistrzów. Teraz także wielu umiejętności uczymy się w małej grupie, praktycznie i pod okiem "mistrza".
Pierwsza rewolucja technologiczna (oznaczona na schemacie jako 1.) zaistniała w społecznościach rolników. Więcej pożywienia to większe grupy ludzkie i możliwość specjalizacji. Wtedy powstało pismo, pierwsza pamięć zewnętrzna. Do uczenia się potrzebna była nowa umiejętność: czytania i pisania. Jednocześnie jednak zapisane na papirusie, tabliczkach glinianych czy pergaminie słowa i liczby docierały dalej w przestrzeni i czasie. To była pierwsza edukacja zdalna. Czytać można było samodzielnie, we własnym tempie i w wybranym czasie. Wtedy pismo było jeszcze elitarne, dostępne tylko dla małej części populacji. Reszta tkwiła jeszcze w pełni w kulturze oralnej. Edukacja oralna i piśmienna powoli się przenikały, zazębiały. Realizowała się pierwsza hybrydowość.
Druga rewolucja technologiczna zaistniała w epoce przemysłowej. Dla potrzeb produkcji i scalania państw narodowych edukacja stała się powszechna - coraz większy odsetek ludzi uczył się pisać i czytać. Prasa drukarska a potem gazety znacząco upowszechniły kulturę pisma. Uniwersyteckie i szkolne (a także publiczne) biblioteki systematycznie powiększały swoje zasoby. Umiałeś czytać to miałeś dostęp do szerokiej wiedzy. W dużym stopniu edukacja skupiła się wokół czytania lektur i analizy tekstów. Czytanie i pisanie to główne czynności studentów i uczniów. Druga rewolucja technologiczna znacząco zmieniła szkołę i uniwersytet jak i nasz ekosystem uczenia się. Potem upowszechniło się radio oraz telewizja i również one w części zostały włączone do edukacji. Edukacja zdalna nabrała rumieńców i większego znaczenia. Wykładu można było posłuchać w swoim telewizorze, bez konieczności dalekiej podróży. Miało to duże znaczenie dla pracujących zawodowo. Tak jak kursy przesyłane w częściach tradycyjną pocztą a potem odsyłane do sprawdzenia. Nowością było załączanie kaset audio (np. w kursach językowych) czy kaset wideo. Działało w czasach przed rozwojem internetu.
Obecnie jesteśmy w czasie trzeciej rewolucji technologicznej, związanej z komputerami i internetem. Dopiero rozpoznajemy warunki i dopiero uczymy się efektywnego wykorzystania tych technologii. Smartfon z mobilnym internetem staje się wyznacznikiem dostępu do wiedzy i udziału w kulturze. Przestrzeń fizyczna staje się jeszcze mniej ograniczająca a kłopotem staje się nadmiar docierających bodźców i informacji. Trzeba umieć poruszać się w tym gąszczu. Edukacja staje się zupełnie inna. I tak, jak w poprzednich rewolucjach technologicznych, zmienia się szkoła i uniwersytet. Poszukiwane są nowe standardy i nowe formy kształcenia. Dawne formy, takie jak bezpośredni kontakt i wspólne uczenie się pod okiem mistrza (małpowanie), nie znikają całkowicie, ale zmieniają się proporcje. Wykład jako forma podająca także nie zniknie całkowicie. Pozostanie ale chyba w innej formie: może krótszy, może dostępny online i asynchronicznie, może z udziałem generatywnej sztucznej inteligencji. Jedni uczą się szybciej, inni zostają w tyle.
Tak jak Power Point i prezentacje multimedialne (ich walorem jest możliwość animowania schematów i pokazywanie obrazów) zmieniły sposób prowadzenia wykładów, tak teraz nowe technologie wymuszają uczenie się zupełnie nowych umiejętności. Nie wystarczy coś wiedzieć, trzeba umieć to opowiedzieć, pokazać czy zbudować, zaprojektować cały zupełnie nowych ekosystem uczenia się. Tak jak w biologii, nowe warunki środowiskowe (np. zachodzące w wyniku zmian klimatu) wymuszają ewolucję gatunków - jedne wymrą, inne pozostaną jako nieliczne relikty a jednocześnie powstanie wiele zupełnie nowych. Ekosystemy w biosferze dalej funkcjonują mimo, że nie ma trylobitów czy dinozaurów. Współczesne, ziemskie ekosystemy wyglądają inaczej. Podobnie będzie z ekosystemami uczenia się. A nauczyciel (który naucza) zmieni się w projekczyciela (który projektuje środowisko do uczenia się).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz