27.11.2023

Rodzice jako edukatorzy (nauczyciele)

(Ilustracja wygenerowana przez leonardo.ai)
 

Szkoła nie przejmie całości edukacji i wychowania. Nigdy tak nie było, Szkoła to zinstytucjonalizowana i udoskonalona odpowiedzialność całej wioski w opiece allorodzicielskiej. Instytucje mogą działać tylko w dużych i zorganizowanych społecznościach. A w takim teraz żyjemy. I rośnie potrzeba uzupełniania umiejętności rodzicielskich. Kiedyś działo się to naturalnie, w dużych, wielopokoleniowych rodzinach. Teraz żyjemy w mniejszych strukturach i nie mamy możliwości uczyć się przez działanie od samego niemalże urodzenia. Tak jak nie uczymy się łowiectwa, tropienia zwierzyny, lepienia garnków czy gotowania zupy z barszczu zwyczajnego. Znacząco zmieniło się nasze środowisko społeczne i uczenie się w czasie wzrostu i rozwoju. 

Zinstytucjonalizowana szkoła, choć pełni bardzo istotną rolę w życiu uczniów, nie może samodzielnie zaspokoić wszystkich potrzeb edukacyjnych i wychowawczych. Historia pokazuje, że odpowiedzialność za kształcenie młodych umysłów zawsze była wspólnym wysiłkiem społeczności, a i teraz ciągle spoczywa na barkach rodziców. Mimo, że są do tego coraz mniej przygotowani. Współczesne społeczeństwo, skupione na indywidualizmie i funkcjonujące w mniejszych strukturach rodzinnych, stawia przed nami wyzwania związane z brakiem naturalnych okazji do nauki umiejętności pedagogicznych od najwcześniejszych lat. To rodzi pytanie: jak rodzice, w dzisiejszych czasach, mogą być efektywnymi edukatorami swoich dzieci? Może potrzebne są im studia pedagogiczne? Albo dedykowane kształcenie ustawiczne, bo bywamy nie tylko rodzicami lecz i dziadkami, ciociami, wujkami, sąsiadami i przyszywanymi "ciociami". Nawiązując do anegdotycznego eksperymentu Stańczyka, że najwięcej jest w społeczeństwie lekarzy (bo każdy się na tym zna), można byłoby powiedzieć, że na edukacji każdy się zna. Co uwidacznia się chociażby w dyskusji publicznej o tym, jak ma wyglądać szkoła - niemalże każdy się autorytarnie wypowiada, nawet osoby bez najmniejszych ku temu kwalifikacji. 

Zanim spojrzymy na obecne wyzwania, warto przyjrzeć się przeszłości. W dawnych społecznościach, edukacja była sprawą całej wioski, a wychowanie dziecka to zadanie wielopokoleniowych rodzin. Na wsi, na podwórku sąsiedzi lub nawet nieznajomi włączali się w wychowanie dzieci, np. przez zwracanie uwagi na niewłaściwe zachowania. Kiedyś nie baliśmy się zostawiać swoich dzieci pod opieką sąsiadów czy innych ludzi.  Działo się to naturalnie, w ramach większych społeczności, gdzie uczenie się przez działanie było nieuchronne i dostępne dla każdego, bo jakieś dzieci zawsze były "pod ręką". Była więc okazja a często i obowiązek nauczyć się lepiej lub gorzej. Jednak obecnie, w mniejszych strukturach społecznych, nie mamy już takiej naturalnej przestrzeni do nauki umiejętności pedagogicznych (edukacyjnych). Świat stał się bardziej złożony na uczenie się stało się trudniejsze i bardziej wymagające.

Wzrost liczby jedynaków i ograniczenia kontaktu z osobami z różnych pokoleń sprawiają, że tradycyjne źródła nauki, takie jak rodzeństwo czy relacje w rodzinie, stają się rzadziej dostępne. Może więc potrzebne są studia pedagogiczne dla potencjalnych rodziców? Teraz studia pedagogiczne oferowane są w kontekście przyszłej pracy: potencjalnym nauczycielom i edukatorom. Choć są ważne, często nie pokrywają się z rzeczywistymi wyzwaniami, jakie stawia przed nami współczesność. Rodzice muszą więc samodzielnie szukać umiejętności potrzebnych do bycia efektywnymi edukatorami. Gdzie i jak? Co pamiętają z własnego dzieciństwa, często jedynaczego? Dorastali w środowisku dorosłych a nie mniej w środowisku dziecięcych rówieśników. 

W społeczeństwie, gdzie coraz częściej spotykamy się z izolacją jedynaków, ważne jest zastanowienie się, czy mają oni szansę na pełną edukację. Przecież większość umiejętności rodzicielskich wynikała z interakcji z rówieśnikami i doświadczeń w szerokim społeczeństwie. Czy obecnie, z ograniczonym kontaktem społecznym, jedynaki mają tę samą szansę? Wydaje się że zarówno inteligencja społeczna ma mniejsze szanse na rozwój jak i kompetencje społeczne. To w tych sferach widzimy coraz wyraźniejsze deficyty w coraz liczniejszych grupach. Do tej pory szkoła jako taka nastawiona była głównie na rozwój inteligencji mierzonej testem IQ. A co z rozwojem inteligencji emocjonalnej i rozwojem kompetencji społecznych? Kiedyś zapewniało to środowisko domowe i społeczne, szkoła nie musiała tego czynić w tak dużej skali. 

Należy również zastanowić się nad pytaniem, czy rodzice mają wystarczająco dużo czasu i umiejętności, aby być edukatorami dla swoich dzieci. W świecie pełnym obowiązków zawodowych, czasami trudno jest znaleźć chwilę na naukę i rozwój umiejętności rodzicielskich. Niektórzy zwracają się w stronę instytucji, przekazując odpowiedzialność za wychowanie swojego dziecka nauczycielom, świetlicom czy innym placówkom. Często jest to nawet smartfon, telewizor czy tablet. Taka elektroniczna niania: masz tu telefon i sobie pograj a ja będę Cię miała/miał z głowy. Czy czeka nas rozwój dedykowanych algorytmów AI na smartfonie jako elektroniczne nianie z indywidualizowanym programem wychowania i edukacji? Jeśli nawet to i tak będzie potrzebna rodzicowi wiedza jaki program i w jakim zakresie zakupić. Tak jak kiedyś zatrudniono nianie czy opiekunki (służące do wszystkiego), tak może w przyszłości zatrudniać będziemy osobistych elektronicznych (AI dostępny na smartfonie) asystentów wychowania?  

Warto jednak podkreślić, że samo przeniesienie obowiązków wychowawczych na instytucje nie zawsze jest wystarczającym rozwiązaniem. Wielu rodziców zmagających się z obciążeniem związanym z wychowaniem dziecka może odsuwać się od odpowiedzialności, szukając ułatwień w postaci szkoły czy innych instytucji lub różnorodnych zajęć pozaszkolnych i korepetycji. 

Można się zastanowić, czy nie czas na wprowadzenie swoistego "prawa jazdy" dla rodziców, certyfikującego umiejętności wychowawcze. Podobnie jak w przypadku nauki przedmałżeńskiej, gdzie przyszli małżonkowie uczą się, jak funkcjonować jako partnerzy, rodzice mogliby podjąć kursy i zdobywać certyfikaty, potwierdzające ich umiejętności w zakresie edukacji dzieci. Jednakże, zakazanie "niecertyfikowanego" rodzicielstwa byłoby absurdalne i niewykonalne. Adopcja to już proces, który wymaga pewnych kwalifikacji i oceny zdolności rodzicielskich. Można  na tej podstawie nie pozwolić konkretnej parze na adopcję. Jednak może warto zastanowić się, czy podobne podejście można by zastosować w przypadku rodziców biologicznych, aby wspierać rozwój zdolności wychowawczych już na etapie planowania rodziny. Raczej mało osób myśli o rodzicielstwie z wyprzedzeniem. Na pewno jednak zaczynają myśleć w momencie urodzenia się dziecka i pojawiających się kłopotów wychowawczych. Sięgają wtedy po rady innych lub szukają odpowiednich tutoriali w internecie. Zatem są to czasem zupełnie przypadkowe i niespójne porady (wyrwane z kontekstu). Zapewne lepszym rozwiązaniem byłoby uruchomienie dobrego kształcenia ustawicznego, prowadzonego w ramach wiarygodnych instytucji i ze wsparciem finansowym państwa. Wszak jest to mądra inwestycja w ... przyszłych pracowników i obywateli, płacących podatki. Wychowanie to sprawa "całej wioski" a nie tylko biologicznych rodziców. 

Współczesne społeczeństwo stoi przed zadaniem znalezienia równowagi między indywidualizmem a potrzebą wspólnoty w procesie wychowania. Rodzice, jako pierwsi edukatorzy, muszą aktywnie dążyć do zdobycia umiejętności potrzebnych do pełnienia tej roli. Tylko poprzez zrozumienie i aktywne zaangażowanie w proces wychowania można stworzyć zdrowe i kompletne środowisko edukacyjne dla nowego pokolenia. Może więc przydałyby się różnorodne certyfikaty "sprawności" rodzicielskich? Wtedy rodzice mniej angażowaliby się w odrabianie lekcji i wykonywanie prac konkursowych swoich dzieci (zamiast dzieci)? Uczniowie mogliby sami uczyć się podejmowania odpowiedzialności za siebie a rodzice mieliby zaspokojoną potrzebę "zdobywania certyfikatów i dyplomów w grupie szkolnej", działając na własny rachunek a nie w imieniu własnego dziecka. 


Rozszerzone wersja felietonu w Wiadomościach Uniwersyteckich Z Kłobukowej Dziupli 2.0

2 komentarze:

  1. Dobre przygotowanie rodziców byłoby super - nie tylko pedagogiczne, ale też rodzicielskie. A jednak jakoś nie widzę szansy na to, aby kogoś zmusić do udziału w takim przedsięwzięciu. Myślę, że ci bardziej świadomi/rozsądni i tak specjalnego przygotowania nie potrzebują, bo sami będa zgłebiać wiedzę; a ci, którym takie przygotowanie by się najbardziej przydalo, pewnie i tak nie wzięliby w nim udziału. Może to pesymistyczne podejście, ale jest zgodne z moimi doświadczeniami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmusić się nie da. Ale można stwarzać dobre możliwości i... modę na "sprawności" rodzicielskie. Studia pedagogiczne mogą mieć różną formę, nie tylko jako zawodowe lecz dla samej wiedzy. Najlepiej w małych, samodzielnych porcjach. Hybrydowo, z dużym udziałem online i możliwością lokalnych kawiarni naukowych. Ale i z możliwością zajęć w kontakcie na uczelniach lub innych wyspecjalizowanych ośrodkach z fachowcami.

      Usuń