Jak wygląda egzamin? Zazwyczaj jest pisemny lub ustny. Egzaminowani stawiają się w wyznaczonym terminie, zajmują miejsca, dostają pytania i... piszą lub odpowiadają ustnie. W przypadku egzaminu pisemnego może to być test. Na jednej sali, w jednym terminie siedzi wiele osób i w ciszy mierzy się z zadaniami. Każdy sam. Ale obok siebie. Piszą w grupie ale nie w zespole. Poważna i dostojna sprawa, dlatego często na egzamin przychodzimy elegancko ubrani, w garniturze, w schludnej sukience. Odświętnie. Potem są oceny lub punkty. Zdał lub nie zdał. A jeśli zdał to z jaką lokatą? Na czele, w środku czy gdzieś na końcu?
Czasem egzamin wygląda inaczej i nawet trudno to nazwać egzaminem. Bo nie ma zestawu pytań, nie ma jednego terminu i nie ma odświętnego ubrania. I ja taki egzamin-nie-egzamin zdawałem. Nie było ocen, więc nie mam certyfikatu, dyplomu, cyfrowej oceny. Zdawałem w grupie (a może bardziej zespole) i nawet nie wiemy kto uzyskał lepszą lokatę, kto zdał lub kto nie zdał. Nieadekwatne do sytuacji pytania o ocenę.
A było to tak. W grupie nauczycieli z nieformalnej grupy Superbelfrzy RP dostałem się na kurs storytellingu. Szkolenie przypadło na czas pandemii, więc odbywało się zdalnie. Była część teoretyczna i była część warsztatowa (tak, zdalnie jest to możliwe!). W trakcie kursu - tak jak i pozostali uczestnicy - wymyśliłem krótką opowieść. Przedstawiłem ją w czasie spotkania, a trener i inni uczestnicy komentowali. Zatem bardziej pracowaliśmy zespołowo, a nie tylko w grupie. Pierwszy mój pomysł, po dyskusji, odrzuciłem. Dopiero drugi doczekał się realizacji. Najpierw opowiedziałem moja historię w grupie. Można powiedzieć, że to był próbny egzamin. Była okazja do dyskusji i dopracowywania opowieści. Potem napisałem i opublikowałem na blogu. Moja opowieść, razem z innymi trafiła do ... audiobooka, w formie antologii (czyta lektor, a trener wszystkie nasze opowieści zebrał i opatrzył komentarzem - praca zbiorowa i zespołowa). Opowieść przygotowałem także w formie interaktywnej prezentacji w Genial.ly. Zatem był to eksperyment z poszukiwaniem zupełnie nowej formy opowiadania. Ale zanim ukazał się audiobook pojechałem do Warszawy by nagrać przed kamerą swoją opowieść. I teraz ta opowieść upowszechniana jest przez firmę Vulcan, trafia do nauczycieli.
W czasie nagrania. |
Co mnie motywowało? Uczyłem się z ciekawości i dla siebie samego. Motywowała mnie ciekawość odkrywania nowych form komunikacji i wypowiedzi. Motywowała mnie praca zespołowa... bez ocen, rywalizacji i wyścigów. Zrealizowaliśmy projekt. Efektem tego projektu jest cykl krótkich filmów z motywującymi opowieściami dla nauczycieli, efektem jest e-book i audiobook, a w mim przypadku także interaktywna prezentacja w Genial.ly i nagranie, zrealizowane ze studentami na mojej macierzystej uczelni. Projekt stwarzał mi okazję do nauczenia się kilku nowych rzeczy. Nikt mnie nie poganiał ocenami. Motywowała mnie współpraca w zespole otwartych na edukację ludzi. Słuchałem ich opowieści i było one dla mnie pouczające.
Był to egzamin rozproszony, w postaci kilku "realizacji" tej samej opowieści. Zdawałem go w zespole, we współpracy i z ciągłymi radami. Miałem okazję przygotować po raz pierwszy taką opowieściową prezentację w Genially, a więc miałem materiał do ćwiczeń w zupełnie innym kursie (samouczku). Po raz pierwszy stanąłem przed kamerą z teleprompterem. Miałem okazję doświadczyć na sobie zupełnie nowych przeżyć. Namacalny "dowód" jest ale żadnego dyplomu z oceną z egzaminu nie ma. Kto ocenia? Żaden nauczyciel czy trener, ocenia tak zwane samo życie. Mogę zobaczyć jak wyszły poszczególne realizacje. Wytworzony "produkt" jest oceną. A każdy widz może odebrać i "ocenić: nieco inaczej. Moim zyskiem jest mój wewnętrzny przyrost wiedzy, umiejętności i doświadczenia, które tak na prawdę tylko jak w pełni widzę i odczuwam.Czy to był egzamin na zakończenie kursu (szkolenia)? To była realizacja projektu w zespole. Nie było ocen ale ja się dużo nauczyłem. Sam oceniam efekt i to, na ile się rozwinąłem. I wiem ile jeszcze muszę się nauczyć by podobne przedsięwzięcia, utwory były lepsze. Sam sobie jestem oceniającym nauczycielem, sam podjąłem odpowiedzialność za swoją naukę i zrobiłem tyle ile chciałem. I tyle, ile się odważyłem. Zmagałem się z sobą samym i potrzebami w codziennej pracy zawodowej.
Kurs się skończył, a ja uczę się dalej. Może dlatego, że nie było typowego egzaminu? Nie było symbolicznego końca? Trwa jedynie edukacja przez całe życie, motywowana wewnętrzna potrzebą i chęcią samodoskonalenia.
A teraz staram się innym organizować edukację w zespole. I dalej się uczę.
Czytaj więcej: http://czachorowski1963.blogspot.com/2021/05/jak-uwzglednic-w-dorobku-rzezy-nowe-nie.html
Górne zdjęcie nie pochodzi ze wspomnianego kursu storytellingu. Jest pamiątka z kursu w Warszawie, na którym to ja m.in. uczyłem opowiadania historii edukacyjnych metodą bajki kamishibai. W zasadzie bardziej stwarzałem środowisko do uczenia się niż uczyłem. Nie wystawiałem ocen. A mimo to powstały prace z krótkimi opowieściami teatru ilustracji.
Przykłady z opowieścią, która powstała w czasie szkolenie (Basia, jeszcze raz Basia).
Pięknie napisane. Nie myślałam o tej przygodzie jako o egzaminie, ale faktycznie - trochę tak było. A gdyby tak wprowadzić takie egzaminy naprawdę? Darek Martynowicz poprosił uczniów, aby zrobili coś, co przekona go do postawienia im lepszej oceny. Story to też takie "coś", przez co możemy pokazać naszą wiedzę i umiejętności.
OdpowiedzUsuńJa próbuję takie egzaminy wprowadzać. Żeby nawet formalny egzamin wyglądał jak realizacja projektu. Tylko najpierw trzeba przekonać do tego studentów. Potrzebny jest im swoisty "detoks", bo jest to wyjście poza ich "strefę komfortu: i znanego świata. Coś nowego. A nowe może budzić obawy. Skoro nie ma surowego egzaminu, pilnowania przed ściąganiem, nie ma dwój i poprawek, to czy taki przedmiot i "egzamin" jest coś warty? Czy nie uznają takiej formy "za zaniżanie poziomu"? Próbuję, co wyjdzie to zobaczę za jakiś czas. Podwójne zmagania - z systemem i z przekonaniami studentów...
Usuń