2.05.2020

O co chodzi z tymi łąkami naturalnymi w miastach?

(Łąka kwietna, przykład z Francji, posesja prywatna. Koszone są tylko alejki, po których można wygodnie spacerować)
Wzrasta zainteresowanie i społeczna presja na zakładanie łąk w miastach zamiast tradycyjnych trawników. O co chodzi? Dlaczego rezygnować z wieloletniej tradycji częstego strzeżenia trawników w miastach? Przecież było dobrze, po co zmieniać nasze przyzwyczajenia i sposoby zarządzania terenami zielonymi w miastach?

Stare nawyki i wzorce są nieskuteczne w obecnych warunkach społecznych, cywilizacyjnych i klimatycznych, są wręcz szkodliwe i destrukcyjne. Zmiany są globalne i lokalne. Wzrosła ilość terenów zurbanizowanych. Kiedyś miasta były małe i otoczone przyrodą wiejską oraz lasami. Na dodatek mamy globalne zmiany klimatu i wyraźne ocieplenie wraz z towarzyszącą i pogłębiającą się suszą, nawet u nas. Trwanie w dawnych przyzwyczajeniach oznacza klęskę. To tak, jakby ktoś latem nosił kożuch, kalesony i ciepłą czapkę. Bo w zimie jest zimno i trzeba było się ciepło ubierać. Tyle tylko, że nie zauważył zmiany pory roku. Upieranie się przy częstym koszeniu trawników jest właśnie takim niedostrzeganiem zachodzących zmian. Jest działanie nieadekwatnym do aktualnej sytuacji.

Podobnie jest z dbałością o zieleń – bardzo dużo się zmieniło i bezrefleksyjne powielanie dawnych nawyków bywa szkodliwe. Coraz więcej osób dostrzega absurdalność stosowanych praktyk i dlatego coraz głośniej domaga się zmian w gospodarowaniu zielenią miejską. Bezwład społeczny jest duży i ciężko pokonać stare nawyki „bo tak się zawsze robiło”.

Czym się różni łąka kwietna, łąka naturalna od tradycyjnego trawnika? Częstością koszenia. Tradycyjne trawniki kosi się 4-6 razy w roku a łąkę miejską zaledwie 1-2 razy w roku. W warunkach suszy nawet raz na 2-3 lata, przynajmniej w niektórych siedliskach. Zatem nie chodzi o całkowite zaprzestanie koszenia lecz zmniejszenie intensywności.

Dlaczego tak często kosiliśmy trawniki w miastach? Jest kilka przyczyn. Jedną jest nawyk estetyczny i dążenia do modelu pola golfowego: niski trawnik, jednolicie zielony, bez żadnego mniszka czy nawet stokrotki. Dziwna i szkodliwa estetyka, zupełnie nie pasująca do aktualnych potrzeb miejskich. Po drugie częstość koszenia wynikał z wygody i dostępnych maszyn. Na tradycyjnej łące wiejskiej po skoszeniu zostaje siano – czyli biomasa. Rolnik zwoził ją do obejścia i przeznaczał na paszę. Na polu golfowym biomasa jest problemem (łatwo zobaczyć wokół domków jednorodzinnych za płotem wyrzuconą trawę z kosiarek). Częste koszenie powoduje, że fragmenty roślinne są małe i nie trzeba z nimi nic robić. Pełna wygoda. A najlepiej jak nic nie rośnie. Dlatego w wielu miejscach zamiast terenów zielonych są place wyłożone polbrukiem, kostką granitową czy asfaltem. Czasami powierzchnie są zlewane herbicydami…. I problem z głowy. Równie dobrze można leczyć chorą rękę przez amputację: szybko i wygodnie dla chirurga… O to nam chodzi?

W społecznej dyskusji pojawiają się skróty myślowe „nie kosić trawników". Oczywiście nie chodzi o to, żeby w ogóle nie kosić, ale żeby kosić rzadziej, góra 1-2 do roku, w zależności od sytuacji pogodowej i siedliskowej. Potrzebna jest więc szeroka wiedza ekologiczna i ogrodnicza. I takich specjalistów nam teraz potrzeba.

(Łąka kwietna, przykład z Francji, posesja prywatna.
Koszone są tylko alejki,
po których można wygodnie spacerować)
Świat się zmienia, znikają jedne zawody, pojawiają się zupełnie nowe. Nie ma już zapalacza lap ulicznych (gazowych), nie ma dorożkarza i wielu innych profesji. Pojawiły się zupełnie nowe: informatyk, kierowca taksówki, elektromonter. W odniesieniu do zieleni miejskiej bez wątpienia potrzebni nam dobrze wyedukowani ogrodnicy miejscy jak i zatrudniani do opieki nad terenami spółdzielni mieszkaniowych oraz „zieloni” streetworkerzy organizujący aktywność mieszkańców wokół pielęgnacji i użytkowania terenów zielonych). Oraz potrzebny nam jest zielony wolontariat. Bo ludzie chcą być aktywni i mieć kontakt z przyroda. Nie ma możliwości aby wszyscy mieli blisko domu własne ogródki działkowe. Ale przecież mogą uczestniczyć w tworzeniu i pielęgnacji wspólnej, publicznej przestrzeni zielonej. Wymaga to zupełnie innej organizacji i zarządzania. Przed takim społecznym wyzwaniem obecnie stoimy.

Nie ma łąki bez koszenia gdyż w wyniku naturalnej sukcesji ekologicznej szybko pojawią się drzewa (chyba, że na skutek niekorzystnych warunków i suszy klimaksem będzie sucha, kserotermiczna łąka lub półpustynia). W krajobrazie wiejskim postanie terenów łąkowych wiązało się z wypasem bydła oraz corocznym koszeniem łąk by pozyskiwać paszę dla zwierząt. A jeszcze wcześniej aktywność dużych roślinożerców utrzymywało duże obszary otwarte. Koszenie lub zgryzanie przez roślinożerców jest nieodzownym elementem kształtowania takiego zbiorowiska roślinnego jakim jest łąka. Chodzi o to by trawniki kosić rzadziej. Tak rzadko jak to jest potrzebne by mogły rozkwitnąć na nich naturalnie pojawiające się kwiaty. Żadnych z tych czynników nie ma w mieście. Pozostaje więc koszenie lub… wprowadzania wypasu zwierząt do miasta. I tak w wielu miastach europejskich i amerykańskich już jest. Taniej jest wynająć pasterza ze stadem niż mechanicznie kosić by utrzymać dużą różnorodność biologiczną. I dodatkowo jest atrakcja dla mieszkańców. Dodatkowa okazja by mieć kontakt ze zwierzętami bez konieczności trzymania ich w domu.

Oczywiście w obrębie miasta są też obszary, w których regularne koszenie jest i raczej powinno być utrzymywane. Z jednej strony wynika to ze zróżnicowanych funkcji terenów zielonych a z drugiej z potrzeby utrzymania możliwie dużej różnorodności siedliskowej i ekologicznej. Do tego potrzebna jest wiedza i odpowiednie zarządzanie. Celem dla nas jest podnoszenie jakości życia w mieście oraz tak zwane usługi ekosystmemowe.

Przy coraz dotkliwszych wiosennych i letnich upałach oraz coraz dłuższych okresach suszy, krótko przystrzyżone trawniki szybko wysychają, zamieniając się w klepiska. „Zapuszczony” trawnik, łąka kwietna, łąka naturalna to przede wszystkim większa różnorodność gatunkowa roślin. W tym takich, które mają głębsze systemy korzeniowe i takie, które dostosowane są do okresów suszy. Zatem łąki kwietne są trwalsze (nie zapominając o ich urodzie!). Po drugie, w czasie intensywnego deszczu dłużej zatrzymują wodę, spowalniając spływ powierzchniowy a zatem zmniejszają negatywne skutki letnich nawałnic. Czyli zmniejszają liczbę i wielkość podtopień w czasie intensywnych opadów na terenach miejskich. Dłużej zatrzymują wodę, zwiększają przesiąkanie w głąb gleby. I w rezultacie zwiększają małą retencję wody. W ciągu 2-4 lat funkcjonowania takiej naturalnej łąki zwiększa się ilość próchnicy w glebie a więc zwiększa się zdolność do magazynowania wody. Próchnica działa jak gąbka.

Łąka naturalna to wyższa zieleń, bardziej „chaotyczna”. Niektórym się to nie podoba, wolą równiutko przystrzyżone poletka, jednakowe, bez żadnego kwiatka. Nudna monokultura na której niewiele jest gatunków roślin, grzybów i zwierząt się utrzyma.

Często strzyżony trawnik na swoje zalety, jest miękki i wygodnie po nich chodzić boso czy leżeć. W niektórych miejscach takie wypielęgnowane, zielone dywaniki powinny zostać. Pamiętać należy jednak że są kosztowne w utrzymaniu: wymagają częstego podlewania. A skąd brać wodę do podlewania? Z ujęć głębinowych? Kosztem wody dostępnej dla celów komunalnych? Woda będzie coraz droższa. W czasach permanentnej suszy powinien być absolutny zakaz podlewania trawników wodą wodociągową. Można podlewać jedynie wodą z oczyszczalni (np. własnego systemu oczyszczania), wodą zbieraną z dachu, zużywaną wodą z gospodarstwa domowego itd. Temu celowi służą także ogrody wodne, zakładane w miastach.

W warunkach suszy w wielu miejscach mało żyznych oraz suchych i tak niewiele urośnie. Nie ma czego kosić. W parkach można wykaszać jedynie alejki do spacerowania po trawie, za każdym razem inaczej wytyczając takie zielone ścieżki. Przy takim gospodarowaniu wysoka roślinność zielna nie przeszkadza w wygodnym spacerowaniu, leżeniu na trawie itd. Uspokoi także tych, którzy obawiają się kleszczy.

(Łąka kwietna, przykład z Francji, posesja prywatna.
Koszone są tylko alejki, po których można wygodnie spacerować)
Koszone raz lub dwa razy do roku łąki charakteryzują się tym, że znajdują się tam twarde, przycięte łodygi roślin (utrzymują się jakiś czas po koszeniu). Przypomina to trochę rżysko. Po takiej łące przez pewien czas trudniej chodzić boso (trzeba umieć stawiać stopy). I to jest jedyna niedogodność dla mieszkańców.

Rzadziej koszone łąki wymagają zastosowania nieco innego sprzętu, niż ten używany do często i nisko koszonych trawników rodem z pól golfowych. To na pewno niedogodność dla firm. Ale czy to narzędzie ma być dobrane do naszych potrzeb czy też ogon ma kręcić psem?

Pozostaje także problem co zrobić ze skoszoną łąką. Rośliny powinny pozostać co najmniej przez kilka dni (najlepiej kilkanaście), aby zdążyły się wysiać nasiona. Potem „siano” powinno być zebrane i…. przeznaczone na kompost (lub do innych celów gospodarskich). Myślę, że powinno powstać wiele małych kompostowników w mieście by nie wozić zbyt daleko biomasy. A potem wytworzonej próchnicy. Oczywiście, rodzi to pewne problemy organizacyjne i logistyczne. Zmienia się świat i środowisko i dlatego powinniśmy dostosowywać sposoby gospodarowania zielenią do aktualnych potrzeb. Osiedlowe kompostowniki wymagają wiedzy i dyscypliny samych mieszkańców. By nie wrzucali wszystkiego a tylko odpowiednie odpady organiczne. Kluczem jest edukacja i współpraca społeczna. Dlatego wcześniej pisałem zarówno o ogrodnikach miejskich jak i streetworkerach. Zupełnie nowe zawody. Pieniądze zaoszczędzone na zaniechaniu zbędnego koszenia można przeznaczyć na opłacenie tych etatów.

Obecnie głównym zadaniem cywilizacyjnym jest zwiększenie retencji wody, także i w miastach. Jak najmniej betonu i asfaltu (bo tu woda nie wsiąka ale szybko spływa), nawet parkingi powinny być budowane z ażurowych płyt betonowych a nie litej, nieprzepuszczalnej powierzchni. Jak najwięcej trawników, w tym rzadziej koszonych łąk naturalnych, jak najwięcej drzew (dają cień, obniżają temperaturę otoczenia latem). Powinny pojawiać się zielone dachy i wodne ogrody.

Zieleń miejska to także działania przeciw emisyjne. Mam na myśli nie tylko spaliny ale i drobne pyły, które osadzają się na liściach drzew. To naturalne filtry poprawiające jakość powietrza w mieście. Ponadto zieleń tłumi hałas. Starodawną metodą pielęgnacji drzew jest przycinanie ich na „lizaka” – pień jak patyk a na górze korona. Zwłaszcza lipy mają odrosty przy pniu. Nie powinny być one wycinane. Bo i po co? Aleje drzew wzdłuż ulic powinny stanowić szczelny, zielony ekran., A zatem bez przycinania nisko rosnących gałęzi. Ponadto powinny być dosadzone między drzewami krzewy, tak aby wypełniały przestrzeń między glebą a koroną drzew.

Każdy z nas może coś zrobić, nie tylko poprzez petycje do władz i głośne artykułowanie swojej woli i potrzeb. Można od zaraz zadbać o zieleń wokół swojego miejsca zamieszkania, także na publicznych i spółdzielczych trawnikach. Dosiewać różne gatunki dziko rosnących roślin zielnych i bylin (naturalna dyspersja długo trwa), zakładać łąki kwietnie i ogrody deszczowe. Jeśli to możliwe to warto zbierać wodę z mycia naczyń i zamiast odprowadzać do kanalizacji, podlewać nią przydomową zieleń.

Po co nam łąki kwietne? Jest wiele powodów. Po pierwsze człowiek potrzebuje kontaktu z przyrodą (biofilia). Łąki miejskie są jeszcze jedną formą bliskiego kontaktu z przyrodą. Można nie tylko cieszyć oko ale i obserwować różne gatunki roślin, różne owady, poznawać je, fotografować. To jeszcze jedna możliwość organizowania zielonych klas dla przedszkoli, szkół czy nauczania domowego. Można spacerować, cieszyć się aromatem kwitnących kwiatów, leżeć na łące, organizować śniadania na trawie itd., boso chodzić i cieszyć się z bliskiego kontaktu. Te duchowe potrzeby przesądzają o jakości i komforcie życia w mieście. Jest jeszcze wiele powodów bardzo pragmatycznych. Łąki naturalne czyli „zaniedbane” trawniki obniżają poziom hałasu i zanieczyszczeń powietrza. Spełniają funkcje antysmogowe, przyczyniają się do lokalnego obniżenia temperatury i ograniczenia miejskich wysp ciepła (będą uciążliwe w czasie lata). Tereny zielone, w tym i różnego typu łąki kwietne, ogrody wodne itd., mają zdolność do zatrzymywania wody, dzięki temu m.in. zmniejsza ryzyko podtopień w następstwie nawałnic. Zwiększają wilgotność powietrza w swoim bliskim otoczeniu, co działa korzystnie na zdrowie wszystkich mieszkańców.

Parki i łąki naturalne służą także ochronie przyrody (ochronie bioróżnorodności). To właśnie miasta mogą być ważnym obszarem ochrony przyrody. Wydaje się nam to paradoksalne. Po prostu skala zmian w środowisk jest tak duża, że parki narodowe i krajobrazowe (ok. 8-9% powierzchni Polski) nie wystarczają do realizacji aktualnych wyzwań i celów cywilizacyjnych. Na terenach wiejskich, w uprawach stosuje się dużo pestycydów, znacząco ograniczających warunki do życia „chwastom” czyli dziko rosnącym roślinom zielnym i bylinom. Liczba owadów, w tym tych zapylających, gwałtownie spada na terenach rolniczych. Paradoksalnie więc to na terenach miasta takie gatunki mogą znaleźć swoje refugia i „rezerwaty”. Tak zwane chwasty nie będą nam przeszkadzały na łąkach naturalnych i miejskich zieleńcach, na pasach między jezdniami, poboczach dróg. Tak więc łąki kwietne umożliwiają przetrwanie "zapomnianych" gatunków roślin zielnych. Są dodatkowo schronieniem i siedliskiem życia dla drobnych kręgowców takich jak ptaki, jeże, ryjówki, nie zapominając o bardzo licznych bezkręgowcach. Kwitnące cały rok łąki kwietne (możliwe jest to dzięki dużej różnorodności gatunkowej) stają się pożytkiem dla dziko żyjących zapylaczy: pszczolinek, miesierek, murarek, trzmieli, motyli, muchówek, chrząszczy.

Przeczytaj także: http://www.uwm.edu.pl/egazeta/glos-obronie-miejskich-lak

3 komentarze:

  1. Cieszę się na takie teksty. Od dawna czuję wstręt do łąk na wzór boiska Wimbledonu. Warto jeszcze uzupełnić o męczący uszy i duszę warkot kosiarek do trawy. Dla mnie ten warkot to superwstrętna sprawa. Kupiłam kosiarkę elektryczną ale nie uzywam, koszę specjalnymi nożycami dwa razy w roku, obchodząc co ładniejsze kwiatki i zioła. Ale jestem skazana na słuchanie kosiarek z sąsiednich działek. Może i oni sie kiedyś przekonają do pięknych łąk, na których bzyczą owady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też przeszkadza mi hałas kosiarek i kos spalinowych. Oraz towarzyszących im dmuchaw spalinowych (jakby zgrabić normalnie nie było można).

      Usuń
  2. Poszło dalej, także i tu: https://e-kreatywni.eu/index.php/globals-sos-40/o-co-chodzi-z-tymi-lakami-naturalnymi-w-miastach-prof-stanislaw-czachorowski?

    OdpowiedzUsuń