28.12.2018

Zakuć, zaliczyć, zapomnieć - z dygresjami do środowiska edukacyjnego

Kilka słów o szkole, zapisanych na papierze toaletowym, aby dodatkowo wzmocnić przekaz młodzieńczego buntu. To był rok 1980 lub rok później, albo rok wcześniej. Liceum ogólnokształcące i gazetka ścienna, redagowana przez uczniów. Z wierszami, satyrą, ogłoszeniami, rysunkami. I ta sentencja, wygrzebana gdzieś w prasie lub książkach. Albo zasłyszana od starszych kolegów. To było blisko 40 lat temu. I wtedy już uwierał tamten sposób nauczania - przynajmniej jego fragmenty. Uczenie się dla samego uczenia, bez poczucia sensu, że jest to ważne, że się do czegoś przyda. Zakuć, zaliczyć a potem zapomnieć. Jakoś przeżyć. Wiedza, przydatna tylko w szkole. Po opuszczeniu murów jest zbędna bo nieprzystająca do potrzeb i ambicji uczących się (swoisty podatek od prawa do uczenia się w szkole). I nawet uczniowie negatywnie odnosili się do takiego  systemu. Nie byłem jedynym. 
Czasy liceum wspominam jako jeden z fajniejszych i bardziej kreatywnych okresów życia. Mimo tego zakuwania. Ale mieliśmy sporo czasu na życie towarzyskie i samorozwój w grupie rówieśniczej, na czytanie, pisanie wierszy, układanie piosenek. Zatem to nie ten program z pamięciowym przyswajaniem wiedzy ale właśnie środowisko edukacyjne i rówieśnicze inspirowanie się, poszukiwanie, przeżywanie było ważne. Byli również nauczyciele, którzy nas inspirowali, poszerzali horyzonty (obok tych, którzy wtłaczali wiedzę do zakuwania, zaliczania i... zapominania). Nawet ta gazetka ścienna była elementem pozaprogramowego środowiska edukacyjnego. Piszę  o tym dlatego, aby pokazać, że dużo dobrego wynosimy ze szkoły... co nie jest zawarte w programach nauczania i tematach lekcji. Wynika ze środowiska edukacyjnego (które można przecież tworzyć zgodnie z odpowiednio stworzonym programem, a nie tylko niechcący i na marginesie).

Potem były studia, takie jakie w pełni świadomie wybrałem. Biologia i to na Warmii i Mazurach, regionu do którego chciałem powrócić (jedynie w Olsztynie była wtedy uczelnia wyższą z biologią). W jakimś stopniu spełnienie marzeń. I znowu spora dawka wiedzy pamięciowej do wykucia i zaliczenia. Ale w tamtym czasie zasada 3 Z rozszerzyła się o czwarte Z: Zakuć, Zaliczyć, Zapić, Zapomnieć. Dodatkowe słowo ułatwiało... zapominanie. Tak jak bieg  na orientację i eliminowanie słabych. Jeśli duże tempo, to część odpadała (niekoniecznie słabsi intelektualnie, odpadali wrażliwi). Uwierało tak jak wcześniej w liceum. Na trzecim roku przeżyłem kryzys i poszedłem na urlop dziekański. Uwierało poczucie bezsensu. Byli i wspaniali wykładowcy, jedni znakomici w swoich przedmiotach, inni poszerzający nam horyzonty myślowe daleko poza biologię. To dla nich warto było płacić tę daninę 4 Z. I było życie studenckie z różnorodnymi możliwościami rozwoju, było koło naukowe (nieskrępowane badania z własną motywacją i ciekawością, pośród ludzi równie ambitnych i ciekawych świata), studenckie radio, Klub Docent ze społeczną działalnością, klub turystyczny Bajo Bongo z dalekimi wyprawami itd. Nie było tego w programie studiów i nie było ocen ale było to osadzone w środowisku edukacyjnym. Tu kolejny raz przypomnę, że nie tylko powinniśmy skupiać uwagę na programy studiów, siatki godzin, sylabusy itd, ale także na tworzenie środowiska edukacyjnego, sprzyjającego rozwojowi. Nie wszystko trzeba planować i narzucać. Dużo powinno być do wyboru i poza systemem ocen. Wolny wybór w dowolnym momencie i bez stawiania ocen czy punktów. Tylko po to, aby dać możliwości rozwoju uczniom czy studentom, by mogli samodzielnie poszukiwać motywowani wewnętrznie. Ale muszą mieć na to czas. Narzucony system zajęć obowiązkowych i zadawanych prac domowych nie powinien wypełniać szczelnie całego czasu. Nadmiar zabija wolność i kreatywność. Trzeba zaufać i uczniom i studentom, że sami są ciekawi, chcą poszukiwać. Każdy inaczej i w swoim tempie. Skupiamy się na podstawach programowych (zbyt wypełnionych) a zapominamy o środowisku edukacyjnym - wpływie rówieśników, tworzeniu możliwości, rozbudzaniu ciekawości. Dawaniu szans. Trawa nie rożnie szybciej dlatego, że się ją ciągnie za źdźbła do góry, ale dlatego, że się ją podlewa, nawozi i że dociera słońce. Jedne rosną szybciej, inne wolniej. Trzeba zaufać i dać czas.

Na studiach spotkałem bardzo mądrego wykładowcę. Na początku powiedział nam, że na fizjologii roślin nic wielkiego nie odkryjemy, ale robimy te ćwiczenia, byśmy wiedzieli jak można uczniom zademonstrować złożone zjawiska przyrodnicze w prosty sposób, np. fotosyntezę. Niby niewiele ale pokazał nam sens wykonywanej pracy. I już nie była nudna i uciążliwa. Byliśmy wszak na kierunku nauczycielskim w Wyższej Szkole Pedagogicznej. Dostrzegliśmy perspektywę wykorzystania w praktyce.

Zakuć, zaliczyć.... To nie jest wysoki poziom nauczania. Były na studiach "kobyły", trudne do przejścia. Prowadzący ćwiczenia czy egzaminator dużo wymagali. Ale była to w zasadzie wiedza pamięciowa. Do zakucia. Dużo terminów, faktów, mało rozumienia dlaczego, jak, po co. Sam musiałem odkryć, że biologia nie jest nauką pamięciową a logiczną, jeśli tylko poznać ogólne prawidłowości. I że jest ciekawa.

Człowiek potrzebuje do życia sensu. Uczeń i student także. Łatwo sprawdzać wiedzę w formie egzaminów czy testów. I egzaminator może mieć poczucie satysfakcji, że dużo swoich podopiecznych nauczył. A jak sprawdzić rozumienie? Jeszcze trudniej sprawdzić spójność tej wiedzy i umiejętność wykorzystania w praktyce, czy w działaniu.

Obserwując narastającą punktozę w polskiej nauce (uczelniach wyższych) odnoszę wrażenie, że jest pokłosiem uczenia się dla ocen. Prymusi ze szkoły i studiów odtwarzają to, w czym wyrośli i nasiąknęli mimowolnie. Teraz to już nie są piątki czy szóstki w dzienniku i świadectwa z czerwonym paskiem, a punkty, rankingi, parametryzacje. I tylko coraz mniej czasu na rozwijanie własnej pasji poznawczej.... Zakuć, zaliczyć, zapomnieć... W szale coraz bardziej wyśrubowanej parametryzacji coraz mniej uwagi poświęcamy na tworzenie nie tylko dobrego środowiska edukacyjnego (dla studentów) ale dobrego środowiska pracy twórczej, w dialogu, interakcjach, swobodzie i wolnym czasie na rozmyślania.

4 komentarze:

  1. Jak chyba nigdy, to teraz zgadzam się na 100%.
    Ujął bym tylko jedno zdanie inaczej: wszystko dobre co wynosimy ze szkoły jest poza programem.
    Świetnie pamiętam dygresje mojego historyka i polonistki, ale niewiele z tego co uczyli programowo.

    Teraz zastanówmy się jak ten stan rzeczy zmienić. Ja tego nie zrobię, pomimo studiów na WSP pracuję w zupełnie innym zawodzie, ale Ty Profesorze możesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och,jak dobrze, że ktoś jeszcze o tym pisze, mówi...Nie dajmy się uśpić.. Dzięki,bo zaczynałam się poddawać..

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam słowa profesora Krzysztofa Walawskiego mniej więcej takie. "Jesteście tutaj aby wiedzieć gdzie szukać informacji, którą książkę otworzyć. Nauka ciągle się rozwija, poszerza. Nie sposób wszystko zapamiętać". Programy w szkołach są przeładowane wieloma nie potrzebnymi informacjami. Każdy autor chce przekazać ich jak najwięcej ze swojej dziedziny bo tak uważa. Przypomina mi to występy na uroczystościach szkolnych kiedy każda z pań przygotowuje ze swoją klasą program i uważa go za najlepszy. Z pięciu zaplanowanych minut puchnie do piętnastu dwudziestu, razy kilka klas i uroczystość przemienia się w katorgę. Dzieci mdleją, publiczność nudzi się oczekując rychłego końca. Trza znać umiar, umiar we wszystkim jest potrzebny.

    OdpowiedzUsuń