8.07.2024

Popularnonaukowy stand-up na wiejskim festynie

Festiwal Ziół w Blankach, 2024 r., fot. organizatorów.
Opowiadam o ziołach, etnografii i ewolucji człowieka.
 
W popularyzacji nauki treść pozostaje ta sama nawet jeśli wykorzystujemy różne metody, różne kanały informacyjne. A przynajmniej powinna. Im dłużej opowiadam o świecie przyrody, tym więcej wykorzystuję sposobów na snucie opowieści z "literatury" faktu. Po pierwsze dlatego, że zmienia się krajobraz społeczny i żyjemy w kolejnej rewolucji technologicznej. Po drugie dlatego, że jestem ciekawy i lubię odkrywać nowe obszary. Ostatnio uświadomiłem sobie, że jest coś takiego jak stand-up popularnonaukowy. Wymaga zupełnie innej formy przygotowania i opowiadania. Nowy ale chyba istniał już dawniej a teraz jedynie przeżywa swój mały renesans.

Są różne formy upowszechniania i popularyzacji nauki, w tym także wykłady/prelekcje/opowieści w plenerze. Odbywają się bez mojego ulubionego rzutnika multimedialnego z prezentacją. A na prezentacji z rzutnikiem nie dość, że obrazy są wyświetlane, a więc dobrze zilustrowana jest przedstawiana opowieść, to jeszcze przypominają prelegentowi treść. Scenariusz i kolejność opowiadanych treści jest wyświetlana na ekranie, łatwo więc zapamiętać i przypomnieć sobie, co teraz ma być, co powiedzieć. A jak jest prezentacja z laptopa i rzutnika multimedialnego, to można wykorzystywać interaktywne metody online, w których widzowie za pomocą swoich smartfonów mogą włączyć się do dyskusji i wnosić swoje treści. Dobre rozwiązanie przy licznej publiczność. Bo w małej grupie można oczywiście po prostu pytać i słuchać odpowiedzi czy komentarzy. Czyli w pełni analogowo. A jak sobie radzić bez rzutnika?

Z treścią popularnonaukową występowałem już w różnych miejscach, nie tylko na sali wykładowej czy klasie szkolnej lecz także w kościołach, domach kultury, szkołach, pałacach, muzeach. Także w warunkach polowych na różnych piknikach naukowych czy festynach w skansenie lub spotkaniach turystyczno-gminnych. Doświadczałem nowych sytuacji i na tej podstawie wyciągałem wnioski jak lepiej się przygotować do takich wyzwań. Jeśli nie można wyświetlić obrazu na ekranie, pokazać animacji czy filmu, to pozostaje głos i słowo. Tak jak dawniej. Tak jak doświadczałem wiele lat temu na początku swoje akademickiej aktywności. I tak jak przez wieki czynili przemawiający prelegenci. Nieco zapomniana już sztuka przemawiania oraz wykorzystywania intonacji głosu itp. Do dyspozycji ma się jedynie zastaną scenerią miejsca, głos i .. rekwizyty. Dlatego właśnie przygotowałem sobie koszulę z ręcznym haftem. Strój jest jednym z rekwizytów i kanałem komunikacji. Na Festiwalu Ziół w Blankach dobrze wpisywał się w scenografię miejsca, tematykę Festiwalu jak i w treść, którą przedstawiałem.

Na Festiwalu Ziół w Blankach wystąpiłem w haftowanej koszuli. Świadomie została przygotowana już wcześniej na takie okazje. A rekwizyty? Po prostu zerwałem za pobliską szopą. Były na miejscu. Bylica, pokrzywa, bluszczyk kurdybanek, lebioda. Ilustracje do opowieści o ziołach, kulturze ludzkiej, etnografii i... o biologii oraz ewolucji. 

Pikniki naukowe to jedna z form edukacji i upowszechniania nauki. Uczestniczyłem w takich już wiele razy, czasem wyjazdowo i daleko, np. w Augustowie. Nawet lokalny piknik to nie tylko jedzenie, picie i tańce lecz także edukacja szeroko rozumiana, muzyka folklorystyczna, mały przegląd twórczości i aktywności lokalnej. 

Popularyzacja nauki to nie tylko pisanie artykułów w czasopismach, na blogu, w social mediach, nie tylko krótkie podcasty czy nagrania wideo ale właśnie coś, co skojarzyło mi sie ze stand-upem.  Ale co to jest ten stand-up? Jak szybko wyczytałem w źródłach internetowych to rozrywkowy monolog, w kategorii kabaretowej. Hmm, popularyzacja nauki jako kabaret? A nie ma jakiegoś stand-upu o charakterze popularnonaukowych? W rozjaśnieniu sobie tej kwestii skorzystałem z AI. Tym razem był to Gemini Googla

„Tak, istnieje coś takiego jak stand-up naukowy lub popularnonaukowy! To połączenie humoru i nauki, które ma na celu przybliżenie skomplikowanych zagadnień szerszej publiczności w zabawny i przystępny sposób.

Komicy stand-upowi o profilu naukowym wykorzystują swoje umiejętności komediowe, aby opowiadać o swoich badaniach, dzielić się ciekawostkami ze świata nauki i rozwiewać popularne mity. Ich występy są pełne anegdot, zabawnych eksperymentów i zaskakujących informacji, które z pewnością zaciekawią nawet osoby niemające dużego doświadczenia z daną dziedziną nauki.

Stand-up naukowy to świetny sposób na:
  • Naukę o otaczającym nas świecie w przyjemny sposób
  • Poznanie najnowszych odkryć naukowych
  • Zweryfikowanie swojej wiedzy na temat różnych dziedzin nauki
  • Przełamanie stereotypów związanych z naukowcami i nauką
  • Zainspirowanie się do dalszej nauki i odkrywania
Jeśli szukasz sposobu na połączenie nauki z rozrywką, stand-up naukowy jest zdecydowanie dla Ciebie! Oto kilka przykładów polskich komików stand-upowych o profilu naukowym:
  • Natalia Paszek - biolożka ewolucyjna, która opowiada o fascynującym świecie zwierząt i roślin.
  • Dariusz Aksamit - fizyk, który przybliża tajniki fizyki kwantowej i innych skomplikowanych dziedzin nauki.
  • Tomek Borycki - chemik, który żartuje z chemii i przeprowadza imponujące eksperymenty na scenie.
  • Paweł Gróź - matematyk, który udowadnia, że matematyka może być zabawna.
  • Olga Drenda - lekarka, która opowiada o ludzkim ciele w sposób zabawny i pouczający.
Gdzie można obejrzeć stand-up naukowy? Na żywo - wiele miast w Polsce organizuje regularne wieczory stand-upowe z udziałem naukowców. Informacje o takich wydarzeniach można znaleźć w internecie lub w lokalnych placówkach naukowych. W internecie - na YouTube i innych platformach streamingowych można znaleźć wiele nagrań z występów stand-upowych komików naukowych.

Stand-up naukowy to dynamicznie rozwijająca się dziedzina, która zyskuje coraz większą popularność. To świetny sposób na to, aby nauka stała się bardziej dostępna i zrozumiała dla szerokiego grona odbiorców. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o stand-upie naukowym, polecam następujące strony internetowe:

Mam nadzieję, że ta informacja jest pomocna!”
[wytłuszczenia w tekście  moje]

Tak, informację uzyskałem szybko i jest ona bardzo pomocna. Na dodatek ze źródłami, więc mogę sam sprawdzić i zobaczyć występy popularnonaukowych standaperów. Tak też zrobiłem. Narzędzia AI zmieniły i ułatwiły wyszukiwanie treści w internecie. Zmieniły się także same wyszukiwarki internetowe. Choć trzeba pamiętać, że te niewątpliwe ułatwienia wiążą się z ryzykiem spłycenia i zawężenia poszukiwań. Mogą nas uśpić szybkimi i dobrze wyglądającymi wynikami i przestaniemy samodzielnie dociekać i szukać nieoczywistych rozwiązań.

Czy moje występy na piknikach naukowych lub festynach można zaklasyfikować jako popularnonaukowy stand-up? Czy jestem komikiem? Wykorzystuję dowcip i anegdoty ale moim głównym celem nie jest rozrywka tylko edukacja i popularyzacja nauki, w szczególności tej biologicznej. Czy powinienem włączać więcej treści rozrywkowej i komicznej? Dającej rozrywkę i chwilową radość? Pełniej dostosować się do istniejącego już wzorca czy raczej samemu kreować nowe rozwiązania i czekać na adekwatniejsze nazwy? Osobiście wolę zaciekawiać i inspirować do samodzielnych poszukiwań i dalszego, powystępowego zagłębiania tajników wiedzy. Na pewno przynajmniej niektóre formy stand-upu warto wykorzystać w upowszechnianiu wiedzy. Na przykład w takich sytuacjach plenerowych. Bo tu nie ma sali z rzutnikiem i komputerem. 

A może pójść dalej i przy okazji najbliższej Nocy Biologów przygotować cały wieczór s kilkoma-kilkunastoma stand-upami popularnonaukowymi? Tylko trzeba byłoby namówić wiele osób i je warsztatowo podszkolić. Bo to zupełnie nowa forma w społeczności akademickiej. Wdrażanie nowości nie jest łatwe, gdyż wymaga zmiany przyzwyczajeń i wychodzenia poza strefę komfortu. Wymaga uczenia się a więc wysiłku i ryzyka. Tylko ciekawość może zmobilizować do takiego wysiłku. 

Na piknikach i festiwalach nauki można spotkać się z jeszcze jedną nową forma - kuglarstwem popularnonaukowym. To tylko pozornie pejoratywna nazwa. Ale to już zupełnie inna opowieść, która niebawem na niniejszym blogu się pojawi. Za jakiś czas...

6.07.2024

Wirtualna kawa czyli nowy rodzaj feedbacku



Z wrogiem do wspólnego posiłku przy stole nie zasiądziesz. Tylko z przyjaciółmi lub ludźmi, których chcesz poznać z ciekawości. Kawa czy herbata, pita niespiesznie przy stoliku, ułatwia rozmowę lub tylko samotne rozmyślania. Istotą rozmowy są informacje zwrotne, płynące z języka ciała, z wymiany zdań. A jak uzyskać informacje zwrotne, tak typowe dla ludzkiej rozmowy i ludzkich kontaktów interpersonalnych, w przestrzeni internetowej gdy nie widzimy się, nie słyszymy się? Jak uzyskać kontakt z czytelnikami? Mieli z tym problem piszący książki i zamieszczający teksty w czasopismach. Jedyną możliwością było pisanie tradycyjnych listów lub spotkania autorskie.

Wydawało sie, że cyfrowe i internetowe technologie znacznie ułatwią interakcję między piszącym a czytającym. W internetowym blogu są przecież komentarze. Nawet anonimowe. Potencjał nie zawsze wykorzystywany. 

A czy można w podobny sposób nawiązać relacje w papierowym czasopiśmie? Od ponad roku pisuję felietony do Wiadomości Uniwersyteckich. Zdecydowałem sie na mały eksperyment z hybrydowym felietonem i qr kodami. Miała to być próba powiązania tekstu z blogiem lub profilem na Facebooku. Nie potrafię tylko zmierzyć, policzyć czy to działa i w jakiej skali. Dodatkowo już wcześniej założyłem fan page na Facebooku. Tam zdecydowanie jest więcej komentarzy i reakcji. Przejrzałem stare zapiski, przygotowując pierwszego ebooka z tekstami z blogu. To lata 2005-2007 - niebawem ten ebook się ukaże. Wtedy komentarzy na blogu było dużo więcej niż obecnie. Można odnieść wrażenie, że teraz aktywność w informacjach zwrotnych (komentarzach) przeniosła się do mediów społecznościowych. 

Czasem spotykam ludzi na piknikach naukowych, warsztatach, konferencjach, a nawet na ulicy i mówią mi, że czytają mojego bloga. Jest wiec jakaś informacja zwrotna, całkiem inna. Jest dowód, że ktoś czyta. Bo sama liczba wyświetleń (średnio 100 tysięcy rocznie) nie jest wiarygodną liczbą. Część tylko zajrzy lecz nie przeczyta, część zaczęła lecz nie skończy. Czarna skrzynka. Liczby, których nie potrafię zrozumieć i poprawnie odczytać. A człowiek w dialogu potrzebuje informacji zwrotnych. 

Ostatnim moim pomysłem jest wirtualna kawa w serwisie buy.coffe czyli z jednej strony motywacyjny feedback a z drugiej możliwość zebrania funduszy na wydanie bloga w formie ebooka a być może i papierowych książek. To już prawie 20 lat, więc sporo się tego nazbierało. Jeśli ktoś poświęci swoje 10-15 zł, to znaczy (jednorazowo, okazjonalnie a nie jako stały abonament), że teksty i czytanie bloga ma dla niego jakąś wartość. Nie tylko komentarz, nie tylko słowo lecz i także finansowe kliknięcie. Przy okazji dostaję informacje od zupełnie dla mnie do tej pory nieznanych osób typu "Panie Profesorze obserwuję Profesorskie Gadanie od kilku lat. Trzymam kciuki za rozwój bloga." Bo wraz z dyspozycją przelewu jest możliwość zamieszczenia krótkiego tekstu. Można lecz nie ma przymusu. 
 
Jeśli to, co tworzę, co piszę i o czym piszę jest wartościowe, to kliknij i postaw mi wirtualną kawę, zainwestuj. Zachęcisz mnie do pisanie, nawiążesz rozmowę i przyspieszysz wydanie ebooków a być może także książki papierowej. 

Możesz również dać znać przez komentarz (to nic finansowo nie kosztuje), kilka słów, dajesz swoją uwagę, swój czas, swój maleńki wysiłek w sformułowanie kilku zdań. Albo nawet jednego. Albo kliknij i postaw bez słów wirtualną kawę. Możesz do tej kawy dołączyć kilka słów. Razem możemy porozmyślać, mimo że jesteśmy daleko od siebie w przestrzeni fizycznej. 


Możesz być aktywny, kliknij. To też forma relacji i dialogu.

Jeśli chcesz wesprzeć twórcę niniejszego bloga i bym mógł zdobyć środki na opracowanie i upowszechnienie e-booków, związanych z tym blogiem, to jest możliwość. Nie obowiązek a możliwość. Małe wsparcie w postaci symbolicznej kawy. Zaproś mnie na kawę i porozmawiajmy.

A skoro zapraszasz mnie na kawę (stawiasz kawę?), to masz prawo pytać o interesujące Cię sprawy oraz sugerować poruszenie interesujących Cię tematów na niniejszym blogu. O czym chciałabyś (chciałbyś) jeszcze przeczytać a czego na razie nie ma na tym blogu? Co chcesz skomentować? Napisz w komentarzach pod niniejszym wpisem.



PS. Logika monetyzacji kanalizuje w częste przypominanie. Żeby jednak nie była to dla mnie pułapka, i by nie kusiło na na stały i systemowy marketing. Bo w ten sposób samemu można się zniewolić. Można się skupić na liczbach i wskaźnikach. A byłaby to zła droga.

5.07.2024

Drzewa czy betonowe place?

Rynek w Bydgoszczy, la20 2024, miejsc jakich w Polsce jest wiele. To tylko przykład szerszego zjawiska. 

Podróże kształcą, tak ale tylko tych, którzy są przygotowani i otwarci. Bo nie o liczbę przejechanych kilometrów chodzi w takim kształceniu, ani o rodzaj pojazdu, którym sie przemieszczamy. Przykład z jednego wyjazdu, by za pomocą jednego przypadku opowiedzieć o szerszym zjawisku czy procesie. 

Jak Polska długa i szeroka od kilku czy kilkunastu lat, w czasie rewitalizacji czy remontu placów, w miastach wycinane są drzewa a pojawia się kamienno-polbrukowa pustynia. Według niektórych to piękny i wygodny plac. Nie trzeba trawy kosić czy jesienią liści grabić. Można urządzać parady, defilady z wojskiem czy strażakami, capstrzyki i inne państwowe uroczystości. ładnie wszystko widać. Tylko latem ludzie mogą mdleć, bo jest za gorąco. Wydawanych jest dużo pieniędzy, bo taka inwestycja jest kosztowna: granity, marmury, ławeczki, fontanny. A i konserwatorzy zabytków argumentują, że dawniej na rynku drzew nie było. Powstały więc ponoć piękne beton-place.... tylko okazały się niefunkcjonalne i mało ludzi się tam pojawia, zwłaszcza latem. Ławeczki, stojące w pełnym słońcu na nagrzanej i kamiennej pustyni, pozostają opustoszałe. Dla ratowania sytuacji latem uruchamiane są kurtyny wodne, kosztowne w użytkowaniu, zużywające czystą i drogą wodę głębinową. Zamiast do użytku domowego wylewamy ją na chodniki i trawniki. Szalona rozrzutność. Lub ustawia się gazony z drzewkami czy roślinami. Tak jak w galerii handlowej. Jeszcze inni, po kilku latach prażenia się w centach miast i miasteczek, częściowo zrywają kostkę granitową i sadzą drzewka. By był cień. Podnoszą się oczywiście głosy oburzenia, że to marnotrawstwo bo na tę koskę wydano przecież dużo pieniędzy! Ale na kogo należy się oburzać: na tych co zrywają kostkę i sadzą drzewa, czy na tych, którzy zaplanowali i wykonali kosztowną i nagrzewającą się kamienną pustynię?

Drzewa to doskonałe kurtyny wodne w upalne dni. I są tanie w utrzymaniu. Mają tylko jedną wadę - nie da się ich zamontować w godzinę. Duże drzewo, dające cień i nawilżające powietrze przez transpirację, rośnie tak co najmniej kilkanaście lat. Taka inwestycja wymaga więc wyobraźni i planowania. I przede wszystkim wymaga rozumienia zachodzących procesów i praw przyrody. Na przykład tego, że mamy ocieplenie klimatu i warunki pogodowe się nieco zmieniły oraz że w miastach mamy cieplej niż poza miastami na skutek nagrzewania sie murów.

Przykład z rynku w Bydgoszczy. Typowy beton plac, który w upalny dzień jest niemiłosiernie nagrzany. Zamontowana wodna kurtyna nie łagodzi skwaru (notabene bardzo estetyczna kurtyna wodna, niczym fontanna, nie psuje estetyki rynku). O drzewach nie pomyślano. Postawienie kilkunastu gazonów z drzewkami i roślinami także nie ratuje sytuacji. Potencjał na piękne turystycznie miejsce w czasie upalnego dnia jest stracony. Byłem na tym rynku w czasie słonecznych dni, pod koniec czerwca. Więcej ludzi pojawiało się dopiero wieczorem. Dla rozmieszczanych wokół rynku lokali gastronomicznych niewątpliwe są to straty finansowe. Parasole nad stolikami nie ratują sytuacji. Sam tego doświadczyłem. Mieszkańcy i turyści chętniej przenoszą się na Wyspę Młyńską.

Ulica Dworcowa w Bydgoszczy.

I drugi przykład, z ulicy Dworcowej w Bydgoszczy, z tego samego wyjazdu pod koniec czerwca 2024 roku. Tylko duże drzewo daje cień na ulicy. Drzewko w gazonie nie urośnie, nigdy nie będzie dużym i cienistym. Po układzie architektonicznym widać, że zainwestowano i wyciszono ruch. Zamiast dwóch pasów ruchu jest jeden. Nowe granitowe chodniki. Już pojawiły się uliczne kawiarenki. Dobre w mieście z dużą liczbą turystów. Ale architektowi zabrakło wiedzy o procesach przyrodniczych i prawach przyrody. Dla ratowania sytuacji doraźnie dostawiono gazony. Ale złego projektu nie da się tak łatwo poprawić. Żeby drzewo rosło trzeba zerwać granitowe płytki i tak przygotować grunt by i drzewo rosło i by nie uszkadzało podziemnej infrastruktury rur i kabli. Temat wykorzystany został w Expresie Bydgoskim (najwyraźniej komentarze w mediach społecznościowych na moim profilu są czytane).

Jakiej wiedzy zabrakło? Tej o zmianach klimatu i o procesach ekosystemowych. Uczmy się na błędach innych i projektujmy mądrze oraz funkcjonalnie. Wniosek? Edukacja jest ważna a w edukacji ważne jest rozumienie procesów i umiejętność współpracy. Nie trzeba wszystkiego samemu wiedzieć. Ale trzeba umieć szukać współpracy właściwych ekspertów, umieć konsultować się i współpracować. Wtedy każda inwestycja będzie tańsza, bowiem nie trzeba będzie nieustannie poprawiać. Podróże kształcą. Ale nie wszystkich i nie zawsze. 

Bydgoszcz zachwyciła mnie urodą. I wieloma dobrymi rozwiązaniami. Na niektórych uliczkach w centrum miasta drzewa przy ulicy sadzone są do gruntu a nie w przestawnych gazonach. 

Owszem, dawniej rynki i ryneczki miast i miasteczek były bez drzew. Bo były miejscem handlu, przyjeżdżały liczne furmanki, ruch był duży. Rynki wykładano brukiem lub kostką by nie było błota, generowanego przez konie i koła wozów. Czasy się zmieniły, handel odbywa się w innych miejscach a nie z przyjeżdzających chłopskich furmanek. W drugiej połowie XX wieku rynki miast w naturalny sposób zazieleniły się drzewami i klombami. Służyły głównie rekreacji niczym parki miejskie. Rewitalizacja do stanu sprzed kilkuset lat nie ma sensu ani uzasadnienia. Zmieniły się funkcje centrów miast, zmieniło się społeczeństwo, zmienił się klimat. Mierzymy się teraz z zupełnie innymi wyzwaniami i zagrożeniami. Jeśli się tego nie dostrzega to pojawiają się wadliwe i kosztowne inwestycje. Wiedza i umiejętność współpracy kosztują. Są wielką wartością a braki w wiedzy i rozumieniu procesów, zarówno społecznych jak i przyrodniczych oraz brak umiejętności współpracy różnych ekspertów i specjalistów, przynoszą duże straty. Edukacja nie jest rozrywką czy filantropią, jest inwestycją, która przynosi duże korzyści. Na przykład w postaci dobrze zaprojektowanych i funkcjonalnych rynków w miastach i miasteczkach. Edukacja przekłada się na jakość naszego życia, zdrowia i komfortu.

4.07.2024

Pożeracz arcydzięgla litwora czyli krótka charakterystyka postaci

Warsztaty z kreatywnego pisania, Kinga Willim. Wydarzenie Kompas Edukacji 2024, Bydgoszcz, Młyny Rothera. Fot. Tomasz Czachorowski.

Ludzka cywilizacja stoi na opowieściach. Te pierwsze najprawdopodobniej był opowiadane ruchem, pantomimą, gestami. Dopiero na tej "gramatyce" powstał język mówiony. Dużo później powstało pismo. Współczesna szkoła mocno osadzona jest w kulturze czytania i pisania. Czy przez pisanie można się uczyć? Moją odpowiedzią jest TAK. Wykorzystuję to w dydaktyce akademickiej przez m.in. refleksyjne dzienniki rozwoju. Dostrzegając wartość w aktywności uczniów/studentów, spośród kilku propozycji warsztatów w czasie Kompasu Edukacji, wybrałem i  uczestniczyłem w warsztatach, prowadzonych przez Kingę Willim pt. "Kreatywne pisanie sposobem na uczenie się". Znalazłem tam potwierdzenie moich przemyśleć jak i wiele nowych pomysłów. Będę także chciał umieścić kilka propozycji ćwiczeń, opartych o kreatywne pisanie uczniów w poradniku dla nauczycieli "Biologia klasa 6", jaki przygotowuję w zespole autorskim dla WSiP. Będzie więc bardzo szybkie zastosowanie zdobytej wiedzy i umiejętności w praktyce. 

Bierne czytanie czy aktywne tworzenie? Chodzi o to, by to uczniowie sami tworzyli swoje opowieści. Bo pisanie swobodne (z mniejszymi lub większymi ograniczeniami co do treści lub formy) nie tylko motywuje do pracy lecz i do samodzielnego uzupełniania swojej wiedzy. Jest motorem wyszukiwania nowych informacji oraz sprawia, że treści są przetwarzane i utrwalane. Pisanie, tak jak każda twórczość, wymusza wyjście z własnej strefy komfortu. Dlaczego językiem, jako formą komunikacji i ekspresji, mieliby zajmować się tylko poloniści? Dlaczego na fizyce, chemii i biologii uczniowie nie mieliby kreatywnie pisać? Szkoła powinna uczyć umiejętności i kompetencji a nie tylko wydzielonych przedmiotów. Zadaniem nauczyciela, np. biologii jest stworzyć przestrzeń, by uczniowie mu zaufali i nie czuli strachu przed błędami. Najpierw pobawmy się w opowieści, a potem można zająć się gramatyką, interpunkcją czy stylem. Sam w szkole doświadczałem dobrodziejstw kreatywnego pisania. Lecz działo się to w zasadzie poza lekcjami, na własną rękę...

Smucie opowieści (story telling) to szukanie przyczyny i skutku (przyczynowość niezwykle ważna jest w naukach przyrodniczych). Kreatywne pisanie daje poczucie sprawstwa, rozwija kompetencje językowe (tak, na biologii także), uczy podejmowania decyzji oraz logicznego myślenia (nie tylko w języku matematyki). Pisząc rzucamy wymyślonym bohaterom kłody pod nogi a potem szukamy rozwiązania jak mają z tego wybrnąć. Żeby pisać kreatywnie to uczeń/student musi poczuć się bezpiecznie. Nawet najlepsze ziarno nie wykiełkuje na jałowej i suchej glebie.

Samo posiadanie w głowie informacji nie jest wartością zbyt cenną. Zbudowanie opowieści, a więc  wykorzystanie tych informacji, jest większą wartością edukacyjną. Umieć komuś coś wytłumaczyć, wyjaśnić jest cenną umiejętnością i kompetencją, przydatną przez całe życie, zawodowe i społeczne. I wartą ją ćwiczyć wielokrotnie. Same gołe fakty czy informacje łatwo wyszukać w różnych źródłach. Trudniej jest je zrozumieć i znaleźć między nimi zależności, różne powtarzalne wzorce. Myślę, że kreatywne pisanie jest jedną z możliwości dla egzaminu otwartego (open exam) - masz dostęp do swoich notatek, źródeł, nawet tych internetowych, i zbuduj opowieść. Czyli wykorzystaj informacje i pokaż jak je rozumujesz i jak sobie radzisz z konkretnymi zadaniami. Czy potrafisz korzystać ze źródeł? Jak?

Jeśli chcemy coś napisać, to musimy poszukać informacji, uzupełnić te już posiadane. Przykładem są liczne artykuły na niniejszym blogu. Musiałem za każdym razem szukać i uzupełniać swoją wiedzę biologiczną. Przy okazji sam się uczyłem, bo coś nowego w głowie pozostawało. Bo żeby pisać, najpierw trzeba czytać, oglądać, szukać, obserwować.

Jak można snuć opowieści? Rysnotkami czyli schematami, notatkami wizualnymi, kartą postaci (przykład niżej), opowieścią do cykli życiowych paprotników, płazów itp.,  życiorysem postaci fikcyjnych (motyl rusałka pokrzywnik, trawa jęczmień płonny itp.), opisem persony w design thinking. A snucie opowieści nie musi być tylko pismem na papierze, może to być także vlog, komiks, podcast. W codziennej praktyce szkolnej mogą to być także bardzo krótkie formy typu dokończ zdanie, ułóż treść z wykorzystaniem trzech, wylosowanych słów itd. 

W czasie pobytu w Bydgoszczy zachwycił mnie liczny arcydzięgiel litwor rosnący na brzegu Brdy. To jest jeden z kontekstów niżej zawartej opowieści. W czasie warsztatów uzupełnialiśmy kartę postaci. Zajęło to kilka minut. A po powrocie nieco dopracowałem, przekształcając w bardziej płynną opowieść (kolejne kilka-kilkanaście minut). Oto ona, (pod zdjęciem):
 
Arcydzięgiel Litwor nad Brdą, Bydgoszcz.

Imię, nazwisko: Pożeracz Arcydzięgla Litwora. Wiek – 3 miesiące, urodził się 1 kwietnia (na prima aprilis, co zdradza nieco charakter opisu) w 2024 roku nad rzeką Brda w Bydgoszczy. Z zawodu roślinożerca lub pasożyt, bo się jeszcze nie zdecydował. A granice między niektórymi kategoriami ekologicznymi są nieostre. Tak jak między fitofagią (w przybliżeniu oznacza to roślinożerność) a pasożytnictwem. Bo czy taka mszyca, która wypija sok roślinny, to roślinożerca czy pasożyt? Albo owadzie fitofagi podjadające liście? Jak pasożyt żeruje na osobniku, nie zabija organizmu. I jak roślinożerca odżywia się roślinami. Podobnie jest i z Pożeraczem Arcydzięgla Litwora. Na tych niejednoznacznościach można budować niesamowite opowieści. Bo otwiera się pole do fantazjowania, i do doprecyzowywania. Pojawia się możliwość pokazania co i jak się rozumie. Nie tylko wie lecz i rozumie. 

Jego codzienne zajęcie? Wtranżalanie czyli zjadanie liści arcydzięgla. Marzenie? Znaleźć się w butelce wódki jako nalewka. Bo jest litworówka a on też by chciał ludzi rozweselać. W litworówce rozwesela nie tylko alkohol etylowy lecz i związki z arcydzięgla, czyniące duszę radosną. Są znane nalewki na owadach czy innych „robalach”. Pożeracz najwyraźniej chciałby być sławny i chwalony, by wokół niego skupiali się ludzie i by rozmawiali.

Wygląd: trzy pary odnóży, dwie pary skrzydeł, bo to owad niewątpliwie. Z licznymi włoskami, jest więc kosmaty niczym kosmarek. Ma długie czułki, co czyni go podobnym do chruścika. Koloru żółto-czarnego z zielonymi plamkami. Ubarwienie maskujące. Chce być sławny ale jednak woli być niewidocznym i nie rzucać się w oczu. To pewnie z obawy przed atakami różnych nieprzyjaciół rzeczywistych lub tylko domniemanych.

Co lubi? Wtranżalać (czyli zajadać namiętnie) liście arcydzięgla, bo wtedy czuje się wesoły i spokojny jak po walerianie. To właśnie związki zawarte w arcydzięglu wpływają na takie samopoczucie i zachowanie. Lubi fruwać nad wodą, z baldachu na baldach (kwiatostany arcydzięgla są przecież baldachami, ale i kwitnący łączeń baldachowaty też taki jest). Lubi więc latać niczym motyl z kwiatka na kwiatek i lubi opowiadać śmieszne historie świteziankom dziewicom.

Czego mnie lubi? Wrzeszczących i hałaśliwych dzieci i śmiecących dorosłych. Skojarzenia z nachalną konsumpcją i zakłócaniem spokoju lokalnego świata  nie są przypadkowe. Nie lubi też, gdy ktoś po pijaku sika do rzeki Brdy.

Jego zdolnością jest zjadanie liści i snucie opowieści z mchu i paproci, w których nie tylko Żwirek i Muchomorek są bohaterami. Bogactwo świata przyrody jest tak wielkie, że wylewa się z niego obfitość najróżniejszych bohaterów małych i jeszcze mniejszych. I warto o nich opowiedzieć.

Jego słabą stroną jest strachliwość, lenistwo i kapryśność. Za przyjaciół ma świteziankę dziewicę, omomiłka, odwiedzającego nadwodne rośliny, bzyga oraz jętkę jednodniówkę. Bogaty świat niezwykłych małych istot, których na co dzień nie zauważamy. Wrogowie: krąp morderca, żagnica wielka, muchozol, butelki i puszki po piwie pływające w wodzie. Ktoś je przecież tam wyrzucił. A są nie tylko dysonansem estetycznym lecz i zabójczymi pułapkami na małych zwierząt. Zanieczyszczają i zabijają, zwłaszcza, gdy są pojemnikami po insektycydach.

 
Wypełniona w czasie warsztatów karta postaci, która stała się punktem
wyjścia do napisania powyższej charakterystyki.
Wzór karty pracy autorstwa Kingi Willim


W czasie warsztatów nabrałem chęci, by pomysły na kreatywne pisanie, w tym charakterystyki postaci, umieścić w poradniku dla nauczycieli, ze scenariuszami zajęć do biologii. Pisanie kreatywne to przetwarzanie treści. A więc znacząca pomoc w utrwalaniu i zapamiętywaniu treści. 

Inne przykłady kreatywnego pisania, do wykorzystania w szkole? Zestaw trzech rzeczowników i jedno ograniczeni: "szron, czerwony, błądzić (nie używać czasownika być)". Trzeba z tego ułożyć kilka zdań by użyć wszystkich rzeczowników i nie używać wskazanego czasownika.

„Nadciągał czerwony zmierzch nad rzeką Brda. Zimowy szron obsiadł wszystkie mosty z kłódkami zakochanych. Włączył latarkę w smartfonie by nie zbłądzić między rosnącymi na rzeką baldachami arcydzięgla litwora.”  Tekst, który może być punktem wyjścia do dalszej rozmowy lub analizy.

Wystarczy zestaw słów dobrać do tematu lekcji, by fantazja i uczniowska twórczość operowała w pożądanym obszarze tematycznym. Można dodać dodatkowe ramy z ograniczenie o użytych czasowników, np. być, mieć. Ograniczeniem może być też narzucona forma: wiersz, haiku, piosenka, tekst na  blogu, vlog (wideo storytelling, rolka). Bo przecież wypowiadać można się nie tylko słowem pisanym. 

Z Kompasu Edukacji wyjechałem nie tylko zainspirowany i zmotywowany lecz z gotowymi pomysłami. Teraz będę chciał je sprawdzić w praktycznym działaniu. Na uczniach i na studentach. Wakacje to nie jest czas stracony dla własnego rozwoju. To czas suszenia sieci, czas wolny ale nie czas odpoczynku, rozumianego jako bezczynność produkcyjna. 

Kompas Edukacji, zorganizowany przez Profesora Romana Lepperta w bydgoskich Młynach Rothera dobrze wyznaczył mi kierunek do dalszej edukacyjnej wędrówki. O samym centrum nauki Młyny Rothera napisze osobno, bo to inna, zajmująca opowieść.

3.07.2024

Jęczmień płonny, mech płonnik i płonne nadzieje

Jęczmień płonny
 
Pierwszy raz zobaczyłem (lub tylko dostrzegłem) wiele lat temu w Meklemburgii, w Rostocku, w czasie wyjazdu ze studentami w ramach zajęć terenowych z przedmiotu ekologia jezior. Dostrzegłem jako roślinę występującą w mieście i to w sporych łanach. Być może gdzieś wcześniej widziałem lecz nie dostrzegłem czyli nie zauważałem, że jest. Bo czasami patrzymy, fizycznie widzimy lecz uwagą i rozumem nie dostrzegamy. Nie wiedziałem co to za gatunek, lecz skojarzył mi się z jęczmieniem. Wiele lat później widziałem w polskich miastach, w tym w Olsztynie. I wtedy szukałem nazwy. Tak poznałem jęczmień płonny.

Jęczmień płonny (Hordeum murinum) jest trawą przypominającą zboża uprawiane przez człowieka. Wyraźnie widać kłos. Jest trawą stosunkowo niską, stąd pierwsze skojarzenie z jęczmieniem. Kłos nie jest pochylony ku dołowi, jak to jest u jęczmienia, lecz ma długie ości (ostki), co pogłębia skojarzenia z tym zbożem. Żyto jest stanowczo wyższe. Gdy pierwszy raz widziałem tę trawę, to dotknąłem kłosa palcami. I tu zdziwienie, bo ten płos był "pusty", nie dało się wyczuć dużych ziaren tak charakterystycznych dla zbóż. Przypomnę oczywiście, że zboża to też trawy.

Później zastanawiałem się nad nazwą. Połonny jakoś kojarzy się ze słowem "płodny" lecz ma zupełnie inne znaczenie. Różnica tylko jednej litery a tak dużą różnica znaczeniowa. Płonny czyli pusty. Słowo płonny, dawniej zapisywane także jak płony, płóny, wywodzi sie ze staropolszczyzny i dlatego być może współcześnie jest mało zrozumiałe. W słownikach takie znajdujemy wyjaśnienie słowa płonny: 1. bezowocny, bezpłodny, jałowy (o zwierzętach, roślinach, ziemi, gruncie), 2. w przenośni bezpożyteczny, daremny, próżny, czczy. Na przykład Słownik Języka Polskiego PWN takie daje wyjaśnienie 1. «niedający żadnych rezultatów», 2. «o roślinach lub ich częściach: niewytwarzający zarodników, nasion, owoców» 3. daw. «o glebie, ziemi: nieurodzajny". W tym pierwszym znaczeniu używamy jeszcze zwrotu płonne nadzieje dla czegoś nie rokującego rezultatów czy nadziei, że się uda. Oczywiście jęczmień płonny nasiona wytwarza i nie jest jałowy, inaczej gatunek by nie przetrwał. Niemniej w porównaniu do zbóż, np. jęczmienia, wydaje się pustym i bez nasion. Na pewno jest nieprzydany do zjedzenia. Małe nasionka są nic nie warte dla człowieka. 

Od razu przypomniał mi się znany już ze szkoły mech płonnik. Dlaczego go tak nazwano? Przecież zarodniki wytwarza. Może także i jego  nazwa utworzona była w kontraście do czegoś innego? Może same zarodniki uważano za "bezpłodne" nasiona? A może mech rósł na nieurodzajnej ziemi? Zaciekawiło mnie pochodzenie nazwy tego mchu, może ktoś zna odpowiedź na to pytanie?

Wróćmy do jęczmienia płonnego, który coraz liczniej spotykany jest w naszych miastach. Sprawiałoby to wrażenie, że jest gatunkiem obcy. Pochodzi z cieplejszych regionów, z obszaru Morza Śródziemnego, Iranu itp. A więc ze stref cieplejszych niż Polska. Pasuje więc na gatunek obcy, może nawet inwazyjny, rozprzestrzeniający się wraz z ocieplaniem globalnego klimatu ziemi. Jest jednak archeofitem, a więc przybył do Europy Środkowej już ponad pół tysiąca lat temu. Był a większość z nas go nie dostrzegała. Bo może "nie pchał się przed oczy" i był mniej liczny. 

Jęczmień płonny związany jest głównie z siedliskami ruderalnymi. Spotkać go można na poboczach dróg, przy torach, na nieużytkach i terenach przemysłowych. Ma niewielkie wymagania siedliskowe, preferuje podłoże suche, ciepłe i zasobne w węglan wapnia. Być może lepiej znosi takie warunki od innych traw i dlatego się rozprzestrzenia tam, gdzie innym gatunkom trudno się utrzymać. Uważany jest za roślinę pionierską. światłożądną i ciepłolubna. Dlatego widzimy go często w miastach. Jego zwiększenie pospolitości ma niewątpliwie związek z ociepleniem klimatu. Jak wskazują botanicy jest gatunkiem pospolitym, częściej spotykanym w zachodniej części Polski. Wynikać to może z kierunku ekspansji. W Olsztynie jest już częsty i pospolity. I jest to sytuacja stosunkowo nowa.

Do Europy jęczmień płonny dostał się już dawniej, najpóźniej w średniowieczu. Jak się tu dostał? Przecież nie był rośliną uprawną. Można przypuszczać, że dostał się jako chwast z nasionami zbóż lub bardziej prawdopodobne, został przeniesiony przypadkiem gdzieś na ubraniach ludzi. Jego długie ostki ułatwiają przyczepianie się do ubrań. Jęczmień płonny wiele wieków czekał w siedliskach marginalnych na swoje 5 minut. Sprzyjające warunki pojawiły się wraz z rozrostem miast i ociepleniem klimatu. Był niejako w ukryciu, nie "pchał" się przed oczy a teraz znajduje się w ekspansji. Jego nadzieje na sukces po wiekach nie okazały się płonne. 

Kłoski w kłosie jęczmień płonnym są rozmieszczone w dwóch rzędach po trzy, z których środkowy jest płodny a boczne są płonne. Być może i ten fakt płonnych kłosków bocznych wpłynął na nazwę tej trawy?

Tak czy siak w naszej codziennej świadomości jęczmień płonny jest stosunkowo nowy. Czy znajdziemy dla niego jakieś zastosowanie? Na pewno jest już wykorzystywany w bukieciarstwie. Jego kłosy ładnie wyglądają w kompozycjach bukietowych. A jest pod ręką. Ostre ostki mogą wbijać się w łapy zwierząt domowych, np. psów na wybiegu, lub nawet dostawać się do oka. Tak jak i wiele innych traw czy suchych roślin. Niemniej władze Warszawy, rezygnując na czas suszy z wykaszania trawników, ostrzegają mieszkańców i właścicieli czworonogów.

Czy w miastach jęczmień płonny jest pożądany czy raczej wręcz odwrotnie? Jako roślina pionierska szybko zasiedla "gołą" ziemie, zwłaszcza piaszczystą. Tworzy zwarte łany a przez to znakomicie chroni glebę przed erozją wietrzną i wodną. Bez wątpienia ma więc więcej plusów niż minusów. A poza tym i tak nie bylibyśmy w stanie się go pozbyć z naszych miast. Płonne nasze nadzieje na pozbycie się tej trawy z naszego otoczenia. Ocieplenie klimatu jej sprzyja. 

Na koniec jeszcze dodam, że jest to roślina samopylna i łatwo się rozprzestrzenia dzięki drobnym, haczykowatym włoskom na ostkach. Jako wiatropylna tworzy mieszańce z żytem i jęczmieniem.

1.07.2024

Świat widziany z okien pociągu - czy potrafisz się nudzić?

 

Czy potrafisz sie nudzić? W świecie przebodźcowanym z dopływającym do mózgu nadmiarem informacji, nadmiarem gwaru. Czy potrafisz sie nudzić, bez telewizji, bez ekranu smartfonu, TikToka, Facebooka, Instagramu itp.? Czy potrafisz odciąć się od kompulsywnego pochłaniania bodźców i w uzależnieniu od dopaminy? Na ekranie przewijają się krótkie rolki bez związku ze sobą, bez układania się w jakąś spójną opowieść. Są jednak atrakcyjne, bo coś sie dzieje. I cyk, zmiana tematu, zmiana sytuacji. Czy w takim świecie krótkich informacji, czasem mocno chaotycznych, potrafimy sie skupić na dłuższej opowieści, dłuższej historii wielu obrazów lecz powiązanych ze sobą? Czy potrafisz się nudzić czyli wyciszyć i odciąg od potoku bodźców ze świata? 

W pociągu też jest oko-ekran a za nim migają obrazy. Patrzymy na świat przez okno pociągu a nie prze okno-ekran smartfonu, tabletu czy laptopa.. Bez czytania gazet i książek, ot takie gapienie się na świat. Kiedyś w pociągu można było się nudzić lub prowadzić rozmowy z podróżnymi lub po prostu gapić się w okno. Teraz pasażerowie mają utkwiony wzrok w książkach, a częściej w laptopach i telefonach komórkowy czyli w świecie ekranu. Z daleka od blisko siedzących na siedzeniach w przedziale a za to blisko tych, to w sieci. Ekran nie pozwala się nudzić, przewijamy, klikamy, piszemy, cały czas jestesmy aktywni. A mózg karmi sie dopaminą.

Patrzenie się w okno pociągu nie wymaga aktywności,. Niczego nie trzeba klikać, lajkować, przewijać. samo się dzieje i to zazwyczaj niewiele. Patrzenie w okno nie zużywa dodatkowego pracy tak jak urządzenia ekranowe. Nie zostawia nadmiernego śladu węglowego. Ot, nuda. Męcząca nuda czy błogosławiona nuda? Ludzie płaca duże pieniądze by wyciszyć się w klasztorach lub na specjalnych obozach. A tu, w pociągu masz za darmo. Świat za oknem dzieje się bez naszej aktywności.

W nudzie i wyciszeniu rodzi się twórczość. sam tworzysz sobie opowieść, przezywasz przygody, stawiasz pytania. Rozmyślasz jak krowa na pastwisku, która przeżuwa wcześniej zjedzoną trawę. Miarowo rozdrabnia i dopieszcza pokarm. Wtedy, po przezuciu a wiec dodatkowym rozdrobnieniu, pokarm staje się strawniejszy i bardziej przyswajalny. Dzięki mikroorganizmom krowa uzyskuje więcej energii z tego co wcześniej skubnęła z łąki. Nuda jest jak leżąca na łące krowa. Niespiesznie przeżuwająca.

Podróżując środkami publicznymi musisz czekać i dostosować się do zewnętrznego rozkładu jazdy. Nie wpływasz na jazdę, nie musisz czuwa. Możesz się nudzić. Czasem czekasz w trakcie przesiadki. Niby to czas zmarnowany, bo przecież można szybciej i więcej. Ale jest to czas darowany. Możesz się nudzić. O ile potrafisz odłączyć sie od urządzeń ekranowych. Gdy podróżujesz własnym samochodem, to nigdzie nie czekasz. skończyła się konferencja, spotkania? Wsiadasz i jedziesz. Cały czas aktywny: podejmowanie decyzji 0 jedziemy. A potem czuwasz za kierownica, bo na drodze dużo się dzieje. I musisz nieustannie podejmować decyzje. tak jak przy przewijaniu ekranów: obejrzeć czy przewinąć, kliknąć czy przemilczeć. 

Z okien pociągu widać jak świat się zmienia. Podróżuję od lat, mam więc porównanie. Teraz widać dużo paneli fotowoltaicznych. Uzupełniają krajobraz z wiatrakami. Dawniej tego nie było. Było za to więcej krów pasących się w pobliżu torów, na łańcuchu. Jedna krowa żywicielka. Albo dwie. Zmienia się krajobraz, estetyka miejscowości. Widać krajobraz i można dopowiedzieć sobie różne procesy, czy to geologiczne czy to antropogeniczne. Czy to pogodę, fenologię czy to obserwowana przyrodę. 

Zmieniają się uprawy. Dlaczego? jakie procesy za tym się kryją? Tak niewiele dzieje się za oknem pociągu, że można tworzyć własne opowieści. jest wystarczająco cicho i wystarczająco mało bodźców. Nie zagłuszają naszych własnych mysli. Nuda rodzi twórczość. Lubię podróżować pociągiem bo mam okazję by się trochę ponudzić. Owszem, sięgam do notatnika by cos zapisać, do gazety i książki by coś przewinąć i do smartfonu by skrolować. A najbardziej lubię sie nudzić, czy to w pociągu, autobusie czy czkając na dworcu lub przystanku. I bardziej musze polegać na innych ludziach. Może czasem ktoś podwiezie? Może potowarzyszy w podróży i będzie okazja do rozmowy? 

Nuda to towar luksusowy i trudnodostępny. 

Czy potrafisz się nudzić? Kiedy ostatnio to robiłaś (eś)? Czy potrafisz zorganizować sobie taki erem, pustelnią? By sie wyciszyć i ponudzić. Ja najczęściej taką pustelnię z rozmyślaniami przezywam w czasie podróży środkami publicznymi. Podporządkowuje sie rozkładowi jazdy, nie podejmuję decyzji, nie przyspieszam, bo się nie da. Często czekam na pociąg czy autobus. Mam czas na nudę. Krótkie chwile luksusu. Oczywiście o ile nie ulegnę smarfonowej dopaminie.

Świat widziany z okien pociągu dzieje się niespiesznie. Jest nudny. I to sobie cenie, bo w czasie nudy rodzi się twórczość.


Możesz być aktywny, kliknij. Chyba, że wybierasz nudę :)

Jeśli chcesz wesprzeć twórcę niniejszego bloga i bym mógł zdobyć środki na opracowanie i upowszechnienie e-booków, związanych z tym blogiem, to jest możliwość. Nie obowiązek a możliwość. Małe wsparcie w postaci symbolicznej kawy. Zaproś mnie na kawę i porozmawiajmy.

A skoro zapraszasz mnie na kawę (stawiasz kawę?), to masz prawo pytać o interesujące Cię sprawy oraz sugerować poruszenie interesujących Cię tematów na niniejszym blogu. O czym chciałabyś (chciałbyś) jeszcze przeczytać a czego na razie nie ma na tym blogu? Co chcesz skomentować? Napisz w komentarzach pod niniejszym wpisem.