W Olsztynie znalazłem się przypadkiem, prawie 40 lat temu. Przyjechałem tylko na krótko, studiować. Potem zamierzałem ruszyć dalej. Jestem więc tu przypadkowo, choć nie całkiem. Tak w ogóle w życiu jestesmy tylko podróżnikami, jak na przystanku kolejowym. Stoimy na peronie i czekamy, czasem krótko, czasem bardzo długo. Siadamy na ławce lub w dworcowej poczekalni lub idziemy zwiedzać miejscowość. Czekamy na pociąg i dalsza podróż...
A zaczęło się to jakieś 3,7 mld lat temu, gdy na Ziemi powstało życie biologiczne. Z tego okresu pochodzą najstarsze skamieniałości ale życie jako takie mogło pojawić się wcześniej. Nie z każdego okresu zachowały się ślady lub jeszcze ich nie znaleźliśmy. Nauka czyni postępy, więc i ta granica może się zmienić. Od samego początku życie biologiczne odznacza się dyspersyjnością - rozprzestrzenianiem. Nawet najbardziej osiadłe gatunki mają mechanizmy dyspersji, np. przez nasiona, zarodniki, diaspory i najróżniejsze mechanizmy wykorzystywania ruchów atmosfery, wody czy innych organizmów. Bo nawet stabilny świat nieustannie się zmienia. By przetrwać trzeba zdobywać ciągle nowe tereny i zmieniać się ewolucyjnie. Trwanie w wędrówce i ruchu.
Historia naturalna Europy |
Gdy przychodzimy na świat to akceptujemy zastaną różnorodność jako coś normalnego i oczywistego. Dopiero później zadajemy sobie pytanie o to, skąd pochodzimy. Moje pytania zrodziły się na mazurskiej wsi, gdzie spędzałem wakacje. Tam ukorzeniałem się kulturowo, słuchałem wspomnień babci i dziadka z utraconej Wileńszczyzny oraz rozbudzona został moja ciekawość przyrodnicza. Przed lata ukorzeniałem się coraz bardziej i bardziej, głębiej i szerzej. Dlatego pytania o przeszłość biologiczną Homo sapiens i życia jako takiego są dla mnie naturalne i oczywiste.
Europa, jaką znamy, też nie istniała od zawsze. Nie tylko w sensie polityczno-administracyjnym ale także geograficznym i biologicznym. Polecam bardzo przystępnie napisaną biologiczną książkę: "Europa - historia naturalna". Wszyscy jestesmy migrantami z innych kontynentów, czasem dawno rozpadłych i nieistniejących (Gondwana, Laurazja itd.). Narody i terytoria przemijają, ciągle ewoluują, integrując elementy tutejsze z tymi "przybyłymi". Wczorajszy przybysz dzisiaj jest autochtonem by jutro znów być wędrowca i emigrantem.
Nie jestem pierwszy w tak głębokim poszukiwaniu korzeni. Polecam chociażby książkę "O powstawaniu Polaków" Tomasza Ulanowskiego. Mądra i dowcipna opowieść. Ulanowski historię Polaków zaczyna dość wcześniej, bo 13,8 mld lat temu, od narodzin naszego Wszechświata. Powstanie życia na ziemi datuje na 4 mld, a 3,7 początek fotosyntezy. Już w bliższej historii Homo sapiens, poszukując przodków Polaków wspomina okres mniej więcej 9 tys. lat temu, gdy do Europy docierają anatolijscy rolnicy, wzbogacający miejscową populację łowców zbieraczy. 5 tysięcy lat temu dociera kolejna fala migracji pasterzy euroazjatyckich stepów (kultura grobów jamowych). Ślady tych dawnych migracji i fuzji społecznych powoli odnajdujemy we własnych genomach. Nie tylko ślady Neandertalczyków ale i późniejszych fal Homo sapiens. U mnie to na przykład grupa krwi B. Nikt tego nie pamięta, nie przetrwało w pamięci rodziny. Zbyt dawno i zbyt odległe. Ale dzięki nauce można odkryć i udokumentować.
W najbliższym kontekście jestem połączeniem historii i genów północno mazowieckiej linii męskiej i wileńskich korzeni "po kądzieli". Część historii udało mi się odtworzyć, dzięki zachowanym archiwom i zapiskom w książkach. Linia męska zaczyna się w wieku XIV. Wszyscy Czachorowscy wywodzą się z Czachorowa na północnym Mazowszu. Nazwisko było dobrym znacznikiem, ułatwiającym śledzenie migracji. Najpóźniej w XV wieku Czachorowscy dotarli w granice państwa krzyżackiego. Czyli na Prusy. Dzięki gwarze zachowały się językowa "mutacje" w formie zapisu Czacharowski (choć nie zawsze konsekwentnie). W pełni można te gałąź nazywać mazurską a ich Mazurami z Ziemi Lubawskiej. Pod Grudziądzem, dzięki mazurzeniu, pojawili się Ciachorowscy i Ciacharowscy. A ci, którzy wyemigrowali do Brazylii, zapisują się jako Chacorosqui (wymowa taka sama, pisownia inna). Ślady dalekich kuzynów udało się odszukać nie tylko w USA (kilkukrotna migracja). Pełne drzewo genealogiczne ma jeszcze wiele luk i białych plam. Powoli uzupełniam.
Jak to się stało, że trafiłem do Olsztyna? Wszystko przez babcię i dziadka ze strony mamy. W czasie wakacji opowiadali mi o ich Wileńszczyźnie, że stała się i moją. W duszy była tęsknota za krajem idealnym, wspaniałym, a w oczach krajobrazy z czerwonymi dachami. Dlatego, gdy pierwszy raz pojechałem na Litwę (wtedy jeszcze ZSRR) zdziwiłem się, że ta upragniona Wileńszczyzna wygląda inaczej. We mnie zakorzeniła się z charakterystyczną gwarą w nowym, mazurskim krajobrazie.
Wileńszczyzna moich dziadków jest jak pępowina, która kulturowo żywiła w dzieciństwie. Wrastałem, ukorzeniałem się ale w nowych kontekstach. Z sąsiadami z Galicji, z Mazurami o twardej mowie, z Niemcami, którzy wyjechali lub o których pozostało wspomnienie (był także Szwajcar). Świat zastany i normalny, oczywisty, z ruinami spalonych domów, lejami po bombach i pozostawioną amunicją w lesie, z której wybieraliśmy proch. W jednym miejscu różne gwary, różne sposoby mówienia i śpiewania, wspomnieniami z Syberii, Kazachstanu (gdzie "watę sieją"), z Westerplatte, spod Monte Casino. Żywe opowieści rodzinne. Szerokie korzenie. Wyrosłem w różnorodności kulturowej.
Jak moi litewsko-białoruscy dziadkowie i mama znaleźli się na Mazurach, w pobliżu granicy z ZSRR (Obwód Kaliningradzki)? Przyjechali ostatnim transportem w bydlęcym wagonie. Zostawili swój świat bo nie chcieli żyć w Sowietach. Moja ciocia przyjechała w jednej sukience, do narzeczonego (ale on był już z inną, jak się okazało). Poszła odprowadzić dziadków w transporcie. Ale jedna Białorusinka, w ostatniej chwili rozmyśliła się z wyjazdu i ciocia pojechała na jej miejsce (udając cudzą żonę), w jednej sukience, tak jak stała. Inny wujek wrócił dopiero w 1956 roku. Dziadek przed długie lata myślał, że to tylko na chwilę, że zaraz coś się wydarzy i powrócą na swoją ziemię w parafii Bystrzyca. Wyjeżdżając nie mogli zabrać mebli. Był tylko duży kufer i pług. W mazurskim domu sporo było więc rzeczy "poniemieckich". Zrosły się razem w jedno wspomnienie. Różne pochodzenie a jeden świat. Różne pępowiny.
A jak rodzina taty znalazła się na Warmii? Mojego stryja Niemcy wywieźli na roboty do Prus, w czasie okupacji. Chyba w okolice Reszla. Po wojnie wrócił tu. Mój tata do Reszla przyjechał do szkoły. I jeszcze inny brat osiadł, "zciągnięty" przez najstarszego. Dalsza rodzina ojca osiedliła się we Lwowcu. I tam mój tata przyjeżdżał w odwiedziny a przy okazji poznał mamę. Połączyły się pępowiny wileńskie i mazowieckie. Ślub wzięli w Drogoszach. tam potem szukałem żółtych, leśnych tulipanów.
Jako dziecko wojskowego cięgle podróżowałem. Urodziłem się w Lidzbarku Warmińskim i tam trochę mieszkałem. Potem był Morąg. A potem ojciec powrócił w rodzinne Mazowsze. Miałem okazję częściowo zakorzenić się w tradycję wsi mazowieckiej a potem Płocka. Wakacje zawsze u wileńskich dziadków, mieszkających na Mazurach. Czułem się tutejszy i chciałem powrócić. Dlatego wybrałem na studia Olsztyn. Bo tylko tu, blisko mojej pępowiny, była uczelnia kształcąca w zakresie biologii (Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Olsztynie). Na dodatek chciałem być nauczycielem. Oczywiście gdzieś w okolicy mojej wileńsko-mazursko-warmińskiej pępowiny. Ale jakoś tak się złożyło, że przez pracę zostałem w Olsztynie. Na Warmii i na Mazurach. Po prostu w Wimlandii - nowej krainie z nową tożsamością, głęboko zakorzenioną w tutejskości i tradycji migrantów.
Wieczne tułanie. Wrosłem w nieistniejącą krainę z duszą Wileńszczyzny a widokami Mazur i czerwonych dachów. Lubię podróżować daleko i blisko. Poznawać krajobrazu Warmii i Mazur i poznawać historie ludzi tu osiadłych. Wszyscy jesteśmy migrantami, tylko w różnym czasie my lub nasi przodkowie ruszyli w wędrówkę, chcianą lub wymuszoną, Ciekawość poznawania tego, co otacza i tego, co było kiedyś. Poznawanie swojej pępowiny i swojego ukorzeniania się.
Bogactwo różnorodności ubogaca w kulturze i w świecie przyrodniczym. Swoją historię zacząć można opowiadać od historii dziadków, rodziców a potem sięgać głębiej i głębiej. Tak głęboko na ile starczy ci ciekawości.
Krótka zapowiedź wszystkich historii:
Dłuższa dyskusja w dniu inauguracji projektu Pępowiny Miasta:
Zdawało mi sie, że odnalazłem moje Jarmuliszki odnalazłem w Słowniku Geograficznym tom XI ""Szkodziszki 1. zaśc, pow. wileński, w 6 okr. pol. , gm. Rudomino, okr. wiejski Szkodziszki, o 3 w. od gminy a 10 w. od Wilna, ma 1 dm. , 10 mk. prawosł, i 4 mk. katol, podług spisu z 1865 r. 6 dusz rewiz. ; należy do dóbr skarbowych Jarmuliszki. 2. Sz. , zaśc. , tamże, o 14 w. od Wilna, 1 dra. , 5 mk. katol. 3 Sz. , wś i dobra, pow. wileński, w 6 okr. pol. , gm. Rudomino, okr. wiejski Szkodziszki, o 3 w. od gminy a 12 w. od Wilna, ma 16 dm. , 15 mk. prawosł, i 266 katol, w 1865 r. 89 dusz rewiz. ; własność Chodolejów. W skład okr. wiejskiego wchodzą wsi Sz. , Dukiele, Jarmoliszki, Lipiny, Macieiszki, Maryino, Popiszki i Rusinowka, oraz zaśc. Borejkowszczyzna, Górki, Jeziorowszczyzna, Lipki, Mikuciszki, Skrobówka, Smolanka, Sokolniki, Stażuciszki i Szkodziszki, w ogóle 186 dusz rewiz. b. włośc, skarb, i 82 włośc. uwłaszczonych." Ale po sprawdzeniu na mapie okazało się, że to nie to miejsce. Szukam dalej....
A jaka jest Twoje historia, Twoja pępowina i Twoje ukorzenianie się?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWnosi się posag! Wiano to coś co ten posag zabezpiecza (na wypadek śmierci męża, lub utraty przezeń majątku)
OdpowiedzUsuńOwszem migrujemy, zdobywamy, osiedlamy się we wciąż innych miejscach - ale też bronimy miejsc gdzie osiedliśmy, bo jeśli ich nie bronimy, to wkrótce sami nie mamy już swojego miejsca na ziemi...
" bronimy miejsc gdzie osiedliśmy, bo jeśli ich nie bronimy, to wkrótce sami nie mamy już swojego miejsca na ziemi..." Przed innymi mieszkańcami Polski, ale uznanymi za wykształciuchów, "zdradzieckie mordy", tez bronicie? Takie subiektywne zawłaszczanie i rozpychanie się łokciami. Bronicie swojej przestrzeni życiowej? To już skądś znane jest. I skutki także.
OdpowiedzUsuńJak zwykle kulą w płot... Do tego ewidentny brak przygotowania historycznego, ba oczytania w kanonie lektur nawet - że o takiej "Placówce" ośmielę się napomknąć.
Usuń