5.09.2025

Cyfrowa symbioza i awaria systemu, czyli jak stałem się bezdomnym cyfrowym wędrowcem




Jak bardzo jesteśmy już zrośnięci z technologią uświadomiłem sobie za granica, gdy zepsuł mi się telefon. Jesteśmy zrośnięci jak drzewo z grzybami w symbiozie mykoryzowej. Co prawda drzewo może żyć bez grzybów mykoryzowych, ale rośnie woniej i jest słabsze. Tak i my symbiotycznie zrastamy się z mobilną technologia i się od niej uzależniamy. Można by sparafrazować fraszkę "szlachetne zdrowie ile cenić trzeba, ten tylko się dowie, kto się stracił" - "Szlachetna technologio, ile cię cenić trzeba ten tylko się dowie, komu smartfon padnie."

Część mnie jest już w chmurze czyli gdzieś na serwerach daleko ode mnie, np. dane i logowania w różnych aplikacjach. A bez smartfonu nie mam dostępu do tej części mnie. Bez niemalże symbiotycznego smartfonu poczułem się jak ślepiec lub beznogi inwalida.

Gdy w samolocie zepsuł się ekran mego telefonu (niby działał a jednak był bezużyteczny) wtedy zrozumiałem, jak bardzo jestem zrośnięty z technologią. Po raz pierwszy w życiu utknąłem za granicą bez sprawnego smartfona. Nie jest to historia o zagubieniu się w dżungli, a raczej o bezradności w samym centrum nowoczesnej cywilizacji. Być może nawet wiecie, o czym mówię. Pęknięty ekran to jedno, ale całkowity brak reakcji na jakąkolwiek komendę, to już w zasadzie koniec świata. To jak ucięcie sobie kawałka duszy, która okazała się znajdować w chmurze.

Przyzwyczaiłem się do smartfonu, a bez niego nie da się włączyć gogle mapy by znaleźć drogę w nieznanym sobie miejscu, nie kupi się biletu, nie da się zapłacić blikiem, sprawdzić połączenia komunikacyjnego. I co ważne za granica, gdy nie zna sie języka tutejszych ludzi, nie ma się dostępu do translatora. A nawet jak się ma wykupiony bilet na samolot czy pociąg, to nie można go pokazać. Czyli się jest bez biletu, bez kontaktów. Tak, jakby ktoś ukradł nam bagaż z dokumentami. 

Do tamtej chwili sądziłem, że jestem dość niezależnym człowiekiem. W końcu potrafię zawiązać sznurowadła, ugotować jajecznicę i rozmawiać z ludźmi bez emotikonów. Tego dnia miałem jednak wrażenie, że cała moja samodzielność była tylko iluzją. Gdy w desperacji szukałem drogi z lotniska do dworca kolejowego, uświadomiłem sobie, że nie mam już w głowie żadnych danych (a o papierowej mapie nie pomyślałem, bo od dawna nie używam), bo przecież od lat polegam na Google Maps. Co prawda miałem już kupiony bilet na pociąg ale nie mogłem się do niego dostać i wyświetlić na ekranie. Poczułem się, jak jaskiniowiec w lśniącej metropolii. A raczej jak bezradnie dziecko w obcym i niezrozumiałym świecie. Było to we Francji a ja francuskiego nie znam. Na smartfonie miałem odpowiedni translator. On by wystarczył. Ale przecież telefon nie działał. Tak jak by ktoś oddzielił symbionta lub jakbym stracił ważną część ciała. Potem się okazało, że we Francji można porozumieć się po angielsku i to praktycznie w każdym miejscu, do jakiego dotarłem.

W tej niespodziewanej technologicznej katastrofie na myśl przyszła mi... grzybnia mykoryzowa. Drzewo może żyć bez niej, ale będzie rosło wolniej, będzie słabsze i mniej odporne na przeciwności losu. Z ludzkością i technologią jest podobnie – wrośliśmy w siebie, tworząc cyfrową symbiozę. Dane, wspomnienia, kontakty, a nawet kawałek naszej tożsamości, to wszystko żyje w chmurze, na serwerach gdzieś daleko od nas. Bez smartfona nie mamy do tego dostępu. I w tym momencie, gdy cała nasza niezależność rozpada się na kawałki, odkrywamy, że to, co naprawdę nas łączy, to nie gigabajty, ale inni ludzie. Zrozumiałem, że technologia, choć daje nam pozorną niezależność, w sytuacji kryzysu ujawnia naszą wspólnotową naturę. W świecie, gdzie wszystko staje się indywidualne, awaria uświadamia nam, że nadal jesteśmy plemieniem. I trzeba umieć poprosić. Podróżować najlepiej z kimś. Bo jest nie tylko przyjemniej ale i bezpieczniej. 

Na wycieczkę zabrałem stary telefon by robić nim zdjęcia. Mogłem więc przełożyć kartę SIM i korzystać przynajmniej z funkcji telefonicznej. Ale skąd wziąć cienką szpilkę, potrzebną do wymiany karty? Pożyczone zapięcie od damskiego kolczyka załatwiło sprawę. Niezbędny kontakt telefoniczny wydobyłem z zepsutego telefonu za pomącą zegarka (smartwach), kłopotliwe ale możliwe. Wniosek na przyszłość taki, by mieć ważne kontakty zapisane w notesie papierowym. Miałem na szczęście hasło do konta w gogle więc mogłem połączyć się ze swoją skrzynką pocztową i internetem. Odzyskałem choć częściowo dostęp do tej mojej części, która jest w chmurze. Eksterioryzacja osobowości daleko poza granice własnego ciała. 

W drodze powrotnej mogłem kupić bilet tylko z pomocą innej osoby z telefonem i przesłaniem biletu w pliku pdf. Inaczej bym chyba nie wrócił do kraju. A na pewno byłoby to bardzo trudne. To znaczy bilet lotniczy był, ale potrzebna była pomoc innej osoby ze sprawnym telefonem, by się do niego dostać. Dobrze, że miałem stary aparat. Oczywiście można byłoby gdzieś kupić jakiś nowy, ale to wymaga czasu i dodatkowych starań,. W czasie przesiadki tego czasu brakuje. 

Pomocni okazali się ludzie, z telefonami. Bez nich bym sobie nie poradził. Technologia daje nam dużą niezależność. Ale kiedy jest awaria ta nasza samodzielność staje się iluzoryczna. I wtedy niezastąpione są kontakty i współpraca z innymi ludźmi. W takich okolicznościach uświadamiamy sobie jak bardzo ludzkość jest wspólnotowa.

Po powrocie zepsuty telefon oddałem do serwisu, ekran wymienią. Niemniej przez co najmniej dwa tygodnie będę nie  w pełni cyfrowo sprawy. W tym czasie mam zaplanowaną podróż w inna część kraju. Wszystko będzie trudniejsze, od kupowania biletów po szukanie drogi w obcym mieście. 

Paradoksalnie, to właśnie brak technologii pozwolił mi odnowić prawdziwe, ludzkie kontakty. Zamiast wpatrywać się w ekran, musiałem poprosić o pomoc, podziękować i porozmawiać. Być może to jest ta filozoficzna refleksja, której potrzebowałem. Nasze smartfony, choć potężne, nie zastąpią nigdy ludzkiego gestu, uśmiechu i wsparcia. A może to po prostu ironia losu, że muszę o tym pisać na komputerze, byście mogli to przeczytać na swoich telefonach.

PS> zdjęcie z muzeum kinematografii. Technologia, która dawno wyszła z użycia. Ale są chwile, gdy wracamy do starych umiejętności. I wtedy to, co przestarzałem okazuje się niezastąpione. Tak jak zwykła kartka i ołówek. 

1.09.2025

Richard Altman czyli o edukacji na prowincji

Fotomigawka z Nocy Biologów, jednego z wielu pikników uniwersyteckich. Noc Biologów w Olsztynie odbywała się na Wydziale Biologii i Biotechnologii UWM w Olsztynie. Organizowana jest w wielu ośrodkach akademickich w całej Polsce, w tym samym terminie.

Dlaczego nowy sezon felietonów radiowych w Radiu Olsztyn rozpoczynam od prezentacji naukowca z Iławy? I to naukowca z XIX wieku? Jest to symboliczne nawiązanie do edukacji i rozpoczynającego się nowego roku szkolnego. Jest też zastanawianiem się nad współczesnymi wyzwaniami edukacyjnymi i nad edukacją pozaformalną. Bo szkoła jest wszędzie a do wychowania jednego dziecka potrzeba całej wioski. I my tą wioską jesteśmy. Osobiście widzę w edukacji pozaformalnej (np. w Radiu Olsztyn) realizację trzeciej, społecznej misji uniwersytetu. 

Czy ważna jest powszechna edukacja i to przez całe życie? Tak, bardzo ważna. Przykładem znajdziemy w najnowszej książce Antoniny Tosiek pt. Przepraszam za brzydkie pismo. Pamiętniki wiejskich kobiet. 
Dodam też, że bardzo ważne jest budowanie kapitału naukowego w czasie bezpośrednich kontaktów młodych ludzi z naukowcami. Nie chodzi tylko o przekazanie wiedzy a tym bardziej o fajerwerkowe i widowiskowe pokazy rozrywkowe. Chodzi o coś więcej i o mniej zauważalnego. Tymi przesłankami kierowaliśmy się w realizacji dwóch projektów edukacyjnych: Spotkania z nauką oraz Warmińsko-Mazurski Uniwersytet Młodego Odkrywcy. Teraz realizuję tę misję w Radiu Olsztyn, w formie cotygodniowych felietonów radiowych. Sam się czegoś uczę i liczę, że uda się rozpropagować pomysł i wypracować nową, dodatkową formułę, która na dłużej pozostanie. Tak jak efekty wspomnianych dwóch projektów. 

Na antenie Radia Olsztyn wspominałem już Emila Adolfa von Behringa i Jerzego Andrzeja Helwinga. Teraz pora na kolejnego uczonego z naszego regionu. Jest nim Richard Altmann, niemiecki naukowiec z Iławy, sławny i zasłużony dla nauki. Jego wkład w biologię jest tak ważny, że z pewnością zasługuje na felieton radiowy. Pochodził z małego miasteczka w Prusach Wschodnich, dziś miasto w województwie warmińsko-mazurskim. No cóż granice administracyjne i państwowe sie zmieniają a wkład w rozwój nauki pozostaje na zawsze. Warto dodać, że i w wieku XIX jak i XXI Iława jest miejscem prowincjonalnym,, dalekim od metropolii i ośrodków akademickich. Altman studiował na Uniwersytetach w Greifswaldzie, Królewcu, Marburgu oraz Giessen. W 1877 na Uniwersytecie w Gissen uzyskał tytuł doktora nauk medycznych. W 1879 roku zatrudniony został na stanowisku asystenta w Instytucie Anatomii w Lipsku. Zajmował się opracowaniem nowych technik barwienia i utrwalania tkanek oraz materiału cytologicznego – opracował tzw. płyn Altmanna, składający się z kwasu osmowego i dichromianu potasu. Niby nic wielkiego ale wtedy poszukiwano różnych sposobów wybarwiania preparatów mikroskopowych by zobaczyć jak najwięcej. W 1882 habilitował się w dziedzinie anatomii i histologii, a pięć lat później został mianowany profesorem. W 1886 opracował metodę izolacji kwasów nukleinowych z drożdży. Nowe metody pozwalają zobaczyć więcej. I on zobaczył, a po nim wielu innych. Obecnie te i inne metody barwienia wykorzystują studenci biologii na zajęciach akademickich. 

Wyobraźcie sobie świat, w którym nauka nie znała jeszcze pojęcia komórkowej elektrowni (dziś każdy uczeń odpowie, że chodzi o mitochondria). Nie wiedziano, skąd komórki czerpią energię. Właśnie w tym świecie, młody Richard Altmann, pracując pod mikroskopem, dostrzegł coś niezwykłego. Używając specjalnej techniki barwienia, zauważył wewnątrz komórek maleńkie, nitkowate struktury. Nazwał je „bioblastami”, co można przetłumaczyć jako „zarodki życia”. Uważał, że są one podstawowymi, niezależnymi jednostkami odpowiedzialnymi za procesy życiowe. Jego odkrycie wywołało w środowisku naukowym niemałą sensację, ale też spotkało się ze sceptycyzmem. Mimo to, Altmann uparcie stał przy swoim, wierząc, że jego „bioblasty” to coś znacznie więcej niż tylko artefakty z preparatów mikroskopowych. Po jego śmierci inni naukowcy kontynuowali badania, a ostatecznie to, co Altmann nazwał „bioblastami”, nazwano mitochondriami. Dziś o tych organellach wiemy dużo więcej. Znajdziemy to w każdym podręczniku do biologii. Nauka ma charakter kumulatywny, ciągle ktoś dodaje coś nowego. A te nowości sprawdzane są na setki sposobów. Bo sceptycyzm i ostrożność w wyciąganiu wniosków to element metody naukowej. 

Dziś wiemy, że Richard Altmann miał rację! Mitochondria są niczym miniaturowe elektrownie, które produkują energię niezbędną do funkcjonowania każdej komórki naszego ciała. Bez nich nasze mięśnie nie mogłyby pracować, nasz mózg myśleć, a serce bić. W każdej komórce mamy ich setki, a nawet tysiące. Organella, które u zarania ewolucji eukariontów były samodzielnymi organizmami bakteryjnymi. Na skutek symbiogenezy na trwałe zintegrowały się z naszymi komórkami. 

Ale to nie wszystko, co zawdzięczamy Altmannowi. To właśnie on rozpropagował i nadał znaczenie terminowi „kwas nukleinowy”. Brzmi znajomo? Tak, to właśnie z kwasów nukleinowych zbudowane jest nasze DNA.

Richard Altmann, choć nie otrzymał Nagrody Nobla, na stałe zapisał się w historii nauki. Jego dociekliwość i upór w badaniu tajemnic komórek, które dziś możemy podziwiać, zaowocowały fundamentalnymi odkryciami. Zawsze warto pamiętać o tych, którzy w cieniu, bez blasku fleszy, zmieniali nasz sposób postrzegania świata. Tym bardziej, że ta historia wydarzyła się tak blisko nas, w naszej Iławie! W naszym regionie, gdzie jak to mówią bociany zawracają a diabeł  mówi dobranoc

Historia Richarda Altmanna, naukowca z małego, prowincjonalnego miasteczka, przypomina nam o czymś niezwykle ważnym. Nikt nie wie, gdzie dojrzewają talenty, które zmienią świat. Czasem rodzą się w wielkich metropoliach, ale równie często na dalekiej prowincji. W nauce nie pytamy o narodowość, rasę, poglądy czy płeć naukowca. Pytamy o fakty i rzetelne badania. I ciągle dyskutujemy o tych róznych odkryciach. 

Wspomniałem uczonego z XIX wieku właśnie dlatego, że fundamentalne znaczenie ma powszechny dostęp do edukacji i to przez całe życie. Wysokiej jakości szkoły, dostęp do książek, laboratoriów i inspirujących nauczycieli oraz edukacja pozaformalna dają szansę każdemu – niezależnie od tego, czy mieszka w Warszawie, Krakowie, czy w Olsztynie lub Iławie. Czy jakieś maleńkiej wioseczce z bocianami i żurawiami.

Talent jest jak ziarno. Może ono wykiełkować i rozkwitnąć, ale tylko pod warunkiem, że dostanie odpowiednią glebę i wodę. Tą glebą i wodą jest właśnie dobra edukacja. Kształcenie wszystkich, zarówno chłopców, jak i dziewcząt, tutejszych jak i imigrantów z dalekich krajów, dzieci z najodleglejszych zakątków, to inwestycja, która przyniesie korzyści całej ludzkości.

Richard Altmann, choć nie otrzymał Nagrody Nobla, na stałe zapisał się w historii nauki. Jego dociekliwość i upór w badaniu tajemnic komórek, które dziś możemy podziwiać, zaowocowały fundamentalnymi odkryciami. Zawsze warto pamiętać o tych, którzy w cieniu, bez blasku fleszy, zmieniali nasz sposób postrzegania świata. Tym bardziej, że ta historia wydarzyła się tak blisko nas, w naszej Iławie!

Można także opowiadać o współczesnych naukowcach z pojeziernej "prowincji". A jest dużo do opowiedzenia, wiele odkryć, wiele  życiorysów. Na blogu czasem o tych osobach piszę. Postaram się także opowiedzieć o nich w Radiu Olsztyn w felietonowym cyklu "Tłumaczymy świat". Wiedza naukowa nie ma narodowości, rasy, poglądów. Jest uniwersalna i ogólnoludzka. 

Niniejszy wpis na blogu jest poszerzoną wersją felietonu dla Radia Olsztyn, inaugurującego nowy cykl Tłumaczenia świat. Archiwalne nagrania (z ubiegłego sezonu) można posłuchać tu: https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-w-radiu-olsztyn-2/01769627. Moje felietony zebrane są tu: https://radioolsztyn.pl/tlumaczymy-swiat-felietony-stanislawa-czachorowskiego/01778309 Zapraszam do posłuchania.